Część Bez tytułu 4

41 4 0
                                    

Alicja za nic nie chciała słyszeć o tym, że zamiast wspólnego wyjazdu nad morze, Adam ma zamiar pojechać do domku, gdzieś na końcu świata, którego nie dalej niż miesiąc temu został właścicielem. Teoretycznie nie spieszyło mu się z tym wyjazdem, ale od trzech miesięcy ich wspólne życie zaczęło przypominać operę mydlaną w iście brazylijskiej wersji. Adam pragnął uwolnić się od niej choć na chwilę. Od bezustannego jęczenia, krzyków, kłótni i cichych dni. Codzienny rollercoaster emocji stawał się nie do zniesienia. Naprawdę, zaczynał się zastanawiać nad bardziej radykalnym rozwiązaniem tej kwestii, mimo że związek z Alicją stanowił konieczny środek do wykonania zlecenia. Miał dość! Już nie w smak mu było uleganie jej zachciankom, by zatrzymać ją przy sobie. To nigdy nie była miłość jego życia. Przywiązał się jednak, bo nie potrafił całkowicie udawać uczuć.

Któregoś dnia, usterka klimatyzacji doprowadziła do totalnej awarii prądu w budynku, w którym miał biuro. Nie było rady, musiał iść do domu i popracować trochę nad raportem, jak za czasów pandemii, we własnym, a w zasadzie dziewczyny, także pozbawionym klimatyzacji lokum.

Uprzejmy sąsiad spod piątki przytrzymał mu drzwi od klatki, gdy obładowany kartonem papierów i bez mała z laptopem w zębach, podbiegł do zamykającej się bramy.

Zwyczajowe "dziękuję" i "dzień dobry", było wszystkim co zdołał wydusić z siebie, czując pot, który strużką cieknie mu po skroni zalewając oczy. Gdy wysiadał z windy, pod opuszkami palców poczuł, jak spód kartonu rozchodzi się na boki, grożąc uwolnieniem całej zawartości wprost na podłogę. Natychmiast kucnął i nim karton rozerwał się do reszty, z minimalnej wysokości upuścił swój ładunek obok wycieraczki.

Podsunął go nogą bliżej drzwi mieszkania i zagłębił rękę w kieszeni, w poszukiwaniu kluczy.

O dziwo, klamka, o którą się oparł ustąpiła, a drzwi uchyliły się pod jego naporem, zanim wydobył klucze ze spodni.

– Co jest do cholery? – zaklął cicho pod nosem.

Z wnętrza mieszkania dobiegały niedwuznaczne odgłosy, od których momentalnie poczuł jak włosy na rękach stają mu dęba. Mimo ogólnej duchoty, Adamowi zrobiło się nagle zimno, gdy na środku korytarza dostrzegł porozrzucaną odzież i obuwie.

Po cichu zakradł się do salonu i ostrożnie wyjrzał zza futryny.

Alicja, wypięta gołym tyłkiem w stronę wejścia, klęczała nad jakimś facetem, ostro obciągając mu kutasa. Ten charczał z rozkoszy, pokrzykując:

– Mocniej kurwo! Ssij mocniej, suko!

Wyraźne ślady po klapsach czerwieniły się na jej przysadzistej pupie, a kosmate dłonie kochanka bezceremonialnie miażdżyły jej wiszące piersi. Adam cofnął się za winkiel, by zebrać myśli. Naraz stało się jasne i oczywiste, dlaczego w ich relacji, nagle nastało takie oziębienie. Gniew i ogólny wkurw, w ciągu jednej sekundy naparł z całą mocą na barierę spokoju mężczyzny i nim zadziałał rozsądek, podarł ją na strzępy.

Jeszcze raz zerknął do salonu, by przekonać się, czy sobie tego nie uroił – ale nie... Facet nadal wywrzaskiwał obelgi pod adresem jego dziewczyny, a ona z upodobaniem młodego cielaka, ssała niewielki farfocel. Zapewne największą dumę właściciela.

Kurwa mać! – zmełł przekleństwo przez zaciśnięte zęby.

Szybkim krokiem podszedł do kochanków i nim ktokolwiek zdołał spostrzec jego obecność, wyciął siarczystego klapsa w goły tyłek dziewczyny.

Stały się nagle dwie rzeczy. Po pierwsze, huk uderzenia z prędkością odrzutowca rozszedł się po pomieszczeniu, zaskakując dziewczynę piekącym bólem i totalnym zdziwieniem, a po drugie, bezwiednie zaciśnięte zęby Alicji, z ogromną siłą, wbiły się w przyrodzenie kolesia leżącego na kanapie.

WierzbaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz