Mysz

29 2 4
                                    

Po nocnej ulewie, wszechobecna wilgoć unosiła się w powietrzu niczym całun. Położone na ziemi wysokie trawy, płożyły się teraz niczym ukwiecony dywan, odsłaniający swe tajemnice. Nareszcie widać było pozostałości słupków ogrodzenia i kamienną cembrowinę zbiornika na wodę. Adam chłonął nowe widoki jak gąbka. Nasycał kolorami oczy wyjałowione pracą przy monitorze. Skoncentrowany na wrażeniach odbieranych przez ciało, nabierał w płuca ogromne hausty powietrza, ciesząc się beztroską i słońcem.

– Adaś? – przekręcona o dziewięćdziesiąt stopni głowa Ani, wpatrywała się w mężczyznę zza futryny okna. – Zjemy w środku, czy na tarasie?

Zaskoczenie, tylko trochę wybiło Adama z rytmu ćwiczeń, ale wskazał miejsce podbródkiem.

– Jesteś głodna? – popatrzył z uśmiechem na śmiesznie sterczące kitki dziewczyny. – Już biorę się za śniadanie.

– Nie! – sprzeciwiła się Ania. – Śniadaniem zajmę się ja, a ty wystaw krzesła i stolik. Dobrze? – Zapytała, próbując złagodzić stanowczość wypowiedzi.

– Nie śmiem protestować. – Adam w obronnym geście uniósł obie ręce.

Na poszarzałych od słońca deskach, ustawił chybotliwy stół. Będę musiał coś z tym zrobić – pomyślał klękając, by przyjrzeć się z bliska nierówności. Drewno dostało w nocy trochę wody i surowe deski powyginały się jak banany. Jego wzrok powędrował za nierówną szczeliną i nagle zdał sobie sprawę, że taras kończył się co najmniej dwa metry przed oknem sypialni Ani.

Podniósł się z klęczek i bacznie spoglądając pod stopy, podszedł do jego krawędzi. A więc Ania nie uroiła sobie niczego. – Zamyślił się na chwilę. Głęboki ślad w rozmiękłej ziemi był aż nadto widoczny. Odcisk protektora był jednak jakiś dziwnie nieregularny i chociaż deszcz zatarł większość linii, dało się z niego odczytać, że osoba, która nosiła to obuwie, miała dużą stopę i zapewne była mężczyzną.

Dochodzący z domu gwizd czajnika otrzeźwił Adama, który szybko zamaskował trawą pozostawiony ślad tak, by nie dało się go dostrzec stojąc na tarasie.

– Pomożesz mi? – Ania wyszła na taras niosąc tacę wyładowaną talerzami.

– Jasne! – mężczyzna wyciągnął ręce po tacę, nie mnożąc trudności.

– Z tym to sobie sama poradzę. Przynieś proszę herbatę, bo już nie miałam gdzie zmieścić kubków.

Nie uszło uwadze Adama, że pochylająca się nad stolikiem dziewczyna ciągle była w tej swojej nocnej koszulce, a zarys ciała opiętego delikatnym materiałem zdradzał, iż nie włożyła jeszcze bielizny.

– Co my tu mamy? – Adam pochylił się nad przystrojonym rukolą i koktajlowymi pomidorkami talerzem, z kopiasto nałożoną jajecznicą na boczku, dodatkowo szczodrze posypaną szczypiorkiem.

– Smacznego. – Ania z dumą podała mu koszyczek z pokrojonym pieczywem.

Oboje mierzyli się chwilę wzrokiem, bo na dziewczynę, goły tors Adama działał równie magicznie, jak na niego zarys jej bujnych piersi. Zapach ciepłej jajecznicy zwyciężył jednak w tej bitwie, bo oboje spuścili oczy i próbując powstrzymać chęć rzucenia się na jedzenie, konsekwentnie omijali się wzrokiem, przynajmniej do chwili, w której na talerzach nie pozostało już nic jadalnego.

– Wiesz? – zaczął, gdy upił pierwszy łyk herbaty. – Może zostaniesz tu ze mną jakiś czas? Skoro masz wakacje, a i ja odbieram urlop...

W zaległej ciszy, Adam błądził wzrokiem po pustym talerzu tak, jakby bał się go unieść i ujrzeć na jej twarzy, grymas odmowy. Dotarło do niego wreszcie, że obecność tej dziewczyny sprawia mu niezwykłą przyjemność. Budzi w nim chęć opieki, ale przede wszystkim daje mu wewnętrzny spokój, którego od lat nie doświadczył, prowadząc życie pełne napięcia i niebezpieczeństw.

WierzbaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz