Rozdział 10

9 0 0
                                    

Przykro było patrzeć na opadające liście z drzew. Jeszcze niedawno obserwowałam jak powoli wyrastają i dekorują puste gałęzie. Teraz natomiast czułam się, jakbym była świadkiem ich śmierci. Wiatr wprawiał je w ich ostatni taniec, zanim na dobre zetknęły się z ziemią, a następnie zostały zgrabione i wrzucone do śmietnika przez naszego woźnego. Jesień była dla mnie urokliwa tylko na wstępie, gdy drzewa mieniły się wieloma odcieniami pomarańczu i żółci, a między nimi dostrzec można było ostatnie promienie letniego słońca. Gdy tylko wszystkie liście opadły, miałam zawsze wrażenie jakby cały świat popadł w żałobę. Niebo okrywało się ciemną płachtą, pod którą wylewało łzy, a wiatr błąkał się szukając partnera do ponownego tańca. Szczęśliwie mogłam jeszcze choć chwilę nacieszyć się widokiem palety barw, zanim do reszty znikła.

- Zastanawiam się, kiedy ostatni raz było tak pusto w szkole. W sumie, gdyby nie fakt, że mam już ryzykowną sytuację z frekwencją na biologii, to by mnie też tu dziś nie było. - Na twarzy Camilli rozciągnął się grymas niezadowolenia. Mieli tego dnia zaledwie 3 lekcje, więc prawie cała ich klasa nie pojawiła się na zajęciach. Ewidentnie jesienny klimat wpłynął już na nauczycieli, bo połowa naszej wspaniałej kadry była albo chora, albo przeziębiona i jeszcze się męczyła chodząc do szkoły.

- Najwidoczniej dzisiaj tylko my dwie raczyłyśmy się pojawić. Ari ma kontrolną wizytę u ortodonty. Jeszcze rano zanim zdążyłam w ogóle wstać, napisała z zapytaniem jakie tym razem wybrać gumki. 

- Cała ona, czasem się zastanawiam, ile ona śpi. Kładę się spać, godzina około pierwsza - Ari jest aktywna. Wstaję przed siódmą, patrzę w telefon - Ari jest aktywna. Kiedyś miałam wrażenie, że może zostawia włączone wifi na noc, ale jak jej coś wysłałam o tej pierwszej, to chwilę później dostałam już odpowiedź. - Camilla mówiła prawie czas podniesionym głosem, ale nigdy się tym nie przejmowała. Miałyśmy tę cechę wspólną, że nam obu mówiono, że zamiast opowiadać to krzyczymy.

- Szczerze mówiąc, też mnie to zawsze zastanawia, ale jeszcze, nigdy jej o to nie spytałam. Kiedyś będę pamiętała, żeby to zrobić. - Złapałam głęboko powietrze w płuca i wypuściłam. Wspaniałe, zanieczyszczone powietrze. Czy mogło być coś lepszego? - Dobrze, że mamy dziś razem, chociaż ten francuski, bo jeśli miałabym wszystkie lekcje spędzić sama, to chyba bym dostała na głowę. 

- Dobrze powiedziane kochana, myślę, że ja już leżałabym trupem w tej pieprzonej sali biologicznej. Chociaż mogliby mnie pokroić i zrobić temat o organach człowieka. Cieszę się tylko i wyłącznie z tego, że mogłam się dziś wyspać i chwała Bogu za to, że nie mieliśmy tej biologii pierwszej, bo jakbym miała siedzieć tu na 5 zastępstwach, to by mnie chyba karetką musieli przewieźć do psychiatryka. Przysięgam... - Nie śmiałam wątpić w jej słowa. Wyglądała, jakby zaraz miała dostać szału, choć nigdy do takiej sytuacji nie doszło.

Wiele osób, które jej nie znało podejrzewało, że była wredną szmatą, która nie potrafiła cieszyć się życiem, a jedyne co robiła to kogoś wyzywała i zabijała wzrokiem, gdy tylko ktoś ośmieli się podejść na więcej niż cztery metry. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Cami była jedną z najbardziej energicznych osób jakie znałam i choć lubiła docinki, to wyzywała się tylko i wyłącznie z Kevinem. Rozumiałam, dlaczego ludzie widzą ją inaczej, bo miała totalnego bitch face'a i często jej ubiór, wygląd i make up potęgował to wrażenie, jako że przypominała mi trochę kruka, ale to kompletnie nie pasowało do jej charakteru. Gdy była taka potrzeba zachowywała zimną krew i uważałam ją za najbardziej odpowiedzialną i samodzielną osobę w naszej ekipie. Miała też najsilniejszą głowę z nasz wszystkich, więc często na imprezach ogarniała, każdego kto przesadził z alkoholem.

- W takim razie, chyba musieliby zabrać nas obie. Wyobraź sobie, co ja muszę tu przeżywać od 9 rano, bez was... - Zaczęłam udawać, że płaczę, do takiego stopnia, że moje oczy zrobiły się szklane.

- Bidulo moja, nie martw się, któregoś dnia się im odwdzięczymy. - Uśmiechnęła się szyderczo i mocno mnie przytuliła.

- Zdecydowanie tak zrobimy. Możemy pójść na randkę w czasie lekcji i nic im nie zdradzimy. Będą płakać za nami, a my chociaż miło spędzimy czas. 

- No i to się nazywa pomysł. Czekam w takim razie z niecierpliwością na zaproszenie i lepiej też chodźmy pomału na te zajęcia, bo znowu nam wpisze spóźnienie. - Wypuściła mnie z uścisku i obie opuściłyśmy teren szkolnego parku.

***

- Jak ja się cieszę, że ten dzień dobiega końca. Naprawdę marzę już tylko o tym, żeby się położyć pod kocyk i już więcej spod niego nie wychodzić. Chyba że by wziąć łyka gorącej czekolady. - Oczy dziewczyny powiększyły się dwukrotnie po moich słowach.

- Matko, zrobiłaś mi właśnie taką ochotę na gorącą czekoladę. Tak bym się jej napiła... 

- Czeka mnie dziś spacer do domu, bo rodzice mieli jakiś wyjazd, sama nie wiem po co, więc jak masz chwilę to możemy się przejść do Żabki, albo coś. - Cami momentalnie z pozbawionej chęci do życia, stała się pobudzona. Wyprostowała plecy i patrzyła na mnie jak jakaś opętana.

- No to lepiej się spieszmy, bo mój tata dziś mówił, że się chwilę spóźni, a nie wiem, ile ta chwila potrwa. - Myślałam, że zaraz spadnie ze schodów, bo jej tępo przyśpieszyło trzykrotnie. Chwilę później zaczęłam obawiać się o własne życie, bo widząc, że się ociągam złapała mnie za nadgarstek i zaczęła się przepychać między ludźmi, pomijając także kilka stopni. Miałam szczęście, że Żabka była od szkoły zaledwie kilka budynków dalej, bo gdyby nie to, to obawiałam się, że wyplułabym płuca gdzieś po drodze.

- Dzień dobry, dwie czekolady będą - Rozpromieniona Camilla wręczyła kasjerce pieniądze, zanim ona zdążyła powiedzieć coś więcej niż dzień dobry. - Następnym razem ty stawiasz, tym bardziej jeśli zabierasz mnie na randkę - Puściła mi oczko i razem z ekspedientką, zaczęłyśmy się śmiać. W tym samym momencie próg sklepu przekroczyły dwie znajome nam twarze.

- No proszę, kogo ja tu widzę. Moi dwaj najlepsi przyjaciele z klasy. 

- Tacy najlepsi, że jak tylko Aurora wróci to o nas zapomnisz. - skwitował szorstko Otto, chociaż się uśmiechnął.

- Nieprawda. Zdradziła mnie i zostawiła samą na pastwę losu. Od dzisiaj to wy jesteście moimi psiapsi. 

- To już chyba wolę sam odpuścić sobie kilka dni szkoły. - Uniosłam wysoko brwi, ale chłopak nawet na mnie nie patrzył. Wyminął mnie i zniknął za moimi plecami.

- Będziecie w piątek na meczu? - zagadał nas Matthew w czasie, gdy jego przyjaciel szukał czegoś na półkach.

- Nie ma innej opcji. Mam tylko nadzieję, że ich ogracie do zera. Nie zawiedźcie nas, bo jeśli ci wielcy panowie z Fereal, co tak się panoszą zdołają to wygrać, to już więcej na waszym meczu się nie pojawię. 

- Czekaj, to wy gracie w piątek, a nie w sobotę? I to na Fereal? - Momentalnie moje serce przyśpieszyło. Fereal i Villana w kwestii piłki nożnej były największymi rywalami. Nienawiść jaka powstała między kibicami tych dwóch klubów, była dla mnie nie do pojęcia i nigdy jej nie popierałam. Na każdym prawie ich meczu dochodziło do interwencji policji, a już po samych rozgrywkach wielokrotnie dochodziło do wandalizmu ze strony jednej bądź drugiej strony. Sami piłkarze, mimo wielu wyzwisk na murawie, nie byli niczemu winni. Angażowanie się w takie działania mogło skutkować wyrzuceniem, także musieli być ostrożni.

- No w piątek zdecydowanie. Chyba musiałaś coś pomylić albo ktoś ci źle dał znać. Mam nadzieję, że i tak przyjedziesz zobaczyć, jak dajemy im solidny wycisk. - Matthew był bardzo pewny siebie, a ja miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.

- Wszystko okej Roni? Taka blada się strasznie zrobiłaś. 

- Jestem blada z natury, a do tego totalnie głodna. Oczywiście, że będę. - Spróbowałam się uśmiechnąć przekonywująco, ale po mojej głowie przebiegało milion myśli. Doskonale wiedziałam, kto pojawi się w przeciwnej drużynie. I miałam co do tego złe przeczucia... 

Tamiza naszych uczuć (Tom 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz