Rozdział 34

8.3K 236 1
                                    

Dzisiaj zapraszam trochę wcześniej. Miłego czytania :)

Christian

Josh zjawia się w czwartek wieczorem idealnie w porze kolacji. Przekonany przeze mnie dołącza do nas, co od razu wykorzystuje moja mama biorąc go w obroty i wypytując o sprawy sercowe. Po tym jak ja wszedłem w związek z Emily, pani Martin oczywiście musiała sobie znaleźć inną ofiarę i jak widać padło na mojego drogiego przyjaciela. Vincent niestety nie mógł przyjechać na ślub, bo wypadł mu wyjazd służbowy za granicę, więc jemu się upiekło, ale jestem pewien, że przy najbliższej okazji i on przed nią nie ucieknie.

Ostatnie dni były względnie spokojne. Emily cały czas jest spięta i ostrożna, chociaż próbuje to przede mną nieudolnie ukryć. Sam również chodzę podenerwowany. Od tego telefonu, kiedy w końcu prześladowca Emi się odzywał, panuje cisza. Żadnych nowych telefonów, żadnego śledzenia, liścików z groźbą. Nic. Jakby nagle było po problemie. Dlatego stresuję mnie to jeszcze bardziej. Nasuwa się pytanie, dlaczego tak nagle sprawca zniknął i ucichł? Jest to delikatnie mówiąc dziwne i niepokojące. Mam tylko nadzieję, że nie jest to przysłowiowa cisza przed burzą.

Po wspólnej kolacji, na której Joshowi zostały zaproponowane cztery panny, z którymi może go umówić moja mama, wszyscy udają się do mini kina na seans, a ja ratuję mojego przyjaciela i wymykamy się do hotelowego baru. Przez to, że hotel jest zamknięty dla innych gości jesteśmy tam sami, więc możemy rozmawiać bez skrępowania.

Wchodzimy do pomieszczenia. Ściany w jasnych odcieniach sprawiają, że sala pomimo przyciemnionych świateł jest dobrze oświetlona. Podchodzimy do baru wykonanego z ciemnego drewna i zamawiamy pierwszą kolejkę trunków. Oboje wybieramy nasze ulubione whiskey i przenosimy się do najbliższego stolika. Siadamy wygodnie w fotelach i przez chwilę wsłuchujemy się w cichą muzykę niosącą się z głośników.

- W jaki sposób wytłumaczyłeś rodzinie obecność tylu ochroniarzy? Bo jak zakładam, nie powiedzieliście im prawdy - pyta mój przyjaciel, kiedy unoszę do ust szklaneczkę.

- Zwariowałeś? Żeby wszyscy zaczęli panikować? Na przodzie z moją mamą? Powiedziałem im, że Vincent zapewnił ją nam w ramach prezentu ślubnego dla państwa młodych, żebyśmy mogli się bawić niczym nie martwiąc.

- Łyknęli to? - dziwi się.

- O dziwo tak.

- Musiałeś być bardzo przekonujący - śmieje się.

- Dużo pomogła mi Emi. Gdyby nie jej potwierdzenie, nie wiem czy tak łatwo by odpuścili.

- W takim razie dobrze, że ją mamy.

- Tak - odpowiadam wpatrując się w barmana, który czyści kieliszek.

- A co z Vinem? Słyszałem, że znowu mu coś wypadło i gdzieś poleciał.

- Tak, musiał lecieć chyba do Monako, albo nie do Francji... Kurde nie wiem gdzie, ale to mniej istotne. Okazało się, że jest tam jakaś duża impreza i potrzeba jak najlepszej ochrony. Mówił, że już raz z nimi współpracował i jest z tego gruba kasa, i duży prestiż na przyszłość jeśli wszystko pójdzie według planu. Dlatego nie mógł odmówić, kiedy ponownie przyszli do niego z ofertą.

- No wiadomo. Nie ma co przegapić okazji, kiedy przychodzi pod sam nos. Szkoda tylko, że tyle go omija.

- Tak, nadrobimy to jak już wróci. Sam tak powiedział.

- Mhm. Tylko jak wróci to znowu będzie nas unikał i twierdził, że ma dużo pracy. Czasem zastanawiam się co on przed nami ukrywa. Może ma jakąś rodzinę, której nie chce nikomu przedstawić?

Małżeństwo z przypadku | Dary losu #1 | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz