CZĘŚĆ 28 - c.d.

160 27 4
                                    


Sowa odetchnęła. – A więc co się odwlecze, to nie uciecze! Za mną! – władczo powiedziała sowa. Odwróciła się na pięcie w stronę werandy, dumnie wypięła pierś do przodu, poprawiła mokry turban i z gracją królowej wyszła na werandę.

- Jak to leciało? Per asper...toster... - wtrącił szczur.

- Per aspera ad astra – poprawiła Halinka. I wyszli za sową na werandę.

Kocica lekko wskoczyła na drewnianą balustradę i wygonie usadowiła się w jej rogu, mając wszystkich na widoku. Z kolei gołębica przycupnęła na sporym, bezkwietnym kwietniku, również mając wszystkich dobrze w polu widzenia.

- Cudowny dzień na naprawianie parowu, prawda? – sowa półgłosem zwróciła się do współtowarzyszy, jednak nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Odwróciła się i spojrzała na nich i o mało, po raz kolejny tego dnia nie padła trupem. Dalia, Halinka i Baltazar stali na werandzie, jak zaczarowani, a stado rozbrykanych, rozgadanych, rozwydrzonych, a na domiar złego niewyspanych i pewnie bardzo złych z tego powodu stworów wprawiło ich w zetknięciu „twarzą w twarz" w nie lada osłupienie. - No nie! – zacmokała. – Per aspera ad astra! Podeszła do małego, wiklinowego stolika i położyła na nim kartki oraz ołówek. Następnie na sam przód werandy przysunęła sporych rozmiarów wiklinowy fotel i dostojnie, jak na niczego i nikogo niebojącą się wróżkę nad wróżki usiadła i spojrzała na tłum. Po chwili zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Tłum umilkł wpatrując się prosto w nią. W wielką Sarę – Marę. Wróżkę nad wróżki. W wyrocznię. Odetchnęła głęboko. Oni się mnie boją... – szepnęła w myśli i triumfalnie uśmiechnęła się pod woalką. Jeden zero dla mnie! Z gracją skinęła do zebranych głową. Tłum zafalował. Myślę, że pójdzie mi łatwiej, niż przypuszczałam... - westchnęła i gestem skrzydła przywołała do siebie Vivien, Skarlet i Mirmę, które w mig podbiegły do jej sowich stóp. Zanim zdążyła zapytać o Sabrinę, ta zjawiła się mocno zdyszana.

Dalia z Halinką i Baltazarem nieco ochłonąwszy podeszli do sowy i przystanęli tuż za jej wiklinowym tronem.

- Właśnie chciałam pytać gdzie się podziałaś Sabrino – zaśmiała się sowa. – A ty proszę. Zjawiasz się jak duch.

- Przepraszam Saro – Maro, ale... - złapała oddech - ...byłam przy narzędziarni i ...

( No tak. Narzędziarnia – pomyślała sowa przypominając sobie gospodarczy budynek na pastwisku, który omylnie wzięła za stodołę i mimowolnie uśmiechnęła się pod woalką.)

- Ale razem z Ogisem przygotowaliśmy co trzeba. I taczki, i miotły... - ponownie głęboko odetchnęła - ...chociaż nie chwaląc się miotły to ja z Ogisem skręcaliśmy do białego rana.

- No, no! – pochwaliła ją sowa. – Nie wiedziałam, że drzemią w was takie artystyczne dusze!?

Szczur chytrze zwęził oczka, radośnie zatarł łapki i jak z procy wyskoczył przed sowi tron.

- Czy ja usłyszałem artystyczne dusze? – zapytał całkowicie uwolniony od strachu.

- To cudownie! – wykrzyknął Baltazar. – Artystyczne dusze są w sam raz do mojego autorskiego projektu...

- Taaak? – zacmokała sowa, a Vivien, Skarlet, Mirma i Sabrina z niepokojem spojrzały na szczura.

- A tak, tak. Do sadzenia, do pielenia...tworzenia mozaik. Klombów, klombików, rabatów. Tu... - wskazał łapą w lewo - ...kompozycja taka, a tu... - skierował łapę w prawo - ...taka!

A tam sraka – wycedził przez zęby basset, po czym obrócił się na drugi bok. Kocica zmrużyła oczy i również wystawiła ciałko na działanie słonecznych promieni, a Sabrina wytrzeszczyła na szczura zdumione oczęta.

Po drugiej stronie kufraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz