Część Bez tytułu 3

45 4 0
                                    

Klockowaty gmach szpitala onkologicznego na ulicy Roentgena w Warszawie, stanowił niezbity dowód na to, że można w jednym miejscu połączyć bezpodstawną nadzieję z niewysłowioną udręką chorych i ich rodzin. Przytłaczający widok brunatnej, kanciastej bryły, mimo szczerych chęci nie napawał optymizmem, chociażby z tego powodu, że metalowe rusztowania wokół budynku połyskiwały spod falujących plandek, jak żebra konającego z głodu zwierzęcia. Na zapełnionym parkingu szpitala, Adam spędził piętnaście minut, nim udało mu się znaleźć miejsce dla swojego auta. W trakcie parkowania, doszło oczywiście do scysji, gdy jakaś nadęta kobieta próbowała wcisnąć się na upatrzone przez niego miejsce, nie zważając na wcześniej włączony kierunkowskaz w oczekującym samochodzie.

Zanim przebił się przez kolejki oczekujących w poczekalni i uzyskał w końcu numer sali, na której leżał jego przyjaciel, minęła następna godzina.

Adam zapukał ostrożnie we wpół przymknięte drzwi, lecz nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Popchnął je więc nieco zbyt mocno, zdesperowany tak długim poszukiwaniem, by stwierdzić, że sala jest kompletnie pusta.

Na dyżurce oddziału, zmęczona upałem pielęgniarka, wypisywała właśnie jakieś papiery. Podszedł do niej na sztywnych nogach i oparł się zdenerwowany o blat biurka.

– Przepraszam! Szukam swojego przyjaciela – Pawła Dudzińskiego.

Długopis kobiety nagle się zatrzymał, a ona sama powoli podniosła na niego wzrok.

– Pan Adam? – zapytała ze smutkiem w oczach.

– Tak ...

– Pański przyjaciel zmarł przed godziną. Bardzo mi przykro... – powiedziała opuszczając wzrok na niewypełnione blankiety.

– Ale jak?! Co dopiero z nim rozmawiałem!

Trzymane dotąd w ręce Adama czekoladki, głucho stuknęły o blat.

– Zostawił to dla pana...

Z szuflady wydobyła niewielką, ale pękatą kopertę i podała Adamowi nie patrząc mu już w oczy.

Na białym papierze, kobiecym charakterem, napisane było jedynie jego imię.

– Czy mógłbym?

– Prosił, by pan tego nie robił – wyczuwając wahanie w głosie mężczyzny, pielęgniarka szybko przerwała Adamowi, nim wybrzmiało pytanie. – Jego stan był ciężki i chciał, aby zapamiętał go pan... – zawahała się jakich słów ma użyć – Nie chciał, by widział go pan w takim stanie.

– Jasne... – Adam pochylił głowę i z ociąganiem chwycił leżącą kopertę.

Oszołomionywiadomością wyszedł z oddziału, próbując przypomnieć sobie twarz staregoprzyjaciela. Szedł w dół schodami, porażony smutkiem, kilka razy błądził wdługich korytarzach nim w końcu wydostał się na parking. Przez całą tę drogę, zcałych sił zaciskał dłoń na białej kopercie, aż papier pod palcami nasiąknąłpotem i rozmiękł. Zanim odjechał z parkingu, podkręcił klimatyzację na maksa irozerwał wilgotne opakowanie, z którego wyjął złożoną na cztery zapisanąkartkę. 

Cześć Druhu!

Żałuję, że nie było nam dane spotkać się wcześniej, ale sam rozumiesz – życie.

Zawsze byłeś dla mnie wspaniałym kumplem i nigdy się na Tobie nie zawiodłem, dlatego ostatni raz chciałbym Cię poprosić o przysługę.

Odziedziczyłem po ciotce mały domek w kompletnej dziczy. Może ze dwa razy w nim byłem, ale po remoncie, który właśnie się zakończył, miałem zamiar się do niego przenieść na stałe. Jak widać, niestety, nie dane mi było przez tę cholerną chorobę. Pomyślałem, że skoro ja nie skorzystam, to może Tobie się przyda? – choćby na jakiś wypad od czasu do czasu. Nie chcę, żeby stał pusty i zwyczajnie popadał w ruinę. Jeśli nie zechcesz go zatrzymać, zrozumiem. Po prostu sprzedaj dom komuś innemu. Wszelkie kwestie notarialne są już załatwione, wystarczy, że zgłosisz się do notariusza na Placu Bankowym. Adres masz w papierach. On przekaże Ci klucze i dokumenty.

P. S.

Jeszcze raz dziękuję Ci przyjacielu i proszę wybacz mi, że nie było mnie, gdy mnie potrzebowałeś. Wychyl czasem kieliszek za pamięć o koledze.

Paweł

Wstrząśnięty, Adam czytał list raz za razem, aż jakiś niecierpliwy kierowca zapukał w szybę, nieśmiało dopytując, czy będzie za chwilę zwalniał miejsce. 

WierzbaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz