Kiedy zamykałam za sobą drzwi mieszkania odetchnęłam z ulgą, że kolejny raz udało mi się wrócić bezpiecznie do domu.
Była to klitka kilka metrów kwadratowych, w której poza łóżkiem i małym stołem, nie mieściło się praktycznie nic. Wygospodarowałam trochę miejsca na wiszący regał nad łóżkiem, który zawalony był książkami. W rogu stał keyboard, na którym lubiłam grać. Czasami udawało mi się skomponować całkiem fajną muzykę i słowa, jednak dla mnie nigdy nie były one zbyt dobre, zatem pisałam do szuflady.
Rzuciłam torbę i klucze w prowizorycznym przedpokoju i wskoczyłam pod prysznic. Nie miałam telewizora, więc dużo czytałam albo grałam. Dziś nie miałam ochoty na lekturę. Chwyciłam gitarę - której dźwięk uwielbiam - i zaczęłam grać. Myślami byłam daleko, bardzo daleko, z mężczyzną, którego dziś poznałam. Usiłowałam sobie przypomnieć skąd go znam, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Z resztą to już nieistotne, bo przecież i tak go więcej nie zobaczę. Zapewne trafił do baru przez przypadek i nigdy się w nim nie pojawi. Przytulona do gitary zasnęłam na siedząco.
Obudził mnie budzik o 6.00 rano. Wygramoliłam się spod koca, wszystko mnie bolało i byłam odrętwiała. Ubrałam się, wypiłam w biegu kawę, złapałam torbę i popędziłam na uczelnię. Dziś miałam wykłady z profesorem Jonsonem, żartobliwie mówiliśmy o nim profesorek. Był on niski, krępawej budowy, siwe przerzedzone włosy i miał bardzo miłą twarz. Na ogół był sympatyczny, ale również bardzo wymagający. Frekwencja na jego zajęciach była prawie stuprocentowa. Nie dlatego, bo baliśmy się profesorka, był, jaki był. Głównie, dlatego, że jego wykłady były bardzo interesujące, a przynajmniej on potrafił nam w taki sposób przekazać wiedzę, że nikt się nie nudził i z zainteresowaniem uczestniczył w zajęciach.
Wybiła 12.00 w południe, odwołali nam ostatnie wykłady. Miałam dzień wolny od pracy, więc postanowiłam odwiedzić chore dzieciaki w szpitalu. Wiem brzmi to dziwnie, ale ja bardzo lubię tam chodzić. To coś w rodzaju wolontariatu. Jak tylko mogę odwiedzam dzieci ze szpitala Św. Patryka. Jest to oddział, na którym znajdują się ciężkie przypadki. Od chorób nowotworowych po ciężkie urazy spowodowane między innymi wypadkami. Tym dzieciom brakuje świata zewnętrznego, uciech i radości, po prostu beztroskiego dzieciństwa. Ich domem jest szpital.
Nie zdążyłam jeszcze wysiąść z windy, kiedy dostrzegł mnie Sam. - Sam był ośmioletnim blondynkiem, z dużymi niebieskimi oczami i anielskim uśmiechu. Mieszkał tu, bo tak można chyba powiedzieć o kimś, kto ostatnie 3 lata praktycznie nie opuszczał szpitala. Chorował na białaczkę, czekał aż znajdzie się dawca. Przykre jest patrzeć, jak cierpią dzieci, dlatego też tu przychodzę, by je choć na chwilę oderwać od życia w tym miejscu.
Wraz z personelem i dyrekcją szpitala udało nam się zorganizować zbiórkę pieniędzy, by urządzić pokój zabaw dla nich. Nadal trwają prace remontowe, bo nie mamy jeszcze potrzebnej kwoty na ich dokończenie, ale mamy ogromną nadzieję, że niebawem zostanie ona oddana do użytku.
Chłopiec rzucił się pędem w moim kierunku, oznajmiając pozostałym, że przyszłam. Kiedy wyściskałam już wszystkie uśmiechnięte buźki, zebrałam je w holu i wysłuchałam każdego po kolei o tym, co się wydarzyło od ostatniego naszego spotkania. Dzieciaki dbały, żebym była na bieżąco. Lubiłam słuchać ich szczebiotania. Po wysłuchaniu wszystkich newsów ruszyliśmy długim pociągiem w odwiedziny do dzieci, które nie mogły wstawać z łóżek. Nie zapominaliśmy o nikim. Po obchodzie siadaliśmy znów w holu i czytaliśmy bajki, opowieści przygodowe, naśladując pojawiające się dźwięki w czytanej książce. Czas spędzony z tymi dziećmi nigdy nie był czasem straconym. Bardzo dużo się od nich uczyłam, przede wszystkim cierpliwości i wytrwałości. Przy nich moje problemy i problemy świata nie miały znaczenia, bo to one były najwytrwalszymi i najdzielniejszymi wojownikami. Każdy dzień przynosił im nowe wyzwania i cele do pokonania. Radość po zwycięstwie jest przeogromna, ale klęska jedynie jeszcze bardziej motywuje ich do walki. Czasami zastanawiam się nad tym czy ja przychodzę tu dla nich, czy dla samej siebie. Nie da się ukryć, że korzyść jest dla obu stron.
CZYTASZ
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
RomansaZuza, to dziewczyna skrzywdzona przez los. Wychowanka domu dziecka, która trafia do wielkiego świata za oceanem. Czy uda się jej spełnić marzenia o lepszym życiu? Jakie trudności przyjdzie jej pokonać na swojej drodze do szczęścia? Odpowiedzi na te...