45

716 34 0
                                    

Obudziły mnie intensywne akrobacje naszego dziecka, co spowodowało ciśnienie na pęcherz. Toma nie było w łóżku, ani w pokoju, co spowodowało, że zaczęłam się denerwować, bo nie miałam jak się dostać do łazienki.
Miałam czucie w nogach, ale nie były one jeszcze na tyle silne, by móc utrzymać mój ciężar, zwłaszcza z dodatkowym obciążeniem. Wołałam męża, albo kogokolwiek, kto mógłby mi pomóc, ale niestety byłam skazana na samą siebie.
Nie mogłam dłużej czekać, aż ktoś łaskawie się pojawi, bo inaczej popuściłabym w majtki. Usiadłam na brzegu łóżka, spuściłam z niego nogi i tutaj zaczęły się schody. Stopami nawet nie dotykałam podłogi, bo było dosyć wysokie. Moim zamiarem było ześlizgnąć się z łóżka i doczołgać na tyłku do łazienki. Nie miałam wyjścia, zacisnęłam powieki, wsparłam się na rękach ile mogłam i z głuchym łoskotem upadłam na podłogę, bo źle wymierzyłam odległość. Obiłam sobie siedzenie, ale bardziej martwiłam się o dziecko, bo rozbolał mnie przez to brzuch. Już ze łzami w oczach i wściekła na wszystko i wszystkich, a najbardziej na samą siebie doczołgałam się do toalety, co okazało się być nie lada wyzwaniem. Teraz pojawił się kolejny problem. Nie potrafiłam i nie miałam już sił, by usiąść na sedesie.
Zrezygnowana, zmęczona i obolała oparłam się o ścianę i rozpłakałam. Czułam, że jeszcze chwila i puszczą mi zwieracze. Wtedy usłyszałam głos Toma, który chyba był zdenerwowany moją nieobecnością. Znalazł mnie w totalnej rozsypce i chyba w ostatniej chwili. Pomógł mi usiąść na toalecie, a potem zaniósł do sypialni.

- Dlaczego nie wołałaś po pomoc?

- Wołałam, ale nikogo nie było. Mam już dość bycia dla wszystkich ciężarem! - uderzyłam z pięści w nogi, jakby to miało w jakiś magiczny sposób pobudzić je do pracy.

- Lucy! Dla nikogo nie jesteś ciężarem, a już na pewno nie dla mnie - przytulił mnie i ścierał łzy, które wciąż płynęły. - Wyszedłem na chwilę odebrać telefon, żeby ciebie nie obudzić. Przepraszam, że nie było mnie przy tobie.

- Ja chcę już chodzić. Dlaczego to tak długo trwa?!

- Kochanie, minęły dopiero trzy tygodnie. Niestety takie rzeczy nie dzieją się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Na to potrzeba czasu, przecież doskonale o tym wiesz. I tak zrobiłaś już ogromne postępy, ale nic na siłę, bo sobie zaszkodzisz.

- I chyba zaszkodziłam, bo spadając z łóżka obiłam sobie tyłek i boli mnie brzuch.

Mężczyzna odsunął mnie na wyciągnięcie rąk i z zaniepokojeniem lustrował moje ciało.

- Coś złego dzieje się z dzieckiem?!

- Nie wiem - spuściłam głowę. - Wcześniej było bardzo ruchliwe, a teraz nawet nie drgnie.

- Pomogę ci się ubrać i jedziemy do kliniki.

Przerażony biegał po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym założyć. Stanęło na pierwszej, lepszej sukience. Miałam ogromne wyrzuty sumienia, że przez moją nieroztropność coś złego mogło się stać dziecku. Bałam się i to bardzo, a zatroskana twarz Toma doprowadzała mnie do jeszcze większej złości na samą siebie i swoją ułomność.

Pół godziny później znalazłam się w gabinecie mojej pani doktor, która wyprosiła Thomasa i kazała zaczekać na korytarzu. Wyobrażałam sobie, co on musiał w tym momencie czuć, wciąż pozostając w niewiedzy.
Po badaniu i USG zaprosiła go z powrotem. Natychmiast znalazł się przy mnie i z czułością głaskał po ręce, czekając na diagnozę.

- Proszę się nie martwić. Zarówno pani, jak i dziecko macie się dobrze. Upadek spowodował, że maleństwo musiało się wystraszyć, dlatego przestało się poruszać. Jeszcze da o sobie znać i niekoniecznie będzie to przyjemne - uśmiechnęła się. - Wstępna data porodu, to dziesiąty czerwca, więc za około dwa miesiące. Na razie proszę się oszczędzać, a seks jest jak najbardziej wskazany, tylko bez akrobacji - uśmiechnęła się, a ja zawstydzona spuściłam głowę i ukryłam twarz we włosach.

Zabójcze przeznaczenie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz