Rozdział 14

10 0 0
                                    

Nie znosiłam leżeć w łóżku. Nie, jeśli były to długie, smętne godziny, w których byłam przykuta do łóżka. Ból jaki towarzyszył moim plecom był nie do zniesienia, a z czasem, żadna pozycja tego bólu nie uśmierzała. W tym wszystkim najmniej pomagał fakt, że miałam skoliozę, która tylko potęgowała udrękę. Jeszcze bardziej nie znosiłam się nudzić. Miałam dość leżenia na kanapie i oglądania kolejnego serialu, skoro zajmowało mi to max dwa dni. Zresztą wyczerpałam już wszystkie możliwości z listy do obejrzenia. 

Cieszyłam się, że od trzech dni do łóżka wracałam już tylko na noc. Mogłam w końcu ruszyć się i zacząć trochę normalniej funkcjonować. Dalej czułam się jak wrak człowieka, jednak miałam już na tyle siły, by chociaż wstać do biurka i porobić coś na laptopie. W głównej mierze starałam się w coś pograć, choć samej nudziło mi się to dość szybko, to miałam na tyle duży wachlarz wyboru, że mogłam zajmować sobie głowę, chociażby na kilka godzin. Tworzyłam właśnie kolejny domek w Simsach, kiedy usłyszałam sygnał w telefonie.

- Dzień dobry słońce, jak się czujesz? - Odebrałam połączenie od Aurory w tempie natychmiastowym.

- Nuda, błagam potrzebuję już was do życia. Jestem już drugi tydzień zamknięta w jednym budynku i umieram... Gorączka mi dopiero niedawno zeszła, ale moje mięśnie dalej odmawiają posłuszeństwa. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że dosłownie wszystko mnie swędzi. Mam ochotę zadrapać się na śmierć... 

- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pomyśl w ten sposób, jak już raz będziesz miała to za sobą, to małe szanse na to, że znowu zachorujesz na tę ospę. Zresztą dobrze, że teraz się stało, bo słyszałam, że im starsza jesteś, tym gorzej ją przechodzisz. - Dziewczyna próbowała mnie podnieść na duchu, najlepiej jak umiała.

- Możliwe, ale jednak totalna męczarnia to jest dla mnie. Ale no już powoli lepiej i myślę, że wrócę w poniedziałek czy wtorek do szkoły. 

- No ja myślę, nawet nie wiesz, jak ciężko mi tu bez ciebie. Jeszcze nauczycielom coś odbiło i stwierdzili, że trzeba ocen narobić, bo potem na wystawienie nic nie będziemy mieli. Tak to w sumie same nudy, bardzo spokojnie jest. Aż zdziwiona jestem, że nic takiego się nie dzieje. - Cieszyłam się, że nic ważnego mnie nie omija. Mogłam jednak trochę odpocząć, choć przerażało mnie nadrabianie zaległości.

- A jak sprawy z Halloween? Dajecie sobie radę z organizacją? - Już od jakiegoś czasu tworzyliśmy wstępne plany, aby zorganizować jakąś imprezę. Byłam strasznie podekscytowana, a przez moją chorobę nie mogłam nawet rozpocząć poszukiwań stroju i bałam się czy się wyrobię w zaledwie tydzień.

- Idzie nam bardzo dobrze, nie wiem, czy miałaś siłę czytać grupę, ale Kev się zlitował i zgodził ponownie udostępnić nam dom i wygonić z niego rodziców. Chociaż potem przyznał, że i tak mieli iść do swoich znajomych, żeby też trochę się zabawić. Cami i Evie zamówiły już kilka dni temu dekoracje, ale jeszcze nie przyszły i mamy lekkie obawy. Poza tym ja wzięłam się za zrobienie zaproszeń, jeszcze kilka mi zostało i musimy dobrze zdecydować, komu je damy. Malcolm obiecał, że załatwi catering i napoje, z alkoholami włącznie, także myślę, że prawie wszystko idzie po dobrej myśli. 

- Szkoda, że nie mogę wam pomóc. Głupio tak, że mieliśmy to robić razem, a finalnie, ja nawet nic od siebie nie dołożę. - Bardzo chciałam być przydatna i zrobić cokolwiek, ale grupę odczytałam dopiero po kilku dniach, bo nawet na to brakowało mi w pierwszych dniach choroby chęci. Na dodatek, nawet gdybym chciała coś zrobić byłam ograniczona do poruszania się między pokojami mego domu, a oni zdążyli wcześniej już podzielić się obowiązkami i nie było dla mnie nic takiego, co mogłabym zrobić będąc w zamknięciu.

- W takim razie, lepiej mi zdrowiej chorowitku, bo w tygodniu zostaniesz naszym osobistym listonoszem. Nie miałaś, jak nam pomóc i nikt się o to nie gniewa, ale skoro jesteś taka skora do pomocy to nic się nie martw. Oprócz doręczania zaproszeń ktoś będzie musiał powiesić te dekoracje i sprawić, żeby ten dom jakoś wyglądał. Ale myślę, że ozdoby będzie trzeba wspólnie ogarnąć, bo we dwie się nie wyrobimy na pewno. 

- Idealnie, w takim razie nie mogę się doczekać kochana. Wyślesz, mi potem notatki z dzisiaj? Muszę się w końcu wziąć za przepisywanie ich, ale szczerze mówiąc tak mi się nie chce... - westchnęłam na samo przypomnienie o tym co mnie czeka. Powinnam była to zrobić od razu, jednakże z takimi rzeczami miałam zawsze problem. Większość rzeczy do zrobienia odkładałam na ostatnią chwilę i nie wychodziło mi to na dobre.

- Już się biorę za cykanie zdjęć i ci je podeślę. Zdrowiej mała, zgadamy się jeszcze. 

- Jasne, papatki i dziękuję bardzo. - Rozłączyłam się zanim zdążyła zacząć dyskusję o tym, że nie mam przecież za co dziękować. 

Odłożyłam telefon i wyjrzałam przez okno. Słońce, chociaż na chwilę wyjrzało zza chmur, a moja mama wykorzystywała tę pogodę, póki się dało i majstrowała coś przy kwiatach. Szczerze mówiąc, jedyne, które potrafiłam rozpoznać w tym ogrodzie to róże i hortensje. Ewentualnie moje ulubione chabry, które uważałam za najpiękniejsze kwiaty, jakie mogą istnieć, nawet jeśli były to najzwyklejsze chwasty rosnące na polach i w rowach. Często się śmiałam, że jeśli ktoś w zimę przyniósłby mi bukiet chabrów, to wyszłabym za niego w tempie natychmiastowym. Było to tak nierealne, jak życzenie krokodyla przez Klarę w ,,Zemście" Fredrego. Swoją drogą nienawidziłam tej lektury. 

Spojrzałam na ekran mojego laptopa i uznałam, że nie mam już weny na dokończenie swojej budowli. Nie miałam także ochoty na dalsze granie, więc zdecydowałam się napisać do Davida.

Maluch: Skończyłeś już zajęcia?

David: Za pięć minut kończę. Chcesz mi potowarzyszyć w drodze do domu?

Maluch: Miałam nadzieję, że o to zapytasz. Z największą przyjemnością i obyś miał jakieś historie, bo ja wyjątkowo nie mam kompletnie o czym ci opowiadać.

David: I tak znajdziesz jakiś temat do omówienia gaduło. Nawet jeśli nie z teraz, to z kiedyś.

Nie mogłam się nie zgodzić, chłopak trafił w sedno. Rzadko, kiedy odejmowało mi mowę i zawsze miałam coś do powiedzenia, nawet jeśli miała być to największa głupota, jaką ktoś mógłby usłyszeć.

- Ronnie, jak będziesz się jutro czuła lepiej to skoczysz ze mną na zakupy? Mam mało czasu i chyba nie zdążę się wyrobić z wszystkim, to byś mogła mi pomóc i pójść do apteki i do paczkomatu odebrać paczkę, a ja w tym czasie zakupy zrobię. - powiedziała moja mama stojąc w progu drzwi. Zawsze wchodziła do mnie bez pukania, ale jeśli już wiedziała, że ktoś jest u mnie wolała krzyczeć z drugiego pokoju. Nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo, ale zdarzyło jej się mnie wystraszyć kilkukrotnie, zwłaszcza jeśli chwilę wcześniej widziałam ją w zupełnie innym miejscu.

- Myślę, że dam radę, ale czy aby na pewno będę już mogła wychodzić? 

- Rozmawiałam z lekarzem i nie widzi problemu. Już nie powinnaś zarażać. - Cieszyłam się, że w końcu będę mogła poczuć świeże powietrze. No może w sumie nie do końca świeże, ale chociaż powietrze.   

Tamiza naszych uczuć (Tom 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz