38. Ben

37 1 0
                                    

Vivienne nie posiadała się z radości, kiedy napisałem jej, że zgodziłem się pójść na ślub Emmy. Ale jeszcze bardziej ucieszyła ją wiadomość, że przełamałem się i powiedziałem Fay o Sarah.

Jak nikt inny wiedziała jak trudna to była dla mnie decyzja.

Miałem świadomość, że najgorsza część tej rozmowy jeszcze przede mną. Tyle, że metoda małych kroczków pomagała. I każdego dnia czułem, się coraz lepiej. Każdego dnia dzięki Fay zbliżałem się do punktu w swoim życiu, w którym znów mógłbym być szczęśliwy.

Czy to było egoistyczne, że chciałem tego dla siebie? Że chciałem znów czuć motyle w brzuchu, ciepło skóry na mojej skórze, kojącą pewność, że mam kogoś komu mogę w pełni zaufać?

Vi, moi rodzice, rodzice Sar, właściwie wszyscy powtarzali mi, że nie. I chyba nareszcie zaczynałem w to wierzyć.

Rozsiadłem się wygodnie przy stoliku w kawiarnii i czekałem na połączenie od rodziców. Przez ich pracę zmianową nie mieliśmy w ostatnim czasie zbyt wielu okazji do rozmowy. A prawda była taka, że tęskniłem za nimi.

Amber, James i Vi byli dla mnie rodziną. Zamartwiałem się o nich każdego dnia. Ale równie mocno zamartwiałem się też o mamę i tatę. I mimo, że miałem już prawie trzydzieści lat, to nie kryłem się z tym, że wciąż potrzebowałem rodziców. Ich rady były dla mnie tymi najcenniejszymi.

Kiedy w końcu ekran laptopa rozświetliło nadchodzące połączenie, na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Uruchomiłem kamerę i czekałem, aż rodzice zrobią to samo.

– Cześć mamo, cześć tato. Słyszycie mnie?

– Hej synku, tak słyszymy cię i widzimy! – potwierdzili i pomachali do mnie.

Cudownie było ich zobaczyć. Uśmiechniętą twarz mamy pełną mniejszych i większych zmarszczek. Spokojne spojrzenie taty, który z uwagą wpatrywał się w kamerkę, zupełnie tak, jakby dzięki temu mógł do mnie przeniknąć.

Nasza rozmowa właściwie niczym nie różniła się od innych. Upewnialiśmy się, że wszystko u nas w porządku. Że dobrze się czujemy. Kiedy wspomniałem, że Fay udało się namówić mnie na udział w ślubie zobaczyłem na twarzy mamy autentyczne wzruszenie.

–Tak się cieszę, że w końcu się przełamałeś Ben. Najwyższa pora, naprawdę zasługujesz na szczęście, kochanie.

– Jestem szczęśliwszy, ale jeśli, życie czegoś mnie nauczyło to tego, że żadne szczęście nie trwa wiecznie.

– Wiemy, kochanie. Mimo wszystko nie możesz się bać być szczęśliwym.

Wiedziałem o tym. Teoretycznie.

Praktycznie byłem jednak przerażony.

Co jeśli znów się zakocham? Co jeśli szczęście znów wypełni moje życie, a potem znów niespodziewanie zostanie mi odebrane?

Nie wiem, czy byłbym w stanie podnieść się kolejny raz.

– Musisz koniecznie przedstawić nam Fay. Chciałbym poznać dziewczynę, która sprawiła, że znów się uśmiechasz –  powiedziała mama, a jej oczy na samą myśl się zaświeciły. Byłem w stanie to dostrzec przez ekran laptopa, a to mówiło bardzo dużo na temat jej ekscytacji.

Rozważyłem wszelkie za i przeciw.

Właściwie to... Czemu nie?

– Poczekacie chwilę? Zapytam ją czy chce się przywitać.

Wyjąłem słuchawki z uszu i poszedłem w kierunku baru, gdzie Fay kończyła właśnie czyszczenie blatów.

– Fay, mam do ciebie nietypowe pytanie – oparłem się o szafki i włożyłem ręce do kieszeni.

– Mam się bać?

– Moi rodzice chcieli się z tobą przywitać. Czy chciałabyś ich wirtualnie poznać?

Fay pokiwała głową i posłała mi najbardziej promienny uśmiech jaki w życiu widziałem. Gdybym tylko umiał ubrać w słowa to ile to dla mnie znaczyło.

–  No pewnie, że chcę –  powiedziała entuzjastycznie i wytarła ręce w ścierkę, którą miała przewieszoną przez ramię.

Przeszła za mną na zaplecze i usiadła obok mnie.

– Mamo, tato poznajcie Fay.

Dziewczyna przesunęła się bliżej mnie i pomachała.

– Dzień dobry! Cieszę się, że mogę państwa poznać! Szkoda, że wirtualnie, ale jednak. Ben opowiadał mi jacy jesteście państwo cudowni.

– Oh, naprawdę? Chwalił nas? – mama delikatnie się zaśmiała, ale ja widziałem, że te słowa Fay miały dla niej ogromną wartość.

– Dziękujemy, że troszczysz się o naszego syna Fay. Dzięki tobie się uśmiecha.

Spojrzałem na Fay i zobaczyłem jak lekko się rumieni.

O Boże.

Ile dałbym by w tym momencie przyciągnąć ją do siebie. Wziąć na kolana i całować do utraty tchu.

Była piękna.

– Jestem pewna, że to nie tylko moja zasługa. Ben jest naprawdę świetnym facetem – szepnęła patrząc mi prosto w oczy. Byłem pewien, że teraz to na moich policzkach pojawiły się rumieńce i że rodzicie to widzieli.

– Oh Fay, nie widzieliśmy tak szerokiego uśmiechu na jego twarzy już bardzo długo. To zdecydowanie twoja zasługa. Ben koniecznie musisz kiedyś przywieźć Fay do domu. Mogłabym jej poopowiadać trochę kompromitujących cię historii.

– W takim razie nigdy tego nie zrobię. Żeby rodzona matka chciała mnie kompromitować? Nie ładnie mamo, nie ładnie.

Cała nasza czwórka zaczęła się śmiać. Było w tym coś kojącego.

Normalność.

Spędziłem jeszcze pół godziny na rozmowie z rodzicami o wszystkim i o niczym. Chociaż nie, prawda była taka, że większość naszej rozmowy skupiła się na Fay i zachwytach mamy nad tym jaką wspaniałą dziewczyną się wydaje.

Nie mogłem się z nią nie zgodzić. Fay była wspaniała. I musiałem koniecznie jej o tym przypomnieć.

– Skończyłeś już rozmawiać? – zapytała dostrzegając mnie stojącego w przejściu między zapleczem a salą.

– Tak, to była wyjątkowo miła rozmowa. Częściowo dzięki tobie. Są tobą oczarowani. Gdyby mogli to nie przestawaliby o tobie mówić. Szczególnie mama.

– Naprawdę?

– Yhym. Zresztą, mają rację, że są oczarowani.

Podszedłem do niej i pozwoliłem, żeby zatopiła się w moich ramionach. Przycisnąłem usta do jej czoła i całym sobą chłonąłem jej ciepło.

– Hej, Fay? Chyba nie powiedziałaś mi kiedy dokładnie jest ślub Emmy.

– Ah, no tak możliwe, że zapomniałam – wzruszyła ramionami i beztrosko się do mnie uśmiechnęła. – Za niecałe dwa tygodnie. 21 października.

Nie dam rady.

Nie dwa dni przed rocznicą śmierci mojej żony.

Nowy początek [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz