Rozdział 23

9 0 0
                                    

Czymś, co najbardziej lubiłam w ostatnim miesiącu jesieni były wschody słońca, które witały mnie każdego poranka. Uważałam je za najbardziej majestatyczne zjawiska, jakich można doświadczyć i z roku na rok upewniałam się w tym coraz bardziej. Moja galeria była zawalona zdjęciami z różnych perspektyw każdego dnia. Specjalnie wstawałam kilka minut wcześniej, by móc napawać się tym widokiem. Żaden wschód nie był taki sam, każdego dnia artysta wypełniał płótno nowym obrazem, który oglądałam z zachwytem. O wiele bardziej ceniłam wschody niż zachody, które też były urokliwe, jednakże nie mogły się dla mnie równać z porankami. Dodawały mi one energii i sprawiały, że z radością podchodziłam do nowego dnia, nawet jeśli zapowiadał się tragicznie. Wprawiały mnie one w hipnozę i nie potrafiłam się od nich oderwać. Żałowałam, że w tych ciepłych miesiącach działy się tak wcześnie, że nie byłam wstanie ich oglądać. 

Moje zamiłowanie do barwnego nieba podzielała Evie. Zawsze wzajemnie wysyłałyśmy sobie zdjęcia z różnymi ujęciami tego, co udało nam się uchwycić. Niestety żaden z aparatów nie mógł w pełni oddać kolorów, jakie obserwowaliśmy oczami. Te arcydzieła były możliwe do zobaczenia tylko raz, nie dało się ich zamknąć w megapikselach. Mogłyśmy jednie zachować je w naszej własnej pamięci i mieć nadzieję, że nigdy nie wyblakną.

- Roni, spóźnisz się zaraz do szkoły. Szykuj się lepiej, śniadanie czeka. - wykrzyczała moja mama z parteru. Ruszyłam się wreszcie sprzed parapetu z bólem serca. Wyjęłam z szafy kilka ubrań, które jeszcze dzień wcześniej zaplanowałam ubrać. Zbiegłam na dół, by zjeść szybko śniadanie, jednak nie potrafiłam robić tego najlepiej. Nienawidziłam jeść w pośpiechu i praktycznie zawsze, jako ostatnia kończyłam posiłek. 

Gdy zobaczyłam godzinę na zegarku uznałam, że faktycznie przeholowałam z wpatrywaniem się w machnięcia pędzlem kogoś na górze i zaczęłam biegać po całym domu, próbując doprowadzić się do porządku. Mama pospieszyła mnie klaksonem, co ani trochę nie pomogło, bo omal nie wywróciłam się zakładając buty. 

Finalnie udało mi się dotrzeć do szkoły minutę przed dzwonkiem. Zaczynaliśmy geografią, więc nawet się specjalnie nie spieszyłam wchodząc na piętro, gdyż pani zawsze kilka minut się spóźniała. Tym razem nie było inaczej i zobaczyłam jak cała moja klasa czekała, aby tylko wejść.

- Idzie moja zguba wreszcie. Gdzie ty byłaś? - Aurora przytuliła mnie na powitanie. Podeszłam także do pozostałych osób, z którymi jako tako rozmawiałam, by ich również przywitać.

- Spóźniona Roni? Tego jeszcze chyba nie widziałem. - skomentował Mathew.

- To słabo mnie znasz, bo stosunkowo często to robię. Gdyby nie moja mama myślę, że mogłabym konkurować z Otto w tej kwestii. - Spojrzałam na chłopaka, który jak zwykle siedział w telefonie przeglądając coś.

- Akurat w tej dziedzinie nikt nie może ze mną konkurować. - Oparł się o ścianę i zamknął oczy, jakby próbował zasnąć na stojąco.

- Nie wiem, czy jest się czym chwalić kochany. To bardzo niekulturalne i pokazuje brak respektu wobec osoby, z którą się spotykasz. 

- A przed chwilą nie powiedziałaś przypadkiem, że sama jesteś spóźnialska? - Spojrzał na mnie z góry z lekkim uśmiechem.

- Miałam nadzieję, że tego nie słyszałeś, skoro nawet jak się witamy nie potrafisz odwrócić wzroku od swojej komórki. 

- A widzisz, bo tak się składa, że mam podzielność uwagi, a załatwiam bardzo ważne sprawy biznesowe. - Skrzyżował ręce i zmarszczył delikatnie swój nos przechwalając się.

- Tak, a tą sprawą jest nowa para butów, mam rozumieć? - Kątem oka podczas przywitania zdołałam zauważyć czego tak zamaszyście szuka.

- Tak dokładnie, właśnie to jest ta sprawa biznesowa, gdyż nie kupuje ich dla siebie. Dostałem pilne zlecenie od mojego taty, abym znalazł mu jakąś ładną parę do pracy. Trzeba dbać o prezentowanie się firmy. 

Tamiza naszych uczuć (Tom 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz