PKS

12 0 0
                                    

***PERSPEKTYWA ALICJI***

Wyszłam ze szpitala, nie patrząc na nic i nikogo. Wsiadłam w pierwszego PKS'a do Dziędzielowa. Usiadłam przy samym oknie. Oparłam głowę o drgającą szybę. Autobus jak zwykle niemiłosiernie trząsł na wszystkie strony świata. Wokół mnie było może z 5 osób - mężyczyzna z pięcioletnim na oko chłopcem, dwie niezmiernie głośno rozmawiające seniorki i elegancko ubrana kobieta. Wyglądało na to, że nic i nikt nie przeszkodzi mi w przeróżnych rozmyślaniach.

Zamknęłam oczy. W głębi mnie zacięcie walczyły skrajne emocje. Nie spodziewałabym się tego po Janku.

To znaczy, spodziewałam się. Byłam pewna, że w końcu ulegnie zalotom Tośki i choć trochę zacznie udawać, że są w związku. Wytrzymał rok. To i tak długo.

To czego tak właściwie się nie spodziewałam?
Tego, że mi o tym nie powie, że dowiem się prawdy od jego dziewczyny, która z całą pewnością mnie szczerze nienawidzi. Myślałam, że skoro jesteśmy przyjaciółmi, możemy pogadać o wszystkim, nawet o tak niecodziennej sprawie, jak dylematy sercowe pozornie nieczułego 16-letniego (prawie 17-letniego) bruneta, którego nazwisko brzmi Borowicz.

Poczułam się oszukana, przynajmniej tak mogę tłumaczyć swoją niezbyt życzliwą reakcję na tę wiadomość. Wiem, powinnam zachować się inaczej! Mogłam pogratulować, uśmiechnąć się, życzyć szczęścia, czy czego tam jeszcze, a nie zacisnąć pięści i bez słowa pożegnania opuścić salę.

Teraz muszę się przyzwyczaić, że spadnę w hierarchii znaczących osób w życiu Janka. Przynajmniej o jedno miejsce.

- Ojej... - potrząsnęłam głową, gdy o mały włos zapomniałam wysiąść na przystanku w Dziędzielowie. Zabrałam swoje zgrabne (?) kule i powoli zwlekłam się po schodach autobusu. Małymi krokami zbliżałam się do domu, szurając przy tym swoimi butami.

Spuściłam głowę. Minę miałam niepocieszoną. Spotkanie z Jankiem dobiło mnie podwójnie. A to, że mój przyjaciel ukrył przede mną swój związek z dziewczyną, z którą toczę wojnę (ciekawe dlaczego?) przy powodzie nr 2 jest głupią i śmieszną błahostką. Niczym.

Przypomniały mi się smutne oczy Janka. Jego głos, który drżąco przekazał mi wieść, że mamy na niego nie czekać. Że już nigdy nie stanie na nogi. Zobaczyłam łzy, które spłynęły po jego policzkach.

Przejście jakichś 300 m od przystanku do domu nie było dla mnie takie proste, jak kiedyś. Praktycznie skakać, opierając się na dwóch kijkach nie jest tak łatwo. Tęskniłam za normalnym chodzeniem. Jeszcze ze 2 tygodnie i będę mogła chodzić sama, jeśli wierzyć w przewidywania mojego ortopedy.

- Hej, stój! - usłyszałam dobrze znany mi głos. - Stój!
Odwróciłam się i ujrzałam pędzącego za niewielkim kundelkiem Leona. Biegł za nim jak paparazzi za hollywoodzką gwiazdą. Zatrzymałam się w miejscu. Chwilę później pościg mnie wyprzedził.

Mimowolnie się uśmiechnęłam.
Zabawnie było oglądać Leona w hawajskiej koszuli ganiającego za pieskiem. W sumie do twarzy mu było w tym stroju. Całkiem nieźle wyglądał. Przystojnie.  

Szary mundur, szare oczy 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz