XLVIII

499 61 2
                                    

Ich życie naprawdę się ustabilizowało. Szczeniaki miały swoją rutynę, Louis trenował i uczestniczył w meczach wyjazdowych, a Harry czuwał nad szczeniakami i ćwiczył dalej swój głos. Nie nudzili się, to było pewne.

Robiło się coraz cieplej, a on znowu był daleko od swojej rodziny, mając mecz, na którym musiał się pojawić. Na szczęście rozstania z każdym kolejnym razem robiły się bardziej do zniesienia.

Tym razem był w Hiszpanii i bardzo żałował, że nie ma z nim jego rodzinki. Hiszpania kojarzyła mu się naprawdę dobrze i mieli miłe wspomnienia z nią związane.

Kiedy biegł na boisku, mimowolnie spojrzał na sektor VIP, który był dość nisko. Zaczął wolniej biec, kiedy dostrzegł znajomą czuprynę pełną loków, trzymającą na rękach dwa ciałka.

Zatrzymał się kompletnie i nie mógł uwierzyć, ale jego mąż z synami naprawdę tam byli. Przetarł dłońmi twarz i spojrzał jeszcze raz, po czym pomachał do nich, żałował że nie może podejść tam i ich objąć.

Wrócił do gry, wiedząc że przeciwnicy nie śpią, ale mimowolnie co chwila zerkał na sekcje vip, jakby upewniając się że nie miał zwidów. Dostał jeszcze większej energii, co było od razu widoczne. Poruszał się zwinnie po boisku, wykorzystując każdą możliwą sytuację do przejęcia piłki czy oddania strzału.

W tym momencie odczuł, jak bardzo mu brakowało dopingu ze strony swojej rodziny. A teraz to było jeszcze bardziej magiczne, ponieważ jego synowie byli pierwszy raz na jego meczu.

Mecz skończył mając na koncie aż trzy gole, co wiązało się z wieloma dobrymi słowami od kolegów z zespołu. Trener również nie odpuścił sobie poklepanie jego pleców z dumą.

Louis mimo wszystko zbywał każdego i nawet odwołał wywiad, chcąc jak najszybciej znaleźć Harry'ego i maluchy.

W szatni dosłownie wziął najszybszy prysznic w swoim życiu, nie mocząc nawet swoich włosów. Jego alfa dosłownie wył pospieszając go.

Jako pierwszy wyskoczył z szatni, mówiąc że do hotelu wróci sam i aby na niego nie czekali.

W tym momencie, wyostrzył instynkty swojego wilka, aby wyczuć gdzie Harry mógł być z Kenzo i Frankiem.

Ku jego uldze przebywali w strefie dla piłkarzy i całego temu, siedząc w miejscu do relaksu, gdzie było wystarczająco cicho i spokojnie.

- Lou - Harry pierwszy go wyczuł - Gratulacje udanego meczu kochanie, cała nasza trójka jest zachwycona.

- Jak wy się tu znaleźliście? Byłem dosłownie w szoku! Dalej jestem - podszedł bliżej, łącząc ich usta od razu.

- Postanowiliśmy, że to dobry czas aby obejrzeć na żywo mecz taty - odpowiedział ze spokojem, a chłopcy zaczęli się wiercić, czując mocniejszy powiew zapachu Louisa - Prywatny samolot się na coś przydał.

- Przyleciałeś sam? - przejął od omegi Kenzo, któremu pierwszemu dał swoją uwagę i zapach.

- Może to trochę szalone... - zagryzł dolną wargę - Oliver się tylko przypałetał, mówiąc że musi mi w końcu zrobić porządek z kalendarzem.

- Całkowicie szalone. Jestem szczęśliwy, naprawdę jestem, jednak pierwszy lot z tą dwójką musiał być pełen emocji - spojrzał w zielone oczy.

- Kenzo na początku się bał, ale później przytulasy z mamą i bratem go uspokoiły. Na szczęście nie był to kolosalnie długi lot - obaj spojrzeli na drobną omegę w ramionach Louisa.

Niedawno dostrzegli, że dzieci mają niebieski kolor oczu Louisa. Co było bardzo urocze.

- Moi dzielni chłopcy - chwalił Louis - Dosłownie myślałem że ma omamy widząc was na vipie. Dogadałeś pewnie wszystko z moim trenerem...

When We Were YoungOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz