Dzień drugi

37 3 0
                                    

Poranne słońce, ostrymi promieniami, łaskawie zbudziło Adama ze snu. Gdy spojrzał na zegarek było nieco przed szóstą.

No cóż, dobrze by było się chociaż wykąpać i nadrobić wczorajszą toaletę – pomyślał.

Do dyspozycji miał jednak tylko zimną wodę, bo nie odkrył jeszcze jak sprawić, by we właściwym czasie osiągnęła wyższą temperaturę. Ujawnił się też kolejny mankament, gdy parskając wyskoczył spod prysznica... Nie zadbał o ręcznik.

Zostawiając za sobą mokre ślady, rozejrzał się po kuchni, a nawet zajrzał za stół w poszukiwaniu choćby jednej, jedynej, malutkiej ściereczki. Pobieżne przeszukanie jego szuflad również nie dało lepszych rezultatów. Kilka zmiętych gazet, trochę kurzu, było wszystkim co znalazł wewnątrz, za to za drzwiczkami kredensu kryła się bogata porcelanowa zastawa i sztućce, o ogromnej kolekcji garnków i patelni nie wspominając, lecz wszystkie tekstylne rzeczy służące właścicielce, zniknęły bezpowrotnie.

Wyjął więc jeden z zapasowych kompletów pościeli i wytarł się nim do sucha, notując w pamięci konieczność uzupełnienia braków.

Kształt wyjętego z lodówki zielonego warzywa, jednoznaczne przywodził na myśl, falliczne skojarzenia, dając mu dziwnie perwersyjną przyjemność i nastrajając niezwykle pozytywnie do rozpoczynającego się dnia. Toteż spożył szybkie śniadanie, na które składały się dwie maleńkie bułki z pasztetem i wspomnianym ogórkiem, obfite na tyle, by zagłuszyć pierwszy głód.

Ciekawe, kiedy otwiera się sklep? – pomyślał. – Przecież to wieś. Tu wszyscy wcześnie wstają – zganił się, kończąc wewnętrzny dialog i narzuciwszy na siebie wczorajsze ubranie, poszedł do samochodu.
Gdy zatrzymał się przed sklepem, jego myśli samoistnie podążyły do wspomnienia Bożenki, siedzącej w rozkroku na starym fotelu.

Otwarte na oścież drzwi, w kontekście wczorajszych zdarzeń i dzisiejszego śniadania sprawiły, że Adamowi nie było prosto wysiąść z samochodu...

Posiedział jeszcze z minutę, uspokajając myśli i czekając, aż ustąpi niefortunna erekcja, po czym zamknął drzwi auta i ruszył do sklepu.

Za ladą krzątała się sama właścicielka, której widok jednoznacznie zapobiegł powtórce niekontrolowanego wzwodu.

– Dzień dobry – mimo wszystko, przywitał się radośnie.

– A, dzień dobry! – gromkim głosem odpowiedziała sprzedawczyni.

– Chciałem zapytać, czy wie pani, gdzie mógłbym kupić ręczniki kąpielowe?

Właścicielka popatrzyła na Adama badawczo, po czym burknęła: – Ja nie mam na miejscu. To by musiał pan jechać do miasta chyba?

– A gdzie by było najbliżej? Nie jestem stąd – dodał, przybierając bezradną minę.

– No, na duże zakupy to od nas, do Legnicy jeżdżą, bo tam dostanie wszystko co trzeba za jednym razem. Ale jak chce, gdzie bliżej, to do Jeleniej Góry by trzeba albo do Złotoryi.

– Dziękuję bardzo za podpowiedź – powiedział i mając w pamięci wczorajszy incydent z Bożenką, dodał już bez uśmiechu – miłego dnia pani życzę – po czym wyszedł ze sklepu.

Tak jak i wczoraj, przed domami i na podwórkach, nie było nikogo. Samotne kury dziobały ostatnie zielone źdźbła trawy, a leniwy kot przemaszerował pomiędzy nimi, kryjąc się w cieniu zabudowania. A jednak Adam bardzo się pomylił, bo gdy obchodził samochód, najpierw zobaczył niemiłosiernie brudną czapkę z daszkiem, a już po chwili dostrzegł w całej okazałości właściciela artefaktu, klęczącego wprost na kamieniach drogi. Chłopiec, nie mógł mieć więcej niż dziesięć, może dwanaście lat i mazał zawzięcie poślinionym palcem, koślawe kreski na zakurzonej karoserii.

– Hej!!! – krzyknął Adam, by zwrócić jego uwagę na siebie i przerwać co prawda nieszkodliwy, jednak niezbyt udany proces twórczy.

Dzieciak zerwał się jak spłoszone zwierzę i gnając na złamanie karku po nierównej drodze, szybko znikł mu z oczu, za węgłem jednej z chałup. Słysząc podniesiony głos, stara sprzedawczyni wychynęła na podwórko, patrząc w ślad za znikającym smykiem. Zaniepokojony wyraz twarzy Adama, musiał być chyba dla kobiety niemym pytaniem, bo sama zagaiła:

– To syn Wójcikowej. Nieszkodliwy, tylko trochę taki gamoniowaty. Pan się nie denerwuje. On nic nie zrobi. Ot, kręci się czasem sam po wsi, jak go matka z oczu spuści.

Adam kiwnął głową i wsiadł do auta.

A tak mi się nie chciało myć samochodu... – pomyślał, jednak po chwili skonstatował – Może i dobrze, bo sam bym się przecież do tego nie zmusił, a teraz nie było wyjścia. I tak powinienem umyć samochód już tydzień temu. Nie będę jeździł z wymalowanymi bazgrołami na drzwiach.

Za cel jazdy wybrał Jelenią Górę. Z dwóch przeciwstawnych kierunków, podświadomie wybrał ten, oddalający go od przykrych wspomnień, znaczy od Warszawy.

WierzbaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz