CZĘŚĆ 47 - c.d.

71 24 13
                                    

- Jak to? – z niepokojem spytała Mirma. – A bal?

- Nie będzie ciebie na balu? – nerwowo dodała Skarlet.

- Komu bal, temu bal. Ja mam jeszcze sporo takich Kwiatowych Parowów i Rozlewisk do naprawienia moi drodzy. Tak, że pozwólcie, że się z wami już pożegnam. I ... - pogroziła wskazującym piórem - ...mam nadzieję, że się już więcej nie spotkamy...bo wtedy...

- Pozamieniasz nas w śnieżne bałwany! – powiedziała Mirma szturchając pod bok Vivien.

- Albo koczkodany – dodał Krokus.

- Właśnie! Widzę, że się rozumiemy!

- Nigdy już ciebie nie zobaczymy? – płaczliwie spytała Skarlet.

- Już nie. Ale uwierz mi...- puściła do niej wielkie oko - ...bardzo miło było mi was poznać. To dla mnie, że tak powiem zaszczyt.

- Będziemy o tobie i o twoich uczennicach pamiętać Saro – Maro – spokojnie dopowiedziała Mirma.

- I przekazywać twoją legendę z pokolenia na pokolenie... - dodał Hokus.

Basset spojrzał na nich symulując wymioty.

- A ja osobiście dopilnuję, aby w Kwiatowym Parowie i w Rozlewisku stanął twój pomnik! – z dumą powiedział Krokus i przyklasnął łapami.

Klusek odwrócił głowę w drugą stronę.

Dalia z Halinką podeszły do każdego stwora z osobna i pożegnały się uściskiem dłoni. Sowa pomachała do nich skrzydłem i godnie skinęła im głową.

Po chwili Mirma, Vivien, Skarlet, Krokus, Hokus i Pokus raźnym, radosnym krokiem wyszli przez karczmę.

- Pssyt! – pisnęła Dalia. – Myślicie, że powiedzieli Sabrinie.

- Nie było takiej potrzeby moja droga. Jak nic stały z Adelą przy drzwiach przysłuchując się naszej rozmowie – wyszeptała sowa i podrapała się pod turbanem. – Już nie mogę się doczekać, kiedy to z siebie zrzucę...

Basset wyciągnął się, podszedł pod sowi fotel i położył się na dywaniku. – To znaczy, że nie idziemy na bal? – wyszeptał.

- Ależ oczywiście, że pójdziemy – cichutkim szeptem odpowiedziała sowa rozglądając się na boki. – Na balu pojawimy się jako zwykli mieszkańcy Lawendowej Krainy. Rozumiesz? Nie wzbudzając najmniejszych podejrzeń.

- Ma się rozumieć! – wtrąciła Rita. – Ale dla niektórych jak widać... - wskazała główką na basseta - ...to niezrozumiałe. Trudno. Już taka jego uroda.

- He? – basset zerknął na nią spode łba mrucząc pod nosem.

- Dajcie już spokój kochani – powiedziała sowa i spojrzała w niebo. – Komu w drogę, temu czas. Zbierajcie się. Ruszamy do domu.

Basset zerwał się na równe łapy i radośnie zamerdał ogonem.

Sowa wzruszyła ramionami, chwyciła leżący na stoliczku dzwoneczek i zadzwoniła. Po chwili na werandzie pojawiła się zziajana Sabrina. – Wzywałaś mnie Saro – Maro? – spytała zdyszana. – Byłam w piwnicy...myślałam, że się przesłyszałam.

- Nie przesłyszałaś się. Każ przygotować konie. Wyjeżdżamy!

- Ale... - karczmarka rozejrzała się oszołomiona dookoła. – Ale...jak...tak...to...teraz? Nie za późna pora na wojaże?

Dziewczynki wzruszyły ramionami.

- Teraz, zaraz! – stanowczo odpowiedziała sowa. – Zrobiłam swoje. Czas na mnie złociutka. Przede mną jeszcze sporo krain do odwiedzenia! Uśmiechnęła się pod woalką.

- A bal? – wycedziła przez zęby karczmarka i zarumieniła się. – Jak my...sami...do królowej...

- A nie mówiłam – sowa pisnęła do dziewczynek. – Podsłuchiwała.

Halinka zaśmiała się cicho.

- Coś mi podpowiada, że Mirma z kompanami nakręcili cię, abyś spróbowała przekonać mnie do zmiany zdania i pojawieniu się na balu, co?

Trollica skinęła głową.

- Niestety. Nie ma takiej opcji. Moja decyzja jest ostateczna. Teraz wszystko w waszych, że tak powiem łapach. Ja swoje zrobiłam i czas na mnie.

- I naprawdę nie będziesz na balu? – spytała żałośnie ukradkiem zerkając na dziewczynki, które przecząco pokręciły główkami. Sabrina otarła pot z czoła.

- Nie! Na balu nie będzie ani mnie, ani moich wróżek, ani zielarza! Teraz wy będziecie kowalami własnego losu! Zatrzepotała do ogrzycy długimi rzęsami.- No nie smuć się tak kochana! Wszystko będzie dobrze! Mówię ci to ja. Wielka Sara – Mara.

Sabrina uśmiechnęła się niepewnie do sowy, ukłoniła się i wyszła.

- O sacrebleu? – ironicznie wycedził przez zęby pies, a w sowę, jakby piorun strzelił.

Basset zachichotał i wskazał łapą na polanę. – Proszę, proszę. Ogis już się zajął naszym kucem i zebrą – wyszeptał.

- Końmi Klusku! Końmi! – fuknęła kocica. – Trzymaj fason do końca!

- Ciszej! Do diaska! – warknęła sowa i trzasnęła skrzydłem w stolik.

- No to... - sowa zeskoczyła z fotelika. – Chodźmy przed karczmę. Ale od podwórza! – powiedziała i po schodkach zeszła z werandy. Za nią dziewczynki, kocica, basset i gołębica.

Ogis z Sabriną z kucem i zebrą czekali już na nich przed budynkiem.

- Rita? Psyt! Popatrz tylko na niego – basset delikatnie szturchnął kocicę w bok.

- No, no... - pokręciła wąsem. – Postarała się nasza Sabrina. Zebra też ugina się od prowiantu – odpowiedziała, a Klusek łakomie oblizał pysk.

- A więc jesteśmy w komplecie. Sowa podeszła do Sabriny i po przyjacielsku ją uściskała. – Żegnaj Sabrino! Dobra z ciebie trollica. Bądźcie zdrowi. Pa! I pamiętaj... - żartobliwie pogroziła jej wskazującym piórem - ...co złego, to nie ja!

- Pa! – odpowiedziała karczmarka ocierając grubą jak groch łzę. – Pa, pa.

Dziewczynki z gracją ukłoniły się Sabrinie i Ogisowi na dowiedzenia, chwyciły za lejce i ruszyły przed siebie prowadząc za sobą zebrę i kuca. Za nimi poszła sowa, basset i kocica. Gołębica przycupnęła na grzywie Mirandy, wtuliła się w nią i zasnęła.

- Należy jej się odpoczynek – powiedziała sowa i odwróciła się jeszcze raz do Sabriny, aby jej ostatni raz pomachać. Ogisa już przy niej nie było.

- Jak znam życie pognał z wieściami na ploty!

- Na ploty? – zdziwił się Klusek. – Niby jakie?

- Ano takie, że wielka Sara – Mara nareszcie i naprawdę opuściła Kwiatowy Parów baranie! – warknęła Rita i palnęła basseta z całych sił w ucho.

- Aua! – odwarknął skarcony pies. - I sama jesteś baran, wiesz!?

- Cicho do jasnej własnej! – zagrzmiała sowa. – Jeszcze nie jesteśmy bezpieczni...

- Sowa ma rację. Do granicy zostało nam...

- Chyba do byłej granicy? – zaznaczyły dziewczynki.

- Zwał, jak zwał. W każdym bądź razie do dawnej granicy został nam spory kawałek. A jak wiadomo licho nie śpi! Zwłaszcza tutaj – sowa przyłożyła wskazujące pióro do dziobu nakazując absolutną ciszę.

Basset wzruszył ramionami i obrażalsko uniósł łeb do góry. Kocica lekko się napuszyła i przewróciła oczami.

- A swoją drogą...zobaczcie... - sowa wskazała skrzydłem na mijane okolice - ...jak tutaj teraz pięknie i kolorowo, co?

- I pachnąco! – wtrąciła Dalia.

- I pachnąco! – powtórzyła Halinka. – Wreszcie będziemy mogły wrócić...

- Ale po balu babciu – radośnie wyszeptała Dalia, a Halinka wzdychając przewróciła oczami.

- Zastanowię się – odpowiedziała i pomyślała o domu, Wendzie i Staszku.

Po drugiej stronie kufraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz