Tatku... (KrK)

2 0 0
                                    


" Zdegustowana swoim zachowaniem wśliznęła się do Matthiasa pod koc. Zawsze spał plecami do ściany, to był nawyk wyniesiony z Wrót Piekieł. Zapuściła dłonie w jego kieszenie, powiodła palcami po szwach spodni.

 - Nina? - zamamrotał sennie.

- Zimno mi - odparła, nie przestając szukać. 

Cmoknęła go w szyję, potem w szczękę poniżej ucha. Nigdy przedtem go tak nie całowała, nie miała okazji. Najpierw byli zbyt zajęci rozplątywaniem pętającego ich supła podejrzliwości, żądz i lojalności, a potem, kiedy wzięła parem, nie była już w stanie myśleć o niczym innym. Teraz czuła to samo: targające nią pożądanie było nakierowane na narkotyk, nie na ciało, którego dotykała. Nie pocałowała go jednak w usta. Nie chciała, żeby parem odebrała jej także to.

Matthias jęknął cicho.

- Ale tamci...

- Wszyscy śpią.

Złapał ją za ręce.

- Przestań.

- Matthias....

- Nie mam jej. 

Wyrwała mu się. Wstyd rozlał się po jej skórze jak ogień pościółce leśnej. 

- A kto ma? - wysyczała. 

- Kaz. 

Stężała w bezruchu. 

- Jemu też wczołgasz się do łóżka? 

Sapnęła z niedowierzaniem. 

- Poderżnąłby mi gardło - odparła. 

Miała ochotę wykrzyczeć swoją bezradność wniebogłosy. Z Kazem nie było targowania się. . Nie zastraszyłaby go jak Wylana, nie ubłagała jak Jespera.

Zmęczenie zalało ją wzburzoną falą, opadło jak jarzmo na jej kark, potworne wyczerpanie, które jednak przynajmniej osłabiło rozpaczliwy głód. Oparła głowę na piersi Matthiasa. 

- Nienawidzę tego - mruknęła. - Ciebie też trochę nienawidzę, drüskelle. 

- Przywykłem. Chodź tutaj. 

Objął ją i wciągnął w rozmowę o Ravce i Inej. Sam też opowiadał jej różne historie, mówił, jak nazywają się wiatry wiejące nad Fjerdą, wspominał pierwszy posiłek we wspólnej jadalni drüskelle. W którymś momencie musiała zasnąć, bo następne, co pamiętała, to łoskot otwieranych wrót grobowca i otępiałe, powolne otrząsanie się z ciężkiego snu bez marzeń.

 Matthias z Kazem wrócili z uniwersytetu w ubraniach podziurawionych odłamkami bomby Wylana. Jesper z Wylanem deptali im po piętach - toczący dzikim wzrokiem, przemoczeni wiosennym deszczem i ciągnący za sobą barczystego kaelskiego farmera. To było jak cudowny prezent od świętych: cała scena była tak niezwykła i zdumiewająca, że zaintrygowana Nina zapomniała chwilowo o głodzie, który wprawdzie osłabł po nocnym szaleństwie, ale bynajmniej nie zniknął. Nie miała pojęcia, jak poradzisobie z wieczornym zadaniem. 

Wczorajsze uwiedzenie Smeeta stanowiło ledwie pierwszą część ich planu. Kaz na nią liczył. Inej na nią liczyła. Miała być somatyczką, a nie roztrzęsioną ćpunką, którą rozwala byle formowanie.

[...]

Nie mogła jednak skupić się na zadaniu, kiedy stał przed nią miętoszący w garści kapelusz Colm Fahey; Jesper, który wyglądał, jakby, zamiast stawić czoła ojcu, wolał zjeść górę gofrów posypanych tłuczonym szkłem; Kaz... Nie miała pojęcia, czego spodziewać się po Kazie. Gniewu? Może czegoś gorszego? Nie lubił niespodzianek ani potencjalnych słabych punktów, a ojciec Jespera był jednym wielkim, krępym, ogorzałym słabym punktem. 

Moje ulubione fragmenty i cytaty: Szóstka Wron i Królestwo KanciarzyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz