#36

328 19 46
                                    

Było już strasznie późno. Po mału zbliżała się godzina pierwsza, a cała trójka dalej podróżowała przez las.
Choć zmęczenie po woli zaczynało im doskwierać, to starali się aż tak bardzo nie zwracać na to uwagi.

Shelly - Za niedługo będziemy - powiedziała widząc zmęczenie na twarzach swych towarzyszy.

Sama była zmęczona, jednak nie mogła aż tak tego pokazywać. Nie czas było na spanie...

Tara - Całe szczęście...

Było dość spokojnie jak na fakt, że szli przez las, w którym nie zawsze bywało tak spokojnie. Jednak tej nocy tylko oni byli jedynymi duszami, które odważyły się podróżować nocą po lesie.

Za chwilę mieli znaleźć się w Townsfolk, a tam porozmawiać z Byronem tak jak chciała Tara. Wierzyli kobiecie, że wie po co do niego zmierza i że zdołają uspokoić sytuacje...

Ricochet podszedł do swojej przywódczyni, aby dorównać jej kroku.
Spojrzała na niego lekko zaskoczona.

Ricochet - Co jeśli Tara nie wie czy Byron pomoże nam?

Tara - Hej! Przypominam, że dalej tutaj jestem. Wiem może i zawiodłam w sprawie tego co zrobiła ta cała Julie, ale co do Byrona mam pewności, że on nam pomoże...

Ricochet - Ta jasne... - odwrócił wzrok.

Shelly - Możecie się uspokoić? Przez pół drogi coś sobie ciągle dogryzacie! Albo się uspokoicie albo was zgubię w tym cholernym lesie!

Tara - Shelly ma rację. Powinieneś mnie przeprosić.

Ricochet - Ja? Wypraszam sobie! To ty-

Shelly - ZAMKNIJCIE SIĘ!

Nie mogła już z nimi wytrzymać dlatego krzyknęła. Chciała żeby Ci w końcu się uciszyli. Ich sprzeczki wcale nie łagodziły sytuacji wręcz przeciwnie pogarszały, a to że Shelly już była bardzo zmęczona tym dniem to słuchanie ich sprzeczek ją drażniło.
Nastała znów cisza. Do celu zostało im tylko kilka kroków. W milczeniu szli dalej do momentu aż ujrzeli przed sobą delikatne światełka miasteczka Townsfolk w oddali.
Za chwilę już stali przy barze Barley'a. Mogli odetchnąć wreszcie z ulgą. Dotarli tu bezpiecznie, a później już tylko z górki...

Shelly popchnęła lekko drzwi baru. W środku zabrzmiał mały dzwonek, który doczepiony był do nich. Zaskoczeniem dla nich było, że sam bar o tej godzinie był jeszcze otwarty.
W środku panowała pustka co nie było niczym zaskakującym, w końcu była pierwsza w nocy.
Jedynie barman Barley jeszcze stał przy swym barze. Dźwięk dzwonka lekko go zaskoczył. Nie spodziewał się, że czyjaś dusza zapragnie znaleźć się w jego barze o tej porze. Jednak gdy zobaczył czyje dusze znalazły się w środku odrzucił na bok swoje zaskoczenie. Przerwał swoją dotychczas robioną czynność i podszedł do swoich gości.

Barley - Co was tu niesie o tej później porze?

Shelly - Długo było by opowiadać.
Kojarzysz Tare? - spytała wskazując na stojącą za nią kobietę.

Barley - Ależ oczywiście!
Miło mi cie znów widzieć Taro. Co słychać?

Tara - Po staremu, dziękuję.

Ukłonili się do siebie. Znali się krótko, ale nie mieli do siebie żadnego złego słowa. Szanowali się nawzajem, chodź praktycznie nic o sobie nie wiedzieli.

Barley - Co was sprowadza do mojej skromnej posiadłości?

Shelly - Słyszałeś o tym co wydarzyło się w mieście?

Barley - Wybaczcie, ale nie mam pojęcia o co chodzi...

Tara - W mieście wybuch pożar. Przed tym ślub księcia nie odbył się.

Właściwą Drogą... [BRAWL STARS - Dobrozło]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz