#28

265 16 21
                                    

Leon - Nie...ZGADZAM SIĘ! - wrzasnął, a jego głos zabrzmiał w każdym głuchym kącie katedry...

Zapadła na chwilę głucha cisza. Każdy wzrok był zrzucony na stojącego w drzwiach idiote.
Brunet wyprostował się, lecz zanim zdążył zrobić chociaż krok poczuł jak coś ciągnie go do tyłu.
Nie potrzebna była chwila, by ten nie zawisł nogami nad ziemią trzymany przez dwie postacie.
Byli to oczywiście strażnicy którzy z siłą trzymali go nad ziemią uniemożliwiając mu ucieczkę.

Leon - Ugh! - zaczął się wiercić, jednak z każdym jego ruchem strażnicy zaciskali go bardziej.

Król powstał na co wzroki gości odbiły się od Leona padając na władcę.

Król - Jak śmiesz przerywać tak ważne wydarzenie mojego syna?!

Leon cicho parsknął spoglądając poważnym wzrokiem na o wiele strasznego i mężnego mężczyznę.

Leon - Ponieważ macie tu dwóch oszustów, którzy tylko czyhają na wasz majątek..

Ktoś z gości - Brednie!

Król podniósł do góry dłoń na co znów zapadła głucha cisza.

Król - Głupcze, uważasz że ja ci w to uwierzę?

Sandy - Ojcze.. - odezwał się.

Teraz wzrok każdego był na księciu.
Sandy przełknął cicho śline. Bał się jednak nie było tego po nim widać.

Sandy - To prawda..
Ona jest oszustką.. - wskazał wzrokiem na rzekomą Ksieżną.

Odgłosy szoku a także oburzenia rozniosły się po pomieszczeniu.

Bibi - C-Co... Mój książę co...Co ty wygadujesz?!

Leon - HA! Masz za swoje su*o! - dopiero po chwili zdał sobie sprawę co powiedział.

Król - Nonsens!
Sandy co ty wygadujesz?!

Sandy - Mówię prawdę ojcze...

Starszy zamilkł tworząc przy tym kolejną głuchą ciszę. Nikt się nawet nie odważył poruszyć. Wstrzymywali odechy przeskakując wzrokiem to z księcia to na króla i odwrotnie.
Bibi była przerażona tą sytuacją. Ułamkiem wzroku skierowała go na swojego brata siedzącego wśród gości. Miał wymalowane na twarzy zawiedzenie i złość. Wiedziała że wszystko spiepszyła. W końcu pozwoliła aby książę odkrył kim tak naprawdę jest.

Wiedziała że musi coś zrobić, by uratować swoje dobre zdanie, które miał o niej król.

Bibi - Jak wy możecie tak o mnie myśleć - zaczęła płakać zakrywając twarz rękoma. - Co ja wam takiego zrobiłam?!

Jej płacz był oczywiście na pokaz. Jednak wyglądał na dość rzeczywisty. Przez co zdobyła zaufanie u paru osób.
Jednak dalej panowała cisza w której słychać było tylko płacz udawanej księżnej.

Król - Nie wierzę w to- - odezwał się po chwili ciszy.

Bibi podniosła wzrok znad zakrytej dłońmi twarzy. Spojrzała rozmazanym przez łzy wzrokiem na króla.

Król - Dlaczego mam wierzyć komuś kto dobrowolnie wypuścił więźnia z celi.. - spojrzał na Sandy'ego.

Sandy zakrył usta dłonią, gryząc się w dolną wargę.
Zdał sobie sprawę z tego, że jego ojciec widział go z Leonem tamtej nocy.

Sandy - Ojcze..ja..

Leon - Sandy! - skierował wzrok księcia na siebie. - Nie masz się z czego tłumaczyć..

Książę odwrócił wzrok. Nastająca kolejna fala ciszy została szybko przerwana przez gruby mężny głos starego władcy:

Król - Mam zrozumieć, że przyznajesz się do tego, że zmusiłeś mego syna do tego czynu?

Leon - Tak..
Zależało mi tylko na tym by być wolnym-

Sandy zamarł. Nie rozumiał już nic. Czy to wszystko co się wydarzyło było tylko głupim kłamstwem przez które jego dobroć została wystawiona na próbę?

Sandy - Powiedz że to kłamstwo...

Leon - Nie.. Ja mówię prawdę - przełknął z ledwością śline. - Oszukałem cię... Księżna Bibi tak naprawdę nie jest oszustką, To ja nim jestem..

Bibi zmieszała się tą całą sytuacją. Jednak zrozumiała, że i tak wyszło na jej korzyść. I nie potrzeba odstawiać znów kolejnego teatru grania na emocjach.

Książę stał w ciszy starając pozbierać myśli. Czuł się wykorzystany i niesprawiedliwe potraktowany. Był wściekły ale także smutny.
Jedyna osoba, której tak bardzo zaufał odwróciła się od niego..
Nie było to sprawiedliwe.

Sandy - Zabierzcie go.. - rzekł.

Strażnicy którzy trzymali Leona spojrzeli na króla. Ten dał im znak żeby zabrali stąd rzekomego oszusta.
Na ten znak strażnicy pociągnęli z sobą Leona. Jego nogi począłgały się po ziemi bezwładnie. Za chwilę miał zostać wyprowadzony z katedry by potem doświadczyć nie znanego. Leon jednak się tym nie przejął, a nawet nie za pragnął drgnąć do ucieczki.
Na tylko ostatni moment spojrzał swemu księciu w oczy.
Książę odwzajemnił spojrzenie spoglądając na swojego skazańca. Jego spojrzenie było zimne i na pewno nie takie jakie Leon mógł doświadczać jeszcze w ciągu ostatniego czasu.

Brunet nie opuścił wzroku, nie pokazał że jest mu głupio i że czegoś żałuję. Uśmiechnął się lekko i puścił oczko do Sandy'ego. Po tym drzwi od katedry się zamknęły. Nie wiedział co go teraz czeka, nie wiedział czy książę dalej mu ufa. Jednak cieszył się, że udało mu się zniszczyć tą ceremonię.
To jeszcze nie był ten czas. A przede wszystkim nie czas na składanie małżeńskich przysięg...

~~~

Wysoka kobieta o długich czarnych włosach zamierzała przez długi biało-szary korytarz. Za nią wlukł się mały chłopiec, który próbował jakoś dorównać jej kroku.

Chłopiec (?) - Siostro...zwolnij..j-ja nie nadążam..

Kobieta (?) - Nie marudź, zaraz będziemy na miejscu - nie ruszona mniejszym szła dalej.

Chłopiec ciężko dysząc szedł dalej za starszą siostrą. Gdyby się na chwilę zatrzymał mogło by się to skończyć źle. Więc ostatnimi resztkami sił dalej zmierzał za wysoką czarno włosą.
Dotarli po chwili do końca korytarzu gdzie im oczą ukazały się duże ciemne metalowe drzwi.
Chłopiec chwycił kawałek materiału z fartucha swej siostry.

Chłopiec (?) - Co tam jest?..

Kobieta (?) - Zaraz zobaczysz - chwyciła za klamkę popychając drzwi do środka.

Ich oczą ukazał się pokój z dużą ilością przeróżnych dotąd nie znanych światu czarnych prostokątów.
Młodszy przełknął cicho śline. Pierwszy raz w życiu widział aż taką dużą ilość przeróżnych ogromnych czarnych prostokątów. Czym to było?

Chłopiec (?) - S-siostro.. Do czego to - wskazał palcem na wiszące figury na ogromnej ścianie.

Kobieta (?) - To początek nowożytności! - weszła do środka.

Stanęła na środku odwracając się plecami do tej ogromnej ściany.

Kobieta (?) - To początek naszego świata...Reydonie.

Chłopiec którego zwą Reydon wszedł do środka podchodząc do swej siostry.
Wielkie metalowe drzwi zamknęły się z hukiem za nim strasząc go i tworząc ciemność w pomieszczeniu.

Reydon - Siostro... - próbował wymacać jej posturę w tej ciemności.

Po chwili ostre światła zaczęły się po kolei zapalać, porażając swoimi ostrymi falami oczy młodszego.
Przez chwilę ten nic nie widział. Dopiero po minieciu tej chwili jego wzrok wrócił do normy.
Przetarł oczy dłonią spoglądając na swoją siostrę.

Reydon - Siostro...dlaczego mamy to robić?..

Kobieta (?) - Ohh głupiutki..
Aby pokazać światu na co stać rodzeństwo Starr...

~~~

Właściwą Drogą... [BRAWL STARS - Dobrozło]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz