CZĘŚĆ 51 - c.d.

60 22 7
                                    

            I tak trzy kolejne dni minęły im na intensywnych przygotowaniach do balu oraz zapewnieniu króliczym, jak i skunksim pociechom godziwej opieki u wujostwa ze strony Seli.

Wszystko, mimo kilku nic nie znaczących potknięć w postaci nadjedzonego przez mole Likowego surduta, i w związku z tym poszarpanych nerwów Emy szło jak po maśle.

Nawet osioł wskoczył, co wszystkich zadziwiło w zeszłoroczny frak, a basset mimo krągłości brzusznej wcisnął się w aksamitną sukmanę rezygnując jedynie z oczywistych tylko dla siebie przyczyn z przewiązywania się pasem. Przymiarek i poprawek było bez liku.

Za to według słusznych obliczeń sowy czwartego dnia, skoro świt, cała kompania (oprócz pluszaka Aliego, który drzemał schowany w Daliowym plecaku i z wiadomych tylko dziewczynkom przyczyn został w domu osła) strojnych przyjaciół, z pieśnią na ustach i radością w sercach wyruszyła do stolicy. Na bal. Zresztą nie tylko oni wyruszyli dzień wcześniej. Sporo wolniej poruszających się mieszkańców Lawendowej Krainy doszło do takiego samego wniosku. W końcu stolica, to stolica. Spory kawał drogi licząc chociażby od malowniczej polany nieopodal Dębowego Wzgórza, przy której znajdował się dom osła.

- Powinniśmy dotrzeć na czas – powiedziała sowa.

- Wszak tempo mamy niczego sobie – dodał Zygi trzymając Selę za łapką.

Dziewczynki uśmiechnęły się radośnie.

- Nie mogę się już doczekać – pisnęła Dalia.

- O! – zebra skinęła głową. – Takich tłumów dawno nie widziałam na tej trasie. Oj dawno.

Faktycznie. Całe gromady odświętnie wystrojonych mieszkańców raźnie dreptało bez cienia obaw w stronę Kwiatowego Parowu i Rozlewiska, a co za tym idzie i samej stolicy.

- Swoją drogą bardzo jestem ciekawa jak tam przygotowania w parowie – dopowiedziała Miranda.

- Pewnie pełną parą! – wtrącił Klusek i radośnie zagwizdał.

- Sami się niedługo przekonamy. Ale przecież możemy po nich wstąpić... - Baltazar ugryzł się w język.

- Aleś wymyślił – fuknęła sowa. – Przez parów przejdziemy jak wszyscy mieszkańcy Lawendowej Krainy nie wzbudzając u nikogo najmniejszych podejrzeń. Kapewu!

- Tak się tylko zagalopowałem.

- Ale na lemoniadę możemy chyba wstąpić do karczmy, co? – spytał Dalia.

- To nie jest dobry pomysł słoneczko – Halinka ścisnęła wnuczkę za rączkę.

- No tak – westchnęła. – Jakby nie patrzył są jednak przebiegłe i mogłyby zwąchać, że my to my... - zastanowiła się chwilkę - ...albo nie my, nie?

Halinka zaśmiała się serdecznie. – Ale zawsze możemy odpocząć w jakimś uroczym miejscu.

- No właśnie. Przecież nie możemy zziajani wkroczyć do pałacu – powiedziała sowa.

- Zziajani, jak zziajani, ale na pewno nie spoceni...To dopiero byłby faux pax - z niesmakiem dodał osioł.

- Jakie znowu faux pax? – zapytał basset. – Czy ktoś może tutaj mówić od rzeczy.

- Oj Klusku, Klusku – zasyczała Rita. – Ty akurat najlepiej z nas wszystkich powinieneś wiedzieć co oznaczają te słowa. W robieniu faux pax jesteś w końcu mistrzem.

- Tak? – ucieszył się Klusek. – To chyba dobrze, co?

Sowa westchnęła i machnęła na wszystkich skrzydłem.

Po drugiej stronie kufraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz