#32

272 15 33
                                    

Sandy - STAĆ!! - wrzasnął, na co wszyscy zebrani odwrócili głowy.

Sam brunet został zerwany z swoich myśli i otworzył oczy. Ten głos...
Tak bardzo wyrazisty, nie mógł się mu przyśnić. Próbował podnieść głowę do góry, aby sprawdzić czy to prawda. Mimo temu, że ta znajdowała się między dwoma deskami udało mu się choć troszeczkę wznieść ją ku górze. Czy naprawdę książę tu jest?
Jego widok był ograniczony. Jednak zauważył, że zebrany tłum patrzył w czyimś kierunku.

Nagle tłum zaczął się trochę trochę rozchodzić tworząc przy tym przejście dla młodego księcia. Wtedy Leon zdążył go zauważyć. Chłopak o istnie pięknej indyjskiej urodzie szedł w kierunku platformy. Czy jest tu po to by go uratować?

Król - ZABRONIŁEM CI TU PRZYCHODZIĆ! - krzyknął.

Tłum mieszkańców zamilkł. Po raz pierwszy usłyszeli jak ich władca podnosi głos na swojego jedynego syna.

Sandy zatrzymał się przed platformą. Nie miał jeszcze zamiaru wchodzić na nią.

Sandy - Wiem ojcze!
Ale mam gdzieś twoje zasady!!

Król - Jak śmiesz?!

Sandy - Przyszedłem tu tylko aby zrobić z tobą układ!
Jeśli teraz zabijesz tego chłopaka możesz wiedzieć, że ja nie przyjmę tronu po mordercy!

W głosie księcia słychać było, że nie przyszedł tu by żartować. Zapadająca cisza uświadomiła, że król dostał pewnych obaw.
Lub tylko tak można było przypuszczać.

Książę zrozumiał, że jego ojciec nie ma zamiaru czegokolwiek powiedzieć. Dlatego postanowił, że sam weźmie sprawy w swoje ręce. Odwrócił się na pięcie w kierunku mieszkańców miasteczka. I zaczął przemawiać:

Sandy - Zadowoloni jesteście z siebie?! - spytał nie czując jakichkolwiek obaw.

Kiedyś bałby się odezwać do kogoś z mieszkańców. Ale nie dziś. Dziś był kimś innym. Kimś kto już się nie bał.

Tłum nie odpowiadał. Każdy stał w ciszy. Wpatrywali się a to na księcia, a to na swego władce. Król nie odzywał się stał w ciszy i patrzył na małe przedstawienie, które jego syn odgrywał. Miał mieszane uczucia co do niego. Może i był zadowolony, że jego syn przemawia do tłumu, jednak z drugiej strony posiadał obawy, że jego własny syn staje przeciwko niemu. Nie podobało mu się to.

Sandy - Chcecie zabić chłopaka, który nic mi nie zrobił! On mnie uratował przed NIM - chamskim machnięciem ręką pokazał na swego ojca.

Do mieszkańców dorwało uczucie zaskoczenia. Część kobiet w tłumie zakryło usta dłońmi, inna część zaczęła coś szeptać. Powstały ciche szmery, które nie wypuszczały słów w kierunku platformy.

Leon czuł się dziwnie. Patrzył na księcia z lekko podniesionym kącikiem ust. Brak było mu sił, aby całkowicie się uśmiechnąć... Nie był też pewien czy jego książę wygra jego życie i zostanie wolno puszczony.
Koło niego cały czas stał kat, który miał opuszczoną w dół siekierę. Pojawienie się księcia wyrwało go z czynności, którą miał wykonać.

Brunet nie ruszał się. W każdej chwili przecież kat mógłby przeciąć sznur. Nawet jeśli nikt nie patrzył w ich kierunku. Bardziej niż o własne życie bał się o Sandy'ego. Jego ojciec był nieobliczalny i przecież w każdej chwili mógłby wezwać swą straż do chwycenia od tyłu stojącego chłopaka.
Cicho modlił się, aby tak się nie stało.

Sandy - Możecie teraz uważać mnie za kogoś kto gada bzdury - kontynuował stawiając krok na pierwszy stopień schodów platformy. - Ale wszystko co chce wam przekazać pokrywa się z prawdą! Mój ojciec, a wasz władca zmusił mnie do ślubu z Księżną Bibi!

Właściwą Drogą... [BRAWL STARS - Dobrozło]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz