#48

289 16 40
                                    

Sandy zmierzał właśnie korytarzami pałacu, nie mając nawet pojęcia dokąd dokładnie zmierza.
Ostatnia z nocy. Ta, którą spędził na pilnowaniu Bibi była dla niego strasznie męcząca. Choć od tamtej nocy minął już dzień i kolejna noc, dalej gdzieś w głębi duszy czuł się winny.

Wiedział jednak, że teraz księżniczka jest pod dobrym okiem.
Powiedział swojej matce o tym, że potrzebuję ona pomocy. Że powinna być pod okiem jakieś z pokojówek, aby ta pilnowała jej stanu.
Nie przyznał się do tego, co ta chciała popełnić.
Nie powiedział tego na jej życzenie. Nie chciała, aby ktokolwiek oprócz jego wiedział o tym co wydarzyło się tamtej nocy. Dlatego zostawili to dla siebie. Tylko tyle mógł dla niej zrobić.

W pewnym momencie postanowił, że pójdzie do komnaty, w której przebywał młody chłopak. Wczorajszego dnia nie zaglądał do niego. Dlatego musiał to zrobić dzisiaj. Nie chciał, aby Leon poczuł się gorszy.

Minęła chwila, a Sandy dotarł do drewnianych drzwi, za którymi przebywał Leon. Chwycił za klamkę i delikatnie uchylił drzwi, zaglądając do środka.
Był dzień, dlatego był pewien, że ten nie śpi. Z drugiej strony wolał być ostrożny, gdyby jednak Leon postanowił, że utnie sobie drzemkę.

Sandy - Leon? - wyszeptał cicho, wchodząc do środka.

Szybko skierował wzrok na chłopaka. Ten siedział na swoim łóżku, mając przykryte pierzyną kończyny. Książę na ten widok lekko się uśmiechnął. Od nieszczęsnej napaści na chłopaka minęło około czterech dni. Naprawdę ucieszył się, że ten w tak szybkim czasie odzyskał siły i mógł już normalnie siedzieć.

Leon - Sandy? - spojrzał na niego. - Ty płaczesz?

Książę przetarł dłonią oczy. Łzy jakoś same poleciały mu po policzkach. Naprawdę cieszył się, że z nim było już okej. I to właśnie dlatego płakał.

Sandy - To ze szczęścia - odparł z uśmiechem.

Podszedł bliżej i usiadł na krześle, które cały czas ustawione było przy jego łóżku.

Leon - Uff, bo już się martwiłem.

Sandy - Jak twoje ramię?

Leon spojrzał na swoje ramię. Dziś rano przyszła do niego jedna z służących i zmieniła jego brudny bandaż na nowy. Z tym świeżym bandażem czuł się o wiele lepiej. Nie musiał się wstydzić tego, że ma przesiąknięty krwią bandaż. Nie wyglądało to wtedy dobrze. Teraz, gdy miał nowy nie myślał, aż tak o swoim ramieniu. Biały i czysty bandaż sprawiał, że jego samopoczucie o wiele się polepszyło.

Leon - Już jest okej.

Wrócił wzrokiem na niego, uśmiechając się.

Sandy - Tak się cieszę, że wróciłeś do zdrowia...

Leon - Sandy - przyjrzał się mu. - Czy coś się stało?

Książę odwrócił wzrok, kręcąc głową. Nie chciał, aby ten pomyślał, że coś nie gra. Oczywiste było, że nie grało. To co działo się tej nocy, kiedy powstrzymał księżniczkę przed popełnieniem samobójstwa, dalej tkwiło mu w głowie.

Sandy - Co miało się stać? - zapytał.

Leon - Nie wiem. Nie było cię tu wczoraj. Martwiłem się...

Sandy - To ja powinienem się o ciebie martwić. - położył swoją dłoń na jego. - Nie ty o mnie...

Leon - No wiem, ale!

Sandy - Żadnych ale, Leon. Wszystko jest ze mną w porządku.

Leon - Okej.

Sandy uśmiechnął się do niego. Nie chciał, aby chłopak stracił humor przez niego. Nie chciał także złamać obietnicy, którą popisał z Bibi. Obiecał, że nikomu nie powie o jej dosłownym stanie. Choć chciał z wyjątku powiedzieć to Leonowi, uznał, że tego nie zrobi. Nie chciał, aby chłopak myślał o niej źle. Wiedział, że się nie lubią. A on nie chciał w tym momencie słuchać o ich nienawiści do siebie. Wystarczało mu, że oboje ponieśli za to karę. Na szczęście nie płacąc za to życiem.

Właściwą Drogą... [BRAWL STARS - Dobrozło]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz