XXXIX

550 75 3
                                    

Długi rozdział, po powrocie do rzeczywistości.

Festiwal poetów, a później z Olą skorzystałyśmy z darmowego koncertu Isaaca Andersona, żyć nie umierać! Ktoś z was też był?

Miłego czytania x
- Dajesz Lou! - Harry zawołał w głos, trzymając w dłoniach barierki, stojąc jak najbliżej, aby widzieć co się dzieje na murawie.

Pogoda była na ich szczęście naprawdę typowo wiosenna i te kilkanaście stopni łatwo było odczuć na skórze, jednak Harry musiał uważać mimo wszystko, bo wiosenna temperatura potrafiła być zdradliwa.

Miał na sobie koszulkę, a na niej ciepły sweterek, który wcześniej należał do Louisa, był nieźle znoszony, ponieważ ten sweter sprawił mu Harry na szesnaste urodziny. Jak widać, materiał przetrwał wszystko.

Louis jak zawsze dawał z siebie sto procent i to sprawiało, że Harry był naprawdę dumny, a szczeniaki w jego brzuchu same od emocji się poruszały.

Czuł je coraz mocniej i nie mógł się doczekać, aż Louis to też poczuje, a do tego było coraz bliżej.

- Tak jest! - zaczął klaskać w dłonie, szczęśliwy, widząc jak Louis wbił bramkę - To jest prawdziwy wicekapitan.

Szatyn szybko odnalazł wzrokiem męża i posłał mu całusa, wyraźnie dedykując gola właśnie jemu.

Harry pomachał w jego stronę, był bardzo wyczulony na wszystko.

- To jest tatuś - szepnął do brzucha, ledwo słyszalnie.

Kilkanaście minut później był koniec meczu, który drużyna Louisa spokojnie wygrała. Na szczęście mieli jeszcze zostać dwa dni dla odpoczynku, co obaj z ulgą zaakceptowali.

Harry poczekał, aż ze strefy vipów ludzie zaczną wychodzić, nie chciał się pchać w tłum, wiedząc że chwila nieuwagi i dojdzie do tragedii.

Nie zapomniał o nawodnieniu, które było ważne niezależnie od pogody. Butelka wody zawsze była przy jego boku.

Pilnował tego jak oczka w głowie, po może dodatkowych piętnastu minutach udało mu się wyjść z sekcji VIP. Wtedy już z łatwością, mając odpowiednią przepustkę, dostał się w okolice szatni, gdzie mógł już poczekać na swojego męża.

Nie był sam, więc naciągał na siebie materiał swetra, nie chcąc ukazać przy tym mocniej ciążowego brzucha innym, wolał trzymać choć minimalnie rękę na pulsie.

Louis wyraźnie wiedział, że powinien się spieszyć, więc praktycznie jako pierwszy wydostał się z szatni.

- Panie wicekapitanie, promienieje pan. Bardzo dobry mecz - Harry głosem sprawił, że Louis odnalazł go swoim wzrokiem.

- Dziękuję, miałem najlepszy doping jaki tylko mogłem dostać - uśmiechnął się, od razu podchodząc do bruneta.

- Odkąd wszedłeś na wyższe stanowisko, widzę że ci lepiej idzie kochanie. Nadajesz się na to miejsce - musnął delikatnie wąskie wargi.

- Mam motywację i nie mogę zawieść - mruknął - Chcę pokazać, że zasłużyłem na to.

- Zasłużyłeś, jesteś perfekcyjny na tym miejscu - brunet potarł ich nosy o siebie.

- Wracamy do hotelu? - spytał - Możemy zjeść w hotelowej restauracji. Albo zamówić do pokoju coś.

- Do pokoju, proszę - położył dłoń pod brzuszkiem ciążowym - Twój zapach, dużo zapachu i odpoczynek. Plecy mnie bolą.

- W takim razie zamówimy - nie wahał się - I dużo odpoczynku dla naszej rodzinki.

- Mhm, koledzy nie są źli? Mieliście iść do pubu - przypomniał o planach, które Louis wcześniej wspominał czytając grupę na messengerze.

When We Were YoungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz