55. Fay

38 2 0
                                    

Kończyłam właśnie edycję nowego posta na bloga, kiedy ekran rozświetliło przychodzące połączenie wideo. Każdego dnia wyczekiwałam tego momentu, bardziej niż gwiazdki.

Od ponad dwóch tygodni utrzymywaliśmy z Benem kontakt na odległość. Nie powiedziałabym, że taka relacja była łatwa, ale to że wymagała od nas poświęcenia wydawało się tylko nas wzmacniać.

Mimo wszystko nie mogłam się już doczekać, kiedy w końcu będę mogła go dotknąć, przytulić, poczuć jego ciepło.

Jeszcze tylko pięć dni.

Za pięć dni Ben miał pojawić się w Cintray i ta myśl napędzała mnie do działania.

Odebrałam połączenie i na ekranie pojawiała się moja ulubiona twarz na całym świecie. Ben powitał mnie swoim uśmiechem i błyszczącymi brązowymi oczami.

– Mam ekscytujące wiadomości – powiedział i odgarnął niesforny kosmyk włosów z czoła.

Oh, jak ja uwielbiałam jego rozczochrane włosy.

Rozsiadłam się wygodnie na łóżku i wyciągnęłam rękę przed siebie, żeby on też mógł mnie dobrze widzieć.

– Naprawdę?

– Tak, poczekaj.

Przez moment ekran telefonu zrobił się czarny, a potem ku mojej radości zobaczyłam dwa uśmiechnięte pyszczki. Jeden rudy, drugi kompletnie czarny.

Choco i Blu biegali radośnie po mieszkaniu Bena.

To naprawdę się dzieje!

– Nieeee! Już są u ciebie? Już na zawsze?

Wpatrywałam się w ekran tak usilnie, że miałam wrażenie jakbym za chwilę miała jakimś magicznym sposobem przeniknąć na drugą stronę i stanąć obok Bena.

Szkoda, że to było niemożliwe.

– Tak. Od razu jakoś całe mieszkanie wypełniła czysta radość. Zastanawiam się tylko jak ja sobie poradzę z takim szaleństwem.

Ben przełączył kamerę i znów widziałam jego twarz.

– Na pewno dasz sobie świetnie radę. To będą najbardziej kochane pieski we wszechświecie – uśmiechnęłam się ciepło.

Tak bardzo chciałam go dotknąć. Przytulić. Złapać za rękę.

– Muszę ci pokazać coś jeszcze.

Znów odwrócił kamerę i przeszedł przez mieszkanie. Na ekranie dostrzegłam jego dłoń, która otwiera szafę.

W pierwszej chwili nie wiedziałam, o co chodzi, ale kiedy do mnie dotarło, co chciał właśnie powiedzieć... Miałam wrażenie, że łzy samoistnie zaczęły płynąć po moich policzkach.

– Ben.

– Nic nie mów. Po prostu chciałem, żebyś wiedziała.

Po trzech latach pozbył się ubrań swojej zmarłej żony. Jeśli to nic nie znaczyło, to już nie wiem co miało znacznie na tym świecie.

Niesamowity.

To było jedyne słowo, które w jakiś sposób oddawało to jaki był Ben. Ale jednocześnie miałam wrażenie, że zupełnie nie oddawało tego, jaki był naprawdę.

Po wszystkim tym, co przeszłam przez Adama straciłam trochę wiarę w mężczyzn, ale Ben stopniowo ją odbudowywał. Każdego dnia pokazywał mi, że można być emocjonalnym, wrażliwym i jednocześnie silnym i męskim.

Kochałam go.

Gdybym mogła zabrałabym z jego ramion cały ból, z którym się zmaga. Zamknęłabym go w ramionach i nie pozwoliłabym, by cokolwiek złego mu się przydarzyło.

– Chciałabym być teraz obok ciebie.

– Jeszcze tylko kilka dni Fay. Obiecuję, że będzie warto czekać.

– Wiesz już na jak długo zostaniesz?

Zostań na zawsze. Chciałam go o to prosić, bardziej niż o wszystko, ale wiedziałam, że nie mogę. Ben potrzebował złożyć swoje życie w całość w swoim własnym tempie. Mimo wszystko widziałam już, że czuł się pewniej. Częściej się uśmiechał. Częściej żartował. Samo uporanie się z ubraniami Sar było dla niego wielkim krokiem do przodu.

Nigdy nie zapytałam, go jak wyglądają jego spotkania z psycholożką, ale nie musiałam pytać. Dawały mu tak dużo. I nie mogłabym być aż taką egoistką, żeby poprosić go, żeby został w Cintray ze mną.

– Jeszcze nie wiem, ale co najmniej kilka dni.

Kilka dni.

Nie parę, a kilka. Czyli mogłam liczyć przynajmniej na trzy wspólne dni. Postanowiłam, że będę się cieszyć tą perspektywą.

– Może potem ja będę mogła odwiedzić cię w Nowym Jorku? Mogłabym przylecieć na tydzień, albo dwa. O ile będziesz chciał.

– Fay, nie bez przyczyny zrezygnowałaś z Nowego Jorku. Obiecaj mi, że w ciągu najbliższych dni skupisz się na sobie. Pij kawę, pisz, rób zdjęcia. Rób wszystko to, po co przyjechałaś do Cintray. Obiecuję, że temat twojego przyjazdu do Nowego Jorku jest otwarty, ale porozmawiamy o tym twarzą w twarz, okay?

– Przecież rozmawiamy twarzą w twarz – zażartowałam.

– Ekran się nie liczy. Przez ekran nie jestem w stanie cię dotknąć i zapewnić, że wiem co robię.

– A co robisz? – zapytałam zaintrygowana.

– Zobaczysz – uśmiechnął się przebiegle, po czym przełączył kamerę znów na  dwa urocze psiaki.

– Choco, Blu pożegnajcie się z Fay.

– O! Zobacz machają mi ogonami na pożegnanie!

Zastanawiałam się, czy to przypadek, czy może Ben w jakiś sposób w ostatnim tygodniu je wyszkolił. Nie, przecież to było niemożliwe, żeby wyszkolić psy do machania ogonami na dźwięk czyjegoś imienia, prawda?

Rozłączyłam się, po czym zakopałam się w stosie poduszek i kocy, którymi wypełnione było moje łóżko.

Skup się na sobie.

Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, bo moje myśli ciągle odpływały w jednym kierunku i zupełnie nie potrafiłam nad tym zapanować.

Nowy początek [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz