Gdybym miał powiedzieć, co w Cintray podoba mi się najbardziej to chyba powiedziałbym, że poranki. Niespieszne, ciche, przy filiżance gorącej, zielonej herbaty. Tak bardzo różne od tych pełnych pośpiechu i hałasu nowojorskich poranków.
Naprawdę nie mam na co narzekać, chociaż w pierwszej chwili wydawało mi, że zesłanie do Cintray było najgorszym co mnie ostatnio spotkało. I mimo że rozumiałem argumenty mojego szefa przemawiające za tym, żeby to właśnie mnie tu wysłać, to byłem nieźle wkurzony.
Zdecydowanie wolałem duże miasta. Duże, hałaśliwe, pełne ludzi. Takie jak Nowy Jork. To właśnie w takich miejscach, najłatwiej było mi wyciszyć moje myśli.
Ale skoro już byłem w Cintray i miałem dopilnować terminowego otwarcia naszej nowej kawiarnii z sieci Small Town Cafe, to postaram się docenić i celebrować mój pobyt tutaj, tak bardzo jak to tylko możliwe.
– Podać coś jeszcze panie Brown?
– Dziękuję Betty, tylko sok pomarańczowy – uśmiecham się do przeuroczej, starszej kasjerki i płacę za zakupy.
Wciąż mnie zadziwia ten prawdziwe małomiasteczkowy klimat tego miejsca. Nie mam pojęcia jakim cudem ci wszyscy ludzie się znają z imienia i nazwiska i wiedzą o sobie praktycznie wszystko. Z tej perspektywy muszę być tutaj niezłą atrakcją. A bycie w centrum uwagi to ostatnie czego bym chciał.
– Dziś panienka Fay podobno wraca do domu. Ona też ostatnich kilka lat spędziła w wielkim mieście, więc może będziecie mieli, o czym porozmawiać – dodaje Betty wydając mi resztę. Nie mam pojęcia kim jest ta cała Fay, więc z grzeczności odpowiadam, że z pewnością trafi się niejedna okazja, chociaż szczerze w to wątpię. Nie miałem zamiaru nawiązywać tu żadnych przypadkowych znajomości.
Byłem skoncentrowany na celu i nic nie mogło mnie od tego odciągnąć.
– Dobrego dnia! – żegnam się z kasjerką i z sokiem pomarańczowym pod pachą idę w kierunku lokalu, który pod czujnym okiem dekoratorów wnętrz zaczynał w ostatnich dniach nabierać wyjątkowo przyjaznego wyrazu, szczególnie dla wszystkich, którzy uwielbiają małe klimatyczne kawiarnie. Czyli właściwie nie dla mnie.
Zagospodarowanie lokalu, przygotowanie sprzętu i współpraca z dekoratorami to właściwie najprostszy etap mojego zadania tutaj. Przede mną było najgorsze, czyli znalezienie na tyle odpowiedzialnych pracowników, że będzie się dało nimi zarządzać z siedziby w Nowym Jorku.
Kiedy przekraczam próg lokalu, widzę, że jesteśmy już na naprawdę dobrej drodze do tego, aby wszystko było gotowe na otwarcie. No może poza tym wątkiem z pracownikami, których nie zacząłem jeszcze szukać. Już dawno powinienem się do tego zabrać, ale ostatnie dni były ciężkie. Spałem zdecydowanie za mało, a to źle wpływało na moją wydajność.
– Cześć wszystkim! Kawał dobrej roboty z Waszej storny, oby tak dalej! – uśmiechem witam, małą grupkę osób, która dziś zajmuje się składaniem mebli, wnoszeniem potrzebnego sprzętu i doprowadzaniem tej przestrzeni do ogólnego porządku. W całym tym rozgardiaszu dostrzegam Vivienne, która jest szefową całego tego zamieszania i chyba mogę to powiedzieć – moją jedyną, najlepszą przyjaciółką.
– Jak tam Viv? Kończymy to powoli? – stanąłem obok rudowłosej dziewczyny i delikatnie szturchnąłem ją w bok.
– Tak, nareszcie! Jakoś podejrzanie dłużył mi się ten projekt. Nie mogę się już doczekać powrotu do domu – marszczę brwi słysząc jej entuzjazm. – Oj, wybacz. Zapomniałam, że ty jesteś na zesłaniu tutaj dużo dłużej ode mnie – mruga do mnie i szczerzy zęby w chytrym uśmiechu.
– Ja tam nie narzekam. Całkiem przyjemnie odpocząć.
– Myślałam, że jesteś tu do pracy, a nie na wakacjach. Chociaż nie, czekaj? Tobie wakacje zdecydowanie by się przydały! Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłeś na urlopie – spojrzała na mnie i nagle oboje nieco posmutnęliśmy.
![](https://img.wattpad.com/cover/339224665-288-k68832.jpg)
CZYTASZ
Nowy początek [zakończone]
RomantizmCzy prawdziwą miłość można odnaleźć więcej niż raz? Fay Edwards chce od życia czegoś więcej, ale wie, że aby sięgnąć po swoje marzenia musi najpierw zrobić krok wstecz i zacząć budować wszystko od zera. Rzuca pracę w renomowanym wydawnictwie w Nowym...