Spacer

48 3 0
                                    

Adam wrzucił wsteczny i zawrócił na pierwszej odnodze polnej drogi. Na szczęście na niebie pojawiły się niewielkie chmury, dające swym cieniem wypocząć zmrużonym oczom w powrotnej drodze. Gdy dojechał do domu i wprowadził samochód na zarośnięte podwórko, w jego głowie urodził się wniosek, że będzie musiał poświęcić sporo czasu i energii, by doprowadzić je do porządku. Dzisiaj jednak chciał tylko poznać pobliskie tereny. Przebrał się zatem w koszulkę moro i krótkie spodenki. Zdziwiony spostrzegł, jaki jest blady, ale zaraz potem z radością odkrył w kieszeni nieduży zwitek banknotów. Do paska przypiął bidon z wodą, a do kieszeni wrzucił przezornie, składany nóż i turystyczną mapę terenu. Uzbrojony w najpotrzebniejsze rzeczy, zamknął dom i skierował kroki w stronę lasu.

Wśród pól i łąk panowała nieznośna duchota. Nim upłynęła godzina, bidon Adama był już prawie pusty, a mimo to, znowu mu się chciało pić. Szczęśliwie, wśród drzew niewielkiego zagajnika natrafił na wąski strumyczek, gdzie napił się do syta i uzupełnił zapas wody.

W oddali widać było już dachy pierwszych, najbardziej oddalonych od centrum wsi gospodarstw, no i oczywiście wysoką, prawie czarną wieżę kościoła.

Tu, gdzie królowały pola i łąki, pojawiali się nawet ludzie. Nie podchodził jednak bliżej, chcąc najpierw nabrać pewności, że nie stanie się obiektem niechęci. Zamierzał na wieczór zejść do wsi i postawić kolejkę komu trzeba, by choć w części wkupić się w łaski miejscowych. Adam szedł skrajem lasu w kilkumetrowym oddaleniu od pól, gdy nagle wysoki chichot z pobliskich zarośli przyciągnął jego uwagę.

Zatrzymał się z uniesioną stopą, nasłuchując dźwięków otoczenia.

Tak... Nie wydawało mi się – pomyślał.

Lekko kołyszące się gałązki, zdradzały miejsce czyjejś kryjówki. By nie spłoszyć nikogo, nieco zmienił kierunek marszu i oddalił się od kępy zieleni. Nie uszedł jednak więcej niż dziesięć kroków, gdy chichot rozległ się ponownie, a z krzaków wybiegła naga, szczupła kobieta, trzymająca w dłoni kłąb ubrań. Bez oglądania się za siebie, przemknęła nie więcej niż pięć metrów od Adama, zupełnie nie zauważając jego obecności. Po chwili, z gęstego listowia wynurzył się smagły mężczyzna, zapinający spodnie. Krzyknął coś niezrozumiałego w ślad za uciekającą kobietą i skręcił w stronę pola, również nie dostrzegając intruza.

Adam postał w cieniu gałęzi jeszcze kilka minut i nabrawszy pewności, że nie spotka już nikogo więcej, ruszył w dalszą drogę.

Gdy wreszcie dotarł do wsi, słońce już znikało za pobliskim wzniesieniem, swoimi promieniami rozświetlając okucia i smukłą iglicę wieży kościoła.

Pomyślał sobie, że mieszkańcy, zwłaszcza ci pobożni, zapewne przyjdą na wieczorną mszę, o ile jest tu ksiądz, który ją odprawi. Nie mylił się co do kościoła, był otwarty, jednak ani na ludzi, ani na mszę nie natrafił.

Ciemne wnętrze, kusiło ciszą, chłodem i niezwykłym aromatem zupełnie nie pasującym do kościołów jakie znał. Prócz jednej płonącej świecy na ołtarzu, Adam nie dostrzegł żadnego dowodu obecności człowieka. Wiekowe deski podłogi, były wytarte tak bardzo, że twarde sęki wystawały z nich niczym guzy. Wiedziony ciekawością, wszedł do środka i pierwszym co go uderzyło, był widok ołtarza. Nie przedstawiał on ani Chrystusa, ani nawet wizerunku jakiegokolwiek chrześcijańskiego symbolu, nie było tam też tabernakulum. Na ogromnym niekształtnym głazie, umieszczono za to jakąś niekształtną rzeźbę.

Gdy podszedł bliżej, udało mu się dostrzec w półmroku, że jest to bardzo prymitywna próba ukazania stojącej na skale kobiety, z uniesionymi do góry rękami. Z groteskową twarzą o ogromnych, nienaturalnie szeroko otwartych ustach. Rzeźba wyglądała na dzieło chłopa lub wręcz dziecka pozbawionego choćby najmniejszego talentu. Miała pomalowane na żółto dłonie i wystające spod szat niekształtne stopy, a cała jej reszta wyglądała jak wytarta i natłuszczona tysiącami rąk drewniana poręcz.

WierzbaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz