Cień Inej (KrK)

3 0 0
                                    


" - Będziesz tak biegła aż do swojego wozu cyrkowego, Zjawo?  Wiesz przecież, że to tylko kwestia czasu, kiedy nie będziesz miała dokąd uciec, a wtedy dokona się sprawiedliwość.

 -Sprawiedliwość? 

- Jesteś morderczynią  i złodziejką. Zostałam wybrana, by usuwać z tego świata ludzi takich jak ty. Może i zatrudnił mnie przestępca, ale nigdy nie zabiłam niewinnego człowieka.

 Te słowa trąciły czułą strunę w duszy Inej. Czy była niewinna? Żałowała tych, których musiała zabić, ale gdyby znów przyszło jej ratować swoje życie lub życie przyjaciół, zrobiłaby to samo. Kradła. Pomagała Kazowi szantażować ludzi dobrych i złych. Czy mogła uczciwie powiedzieć, że decyzje, które podjęła, były jedynymi, jakie mogła podjąć? 

[...]

 Niewinność. 

Niewinność była luksusem, którego święci Inej wcale od niej nie wymagali. Znowu dobyła noży.

 Sankt Vladimirze, Sankta Alino, chrońcie mnie.

[...]

Zignorowała ból i skoncentrowała się na przeciwniczce. Przypomniała sobie słowa Kaza: "Spróbuj znaleźć jej zwiastun. Każdy jakiś ma".

[...]

Nadal nie było w nich lęku, tylko głęboki, szczery żal, tak jakby Inej zepsuła jej z dawna wyczekiwane przyjęcie.

- Krew, którą przelewasz, jest krwią królów - syknęła ze złością Dunyasha. - Nie zasłużyłaś na taki dar .

Inej prawie zrobiło sie jej żal. Dunyasha naprawdę uważała się za dziedziczkę Lantsovów - i być może nawet nią była, ale czyż nie o tym marzy każda młoda dziewczyna? Że pewnego dnia obudzi się jako księżniczka? Albo okaże się, że jest obdarzona mocą i przeznaczona do wielkich rzeczy? Może istnieli ludzie, którzy naprawdę wiedli takie życie; może ta dziewczyna była jedną z takich osób.

A co z resztą? - zadała sobie pytanie Inej. Co z rzeszą niewidzialnych dziewcząt, które są nikim i niczym? Uczymy się kroczyć dumnie, jakbyśmy nosiły korony. Uczymy się wydzierać magię z codzienności.

Tak właśnie robili ci, którzy nie byli wybrańcami i w których żyłach nie płynęła królewska krew, jeśli chcieli przetrwać. Świat nic nie był im winien, a oni i tak czegoś się od niego domagali. 

Uniosła brwi i powoli, z namysłem wytarła krew królów o spodnie.

Dunyasha rzuciła się na nią z twarzą wykrzywioną grymasem wściekłości. Jedną rękę przyciskała do rany, drugą wyprowadziła błyskawicznie cięcie i pchnięcie nożem; było oczywiste, że umie walczyć także jedną ręką.

Ale nigdy przedtem nie musiała walczyć ranna, uświadomiła sobie Inej. Może przegapiła tę lekcję.

Po tym, jak Dunyasha odniosła poważną ranę, jej zwiastun stał się jeszcze bardziej oczywisty.

[...]

- Jesteś lepsza, niż myślałam - wysapała najemniczka, czym zaskoczyła Inej. Oczy miała przymglone bólem, zaciśniętą na mostku dłoń śliską i czerwoną od krwi, ale trzymała się prosto i nie miała kłopotów z utrzymaniem równowagi na podniebnej metalowej grzędzie. Dzieliło je dosłownie kilka stóp. 

- Dziękuję - odparła Inej, choć słowo to w tym kontekście wydało jej się fałszywe. 

- To żaden wstyd, napotkać na swojej drodze godnego przeciwnika. To uczy pokory i oznacza, że wciąż nie posiedliśmy  wszystkich umiejętności. 

Dunyasha skłoniła głowę, schowała nóż do pochwy i przyłożyła pięść do piersi w geście salutu. 

Inej zachowała czujność i czekała na rozwój wypadków. Czyż by najemniczka mówiła poważnie? W taki sposób kończyło się walki w Baryłce, ale było przecież ewidentne, że Dunyasha przestrzega innego, własnego kodeksu. Inej mogła sprawiać wrażenie bezdusznej, ale naprawdę nie chciała jej zabijać

[...]

Sankta Alino, chroń mnie.

 A może to Dunyashę święci wybrali na swoje naczynie? Może postanowili osądzić Inej mimo jej modlitw i skruchy? 

Wcale nie jest mi żal z tego powodu, zdała sobie sprawę.

 Wolała wieść życie wolnej zabójczyni niż umrzeć po cichu jako niewolnica i nie potrafiła tego żałować. Na spotkanie świętych uda się z gotowością w sercu i nadzieją, że zechcą ją przyjąć. 

Nóż rozorał jej skórę na knykciach. Cofnęła się jeszcze krok,lecz wiedziała, że lada chwila zabraknie jej miejsca i Dunyaska zepchnie ją z dachu. 

- Uprzedzałam cię, Zjawo. Nie znam strachu. W mojej krwi tętni siła wszystkich królowych i zdobywców, którzy minie poprzedzali. 

Inej zahaczyła piętą o skraj ozdobnego żebrowania... i nagle coś do niej dotarło. Nie miała co marzyć o dorównaniu Dunyashy wyszkoleniem, wykształceniem czy pięknym strojem; nigdy też nie doścignie jej w okrucieństwie i wcale nie powinna tego pragnąć. Za to znała miasto jak własną kieszeń. Było dla niej źródłem cierpienia - i zarazem kuźnią, w której hartowała się jej siła. Mogło jej się to nie podobać, ale Ketterdam, brutalny, brudny, beznadziejny Ketterdam stał się jej domem. A domu należy bronić. Znała jego dachy równie dobrze jak skrzypiące schody w Listewce; jak bruki i zaułki przy Klepkach. Znała każdy cal tego miasta. Nosiła jego mapę w sercu. 

- Dziewczyno, która nie znasz strachu - wysapała, gdy zamajaczyła jej sylwetka najemniczki. 

Dunyasha ukłoniła się w odpowiedzi.

-  Żegnaj, Zjawo. 

- Teraz, przed śmiercią, zdążysz się jeszcze go nauczyć - powiedziała Inej i usunęła się na bok, balansując na jednej nodze.

But Dunyashy natrafil na obluzowany fragment poszycia dachu.

 Gdyby nie była ranna, może uważniej patrzyłaby pod nogi.

 Gdyby była mniej zapalczywa, może zdążyłaby złapać równowagę.

 Tymczasem pośliznęła się i poleciała do przodu. Inej śledziła jej ruchy przez rozmazaną kurtynę łez. Dunyasha na ułamek sekundy znieruchomiała na tle nieba: wyciągnięte ręce chwytające pustkę, stopa szukająca oparcia, szeroko otwarte oczy, rozdziawione w wyrazie zdumienia... Przywodziła na myśl tancerkę gotową do wyskoku w powietrze. Nawet teraz, w swoich ostatnich chwilach, wyglądała jak dziewczynka z bajki, której przeznaczeniem jest wspaniała przyszłość. Bezlitosna królowawyrzeźbiona w kości i bursztynie. 

Spadła, nie wydawszy krzyku, zdyscyplinowana do samego końca.

Inej ostrożnie wyjrzała przez krawędź dachu. Daleko w dole krzyczeli ludzie. Ciało najemniczki leżało jak biały kwiat w rozlewającej się coraz szerzej kałuży czerwieni. 

- Obyś w swoim przyszłym życiu była źródłem czegoś więcniż tylko nieszczęścia - mruknęła Inej pod nosem. 

Nie miała czasu do stracenia. Syrena jeszcze nie zawyła, ale ona i bez tego wiedziała, że jest spóźniona. Jesper na pewno już na nią czeka.

 Przebiegła po dachu głównej nawy, dalej po kciuku Ghezena, aż do kaplicy na czubku. Zabrała z kryjówki linę i karabin Jespera, wspięła się po kopule i zajrzała do pomarańczowej kaplicy, modląc się, by nie było za późno. 

Jespera nigdzie nie było widać.

 Wyciągnęła szyję, przepatrując puste wnętrze kaplicy. Powinna jak najprędzej odszukać Jespera. Kuwei Yul-Bo musi dzisiaj zginąć."

strona 497-502, Królestwo Kanciarzy 

Moje ulubione fragmenty i cytaty: Szóstka Wron i Królestwo KanciarzyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz