45. Fay

39 1 0
                                    

Chaos. Wszędzie panował nieogarniony chaos. Spinki, kosmetyki, pończochy, rajstorpy, buty – miałam wrażenie, że gdziekolwiek nie spojrzę tam pojawia się góra bałaganu.

– Emma, gdzie ty do cholery jesteś? – krzyknęłam, próbując się dostać do jej pokoju. Nie było mnie tu właściwie odkąd wyprowadziłam się do Nowego Jorku, ale to miejsce nic się nie zmieniło. W ogóle w całym rodzinnym domu Emmy czas jakby się zatrzymał i wszystko wyglądało dokładnie tak jak wtedy, kiedy byłyśmy dziećmi. No może poza tym, że na ścianach i półkach znajdowało się teraz dużo więcej zdjęć niż wtedy. Byłam przekonana, że niedługo dołączą tu kolejne, tym razem te najpiękniejsze.

– W łazience! Zaraz do ciebie przyjdę.

Na drzwiach wisiała już gotowa suknia ślubna.

Odłożyłam swoje rzeczy na kanapie, a sama usiadłam na podłodze.

Cały ten dzień zdawał się do tej pory jednym wielkim snem. Tyle razy wyobrażaliśmy sobie dni naszych ślubów.  Nie było tak jak w naszych wyobrażeniach, zupełnie nie, ale jeśli miałam być szczera, to było lepiej. Miałam nadzieję, że Emma czuła podobnie.

– Jestem – powiedziała pojawiając się w drzwiach. Oddychała ciężko. Conajmniej jakby pzebiegła maraton.

Spojrzałam na nią, ubraną jeszcze w legginsy i rozpinaną koszulę i zachwyciłam się. Wyglądała przepięknie. Włosy miała spięte w luźny kok. Delikatny makijaż w cudowny sposób uwydatniał jej kości policzkowe i brązowe oczy. Brakowało jedynie sukni.

– Denerwujesz się?

– Trochę – szepnęła i usiadła obok mnie. – Ale to chyba dobre nerwy. W końcu wychodzę za mąż! Kiedy mam się denerwować jeśli nie dziś.

– Kocham Soctta, ale musisz wiedzieć, że jeśli kiedykolwiek cię skrzywdzi to będzie musiał się liczyć z moją furią.

Zaśmiała się.

– Mogłabym to samo powiedzieć w kwestii Bena.

– Co? Dlaczego? Przecież nawet nie jesteśmy razem.

– Ale go kochasz.

– Kochasz, to takie duże słowo. Powiedzmy, że darzę go ciepłymi uczuciami.

– I lubisz całować. I mieć go blisko. I chcesz wiedzieć o nim  wszystko. I w głębi serca chcesz, żeby czuł to samo. Fay, mnie nie oszukasz.

Miała rację. Choćbym chciała to znała mnie lepiej niż ja sama znałam siebie. Westchnęłam.

Gdybym miała kontrolę nad uczuciami Bena to z pewnością bym sprawiła, żeby mnie pokochał, ale to byłoby złe. Chciałam, żeby poczuł do mnie coś więcej, ale wiedziałam, że to jego wybór. Chciałam być jego wyborem. Chciałam tego bardziej niż miałam odwagę przyznać.

– Nie będziemy rozmawiać o moich uczuciach. Dziś jest twój dzień. Wychodzisz za mąż i tylko to mnie dzisiaj interesuje. Nic więcej.

Em spojrzała na mnie swoim spojrzeniem mówiącym jeszcze do tego wrócimy i łaskawie pozwoliła mi zmienić temat.

Zabrałyśmy się do ostatnich przygotowań i okazało się, że minuty w jakiś przedziwny sposób zaczęły umykać wyjątkowo szybko.

Nim się obejrzałyśmy, nadszedł czas na sukienki.

Pomogłam Emmie zapiąć jej suknię, po czym sama zniknęłam w łazience, żeby założyć swoją.

Musiałam przyznać, że w tamtej chwili podobałam się sama sobie. I cholernie podobała mi się ta sukienka. Z rozcięciem na nodze. Z głębokim wycięciem na plecach. Żałowałam tylko, że na zewnątrz było zimno i musiałam założyć płaszcz. Ale nic straconego. Na przyjęciu na pewno będzie cieplej.

Ceremonia odbywała się w małej, drewnianej kaplicy w samym centrum Cintray. Umówiłam się z Benem, że zaczeka na mnie przed wejściem, bo obiecałam Emmie, że dotrę z nią i jej rodzicami na miejsce.

Nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem udało się nam wszystkim zmieścić do małego auta Emmy. Biorąc pod uwagę nasze suknie, płaszcze, awaryjne parasole, torby  – to nie miało prawa się udać. Ale się udało.

Kiedy dotarliśmy na miejsce większość gości już czekała. Tak jak Em planowała była ich dosłownie garstka. Najbliższa rodzina. Pomogłam przyjaciółce wysiąść i  uścisnęłam ją najdelikatniej jak potrafiłam, po czym oddałam ją w ręce rodziców.

Dyskretnie zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu Bena.

Oszukiwałabym sama siebie, gdybym nie przyznała, że trochę się stresowałam. Wiedziałam, że to dla niego duże wydarzenie i szczerze mówiąc zupełnie nie zdziwiłabym się gdyby jednak nie przyszedł.

Kamień spadł mi z serca, gdy zobaczyłam go stojącego po przeciwnej stronie ulicy. Wyglądał cholernie dobrze. Coś ścisnęło mnie w żołądku ze wzruszenia, kiedy zobaczyłam różowy krawat.

Co prawda już go na nim widziałam, ale z ułożonymi włosami i rękami włożonymi do kieszeni wyglądał jak jakiś miliarder.

Uniosłam rękę i delikatnie mu pomachałam. W odpowiedzi posłał mi swój najseksowniejszy uśmiech.

Jeśli się stresował, to musiałam przyznać, że całkiem dobrze to ukrywał.

– Hej – szepnął stając przede mną.

– Hej, odpowiedziałam i utkwiłam spojrzenie w jego oczach. Czułam jak iskry przeskakują między nami.

Mogłabym przysiąc, że czas się zatrzymał.

– Wszystko w porządku? – zapytałam ze szczerą troską. Zrozumiałabym, gdyby chciał się wycofać. Wystarczyło tylko jedno słowo.

– Nie. Ale mam nadzieję, że będzie. Chcę tu być. Moje demony nie powinny mieć znaczenia.

– Wszystko, co dotyczy ciebie ma znaczenie. Ale cieszę się, że tak mówisz.

– Ja też.

Kolejna pełna napięcia chwila minęła w mgnieniu oka, a ja zostałam brutalnie wyrwana z transu przez Scotta oznajmiającego, że ceremonia zaraz się zacznie i druhna była potrzebna.

Zostawiłam więc Bena samego, mówiąc że później  go znajdę.

– Powodzenia – szepnęłam do ucha przyjaciaciółki i zajęłam swoje miejsce.

Kiedy wszyscy goście zajęli miejsca w kaplicy zrobiłam pierwszy krok i poprowadziłam przyjaciółkę ku najpiękniejszej chwili jej  życia.

Nowy początek [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz