Część Bez tytułu 25

18 2 0
                                    

Na tle prostokąta jasnej ściany, ciemniejsze plamy ludzkich sylwetek majaczyły niewyraźnie głęboką czernią. Gdyby nie ich ruchy i przytłumione głosy, mogłyby uchodzić za niekształtne rośliny, albo głazy, których w okolicznych lasach było w bród. Jednak dźwięki wydawane jeszcze przed chwilą przez jedną z nich, jednoznacznie identyfikowały ich płeć oraz czynność jakiej się oddawali. Było w tych jękach coś tak ekstatycznie pierwotnego, że nie sposób było się oprzeć nadciągającej fali pożądania, która ogarniała całe ciało, nieznośnie promieniując z lędźwi wzdłuż kręgosłupa, aż tylko zbawienny dreszcz przebiegający pomiędzy łopatkami mógł odrobinę rozładować napięcie.

Zaciśnięta odruchowo na kroczu ręka, zamiast zdławić rosnące podniecenie, tylko je rozogniła sprawiając, że maleńkie punkciki gwiazd rozmyły się i zawirowały, gdy nadchodząca ekstaza zatrzymała płuca na bezdechu.

Coś zaszeleściło nieopodal... Dźwięk łamanych gałązek nie był zbyt głośny, ale dało się z niego wyczytać kierunek przemieszczania jego źródła. Ciemna noc była doskonałym sprzymierzeńcem wszelkich leśnych drapieżników. Podczas takiej nocy, nie sposób było dostrzec w ich oczach odbitego światła.

Szelest powtórzył się znacznie bliżej, ale tak jakby spowolnił z zawahaniem, czy wręcz z przestrachem, aż nagle zamilkł...

Delikatny powiew wiatru tchnął nieśmiało w stronę źródła hałasu, nieznacznie pochylając najwyżej podniesione kłosy traw. Przez chwilę nic się nie działo, aż nagle coś poderwało się w gęstej trawie i z łoskotem tratowanej zieleni, popędziło w stronę lasu zostawiając obserwatora w niezmąconej ciszy nocy.

Gdy ponownie skupił swą uwagę na podwórzu, nie dostrzegł już nikogo. Blask światła dobiegającego zza okien poraził nagle oczy, rozświetlając przy okazji całą okolicę.

— * —

– Jak się czujesz? – Adam zwrócił się do dziewczyny opuszczającej toaletę.

– Okej – odparła spokojnie. – Niepotrzebnie się martwisz. Pamiętasz? To ja miałam zadbać o ciebie w zamian za dach nad głową, a wychodzi na to, że opiekujesz się mną bezustannie.

– Czyż nie tego oczekują kobiety od mężczyzn? – filozoficznie zapytał Adam.

– Że niby pragniemy rycerzy na białych koniach? – zadrwiła. – Otóż wyprowadzę cię z błędu drogi panie... W dzisiejszych czasach chcemy być niezależne nawet kosztem utraty przywilejów. – jej głos zabrzmiał nieco zbyt ostro.

Niezręczna cisza zawisła na dłużej, rozchodząc się nieprzyjemnie, jak smak cebuli w owocu przekrojonym nieumytym nożem.

– Przepraszam... – Ania podeszła do Adama i popatrzyła mu w oczy unosząc wysoko głowę. – Jesteś dla mnie zbyt dobry, a ja nie umiem się odwdzięczyć. Powinnam chyba pójść już do łóżka, bo boję się, że będę gadała same bzdury.

Adam chciał objąć dziewczynę i przytulić, lecz ta obróciła się na pięcie i nim wypowiedział choć jedno słowo, zniknęła w ciemnym korytarzu.

Leżała na materacu pod samą poszewką. Zza prostokąta otwartego na oścież okna, tylko odrobinę jaśniejszego od pogrążonej w mroku ściany, dobiegało nieśmiałe cykanie świerszczy. Nie mogła zasnąć przepełniona wrażeniami poprzedniego dnia, a zwłaszcza późnego wieczora.

Próbowała sobie przypomnieć minuta po minucie, co się działo tam na zewnątrz. Nim się spostrzegła, jej dłonie błądziły już po nagiej skórze odgrywając wszystko co zapamiętało jej ciało. Skopana z łóżka pościel spadła bezgłośnie na deski podłogi, gdy Ania uklękła na materacu wysoko wypinając tyłeczek. Wodziła palcami po pośladkach szukając tropów przejścia dłoni Adama. Jej serce mocniej zabiło, gdy zbliżone uczucie zjeżyło włoski na skórze. Co ja wyprawiam?! – pomyślała z naganą, ale jej palce nie przerwały wędrówki. Zacisnęła mocno oczy, próbując skupić się na sobie i przypomnieć wreszcie, jak doszło do sytuacji, w której straciła kontrolę nad ciałem. Pośliniła nawet palce, by jak najwierniej oddać realizm dotyku, jednak jedyną rzeczą jaką udało się jej osiągnąć była mokra pupa i nieznośne swędzenie po ukąszeniu komara, gdzieś na środku pośladka.

WierzbaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz