CZĘŚĆ 24 - c.d.

254 35 17
                                    


Basset wyszczerzył do niej zęby w szczerym uśmiechu wyrażającym nieme „dziękuję", pognał do Dalii, stanął przed nią na dwóch łapach i poprosił.

- Sacrebleu! – zaklął na widok Kluska Baltazar. – Czy mnie wzrok nie myli?

Dalia pogłaskała Kluska po głowie i podała mu prosto do pyska ugotowaną, parującą jeszcze kiełbasę. Sowa przewróciła wielkimi jak słońce oczami i stanowczym ruchem skrzydła nakazała mu z powrotem wrócić do kominka. Klusek spuścił oczy i chytrze, z kiełbasą w pysku uśmiechnął się pod nosem i pognał do kocicy.

- Czy przynieść miodu? – spytała Adela.

- Miodu? – podchwyciła sowa. – A czy przypadkiem przed chwilką nie powiedziałaś, że to Sabrina poszła do spiżarki po miód?

- A...a...a, bo...- dygnęła jak pensjonariuszka. – To ja pobiegnę zobaczyć. Odwróciła się na pięcie i czym prędzej zniknęła za drzwiami kuchni.

- No cóż moi drodzy. Zapowiada się wieczór pełen niespodzianek – zaśmiała się sowa.

- I na domiar tego jesteśmy sami – dodał szczur, kiedy nagle z rozmachem otworzyły się główne, wejściowe drzwi karczmy, z hukiem uderzając o ścianę.

- Już nie – wyszeptała Halinka. – Już nie.

W drzwiach stała Sabrina w towarzystwie Mirmy oraz jakiejś ogrzycy i ropuszycy. – Przepraszam – fuknęła Sabrina. – Klamka wyślizgnęła mi się z łapy. Już przy stole? – spytała. – A ja gości jak widać prowadzę... - skłamała i uśmiechnęła się od ucha, do ucha.

- A ja myślałam, że po miód do spiżarki poszłaś – odpowiedziała sowa i mocno zakaszlała. Sabrina zmieszała się i ukradkiem zerknęła na bar.

- Adela poszła po ciebie na zaplecze – wtrąciła Halinka, a karczmarka zalała się sinym rumieńcem.

- No tak! Głupie stworzenie z tej Adeli! – fuknęła. – Przecie tłukłam jej do głowy, że jak goście zejdą, to ma powiedzieć, że wyszłam naprzeciw ... - zmieszała się i machnęła lekceważąco łapą - ...ale kto tam teraz za młodymi teraz nadąży. Cha, cha, cha... - zaśmiała się grubym głosem i otarła spocone dłonie w nieco umorusany już fartuszek. – Już ja sobie z nią pogadam. Takie farmazony wymyślać! – uśmiechnęła się i zwróciła się do swoich koleżanek: - Siadajcie proszę. Czym chata bogata! I mimo sporej tuszy zgrabnie pognała do kuchni.

- My już się poznałyśmy – sowa z gracją zwróciła się do Mirmy. – Ale pań nijak nie znam.

- No tak – Mirma krętacko uśmiechnęła się pod nosem. – Pozwól, że ci...- spojrzała na Dalię, Halinkę i szczura - ...że wam zacne wróżki i zielarzu przedstawię moje przyjaciółki. To jest Vivien. Spora ogrzyca o miłej twarzy, bujnych, czarnych lokach, wydatnym biuście ubitym w białym gorsecie i zielonej spódnicy dumnie skinęła głową. A to Skarlet. Ropuszyca uśmiechnęła się do zebranych wąskim jak tasiemka uśmieszkiem. Była bardzo szczupła i smukła, a dwuczęściowy, opięty kombinezon dodawał jej wyjątkowego szyku. W dodatku, jak na ropuszycę była wyjątkowo piękna. Króciutko, na pazia ułożone blond włosy, wielkie niebieskie oczęta zakończone długimi i podkręcanymi rzęsami, wąziutkie, uszminkowane na różowo usteczka i policzki. I piękne, zadbane dłonie.

Sowa uśmiechnęła się triumfalnie pod dziobem. – Bardzo miło mi was poznać. Pozwólcie, że teraz i ja się przedstawię. Jestem Sara – Mara. Wróżka, nad wróżki, a to moje najlepsze uczennice Dalia i Halinka. Dziewczynki z gracją skinęły głowami. A ten oto wstydliwy jegomość, to mój zacny znawca ziela. Zielarz Baltazar. Szczur również elegancko skinął głową nie wystawiając spod kaptura nawet nosa. Mirma, Vivien i Skarlet również odpowiedziały skinieniem. – Zapraszam – sowa wskazała skrzydłem na wolne miejsca przy stole.

Po drugiej stronie kufraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz