Część Bez tytułu 38

15 3 0
                                    

– Mamy już wszystko? – zniecierpliwionym tonem zapytał Adam.

Stał przy stodole i po raz piąty zerkał na cyferblat zegarka, nie mogąc doczekać się Ani, która przypomniała sobie w ostatniej chwili o jakiejś niezwykle ważnej, wprost niezbędnej do wykonania misji, rzeczy.

Dziewczyna wyszła z niewielkim plecakiem przewieszonym przez jedno ramię i zamknęła drzwi na klucz.

– Już jestem! Umyłam i pokroiłam w ćwiartki jabłuszko na drogę – wytłumaczyła, a promienny uśmiech zakwitł na jej buzi w tak spektakularny sposób, że nikt nie był w stanie jej zbesztać za opóźnienie.

Szli gęsiego przez wysokie trawy, odwrotnie do ruchu wskazówek zegara, zataczając krąg dwa razy większy niż ten, który Adam przemierzył rano. Mężczyzna prowadził, a obie kobiety podążały za nim w umiarkowanym tempie, bacznie rozglądając się na boki.

– Adaś, myślisz, że coś znajdziemy tak daleko od naszego domu? – Ania pierwsza przerwała ciszę.

– Prawdę powiedziawszy, nie sądzę byśmy natrafili na jakiś ślad chłopca, skoro dotąd nie oddalał się od wsi. Chcę jednak wykluczyć taką możliwość, tym bardziej, że znalezienie czapki chłopca w pobliżu domu kieruje wszystkie podejrzenia na mnie.

– Ale to bzdura! – zaoponowała Ania.

– On ma rację – wtrąciła się dotąd milcząca Monika. – Wiem, jak myślą ludzie we wsi i tylko kwestią czasu jest, jak przyjdą do Adama szukać sprawiedliwości.

Słońce było już w zenicie, gdy Ania poprosiła o chwilę wytchnienia i znalazłszy skrawek bujnej zielonej trawy w zacienieniu drzew, zwaliła się na niego z rozrzuconymi rękami i nogami.

– Królestwo za szklankę wody! – krzyknęła.

Adam odpiął swój bidon i kucając przy dziewczynie wręczył jej odkręconą butelkę.

– Boże! Smakuje jak ambrozja – Ania upiła kilka łyków nim oddała butelkę mężczyźnie.

– Moniko, chcesz się napić?

Siedząca pod drzewem Monika z wdzięcznością przyjęła bidon i pociągnęła kilka solidnych łyków wody, aż cienka strużka popłynęła jej po brodzie, mocząc bawełnianą koszulkę.

– Zdejmijcie buty. – zaproponował Adam. – Zrobimy tu sobie dłuższy odpoczynek. Monika, co robią teraz mieszkańcy? Nie szukają dziecka?

– Jak byłam w domu, to matki nie było. Ale wydawało mi się, że większość jest teraz w kościele i modli się w intencji odnalezienia chłopca. Gdy zaginął Janek – dziewczynę coś wyraźnie ścisnęło w gardle – wtedy też, zamiast zrobić cokolwiek, szukać go, czy zawiadomić policję, całymi dniami siedziałyśmy tylko w kościele i modliłyśmy się do Pani o odnalezienie i bezpieczny powrót chłopca.

– I nigdy nie przytrafiło się to dziewczynce? – zapytał Adam.

– Nie. To zawsze byli i są chłopcy, albo mężczyźni.

– To bardzo dziwne... – Adam nie ustawał w domysłach. – Jakby grasował tu ten sam porywacz, co przecież nie jest możliwe na przestrzeni tylu lat. Ponadto, może nie jest problemem uprowadzenie pojedynczego chłopca lub nawet mężczyzny, ale jeśli damy wiarę legendzie, którą nam opowiedziałaś, to porwanie czwórki ruchliwych chłopców, a już na pewno czterech choćby i pijanych mężczyzn, staje się wręcz niemożliwe dla pojedynczego człowieka.

Myślę, że w tym wszystkim jest coś jeszcze, czego dotąd nie braliśmy pod uwagę.

Zapadłą chwilę ciszy przerwała nagle, niespokojnie wiercąca się, Ania.

WierzbaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz