PovDominik
Obudziłem się koło ósmej, Antek jeszcze spał więc wstałem się ogarnąć i stwierdziłem, że zadzwonię potem do Pani Justyny.
Napuściłem wody do wanny, poczym weszłem, się wymoczyć. Leżałem tak jakieś 15 min.
Potem wstałem owinelem się ręcznikiem i udałem się do garderoby. Kucnołem przy szufladach i wyjołem bokserki, wsunolem pod ręcznik poczym go zdjołem, teraz spodnie i jakaś bluza.
A: Dobiniiiik!
D: Słucham? - wyszedłem zakładając bluzę.
A: Ci mama dzwoniła?
D: Nie, ale jak już wstałeś to idziemy na śniadanie choć, opla. - wziełem go na ręce i zaniosłem do salonu. - siadaj włączę Ci bajkę.
A: Psi patlol!
D: Dobrze, będzie psi patrol, trzymaj a ja pójdę zrobić śniadanie. - bajka leciała, a ja idąc do kuchni usłyszałem dzwonek do drzwi i poszedłem otworzyć.
AL: No Hej możemy pogadać?
D: Nie mamy o czym.
AL: No weź, nie bać uparty.
A: Dobiniiik kto to? - krzyknął z salonu.
D: Nikt ważny!
AL: Masz dziecko?
D: co cię to obchodzi!
AL: No nie gorączkuj się tak.
D: To ić już!
Al: słuchaj kotek, chciałem się dogadać i przeprosić. - przejechał mi ręką po ramieniu, aż do pasa.
D: Nie dotykaj mnie i zjeżdżaj bo mam dziecko pod opieką.
Al: to włącz mu bajkę i zajmie się sobą.
Zaczął się dobierać do blondyna i wtedy przybiegł mały chłopczyk z widelcem w ręce.
D: Antek nieeee!
AL: Co jest!?
A: Zośtaw dobinika! - zamachnął się i wbił mu widelec w siedzenie.
Al: Ała kurwa gnojku mały jak Cię dorwę to ci nogi z dupy powyrywam!
Blondyn szybko złapał małego na ręce i schował za siebie.
D: Tknij go, a wyjme ten widelec i wsadzę z drugiej strony tak, że nigdy nie zaruchasz!
AL: No wiesz gówniaż zasłużył na wpiernicz!
D: Wypierdalaj z tąnd ale już!
Al: Dobra idę, ale nie poddam się!
D: spiepszaj! - wypchnęłem go z mieszkania.
A: Tylko nie ziapomni by nie siadać hahahaha
Blondyn trzasnoł drzwiami i zakluczył.
D: To było pomysłowe piona! -zbilismy piąteczka.
A: Tylko, zie stlaciłeś wideleć.
D: A tam, warto było ale więcej się nie narażaj bo mógł Ci krzywdę zrobić.
A: Psi tobie sie nie boje.
D: Kochany jesteś, choć. - wziełem go na ręce i zaniosłem do kuchni. - to co jemy?
A: Pankejki !
D: Dobrze to pomożesz mi?
A: Taaak!
Drrrrrrrrr drrrrrrrrr drrrrrrrrr
D: Ooo mama dzwoni, tak Pani Justyno.
MSV: Dzwonię tylko powiedzieć, że zaraz Hubert będzie u Filipa i wtedy przyjadę do was.
D: Dobrze to czekamy, a jak on się czuje?
MSV: Narazie bez zmian.
D: Rozumiem, ja Antusiowi śniadanko robię.
MSV: Dziękuję Ci bardzo, mam nadzieję że nie sprawiał Ci kłopotu.
D: Oczywiście, że nie to wspaniałe dziecko.
MSV: To się cieszę, to ja kończę i wracam do Filipa.
D: Dobrze to do zobaczenia. - mama Filipa się rozłączyła, a ja kontynuowałem przygotowanie pankejków.
A: Cio mama mówiła?
D: Że u Filipa bez zmian i że przyjedzie nie długo.
A: Acha. Cyli, źle?
D: Czyli, że się nie pogarsza i że stoi w miejscu.
A; Aaaaaa cyli, zie nienajgorzej.
D: Bardziej bym nazwał to stabilnie.
(Dzwonek do drzwi)
- znowu ktoś!
A: Otwozimy?
D: No nie wiem czy to nie ten bufon, ale sprawdzę. - wytarlem ręce i spojżalem przez wizjer,. poczym otworzyłem.
B: Przyczajasz się jakbyś ducha zobaczył.
D: A bo przed chwilą był tu ten debil Alan.
B: I mnie to ominęło, szkoda bo mam ochotę komuś jebnoc i jemu chętnie obiła bym kapuche.
A: Wbiłem mu widelcia w dupe! Hahahaha
D: Oj tak trafił w sam środek hahaha
B: Uuu szkoda, że mnie to ominęło ale szacun młody żółwik. - mały przybił jej żolwika.
D: Zjesz znami?
B: Jasne co robisz?
D: Pankejki.
B: To rób, a my może porysujemy?
A: Taaaaaaaak hulaaaaa
D: Tylko grzecznie okej?
B: Dobsie Dobinik, namaluje coś dla Fijipa.
D: Bardzo dobry pomysł.
- Chłopczyk se rysował razem z bee i opowiadał co rysuje, ja robiłem Pankejki.
Bee: Czekaj drzewo jest brązowe to musisz tą kretką, no chyba że to inwencja twórcza to okej.
A: Nie wiem cio to źnaci.
Bee: No, że tak mniało być.
A: Acha, no to nie ale mi się myli ciasiem i Fijip zawsie mi podkładał tą doblą kletke.
Bee: Ooo napewno jeszcze porysujecie.
D: Napewno, ale teraz śniadanko więc zbierz to Antuś.
A: Ale nie śkońciłem.
D: Dokończysz jak zjesz okej.
A: Dobzie.
D: To daj ja to tu odłoże, a ty z Bee ić umyć łapki.
A: Dobla! - Choć! Choć! - złapał dziewczynę za ręke i ciągnął.
Bee: Spokojnie bo się wywrócimy słodziaku.
A: Nie mów tiak domnie, tylko Fijip mozie! - naburmuszył się i tupnoł nogą.
Bee: Dobrze, przepraszam nie wiedziałam.
D: Co tu za tupanie?
Bee: Nazwałam go słodziakiem i się wkurzył.
D: A tak bo tylko Filip może tak do niego mówić.
Bee: już teraz wiem bo mi powiedział.
D: Umyte łapki?
A: Tiak!
D: To choć jeść. - zgasiłem światło i udaliśmy się do kuchni, usiedliśmy do jedzenia.
A: Mniaaaam pankejki!
D: Hahaha tak, chcesz bitą śmietanę?
A: Taaaak i owoćka.
D: Dobrze mam borówki jest okej.
A: Taak mniam - zaczoł się zajadać.
D: Jec, jec a zaniedługo mama będzie twoja wiesz.
A: Mama pójdzie śpać?
D: Myśle, że tak też musi odpocząć.
Bee: Przyjdzie mama Filipa?
D: tak, wkońcu ją poznasz.
Bee: Ojej ale nie chce przeszkadzać.
D: Spoko zrobisz za naszego szofera.
Bee: Spoko jestem za!
A: śkońciłem!
D: to ić umyć ręce i możesz rysunek dokończyć.
A: Taaaaak ide! - no i pobiegł, a towarzystwo się śmiało.
Wyrwał ich dzwonek do drzwi.
D: To pewnie mama Filipa, pójde otworzyć.
Bee: jasne leć .
D: Ooo dzień dobry, pomóc?
MSV: Nie dziękuje, ale mógłbyś dać mi coś do picia.
D: Jasne, już lecę.
A: Mamaaaaa..... - rozdarł się i rzucił w ramiona rodzicielki.
MSV: Synku spokojnie, powiec byłeś grzeczny?
A: Tak jak ziawsie.
MSV: Niesprawiłeś kłopotu Dominikowi?
A: Niee lobiliśmy lazem pankejki.
MSV: Ojej no to super, dobre były?
A: Pychaaa mniam.
D: hahaha to się cieszę, że tak ci smakowały. - podałem pani Justynie picie.
MSV: Tak mnie cieszy, jak Antek dobrze się tu czuję.
D: Zawsze się staraliśmy z Filipem by czuł się dobrze.
MSV: Wiem kochany, och oby ten mój synek wyszedł z tego.
Bee: Trzeba być dobrej myśli i dużo znim rozmawiać.
MSV: Zgadzam się z tym, a ty to kto?
Bee: Jestem Bee i miło mi poznać.
D: To ta dziewczyna co dzięki niej Fifi szybko znalazł się w szpitalu.
MSV: Naprawdę, Wtakim razie bardzo ci za to dziękuję, nie wiem jak się odwdzięcze.
Bee: Ale proszę się nie fatygować, jestem ratownikiem to był mój obowiązek pomóc.
MSV: Ale itak jestem ci wdzięczna.
D: Taak, wie pani co przygotowałem pokój gościnny, może się pani położy.
MSV: Tak chętnie i jak pozwolisz odświerze się.
D: Oczywiście w łazience są ręczniki, proszę se wziąć co tam pani chce.
MSV: Dobrze dziękuje.
A: Mamoooo mogę jechać do Fijipa?
MSV: A to musisz zapłacić Dominika czy Cię weźmnie.
A: Dobinikkkkk ploseeee! 🙏
D: Jasne, choćmy i weś rysunek.
A: Taaaaak hulaaaaa.
B: To ja fotelik zamontuje.
D: Dzięki kochana.
MSV: To ja idę się kompać, bądź grzeczny.
A: Dobsie!
D: Antuś trzymaj, weś se do plecaczka. - spakowałen mu krętki, kartki i jego rysunek poczym wyśliśmy.
A: Opowiem mu wsiśtko co nalysowałem.
D: Dobrze, ale najpierw hopla do sąmochodu i czekaj zapne cię.
B: Siadasz znim z tyłu?
D: Nie z przodu usiąde, a tam wrzucę plecak.
B: Dobra wsiadaj. - wszyty zapięci i gotowi ruszyliśmy. Po około 10min byliśmy pod szpitalem.
D: Atuś choć opla do góry. - podniosłem go i wziełem na ręce, Bee podała mi plecak.
B: Trzymaj i itcie już, ja auto zamknę.
D: Okej dzięki. - weszłem z maluchem do szpitala i udałem się prosto do sali, gdzie leży Flip.
A: Wygląda jakbi był śmutny.
D: bo pewnie tęsknił za tobą, właś przytul się. - Antuś odrazu przylgnoł do brata.
A: Cieś Fifi mamnadzieję, zie Flapi cię dobzie pilnował.
D: Myśle, że napewno, złapąłem ręke bruneta.
A: Ale niema hubelta, a mniał cię pilnować, dobzie zie Flapi tu jest.
D: Prawda? - może do łazienki poszedł.
A: A wieś cio, nalysiowałem coś dla Ciebie, Dobinik daś mi plosie?
D: Jasne trzymaj - podałem mu rysunek z plecaka.
A: Patś, to zanci siuchaj! - to jeś naś oglódek.
D: W Barlinku?
A: Tak i to jeśteś ty, a to ja i blazier i glamy w piłke.
D: Ooo ślicznie narysował.
A: Jeś teś Dobinik, mama i tata.
D: To jesten ja?
A: Tak.
D: Jeden do jednego musisz to zobaczyć. - hahaha 😂
A: Ale to nie wsiśtko nalysowałem nawet selnik bo wtedy go jadliśmy.
D: Ojej nie wzieliśmy sernika, może mama go przywiezie co?
A: taak tzieba napisać.
D: to potem napiszemy, niech se pośpi.
A: Dobla! - wtulił się w bruneta - wieś ja ciebie baldzio kocham i Dobinik teź cię kocha więć musisz się obudzić.
(Antek ma swój świat).
D: To prawda bardzo na ciebie czekamy kochanie.
Zbliżała się godzina 15 chłopcy już dobre parę godzin siedzieli u Filipa, Antek dużo gadał o wszystkim, a Dominik gładzik go po dłoni.
Wniedzy czasie do sali wparowali nie zapowiedziani goście.
Pol: Przepraszam czy możemy prosić?
D: Ale o co chodzi?
Pol: proszę przyjść.
D: Dobrze, Antuś posieć tu grzecznie.
A: Dobla.
D: O co chodzi? - wyszedłem i zostałem obezwładniony przez policję.
Pol: Musimy pana zatrzymać.
D: Słucham ja nic nie zrobiłem!
Pol: Zostakiśmy wezwani bo dostaliśmy zawiadomienie, otym że Pani i pana mąż wychowujecie dziecko, a to jest zabronione w naszym kraju.
D: Co to za bzdury, oczym pan mówi.
Pol: To co pan słyszał! - weźcie dzieciaka, opieka społeczna go zabierze.
D: Co wy robicie zostawcie go! On ma rodziców, ja się nim tylko opiekuke!
Pol: Jasne, jasne każdy gej tak się tłumaczy!
A: Aaaa nieeee nieee nieee - zaczoł piszczeć i krzyczeć i wierzgać. Wtedy maszyny bruneta zaczeły wariować.
L: Ludzie powariowaliście! Wynocha mi z tond! - alej już!
Piguła: Pani doktor pacjent się pogarsza!
L: Cholera zabieramy go z tąnd szybko!
A: Fijiiiip! Aaaaaaaaa !
D: Do cholery póście go debile to wasza winna!
Pol: Zalni się bo dołoze ci za obrazę funkcjonariusza publicznego!
Wtedy zjawiła się pani Justyna.
MSV: Co tu się dzieje? Czemu pan trzyma mojego zięcia?
- A Ty puszczaj mojego syna, ale już!
A: Mamoooo! - wyrwał się kobiecie z opieki i wtulił się w mamę.
Pol: To Pani syn?
MSV: Tak mój syn, ma pan problem.
H: Co się stało?
MSV: Weś Antka.
H: Janse, choć to opla. - chłopczyk się w tulił brata.
Pol: A to kto?
MSV: Mój syn, mam się panu tłumaczyc ile dzieci urodziłam?
Pol: No nie aleeee
D: Oni myślą, że ja i Filip adoptowaliśmy Antka. - krzyknołem wyrywając się.
MSV: Słucham?! Czy wy rozum zjedliście? Filip to mój syn i brat Antka! Dominik go pilnował, na czas mojego odpoczynku bo całą noc siedziałam przy synu.
Pol: No takie informacje dostaliśmy i ten mały leżał na tym chłopaku.
MSV: No i wielka mi rzecz do brata się nie może przytulić, są bardzo razem zrzyci i tak mój syn jest homoseksualny i ma męrza, ale całą rodziną go kochamy i wspieramy.
I to że ja pozwalam moim syną spędzać czas bo bardzo się kochają to jest wybór świadomej i kochanek matki. Nieskrzywdziła bym ich, tym bardziej, że Filip dla Antusia jest oczkiem w głowie!
Pol: Rozumniem, a mogę dokument?
MSV: A proszę bardzo tylko mi proszę Dominiczka puścić, ale już.
Pol: Już dobrze spokojnie co za baba.
MSV: Ja ci dam babę gówniarzu to Ci się w dupie poprzewrca.
Pol: Mogę dokument? Proszę i może se pan przez te pódło wyszczekać i sprawdzić, ale skargę złoże i nie popuszcze!
Policjanci odsunęli sie do Dominika wtedy chłopczyk wyrwał się od brata i pobiegł do blondy.
A: Dobinikkkkk - wbiedł prosto w ramiona blondyna.
D: Już Ciii spokojnie, już dobrze. - trzymał wtulonego chłopca.
H: Gdzie jest Filip?
D: Zabrali go bo wszystko zaczeło pójść przez tych debili, rabanu narobili tylko słyszałem jak lekarz woła pogarsza się.
MSV: Jak mojemu synowi się coś stanie to puszczę waszą komendę zdymen przysięgam.
H: Wiesz co choćmy mama załatwi, a my go poszukamy, albo lekarza chociaż.
D: Jasne, tak apropo Dominik - wysunołem ręke.
H: Hubert , szkoda że poznajemy się w takich okolicznościach. - podali sobie ręce.
D: Prawda.
A: Dobinik, gdzie Fijip?
D: Wiesz nie wiem, ale poszukamy go.
H: Czekaj, a to nie ta lekarz?
D: Tak to ona.
H: Przepraszam halo!
L: Tak?
H: Gdzie jest mój brat? - zabraliście go.
L: Ale okogo chodzi bo nie wiem?
D: Filip kłoda.
L: Aaa tak jest na stole przykro mi, zajmuje się nim inny neurochirurg bo ja mam koniec zmniany i trzeba czekać.
H: Dobrze dziękujemy, to choćmy pod tą sale.
PovDominik:
Usiedliśmy pod salą i to czekanie było męczące, Antek usnoł mi na rękach.
A Zdenerwowana Pani Justyna chodziła w te i wewte.
MD: Synu!
D: Mama co ty tu robisz?
MD: Chciałam Cię odwiedzić, ale ciebie niebyło i jakiś Twój kolega mówił, że tu jesteś. - Co się dzieje?
D: Mamo Filip walczy o życie, czekamy operują go.
MD: Coo ale jak? - kochanie moje biedne, przytuliła się do syna i zobaczyła chodzącą mamę Filipa.
- Justynko Kochana moja choć tu.
- podbiegła do kobiety i ją przytuliła.
MSV: To tak długo trwa.
MD: Zobaczysz Filipek to trwaedy chłopak są radę.
MSV: Dziękuje Ci Monika, poznaj Huberta to mój najstarszy.
MD: Dzień dobry przepraszam, nie przywitałam się.
H: Spokojnie nic się nie stało.
MD: Co oni tak latają.
D: Nie wiem co tam się dzieje, kurna zaraz zadzwonię. - wybrałem numer do Bee.
B: Hallo?
D: Gdzie Ty jesteś?
B: Ale o co Ci chodzi?
D: Potrzebuje Cię!
B: Nie drzyj się namnie, głodna byłam.
D: Błagam dawaj tu po sale operacyjną, tylko Ty możesz się czegoś dowiedzieć.
B: Dobra nie sraj, zaraz będe!
- rozłączyłam się i wybiegłam z kanapy.
MSV: To ta dziewczyna?
D: Tak zaraz będzie
H: Dobrze, może się czegoś dowiemy.
MD: Może ja wezmę Antusia do Auta i znim posiedzę, a on se pośpi.
MSV: To nie jest zły pomysł, tylko jak się przebudzi to może się wystraszyć
D: On nawet mocno nie śpi.
- wtedy wbiegła dziewczyna.
B: Jestem!
H: Hej jestem Hubert. - podał jej rękę, a ta złapała ją jak najdelikatniejszy owoc i wpadła w hinoze tych oczu.
B: Hej Bee .....
H: Ładne imnie.
B: ..........
D: Bee odskni się ! - Hubi jej strzelił palcami przed oczami.
B: Yyyh blbl ja niechciałam, znaczy chciałam, znaczy sorry. - puściła rumieniec.
D: Czy możesz się czegoś dowiedzieć.
B: Tak tak yyy znaczy już idę. - chciała się cofnoć i przywaliła w ścianę.
H: Całkiem ładną, trochę nieogarnięta ale ładna.
D: Szczerze pierwszy raz ją taką widzę, chyba się zabujała w Tobie.
H: No wiesz my z rodu kłoda mamy swój urok.
D: Napewno czarujecie jak nikt inny.
H: No oczywiście mamy to w genach.
D: No ona napewno przepadła.
H: Hej wiem, że kroją mi brata, ale sprzedasz mi jej numer.
MSV: Hubert uspokój się.
D: Luz masz . - przepisał jej numer i pisał "Bee❤️" chyba go wzieło.
B: Jesteeem ała. Pośliznełam się i wpadłam w ręce anioła.
H: Uważaj piękna. - trzymałem ją niczym scena z romantycznego filmu.
B: Umarłam?
H: Nie, ale mogło Ci się coś tać. - pozwól, że pomogę. - złaplem ją na pannę młodą i zaniosłem na krzesła.
B: Ale jesteś silny.
H: Ojtam bez przesady.
B: Tak łatwo mnie uniosłeś.
D: Czy możecie poromansować puźniej?
B: Ach tak, znaczy nie, znaczy chciałam powiedzieć co wiem.
- znowu jestem czerwona kurde.
D: No mów.
B: Operują go, ale kończą były problemy i biegali bo zanosili krew.
Wogle to wszytko przez jakiś szum nie wiem oco chodzi. Ale powinien być spokój.
D: Tak mnieliśmy dość głośną akcje, ktoś stwierdził, że Antek to syn mój i Filipa i chcieli go zabrać.
B: Co za pojeb to wymyślił?
D: Tego nie wiem.
H: Oo idzie lekarz.
MSV: Panie doktorze co z moim synem.
L: Rozumniem, że wszystko to rodzina?
MSV: Tak ja jestem matką to mój syn i zieć, a to teściowa Filipka.
L: Okej posłuchajcie mnie uważnie, on musi mnieć spokój, teraz przenosimy go na inną sale, ma podłączony respirator.
D: Ale dlaczego?
L: Jest w śpiączce i musimy mu ułatwić oddychanie.
D: Ale jest lepiej?
L: Jest stabilny, ale nie stety nie jest lepiej i nic obiecać nie mogę.
D: Ciiii Ciii Antuś spokojnie.
L: Chotcie, zaprowadzę was tam gdzie zaraz go przywiozą.
D: Choćmy.
MSV: Ale czemu go operowaliście.
L: Nie wszytko udało się oddesac i pod wpływem tego hałasu doszło do ponownego krwotoku.
D: Ale co to dlaniego znaczy?
L: Że jeśli z tego wyjdzie to będzie musiał mnieć rehabilitacje.
H: A ile mu dajecie?
L: 20% na ten moment, ale bądźcie dobrej myśli.
A: Ja sie nie zgadziam!
D: Antek spokojnie.
L: To tutaj zaczekajcie, zaraz go wiozą tamtymi drzwiami.
MSV: Dziękujemy.
A: Gdzie jeśt Fijip?
D: Patrz jedzie.
A: Fijippppp aaaaa
D: Antek uspokoić się, zaraz wejdziesz, muszą ustawić łóżko.
Po chwili wyszła pielegniarka.
MSV: Przepraszam czy możemy już wejść.
Pi: Tak już tak to prywatna salka, więc mogą państwo wchodzić, tylko proszę nie osaczać chorego.
D: Oczywiście. - weszliśmy i posadziłem Antka przy Filipie i on się przytulił.
A: Ciemu on ma to cioś?
D: To pomaga mu oddychać.
A: Dlaciego? Nie mozie siam?
D: Poprostu samemu jest mu cieźko.
A: Nie maltw sie ja tu jeśtem i cię nie ziośtawie.
D: Tak to prawda, to było nie porozumnie i tylko Cię zdenerwowali.
A: Właśnie, a będę cie tsimał zia leke i bedie mówić jak cie baldzio kocham.
D: I ja też, całym sercem i całą duszą.
- pocałowałem go w policzek.
A: Moge dziś ziośtać z Fijipkem?
D: No co ty, musisz iść spać do łuzia.
A: A ja nie chciem!
D: Wiem, ale jutro tu wrócisz.
A: Nieeeee! Eheeeeeee Aaaaaaaaa.
D: Antuś, ale nie płacz proszę Obiecuje będziesz tu z samego rana.
A: Ja musie go pilnować.
MSV: Antuś ja znim zostanę, a Ty pojedziesz z Dominikiem i panią Moniką.
A: Nieeeee aaaaa (zaczoł piszczeć trzymając ręke brata) oni tu sią i chcią go ziablać.
D: Kto?
A: Anioły!
D: Nie prawda, twoja mama go nie odda zobaczysz, choć.
A: Nieee aaaaa (zaczoł gryść i nagle zapalzował się)
D: Ja pierdole czy wy to widzieliście on go złapał, wsensie scisnoł!
MSV: Tak, Hubert biegni po lekarza.
H: Biegnę!
A: Ym yy - zaskomlał i przytulił się do dłoni brata przykładając ustka jakby chciał zcałować, ale naślinił.
L: Co się stało.
D: Ruszył ręką! Złapał braciszka.
L: To jest nie możliwe zdawało się państwu zdążą się.
D: Nic się nie zdawał, antuś czułeś dotyk Filipa? - pogładkałem go po główce.
A: Tak, złapał mnie o tak.
L: No już dobrze sprawdzę, ale to napewno nic nie znaczyło.
- sprawdził czucie i nic się nie zadziało.
D: No i co?
L: Tak jak mówiłem nic, zdawało wam się. - Idę bo mam obchód, później zajze.
D: Dupek, nie martw się Antuś ja Ci wierzę, wiem co widziałem.
A: Idziemy do domu?
D: Co, ale że napewno?
A: Fijip powiedział, że mogę i zie zacieka.
H: Nie pokoi mnie to, on już schizuje.
D: A może rozumnie więcej niż my.
MSV: Daj już bratu spokój, widzisz ile to go kosztuje.
D: Pożegnak się i choćmy.
A: yhm pa Fifi! - pocałował ręke brata.
D: Opla w domu mi wszytko opowiesz okej?
A: Ale ty mi nie wieziś.
D: Nie prawda ja Ci wierzę. - wchądząc zauważyłe kiśla i Bee.
K: Przyniosłem Ci kwiatki.
B: O jej nie musiałeś.
K: Bolało jak spadłaś znieba, bo takie anioły po ziemi nie chodzą.
B: Coo? Wiesz sorry ale umówiona jestem, wiem że się starałeś ale nie jesteś w moim Typie.
Wtedy wyszedł najstarszy kłoda i obioł dziewczynę.
H: Idziemy skarbie.
B: Po to czekałam.
Kiślu patrzał na oddalającą się parę.
K: I tak się nie poddam.
D: Z kłodą nie masz szans 😂
K: Wiem kurwa, spadam.
D: nie martw się i jak chcesz to możesz do nas wpaść.
K: Dzięki napewno wpadnę paa.
Wsiedliśmy do auta mamy i pojechaliśmy do domu.
20min późniek w domu:
MD: Kochanie zrobię wam kolację.
D: Dziękuje mamo to ja Antka wykąmpie, choć. - wykąpałem go raz dwa i zabrałem do kuchni, gdzie czekała kolacja.
A: Ale doble mniam
MD: Cieszę się, musisz jeść by być zdrowy.
A: A jutro pojedziemy do Fijipa?
D: Tak obiecałem Ci.
A: Dziękuje Dobinik - chłopczyk się wtulił.
D: Trzesz oczka, choć połoze Cię.
- wziełem go na ręce i zaniosłem do pokoju, położyłem się obok w ciuchach.
A: On naś słyszy.
D: Co?
A: Fijip.
D: A Rozumniem, ale powiec jak on Ci cokolwiek powiedział?
A: Nie powiedział.
D: Ale przecież mówiłeś, że mówił.
A: Tak to był anioł i mówił, zie mamy sie nie martwić.
D: Jaki anioł?
A: Ten cio opiekuje się Fijipem.
D: Rozumiem to pewnie ktoś z waszej rodziny.
A: Nie wiem tiego.
D: dobrze już nie myśl otym spróbuj zadnąć dobrze?
A: Jutro go poplosie by pozwolił Fijipowi wlucić bo Fijip jeś mi potziebny.
D: Tęskniś co?
A: Jeśli Fifi by umalł to wemnie teź umzie tu wśrodku. - pokazał na swoje serduszko.
D: Nie umrze zmobilizujemy go dobra.
A: Taaak
D: A teraz lulu. - tuliłem Antka i lulałem, że sam zasnołem w ubraniu.
MD: Dom... Słodziaki ❤️
- przykryłam Dominika kocem i wyszłam, niech sobie śpiom.*Ku pamięci kochanego Blazerka, który nie dawno odszedł za tęczowy most.
Piesek Antka i Filipa mniał 18lat do końca był kochany i upamniętniłam go wspominając na rysunku Antusia.
Zostawmy znicza dla Blazera.
Trzymaj się piesku tam!
Blazer 07.2023. [']
CZYTASZ
Gdy serce nie wie czego chce
FanfictionHejka jednak postanowiłam wstawić, tą książke jest to książka o Dominiku Rupińskim i jego początkach jak jeszcze prawdopodobnie był z skkefem. Przynajmniej w tej książce jest, jak Wam sie spodoba dajcie znać. Ps. Nie wiem co i jak było, więc treść...