CZĘŚĆ 30 - c.d.

159 35 13
                                    


Mirma szturchnęła Sabrinę w bok. – Obowiązki wzywają do kuchni koleżanko! Po czym razem z Vivien i Skarlet zniknęła gdzieś za drzewami.

- To zapraszam! – pisnęła karczmarka. – Zapraszam do stołu.

- Zjedzmy na werandzie? – poprosiły dziewczynki. – Jest tak pięknie...

- Też jestem tego zdania – dodała sowa, a szczur zgodnie kiwnął zakapturzoną głową.

- Wasze życzenie jest dla mnie rozkazem. Sabrina ukłoniła się i czym prędzej zniknęła w karczmie.

- No to pomóżcie mi z powrotem przesunąć ten wiklinowy fotel na miejsce, bo jakoś opadłam z sił – powiedziała sowa i zeskoczyła na deski werandy, a z kuchni do ich uszu dobiegły przepraszające Sabrinę lamenty kucharza i Adeli.

– Ale im daje burę – wtrąciła Dalia.

- Nie ich wina, że zamiast gotować i sprzątać przysłuchiwali się naszej rozmowie – odpowiedziała sowa i z całej siły popchnęła fotel. Po chwili zatrzymała się, otarła skrzydłem czoło, a raczej materiałową woalkę i wysapała: - Wydawał się lżejszy. Spojrzała na szczura. – A ty? Jak ty dajesz radę w tym wełnianym, kapturzastym wdzianku? Po mnie się dosłownie leje... - i na prawdomówność słów przyklepała skrzydłem woalkę na policzkach, która momentalnie się do nich przykleiła.

Baltazar zachichotał. – Znam ten ból. Mnie wełna grzeje jak cholera. Ale nie mam wyboru – doszeptał i popchnął fotel. Ani drgnął. – Czary? Czy co?

- Dajcie nam lepiej ten fotel. Widzę, że adrenalina przestała w was buzować i zupełnie opadliście z sił, a to nie dobrze – z uśmiechem wtrąciła Halinka i mocno chwyciła za jedną poręcz. Drugą szybko chwyciła Dalia i razem przesunęły fotel do wiklinowego stolika, na którym sowa zostawiła kartki i ołówek. – Proszę bardzo! Siadaj i odpoczywaj. My zamawiamy tamte cacko – rękami wskazały na stojącą po drugiej stronie werandy wiklinową, przypominającą kanapę huśtawkę. Podbiegły, wygodnie się na niej usadowiły i nie zwracając na nikogo najmniejszej uwagi po prostu zaczęły się huśtać.

- Pfy! – fuknęła sowa. – Też im trele – morele w głowach. Podeszła do fotelika i na nim usiadła. Szczur wygodnie wyciągnął się na drugim i założył łapki za głowę.

Sowa po chwili namysłu wzięła jedną z kart papieru, ołówek i zanotowała: „ Pierwszy dzień nauki już za nami. Stwory są przyjazne i ufne. Co ważne wyraziły chęć do nauki, a co najważniejsze do zmiany. Chcą zmienić swój paskudny styl życia i być godnymi mieszkańcami Lawendowej Krainy. Uważam, że to się uda. Jutro przed nami kolejne wyzwanie. Teoria!!! A pojutrze część praktyczna. Wielkie sprzątanie, a co za tym idzie..." – wzięła głęboki wdech.

- Co robisz? – zapytała kocica spoglądając z góry na sowę, a raczej w jej zapiski.

- Właśnie? – wtrąciła lekko oszołomiona, zbudzona z drzemki gołębica. – Co robisz?

- Piszę list do Lulany – odpowiedziała półszeptem.

- Do Lulany? Naprawdę? – zaciekawiła się ziewając gołębica. – A co?

- A to, że chyba nasz plan ratowania krainy się powiedzie. Piszę moje spostrzeżenia odnośnie trolli, ogrów i ropuchów

- Raczej trollic, ropuszyc i ogrzyc. Bo jak sama najlepiej wiesz męska część... - kocica przełknęła ślinę.

- To nic nie znaczący drobiazg moja droga. Mając trollice, ogrzyce i ropuszyce po naszej stronie, mamy pewny sukces. Pomyśl kochana. Sama jesteś kobietą.

Po drugiej stronie kufraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz