Rozdział 17

2.1K 165 30
                                    

Neil

Olivia i Nancy próbowały mnie zagadywać, ale ich słowa ledwo docierały do moich uszu. Niemalże wyłączyłem słuch kosztem wyostrzenia zmysłu wzroku i oczarowany gapiłem się na słodko śpiącą Lillian. Telefon, na którym wyświetlał się obraz z kamery w pokoju dziewczynki trzymałem tak kurczowo, że gdybym miał tyle siły, ile przed porwaniem, na bank zgniótłbym iPhone'a Oli na miazgę.
Lilly przyciskała policzek do poduszki, oddychała przez lekko rozchylone usta, a blond włosy okalały jej zaróżowioną twarz. Tuż obok mojej córki, zawinięty w pościel z motywem tęczowych kucyków, drzemał Balto.
Kurde, zabierając go z kliniki wiedziałem, że wyrośnie na dużego psa, ale nie spodziewałem się, że już w tym wieku będzie zajmował prawie całą powierzchnię dziecięcego łóżka Lillian. Przez ostatni miesiąc cholernie urósł i pozostało mi tylko mieć nadzieję, że nie zeżre mnie żywcem, gdy wreszcie przekroczę próg własnego domu.
Oderwałem spojrzenie od ekranu i niechętnie odłożyłem komórkę na bok, gdy drzwi od pokoju otworzyły się na oścież.
– Dobry wieczór – donośny głos Tary usłyszałem jeszcze zanim weszła do środka. Moje kąciki ust momentalnie się uniosły. – Mogę? – Zapytała kobieta, choć sam diabeł wie po co, bo i tak już po ułamku sekundy wpadła do sypialni szybkim krokiem. Tuż za nią nadciągał rozemocjonowany Alberto.
Ależ będą jaja.
– Jasne – odpowiedziałem dla zasady. – Zaprasz...
– Jak zdrówko, biedaczku? – przerwała mi Tara, stając z boku łóżka, gdzieś na wysokości moich stóp. – Czy czujesz się w porządku z tym, że tu stoję?
Uniosłem brew.
– Tak, jest spoko...
– Na pewno? Bo wiesz, mogę się odsunąć, jeżeli tylko sobie tego życzysz.
– Nie, naprawdę nie przeszkadza mi twoja obecność – westchnąłem.
– Gdybyś jednak czuł jakiś dyskomfort...
– Kobieto! – Alberto warknął na tyle głośno, że chociaż ewidentnie nie zwracał się do mnie, i tak lekko zadrżałem. – Daj mu już święty spokój!
– A ty się nie odzywaj! – Tara wyrzuciła ręce w powietrze.
O rany, jest nieźle.
Uniosłem ciężar ciała na łokciach, żeby obserwować rozgrywające się przede mną show. Szkoda, że nie mogłem pozwolić sobie jeszcze na colę i jakieś przekąski.
– Spójrz na niego! – kobieta, wciąż zwracając się do swojego faceta, wycelowała we mnie palcem. – Chcesz współpracować z ludźmi, którzy doprowadzili go do takiego stanu?!
– Natychmiast przestań wrzeszczeć!
Parsknąłem śmiechem, ale na szczęście nikt tego nie wychwycił. W pokoju panował zbyt duży hałas, by ktokolwiek zwrócił uwagę na tę subtelną oznakę rozbawienia.
Alberto chyba nie do końca potrafił postępować z babami. Kazał Tarze przestać wrzeszczeć? Poważnie? Przecież to, że zaraz zacznie drzeć się jeszcze bardziej, było bardziej niż pewne.
– Słucham?! – Tara poczerwieniała ze złości.
A nie mówiłem?
– Może poczekajmy z kłótnią na wszystkich? – zaproponowała rezolutnie Nancy.
– Muszę przyznać, że to całkiem logiczne – poparłem siostrę.
Wielka spina między wszystkimi członkami Malbatu mogła dostarczyć mi jeszcze lepszych wrażeń niż przepychanka słowna Tary i Alberto. A najlepsze w tym wszystkim było to, że decyzja została już podjęta. Te agresywne dyskusje i ogólne zamieszanie traktowałem jedynie jako rozrywkę po tygodniach życia w zamknięciu. Szefa interesowało tylko moje zdanie, a ja dobrze wiedziałem, czego chcę. Powrót do domu, nawet jeżeli mielibyśmy postawić stopy na amerykańskiej ziemi zaledwie na krótką chwilę, będzie przełomem dla naszej rodziny. Wielki powrót Malbatu do miejsca, z którego musieliśmy uciekać jak szczury z tonącego okrętu.
Na samą myśl o zaciągnięciu się powietrzem w Alabamie, przeszły mnie ciarki ekscytacji.
– Sorki za spóźnienie – mruknął Christian, wmaszerowując do pokoju. Jego mina mówiła w zasadzie wszystko, co miał do zakomunikowania naszemu dowódcy.
Przygryzłem pięść, by nie zarechotać na całe gardło.
– Wyglądasz tak słodko, kiedy masz ochotę kogoś zabić – zagruchałem do przyjaciela, na co posłał mi wściekłe spojrzenie.
– Zamknij się.
– Christian – Tara cmoknęła z dezaprobatą. – Bądź trochę milszy dla Neila, bo... – urwała, mrużąc powieki. – Co ci się stało?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Nic takiego.
– Ktoś cię uderzył?
Oho, będą dymy. Może jednak poproszę o ten popcorn? Nawet jeżeli dostanę ostrego skurczu żołądka, uznam, że było warto.
– Daj spokój, Taro.
– Pytałam, czy ktoś cię uderzył.
– Nie – Christian wywrócił oczami. – Sam się potknąłem i wpadłem na...
– Pięść szefa – dokończył Mason, wtaczając do pomieszczenia swoją wielką dupę. W jednej ręce trzymał paczkę solonych orzeszków, w drugiej puszkę z mrożoną herbatą.
Nie zdążyłem nawet poprosić, żeby się ze mną podzielił, bo demon drzemiący w Tarze Morgan właśnie postanowił przejąć dowodzenie nad jej ciałem i skutecznie odwrócił moją uwagę od żarcia.
– Uderzyłeś go?! – syknęła w kierunku Alberto.
– Cóż – dowódca odchrząknął, krzyżując ręce na piersi. – Doszło między nami do drobnej sprzeczki...
– Jak mogłeś?!
– Taro... – burknął Christian.
– Nie zgadzam się na przemoc w naszej rodzinie!
Od ciągłego wstrzymywania śmiechu oczy zaszły mi łzami. Przez chwilę zastanawiałem się, czy przypomnieć Tarze incydent sprzed zaledwie paru miesięcy, kiedy to próbowała rozbić swojemu mężusiowi karafkę z whisky na głowie, bo zapomniał kupić nawóz do kwiatów, ale dość szybko stwierdziłem, że chcę jeszcze trochę pożyć i zamknąłem gębę na kłódkę.
– Po prostu puściły mi nerwy! – wrzasnął dowódca, wprawiając mnie w jeszcze lepszy humor.
– Nigdy więcej nie waż się podnosić ręki na nasze dzieci!
– Jestem dorosły – prychnął Christian, po czym demonstracyjnie zerknął na Alberto i dodał oschle: – Sam sobie poradzę.
Szef zacisnął szczękę.
– Nie musiałbym tego robić, gdybyś należycie się zachowywał – wycedził.
Tara wydała z siebie głośny dźwięk przepełniony wkurwieniem.
– Już ja ci dam „należyte zachowanie"! – zaskrzeczała, a następnie, kompletnie otumaniona furią, ruszyła na Alberto z pazurami.
Olivia i Nancy pisnęły równocześnie.
– Nie wspominałaś przed chwilą o braku przemocy w Malbacie? – Mason, nieprzesadnie przejęty próbą zamordowania naszego dowódcy, wrzucił sobie do ust kolejną garść orzeszków.
Byłem tak rozbawiony, że nawet nie zauważyłem, iż w progu stanęła pozostała część rodziny.
– Mamo! – zawołała Alice, lecz gdy tylko jej wzrok padł na mnie, również olała rychłą śmierć Alberto i rozciągnęła wargi w uśmiechu pełnym wzruszenia. – Neil! Jak się czujesz? – pociągnęła nosem, przyłożywszy dłoń do piersi.
Kiwnąłem brodą na jej wściekłą matkę i szefa, który właśnie walczył o życie.
– Lepiej być nie może – odparłem szczerze.
Alice momentalnie się ocknęła.
– Jezu! Mamo, co ty wyprawiasz?!
– Posyłam do piachu waszego starego, przygłupiego ojca!
Mężczyzna ściągnął brwi i chwycił Tarę za nadgarstki, by nie wydłubała mu oczu.
– Nie jestem stary!
– Przysięgam, że zaraz się posikam – zakomunikowałem, bo dalsze ukrywanie rozbawienia nie miało najmniejszego sensu. Wszyscy zdążyli już zauważyć, jak zajebisty miałem nastrój, więc przestałem hamować wybuchy śmiechu.
– Sikaj – Benny oparł ramię o futrynę. – I tak masz cewnik.
– Wielkie dzięki...
– Cisza!
Jak na rozkaz wszyscy, łącznie z rozjuszoną Tarą i podrapanym na policzku Alberto, obróciliśmy twarze w stronę Astrid, która właśnie stanęła tuż za doktorkiem. Towarzyszyli jej Rachel, Mamut i Liam, a to oznaczało, że byliśmy już w pełnym składzie Malbatu, nie licząc oczywiście mojej śpiącej pchełki. Na widok tego zgromadzenia w niewielkim pokoju, ponownie wyszczerzyłem zęby. Rodzinka jak z obrazka.
– Możecie mi wyjaśnić, o co tu chodzi, do cholery? – Astrid zatoczyła krąg ręką i rozejrzała się po pomieszczeniu, ostatecznie zatrzymując wzrok na mnie. – Neil, skarbie, wszystko w porządku? – zapytała z troską. – Masz gorączkę?
– Nie – parsknąłem. – Spociłem się ze śmiechu.
Łagodność przyjaciółki zniknęła tak szybko, jak szybko się pojawiła.
– Kretyn – fuknęła pod nosem, ku mojej radości. Miałem już dość tego, że wszyscy mi współczuli.
Pokazałem Astrid środkowy palec.
Alberto puścił nadgarstki swojej partnerki i przejechał dłonią po własnym, zaczerwienionym policzku, ciężko przy tym wzdychając. Dopiero po kilku sekundach, gdy emocje nieco opadły, zabrał głos:
– Czy możemy już opanować nerwy, rozpocząć naradę i porozmawiać, jak dorośli ludzie?
Tara upchnęła ręce do kieszeni, jakby tym sposobem chciała ukryć dowody zbrodni, a gdy nikt nie odpowiedział, sama bąknęła cicho:
– Niech będzie.
– Dziękuję – dowódca przywołał wszystkich ruchem głowy. – Podejdźcie bliżej. Nie ma tu dużo miejsca, ale niech każdy znajdzie sobie jakieś krzesło lub ścianę, o którą się oprze. Zebranie może trochę potrwać.
– Oby nie – wymruczał sztywno Christian, siadając na skraju mojego łóżka.
Nie minęło więcej niż pięć sekund, a tuż obok niego pojawiła się Alice. Zerknęła na mnie niepewnie i przygryzła dolną wargę.
– Posadzisz wreszcie dupę, czy będziesz tak sterczeć? – zapytałem najbardziej złośliwym tonem, na jaki mogłem sobie pozwolić, chociaż sam widok przyjaciółki sprawiał, że głos nieco mi się załamał.
Alice uniosła kąciki ust.
Jeszcze zanim kobieta klapnęła na materac wiedziałem, że będę czuł kurewski dyskomfort i zaraz rozboli mnie żołądek. Postanowiłem jednak zacisnąć zęby, byle tylko Alice mogła choć przez chwilę nacieszyć się normalnością. Strasznie za nią tęskniłem... Po prostu mój mózg działał na zupełnie pochrzanionych zasadach i wszystko mi utrudniał.
Nim zdążyłem przyzwyczaić umysł do obecności Collinsów, Olivia zajęła miejsce na drugim brzegu łóżka. Zrobiło mi się trochę duszno, a koszulka ukryta pod grubą bluzą przylgnęła do wilgotnych od potu pleców.
– Więc – zacząłem, aby odwrócić uwagę od nieprzyjemnego łomotania pod żebrami – zaczynamy?
Alberto stanął na środku pokoju, by móc objąć wszystkich wzrokiem.
– Jak pewnie już wiecie, Olgierd napisał do nas list...
– Nie do nas, tylko do ciebie – wtrącił Christian. – Widocznie wiedział, kogo najłatwiej urobić.
Jeden zero dla Collinsa, kurwa mać. Robi się ciekawie.
– Tak uważasz, synu?
– Ano, tak właśnie uważam.
– Więc jesteś w cholernie wielkim błędzie. Podejmując decyzję o współpracy z Olgierdem, kieruję się wyłącznie dobrem naszej rodziny.
Christian parsknął bez rozbawienia.
– Czyżby? Powiedz to Neilowi, którego prawie zabili.
Uśmiechnąłem się, wzruszyłem ramionami i rzuciłem bez ogródek:
– Nie mam nic przeciwko sojuszowi.
– Bo jesteś debilem – stwierdził Mason ze stoickim spokojem, mieląc orzeszki w ustach. – Uderzyli cię za mocno w głowę, czy jak? A może wbijanie szpikulców pod paznokcie tak bardzo ci się podobało, że chętnie byś to powtórzył?
– Mason – syknął ostrzegawczo Alberto.
– No co? Mówię prawdę. Tylko jakiś palant z ostrym niedojebaniem mózgowym zdecydowałby się na zawieszenie broni z Olgierdem – palnął. Dopiero po chwili, gdy wokół zapanowała cisza, którą przerywał jedynie mój bezczelny chichot, uświadomił sobie, co właśnie powiedział. – W sensie chodziło mi o niego – nerwowo kiwnął na mnie paluchem.
Alberto podszedł do siedzącego na krześle Grubego i zgarbił plecy, by spojrzeć mu prosto w oczy.
– Za taki tekst powinienem przyłożyć ci spluwę do skroni – wyszeptał tak złowrogo, że aż dostałem gęsiej skórki, a zimny dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa.
Przestałem się śmiać.
Mason przełknął przekąskę z wyraźnym trudem.
– Przecież wiesz, że nie miałem na myśli ciebie – wymamrotał, ale Alberto już go nie słuchał.
Ponownie stanął w centralnej części mojej tymczasowej sypialni. Wszystkie mięśnie mężczyzny odznaczały się pod przylegającym materiałem koszulki, a żyła na jego czole rytmicznie pulsowała. Doskonale wiedziałem, że niewiele dzieliło go od kompletnej utraty cierpliwości. Jeszcze jedna uwaga któregoś z członków naszej rodziny, a skończę jako jedynak, bo Alberto wszystkich – oprócz mnie, najmądrzejszego ze swoich dzieci – pozabija gołymi rękami.
– Żarty się skończyły, do kurwy nędzy – głos szefa rozgrzmiał w pokoju, uświadamiając nam, że mówił całkowicie poważnie. Nie mieliśmy ku temu żadnych wątpliwości. – Podjąłem decyzję, a waszym zasranym obowiązkiem jest ją uszanować. Nie musicie się ze mną zgadzać, nie musicie uważać, że postąpiłem słusznie, ale macie wykonywać moje rozkazy! – wrzasnął głośno. – Koniec z niesubordynacją, koniec z bezmyślnym komentowaniem moich poleceń, koniec z pierdoloną samowolką! A jeżeli komuś nie podoba się to, w jaki sposób dowodzę Malbatem – uciął na moment i pewnym krokiem podszedł do drzwi, by następnie otworzyć je na pełną szerokość zamaszystym ruchem. – Droga, kurwa, wolna – wskazał dłonią na ciemny korytarz. – Od lat wypruwam sobie żyły, żeby zapewnić nam wszystko co najlepsze, prowadzę biznes, zajmuję się każdą dostawą, kontroluję porty, to do mnie zadzwoniliście, kiedy parę lat temu zaczęło wam się palić koło dupy, poświęciłem całe życie i nie oglądałem się na własne dobro, żeby pomóc ludziom, których kocham, bo tak, do ciężkiej cholery, powinna funkcjonować ro– dzi-na! – Alberto dyszał tak głośno, że nie wiedziałem, czy wciąż jest kurewsko wściekły, czy może przechodzi jakiś atak serca. Dopiero gdy dostrzegłem jego rozszerzone, przepełnione nieopisanym gniewem oczy, zrozumiałem, że to pierwsze. – Właśnie dlatego wymagam od was jebanego szacunku – szef ciągnął dalej. Przestał już krzyczeć, ale co z tego, skoro ton jego głosu brzmiał tak upiornie, że rozszalały mięsień tkwiący w mojej piersi, zaczął podchodzić mi do gardła. – A jeżeli którekolwiek z was nie ma zamiaru mi go okazać, może pakować swoje rzeczy. Miarka się, kurwa, przebrała. Czy to jest jasne?
Oczy prawie wylazły mi z orbit.
– Nie no, szefie... – wydukałem, ale zamilkłem, gdy mężczyzna uniósł palec w uciszającym geście.
– Pytałem, czy to jest jasne – warknął, patrząc na każdego poza mną.
Nikt się nie odezwał. Albo mieli pełne gacie ze strachu, albo przetwarzali słowa dowódcy. A może to kolejny przejaw buntu? Nie odpowiedzą mu i Alberto wścieknie się jeszcze bardziej... Taka ewentualność zaniepokoiła mnie do tego stopnia, że spojrzałem na Christiana w żałośnie błagalny sposób. On jednak nie był w stanie dostrzec mojej niemej prośby – jego oczy powoli podnosiły się na wciąż płonącego z nerwów szefa.
– Tak – bąknął Collins, układając łokcie na kolanach. Wyglądał, jakby ktoś z całej siły kopnął go w jaja, ale jakoś szczególnie mnie to nie dziwiło.
Po wywodzie szefa, musiał być nieźle przerażony. Alberto jeszcze nigdy nie stawiał sprawy w taki sposób... Nigdy nie groził nikomu wyjebaniem z Malbatu. Teraz niby też tego nie robił, lecz przekaz był jasny – poddaństwo albo wypad.
Dowódca zmierzył Christiana chłodnym wzrokiem.
– Tylko tyle masz do powiedzenia? – zapytał. – Jesteś z siebie dumny? Warto było doprowadzać do tego, że muszę was straszyć rozpadem naszej rodziny, żebyście traktowali mnie z szacunkiem i widzieli we mnie cholerny autorytet? – syknął przez zaciśnięte zęby, a następnie pokręcił głową, jakby samo mówienie o tym wszystkim sprawiało mu ból.
Christian odkaszlnął i podniósł się z łóżka.
– Alberto...
– Wiesz, co jest najbardziej wkurwiające? – szef wykrzywił usta w cierpkim uśmiechu. – Nigdy nie słyszałem, żebyście podskoczyli do Hammera. Traktowaliście go jak pieprzonego Boga, bo najzwyczajniej w świecie baliście się czekających na was konsekwencji, które Hammer wyciągnąłby bez mrugnięcia okiem.
Złożyłem usta w rulon i uciekłem spojrzeniem w bok. Przyznaję, trochę uwierał mnie fakt, że Alberto miał rację. Dopóki sprawy w Malbacie nie pochrzaniły się na dobre, Hammer faktycznie trzymał nas krótko za mordy, a co za tym szło – z reguły słuchaliśmy go jak kundle z podkulonymi ogonkami.
Christian chyba myślał o tym samym co ja, bo przeczesał włosy palcami i głośno westchnął:
– To nie tak, że...
– Nigdy nie chciałem być taki jak on! – mężczyzna znów uniósł głos, tym razem jednak nie dominował w nim gniew, a żal, który poczułem każdą komórką swojego ciała. – Ale jak widać popełniłem błąd. Może powinienem zapomnieć, czym jest pobłażliwość, lojalność i miłość, i traktować Hammera jako wzór do naśladowania? Powiedz, Christian, czy to byłoby lepsze dla Malbatu? A ty, Mason? Co o tym sądzisz?
Gruby odłożył paczkę orzeszków na bok. Widziałem, jak jego oczy błyszczały od buzujących w nim emocji. Na pierwszym planie – oczywiście – malowało się poczucie winy.
– Hammer nie dorównywał ci do pięt – mruknął niemrawo. Policzki pokrył mu szkarłat, czoło zrosił pot.
– On ma rację – Christian odważył się ruszyć i zrobił mały krok w kierunku szefa. – Wymuszał na nas posłuszeństwo, bo byliśmy bandą zagubionych bachorów, a ty... ty jesteś głową naszej rodziny. Ojcem, którego każdemu z członków Malbatu brakowało. Dziadkiem, o jakim marzą wszystkie dzieci. Partnerem, z którym moja kochana teściowa układa sobie życie – przelotnie łypnął na Tarę, zabawnie mrużąc powieki. – Zawsze możemy zwrócić się do ciebie z każdym problemem, a przede wszystkim... – mój przyjaciel wziął głęboki wdech i pomachał dłońmi, jakby chciał upuścić trochę napięcia. – Jesteś najmądrzejszą osobą z nas wszystkich.
Jakkolwiek wzruszająco to nie zabrzmiało, sielanka nie trwała dłużej niż pięć, góra dziesięć sekund, bo Liam znienacka parsknął śmiechem.
Popatrzyliśmy na nastolatka ze zdziwieniem.
– Sorki – uniósł ręce w obronnym geście. – Po prostu, jeżeli chodzi o intelekt, za dużej konkurencji to Alberto nie ma.
Zacisnąłem wargi w prostą linię, by żaden chichot nie był w stanie się spomiędzy nich wymsknąć. Wymiękłem dopiero, gdy nasz szefuncio sam zdradził rozbawienie, nieznacznie rozciągając kąciki ust i wznosząc oczy do sufitu.
Nie widziałem twarzy Christiana, ale jego plecy zaczęły się trząść, podobnie zresztą, jak szerokie ramiona Masona.
Astrid, Rachel i Nancy odetchnęły z ulgą. Znów przypominały piękne kobiety, a nie trzy blade posągi z powykrzywianymi w grymasach przerażenia twarzami.
Benny przylgnął do boku Michaela, z kolei Tara nieśmiało wysunęła dłoń do swojego mężczyzny. Alberto od razu ją ujął, przysunął do ust, a na końcu delikatnie pocałował. Dobrze, że wybaczył Tarze tę małą napaść i podrapany policzek.
Ale co się pośmiałem, to moje.
Alice zarzuciła Olivii rękę na szyję i przyciągnęła ją do siebie. Najwyraźniej musiała dać upust emocjom i się do kogoś przytulić.
– Przepraszam – Christian popatrzył prosto w oczy Alberto. – Przepraszam, że przez naszą głupotę zwątpiłeś w to, jak ważny jesteś. Gdyby nie ty, Malbat przestałby istnieć.
Mason potwierdził słowa przyjaciela skinięciem głowy i dodał:
– A ja przepraszam za ten tekst o niedojebaniu mózgowym, ale musisz uwierzyć, że naprawdę chodziło mi o Neila. Przecież on ma to stwierdzone.
Odruchowo zmarszczyłem brwi.
– Odpieprz się, gruba mendo. Dobrze ci radzę.
– Ej – Benjamin pogroził mi palcem. – Właśnie zakopujemy topory wojenne, nie zauważyłeś? – wskazał na stojących pośrodku pokoju mężczyzn... i Tarę, która ze zniecierpliwieniem oczekiwała momentu oficjalnego pojednania.
Alberto położył dłoń na ramieniu Collinsa.
– Ja również przepraszam. To zebranie miało wyglądać zupełnie inaczej.
– Zasłużyliśmy sobie.
– Fakt – szef poklepał Christiana po policzku o wiele mocniej, niż było to konieczne, jednak ten nie sprawiał wrażenia niezadowolonego. Przyjął ojcowskie plaskacze bez zająknięcia, a nawet delikatnie się uśmiechnął. – Nie roztrząsajmy już tego tematu. Po prostu od dziś, bez względu na to, czy wam się to podoba czy nie, wprowadzamy nowe zasady. Ja podejmuję decyzje, wy je szanujecie. Ja wydaję rozkazy, wy je wykonujecie. Ja...
– Hola, hola – wtrąciła Tara, rozbawiając wszystkich wokół, choć w sumie nie powiedziała jeszcze niczego śmiesznego. – Czy ja również muszę przestrzegać tych reguł?
Christian i szef zerknęli na siebie i parsknęli równocześnie.
– Oczywiście, że tak – odparł ten młodszy.
– Nie ciebie pytałam, buraku.
Tym razem to ja się zaśmiałem. Nie miałem pojęcia, że podczas mojej nieobecności Christian dostał od mamy Alice nowe przezwisko. Urocze, choć Chris i tak plasował się na pierwszy miejscu.
– Kochanie, jeżeli chodzi o twoją funkcję w Malbacie...
– Nie chrzań, Alberto – Tara oparła ręce na biodrach. – Przejdź do konkretów.
Mężczyzna odkaszlnął i przesunął dłoń po siwej brodzie.
– Znam cię i nie będę wymagał niemożliwego. Po prostu postaraj się mnie nie atakować w celu odebrania mi życia... a przynajmniej nie przy naszych dzieciakach. Chociaż udawajmy, że to ja noszę spodnie w tym związku.
Pokój wypełniły salwy śmiechów. Niesamowite, jak nasz humor szybko potrafił się zmienić. Jeszcze przed chwilą w przerażeniu słuchaliśmy słów dowódcy, a teraz?
Znów jestem w domu.
– Dobrze, skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, zacznijmy od początku – Alberto klasnął w dłonie, by wreszcie uciszyć rozszalałe towarzystwo. – W najbliższym czasie Malbat połączy swoje siły z Olgierdem i jego ludźmi.
Gdyby ktoś nagrał naszą rozmowę, by wykorzystać ją w jakimś filmie, teraz nastałby moment, w którym nie słychać nic oprócz charakterystycznego cykania świerszczy za oknem. My niestety nie mieliśmy do dyspozycji żadnych owadów, które mogłyby podłożyć nam ścieżkę dźwiękową, więc wokół zapanowała głucha cisza.
Cóż, szef wyraził się jasno – nie życzył sobie żadnych negatywnych komentarzy... A jako że moi przyjaciele nie mieli do powiedzenia niczego pozytywnego – milczeli niczym mumie.
– Czy to już pewne? – zagadnąłem, by podtrzymać temat sojuszu.
Alberto popatrzył mi prosto w oczy i lekko skinął głową.
– Jeżeli nie zmieniłeś zdania, owszem.
– Oczywiście, że nie zmieniłem – rozciągnąłem wargi w cwanym uśmiechu, czując na sobie spojrzenia przyjaciół. – Mamy szansę dokonać czegoś wielkiego.
– Przepraszam, ale – Benny odezwał się nieśmiało – czy to wszystko jest naprawdę konieczne? Przecież niczego nam nie brakuje...
– Słuszna uwaga – mruknęła Olivia.
Ech, widać, że nigdy nie byli w Stanach.
– Brakuje nam wolności.
– Neil, błagam cię – prychnęła Rachel. – Tutaj przynajmniej nie siedzisz za cholernymi murami.
– Nie? – odpowiedziałem z przekąsem.
– Nie za murami więzienia – doprecyzowała z irytacją w głosie. – Cała ta akcja jest kurewsko niebezpieczna. Ja też tęsknię za Alabamą, ale...
– Ale co? Chcesz spędzić resztę życia w pieprzonym Bodø? Poważnie?
Kobieta zaklęła pod nosem i nerwowym ruchem poprawiła czerwone włosy.
– Jeżeli chcesz się stąd wyrwać, pojedź na wakacje – zaserwowała mi poradę prosto z dupy. Sama wiedziała, że to nic niewarte słowa, czułem to w kościach.
– Tu nie chodzi o zmianę otoczenia.
– Więc o co? – wtrąciła Oli, zerkając na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
Była wściekła. I świetnie, przyjąłem to z zadowoleniem. Nikt nie kręcił mnie tak bardzo, jak wkurwiona Holm. Moje kąciki ust lekko zadrżały.
– Chcę chociaż na chwilę wrócić do Ameryki. Wy wszyscy chcecie – odwróciłem wzrok od Olivii, uniosłem palec wskazujący i zacząłem nim celować po kolei w każdego członka Malbatu, który kiedykolwiek stąpał po Montgomery – ale jesteście zbyt zesrani ze strachu, żeby to przyznać.
Christian zwiesił głowę, a następnie nią pokręcił.
– Przyznaj, że nie chodzi ci o rekreacyjno-krajoznawczy powrót w dawne rejony, stary. Kasę też masz gdzieś.
Łypnąłem na Collinsa z zainteresowaniem.
– Cóż...
– Minęło, kurwa, dziesięć lat, a ty wciąż nie pogodziłeś się z tym, że musieliśmy zostawić wszystko w tyle i zwiać na inny kontynent. Jesteś mściwym, pamiętliwym kretynem, który przez chęć odzyskania dawnego życia sprowadzi na nas kłopoty – Christian spojrzał na mnie spod byka. – Zrozum, że to, co było kiedyś, już nigdy nie wróci. Przejęcie rynku narkotykowego i pokazanie środkowego palca wymiarowi sprawiedliwości nie zrekompensuje tego, że zostaliśmy zmuszeni do ucieczki i rozpoczęcia wszystkiego od nowa.
Sapnąłem dla zwiększenia efektu znudzenia i splotłem dłonie na brzuchu.
– Powiedz mi prosto w twarz, że nie marzysz o powrocie do Stanów, Christian.
– Daj spokój.
– Jesteś hipokrytą.
– Nie, jestem realistą – odburknął, wyraźnie urażony. – A w dodatku jestem ojcem, który nie ma zamiaru oglądać syna na widzeniach w pierdlu. Nie przeraża cię ewentualność, że coś pójdzie nie tak, skończysz za kratami i stracisz Lillian?
Doskonale wiedziałem, że Christian próbował mnie przestraszyć i celowo poruszył temat Lilly. Nie miał jednak pojęcia, że odkąd zostałem tatą, wszystko, co planowałem, wiązałem z rajską przyszłością mojej małej córeczki. Nigdy nie podjąłbym ryzyka, które jakkolwiek mogłoby zaszkodzić jej czy Liamowi. Priorytetem zarówno dla mnie, jak i Alberto, było przecież bezpieczeństwo naszej rodziny, w szczególności dzieci. Całe dnie spędzałem na rozważaniu wszystkich możliwych scenariuszy, nic nie było w stanie mnie, kurna, zaskoczyć.
– Myślisz, że ktokolwiek rozpozna cię po dekadzie? – zapytałem wesoło. – Masz zajebiście wielkie mniemanie o sobie.
Oczy Christiana zapłonęły ze złości.
– Znając naszego pecha, zgarną nas prosto z pieprzonego lotniska – wycedził, mocno zaciskając szczękę. Jego grdyka podskoczyła i opadła, gdy przełknął ślinę.
Z każdą minutą humor dopisywał mi coraz bardziej.
– Takie bajki zostaw dla kogoś, kto nie ma forsy jak lodu – odpowiedziałem pobłażliwie. – Za pieniądze można kupić prawie wszystko. Jeżeli chcesz, możesz skorzystać z najtańszych linii lotniczych, a na odprawie paszportowej pokazać swój dokument z prawdziwymi danymi – zadrwiłem, jeszcze bardziej wyprowadzając Collinsa z równowagi. – Ale możesz też posłuchać mnie i Alberto, wpakować dupę do prywatnego odrzutowca i wylądować w takim stylu, że hojnie przekupiony personel przymknie oko na jeden dodatkowy samolot na lotnisku...
Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale ręka Benjamina niespodziewanie wystrzeliła do góry.
– Tak? – Alberto zamrugał wesoło na widok zgłaszającego się mężczyzny. Zapewne potraktował ten rzadko używany w naszej rodzinie ruch jako miłą odskocznię od codziennych wrzasków i wchodzenia sobie w słowo.
– Czy wreszcie nadszedł moment, w którym kupimy prawdziwy samolot? – doktorek patrzył to na mnie, to na szefa. Widziałem, jak jego policzki poczerwieniały z ekscytacji. – I będziemy mogli nim latać jak prawdziwi gangsterzy z książek i filmów?
Szef parsknął śmiechem.
– Tak, Benny. W najbliższej przyszłości mam w planie zainwestować w niewielki odrzutowiec i zatrudnić załogę pokładową.
– Wreszcie! – Benjamin wsunął palce we włosy i mocno pociągnął za kosmyki. Z wrażenia aż przekrzywiły mu się okulary na nosie.
Zabawnie było obserwować, jak walczy sam ze sobą, by nie zacząć piszczeć ze szczęścia. Przez chwilę nawet miałem ochotę rzucić jakimś złośliwym tekstem odnośnie rozentuzjazmowania przyjaciela i sikania z zachwytu nad samolotem, ale przypomniało mi się, że to ja byłem na przegranej pozycji. Przecież wciąż miałem cholerny cewnik w Arnoldzie, a to trochę dyskwalifikowało mnie z żartów o szczaniu w gacie.
– Skoro ten wasz plan powrotu do Stanów jest tak bajeczny – Christian, naczelna maruda, znów zabrał głos – do czego niby potrzebny jest nam Olgierd?
Alberto pstryknął palcami, prawdopodobnie uświadomiwszy sobie, że zapomniał poruszyć tę ważną kwestię.
– Dobre pytanie, synu – pochwalił nachmurzonego Collinsa. – Nie wiemy, co zastaniemy po drugiej stronie oceanu, a musimy być przygotowani na wszystko. Minęło wiele lat, odkąd obracaliśmy się w tamtym narkotykowym świecie.
– Myślisz, że nie damy sobie rady z lokalsami? – Mason sięgnął po paczkę orzeszków, których wcześniej nie zdążył dojeść i władował sobie kilka sztuk do paszczy.
– Ostrożności nigdy za wiele. Przypuszczam, że po zniknięciu Malbatu, ludzie z Black Souls przejęli cały rynek. Niemądrze byłoby pokazywać się w Stanach w małym składzie.
Gruby chciał udawać, że spluwa pogardliwie na frajerów z Blaus, ale debil nie wpadł na to, że resztki przemielonych orzeszków wypadną mu z mordy na podłogę.
Alberto westchnął głośno, powstrzymując się przed komentarzem.
– Odnalazłem kontakty do naszych starych znajomych – oznajmił dowódca po dłuższej chwili. – Umówimy się z nimi na miejscu, wypytamy o każdy szczegół, zrobimy zwiad terenu i wtedy ustalimy, czy nasza rodzina dalej będzie potrzebowała wsparcia od Olgierda i jego motocyklowego gangu.
Alice skrzyżowała ręce na piersi.
– A jeżeli okaże się, że poradzimy sobie bez tego skurwysyna?
Urocza pani Collins.
Zerkałem na profil przyjaciółki i choć nie widziałem dokładnie jej oczu – a to właśnie z nich potrafiłem wyczytać wszystko, co mnie interesowało – wiedziałem, że marzyła o tym, by usłyszeć od Alberto konkretną odpowiedź: „zabijemy go".
– Jeśli uznamy, że jakakolwiek pomoc jest zbędna, rozdzielimy się. Malbat pójdzie w jedną stronę, a Olgierd ze swoją grupą – w drugą.
Kobieta prychnęła coś niezrozumiałego i pokręciła głową z niedowierzaniem.
– I tyle?
– Co masz na myśli, Alice?
– Żadnej zemsty? Już zapomniałeś o tym, że ten gość napadł na mojego syna, a później porwał Neila? Rozumiem, że mafijny świat rządzi się swoimi prawami, ale...
– Nie potrzebujemy kolejnych wrogów.
Ciało Alice zesztywniało. Obserwowałem, jak klatka piersiowa przyjaciółki faluje w niebezpiecznie szybkim tempie. Wyciągnąłem dłoń, żeby pogłaskać ją wspierająco po plecach, przyciągnąć do siebie i mocno przytulić, jednak w ostatnim momencie zastygłem niczym spłoszone zwierzę. Zaatakował mnie tak silny skurcz żołądka, że gdy tylko odzyskałem sprawność nad własnymi ruchami, błyskawicznie cofnąłem rękę.
Chciałem być blisko Alice. Chciałem, ale nie mogłem.
– Przecież to jakiś absurd! – kobieta zacisnęła pięści i ułożyła je na swoich kolanach.
– Olgierd napisał długie przeprosiny, gotowy był nawet pokryć leczenie Neila i ofiarować naszej rodzinie nieskąpe zadośćuczynienie. Odmówiłem, bo nie brakuje nam pieniędzy, ale uważam, że to przyzwoity gest z jego strony.
– Żartujesz, prawda? – wyszeptała Astrid, przykładając dwa palce do górnej części nosa.
Alberto zadarł podbródek i odczekał parę sekund, celowo zwlekając z odpowiedzią.
Czułem nerwy, które szalały w powietrzu. Atmosfera była tak gęsta, że można było kroić ją nożem, napięcie kumulowało się we wszystkich członkach Malbatu... Wszystkich z wyjątkiem mnie.
Nie kryjąc zadowolenia uniosłem kąciki ust, a moje serce zabiło szybciej.
– Nie – rzucił wreszcie szef. – Nie żartuję.
– Ale...
– Pomyślcie logicznie. Gang Olgierda jest o wiele większy i silniejszy, nie ma powodu skakania sobie do gardeł, kiedy wszystko można załatwić polubownie. Mało mamy problemów? Przypominam tylko, że wciąż nie namierzyliśmy mężczyzny, który próbował zastrzelić Lillian. Istnieje spora szansa, że chcąc zemścić się na Neilu, będzie próbował zabić każdego z nas.
Uśmiech zszedł mi z twarzy. O ile sprawa z Olgierdem niesamowicie mnie jarała i ekscytowała, bowiem wiązała się z zajebistą zabawą i powrotem do Stanów, tak temat pierdolonego Elvisa Moore sprawiał, że miałem ochotę w coś przywalić.
Kutas zniknął, dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Nie wiedzieliśmy nawet, czy wciąż kręcił się gdzieś w naszych rejonach, czy może dał sobie spokój i spieprzył do Ameryki. Jeżeli druga opcja była tą prawdziwą – Elvis posługiwał się fałszywymi dokumentami. Ludzie pracujący dla Malbatu, pod dowództwem Astrid, sprawdzali listy pasażerów odlatujących ze wszystkich lotnisk w Norwegii i Szwecji. Zero śladu po chuju, który śmiał wycelować w moją córkę.
– Ten cały Moore mógł już dawno powiadomić służby o tym, że znalazł nas w Bodø – stwierdziła Rachel, bawiąc się brzęczącymi pierścionkami na palcach. – O ile tutaj jesteśmy bezpieczni, bo szwedzki rząd zrobi wszystko, by udowodnić, że siedzimy zamknięci w pierdlu, tak w Alabamie będziemy całkowicie bezbronni.
Poczułem na sobie wzrok Christiana. Uniosłem głowę, by nasze spojrzenia mogły się skrzyżować, a kiedy zauważyłem triumfalne iskierki błyszczące w jego ciemnych oczach, myślałem, że wybuchnę śmiechem. Cudem zdołałem przełknąć rozbawienie i stłumić arogancki rechot.
Czy mój przyjaciel naprawdę sądził, że zapomniałem o Elvisie? Nie byłem kretynem i mówiłem już, że podczas planowania podróży do Stanów, rozważyłem każdą ewentualność.
– Ten pojeb nie przyleciał tu po to, by doprowadzić do naszego aresztowania – odezwałem się, nim Christian zdążył cokolwiek powiedzieć. – Chce nas pozabijać, a to oznacza, że jest nieźle walnięty i z całą pewnością nie działa zgodnie z prawem.
– Nie możemy go bagatelizować – Mason wsypał sobie do ust kolejną garść orzeszków ziemnych – to doświadczony żołnierz. Astrid prześledziła jego życiorys i gość ma naprawdę spore umiejętności w używaniu broni. Raz chybił, ale to nie oznacza, że...
Zmrużyłem powieki.
– Nie będzie miał kolejnej szansy do wycelowania – mój ton automatycznie stał się ostry i mroczny. Kompletnie nad nim nie panowałem, wszystkie drzemiące we mnie demony, których jak wiadomo miałem w sobie całkiem sporo, zawładnęły nad moimi strunami głosowymi. – Przy pierwszej lepszej okazji przestrzelę mu kolana, a później przetransportuję do miejsca, w którym zakończy swój marny żywot, dławiąc się swoim odciętym fiutem.
Olivia odwróciła twarz w moją stronę i wytrzeszczyła oczy tak mocno, że prawie wypadły jej z orbit. Wyglądała przesłodko, kiedy czekała aż się roześmieję i oznajmię, że tylko żartowałem.
– Nie patrz tak na mnie, Holm – szepnąłem zaczepnie. – To nie ja wysadziłem ulicę granatem.
– Dupek – mruknęła zawstydzona, a następnie ujęła dolną wargę między zęby i mocno ją zassała.
Pozazdrościłem jej tego. Gdybym tylko mógł, od razu wpiłbym się w usta Oli, żeby przypomnieć sobie, jak bosko smakowała.
Gdybym. Tylko. Mógł.
– Dobrze, dzieciaki – Alberto, ewidentnie zadowolony z przebiegu rozmowy, splótł dłonie i zawiesił je sobie na karku, równocześnie poruszając nim na boki. – Czy macie jeszcze jakieś pytania?
Christian i Mason, biorąc przykład z Benny'ego, unieśli wysoko ręce, niczym dwaj nadgorliwi uczniowie. Szef popatrzył na nich z lekko zmarszczonym czołem, po czym sprecyzował:
– Czy macie jeszcze jakieś pytania, które nie dotyczą ewentualnej śmierci Olgierda?
Christian i Mason opuścili ręce.
Po dzisiejszej awanturze miałem pewność, że chłopaki będą ostrożniejsi i prędzej odgryzą sobie języki, niż powiedzą coś, co mogłoby wkurwić szefa, a jednocześnie wiedziałem, że nigdy nie zaakceptują jego decyzji. Będą wykonywać rozkazy Alberto z przymusu, walcząc z wewnętrzną potrzebą zabicia Olgierda gołymi rękami. Świadomość, że nienawidzili go tak bardzo ze względu na mnie, sprawiała, że czułem przyjemne mrowienie w sercu. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszych przyjaciół.
Posłałem dwóm głąbom uśmiech pełen braterskiej miłości.
– Zaufajcie mi, okej? – wydusiłem z siebie, czując jak emocje ściskają mnie za gardło i odkaszlnąłem, by ukryć niespodziewany przypływ wzruszenia.
Christian westchnął ciężko.
– Jesteś pewny, że tego chcesz? – rozłożył ręce na boki. Nie byłem ani trochę zdziwiony tym, że nie potrafił mnie zrozumieć.
– Tak. Udowodnię wam, że to dobra decyzja.
Mason, odłożywszy puste opakowanie po przekąskach na stolik, spojrzał mi prosto w oczy.
– Nigdy nie zaufamy Olgierdowi – oznajmił oschle i kategorycznie, nie odwracając ode mnie intensywnego wzroku. Ja też nigdy mu nie zaufam. – Ale skoro postanowiłeś dać mu szansę... Nie pozostaje nam nic innego, jak stać obok ciebie. Chociaż nie obiecuję, że nie rozwalę mu czaszki o ścianę, kiedy już go zobaczę.
Wyszczerzyłem zęby, na co Gruby i Christian również nieznacznie, wręcz ledwo zauważalnie się rozchmurzyli. Uczucie lekkości spowodowane tym, że miałem ich po swojej stronie, było naprawdę cudowne.
Ameryko, szykuj się. Nachodzi nowa era, wielki powrót Malbatu, ludzi niosących za sobą najcięższe grzechy tego świata...

...Bo my lubimy grzeszyć.

***

Jeżeli chodzi o poważne narady rodzinne, od zawsze najbardziej lubiłem ich zakończenia. Szef powoli przestawał gadać, uświadamiając sobie, że coraz mniej osób uważnie go słucha, zaczynaliśmy między sobą żartować, czasami włączaliśmy jakiś film czy serial i pożeraliśmy niezliczone ilości słodyczy, nie przejmując się takimi błahostkami jak próchnica zębów czy problemy z regulacją poziomu cukru we krwi. Cóż, niby tym razem nie mogłem pozwolić sobie na obżarstwo, ale wystarczyła mi sama obecność bliskich.
Olivia znów zajęła miejsce przy moim boku. Nie zwracała najmniejszej uwagi na to, że wszyscy się uśmiechali widząc nasze splecione dłonie. Na samą myśl o tym, jak nieudolnie próbowaliśmy ukrywać łączącą nas relację, aż chciało mi się śmiać. Co nie zmieniało faktu, że wcale nie kochałem Oli. Ba, nawet jej nie lubiłem, tak samo, jak ona mnie. Po prostu nigdy nie dałbym jej odejść. To była jej wina, że mnie od siebie uzależniła, więc musiała ponieść tego konsekwencje.
– Chciałbym coś powiedzieć – oznajmiłem donośnym tonem, by przebić się przez rozbawione głosy przyjaciół.
Wszyscy obecni w pokoju odwrócili twarze w moim kierunku. Pewnie normalnie musiałbym wrzeszczeć i ich przekrzykiwać, ale odkąd wróciłem do domu, byli dla mnie całkiem mili. Musiałem to wykorzystać, bowiem zdawałem sobie sprawę z tego, że ich uprzejmość nie potrwa długo. Realia życia w Malbacie.
– Wiecie, że mamy już listopad?
Benjamin spojrzał na ekran swojego telefonu.
– No, święta coraz bliżej – przyznał, po czym lekko zmarszczył nos. – Jeżeli znów dostanę od ciebie zestaw zabawek analnych pod choinkę, to przysięgam, że...
Przerwałem mężczyźnie głośnym westchnięciem. Nie chciałem słuchać jego gróźb, bo po pierwsze, miałem je tam, gdzie on miał ogromne dildo, które kupiłem mu dwa lata temu, a po drugie wcale nie chodziło mi o Boże Narodzenie.
– Nie było mnie tu w październiku – zakomunikowałem, jakby wcale tego nie wiedzieli.
Christian łypnął na Masona ze zdziwieniem, na co ten wzruszył ramionami, Alice podrapała się po głowie, a Alberto zrobił zamyśloną minę.
– Szósty października! – wyjaśniłem wreszcie. – Urodziny tej zdziry! – kiwnąłem brodą na siedzącą obok łóżka Rachel, niemalże od razu otrzymując od niej ostrzeżenie w postaci ekstremalnie morderczego spojrzenia.
– Miałam nadzieję, że zapomnisz, kretynie.
– Nigdy w życiu! – parsknąłem dokuczliwie. – Nie mogę przestać obchodzić twoich urodzin, dopóki nie spełnią się najważniejsze życzenia.
Liam oparł głowę na łokciu i zarechotał głośno.
– Powiedz ten urodzinowy wierszyk. Jak to szło? „Żebyś dużo forsy miała...".
– „Żebyś puszczać się przestała..." – zaśpiewałem w rytm piosenki Happy Birthday to You, nie zwracając większej uwagi na fakt, że pominęliśmy pierwszy wers genialnego utworu, który wymyśliliśmy z chłopakami wiele lat temu.
Rachel puściła wiązankę przekleństw pod moim adresem. Co roku reagowała w cholernie zabawny sposób, a ja co roku miałem ubaw po pachy.
– Ej, może zrobimy imprezę z okazji urodzin Rachel i powrotu Neila? – moja młodsza siostra złożyła dłonie w modlitewnym geście. – Moglibyśmy trochę wyluzować, poszukać na necie jakiś fajnych pijackich zabaw i...
– O nie, ja jestem na to za stary. Poza tym nie przepadam za grami alkoholowymi po tym, jak dowiedziałem się, że Mason pieprzył cię za moimi plecami.
– Jezu, Neil! – pisnęła zawstydzona Nancy. – Mógłbyś być trochę bardziej... taktowny.
Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, usłyszałem nad uchem śmiech Alberto. Stał przy wezgłowiu łóżka i opierał o nie swoje umięśnione ramiona.
– Właściwie to Nancy ma rację – stwierdził.
– Bez przesady. Przecież wszyscy już wiedzą, że bzykali się w willi Edmunda i...
– Chodziło mi o imprezę. Powinniśmy wykorzystać ostatnie tygodnie względnego spokoju, później zaaranżujemy spotkanie z Olgierdem i zaczniemy ciężko pracować.
Nancy, Olivia, Astrid i Alice wyraźnie się ożywiły. Tylko Rachel, największa przeciwniczka obchodzenia swoich własnych urodzin wyglądała, jak kot srający na puszczy, co w pewnym sensie zmotywowało mnie do wzięcia udziału w tym imprezowym cyrku.
– Musimy kupić ogromny tort – zasugerowałem perfidnie.
Rachel zacisnęła pięści. Gdybym nie był podłączony do tych dziwacznych maszyn, pewnie rzuciłaby się na mnie z łapami.
– Zajebiście – Mason uniósł dwa kciuki, tym samym akceptując mój pomysł. – Błagam, wybierzmy smak czekoladowy.
– A może zrobimy imprezę Halloweenową?
– Bez przesady, Alice...
– Tak! – Nancy poskoczyła w miejscu. Ekscytacja, która w niej buzowała, prawie rozsadziła jej drobne ciałko na atomy. – Co o tym myślicie?
Rachel wsunęła włosy za uszy i uniosła kąciki ust w bezczelnym uśmiechu.
– Mi pasuje, o ile Neil się przebierze.
Alberto znów wybuchnął śmiechem, tym razem nawet głośniej niż przed paroma minutami.
Od dziecka nienawidziłem balów kostiumowych. Kiedyś, jeszcze w przedszkolu, mama zmusiła mnie do włożenia stroju Spider-mana i siłą wepchnęła na salę gimnastyczną pełną wrzeszczących bachorów. Nie mogłem zdzierżyć tego chujowego przebrania, więc zgarnąłem ze stołu kilka oranżadek w proszku, wsypałem je sobie do ust, rzuciłem się na ziemię i zasymulowałem atak padaczki. To był mój ostatni bal karnawałowy w życiu.
Przejechałem językiem po górnych zębach, lustrując Rachel od góry do dołu.
– To niesprawiedliwe – mruknąłem. – Ja muszę poświęcić czas na szukanie jakiegoś kostiumu, żeby wyglądać przerażająco, a ty tylko zmyjesz makijaż.
W pokoju rozbrzmiały przeróżne dźwięki, począwszy od rżenia facetów, poprzez pedagogiczne uwagi Tary, kończąc na fuknięciach oburzonych kobiet. Czyli nic nowego, ot zwykłe żarty. Może niezbyt kulturalne, ale przynajmniej nasze – rodzinne.
Ostatecznie Rachel zagroziła, że odpłaci mi się za wszystko, kiedy już dojdę do siebie, a ja zapewniłem przyjaciółkę, że nie mogę się już tego doczekać.
Później zacząłem dyskusję, właściwie to drobną sprzeczkę z Benjaminem, który oznajmił, iż mam całkowity zakaz picia alkoholu na imprezie. Tak, Benny dał mi zakaz.
Benny. Dał. Mi. Zakaz.
Im dłużej o tym myślałem, tym idiotyczniej to brzmiało. Oczywiście nie miałem zamiaru go posłuchać, bez przesady. Aż tak mnie nie powaliło, żeby brać pod uwagę nakazy i zakazy naszego doktorka.
– Dobra, dzieciaki, koniec tego dobrego – kiedy Alberto ponownie stanął na środku pokoju, by po dżentelmeńsku wywalić wszystkich z mojej sypialni, dochodziła druga w nocy. – Neil musi odpocząć, a ja mam was już dość.
Okej, jednak cofam to „po dżentelmeńsku".
Przeciągnąłem się, unosząc ręce nad głowę. Przyjemnie było chociaż trochę rozprostować kości. Od leżenia w łóżku pomału dostawałem świra.
– W sumie nie jestem zmęczony – stwierdziłem lekko zaspanym głosem.
W rzeczywistości cholernie chciało mi się spać, ale oddałbym wszystkie swoje oszczędności za jeszcze jedną godzinę spędzoną w gronie przyjaciół. Wizja tego, że zaraz znów zostanę sam, napełniała mnie niepokojem.
Alberto rozciągnął wargi w łagodnym uśmiechu i ułożył mi dłoń na ramieniu.
– Rano przyniosę ci śniadanie.
– Mówię poważnie – upierałem się, niczym nastolatek, któremu rodzic zabrał telefon i kazał gasić światło. – Możecie posiedzieć jeszcze trochę...
Nawet gdybym postanowił dalej walczyć, mój organizm nagle jakby się zbuntował. Nie mogłem powstrzymać ziewnięcia i potarcia oczu pięścią.
– Ani trochę nie wyglądasz na zmęczonego – gdzieś w oddali usłyszałem rozbawiony głos Christiana. Parę sekund później poczułem, jak delikatnie mierzwi mi włosy, ale nie miałem już siły powiedzieć mu, że jest skończonym kretynem i żeby trzymał łapska przy sobie. Moje powieki ważyły ze dwieście kilogramów. – Dobranoc, stary.
Zmusiłem się do ostatniego otworzenia oczu, wykorzystując na to całą swoją energię.
– Benny, ty... – zanim zdążyłem wymyślić, jakim wulgaryzmem określić przyjaciela, który właśnie kończył podawać mi leki nasenne przez kroplówkę, już zapomniałem, o co tak naprawdę chodziło i dlaczego chciałem go wyzwać.
– Śpij dobrze, Neil. – nie byłem w stanie spojrzeć na Olivię, ale z łatwością rozpoznałem jej głos.
Brzmiała jak najpiękniejsza melodia, która otulała mnie przed całkowitym odpłynięciem. Balansowałem na granicy snu i świadomości, czując słodycz słów Oli na własnych ustach.
Śpij dobrze, Neil.
Nie, to nie były tylko słowa.
Wzdrygnąłem się, nie mogąc otworzyć oczu.
Pocałowała mnie.
Śpij dobrze, Neil.
Olivia mnie pocałowała.
Śpij dobrze...
Dobrze...
Nie bój się, wszystko będzie dobrze.
Skrzek, który rozbrzmiał mi wewnątrz czaszki, nie należał do mojej Oli. Nie byłem w stanie się poruszyć, leki musiały sprawić częściowy paraliż.
Zrobię ci dobrze.
Lubisz to, jest ci ze mną dobrze.
Pot spłynął mi po klatce piersiowej. Wiedziałem, iż wszyscy członkowie rodziny wyszli już z sypialni, przekonani, że spokojnie zasnąłem. Nie mogłem oddychać. Nie chciałem być sam.
Będzie ci dobrze, Neil.
Wokół panowała ciemność. Znowu się bałem.
Tyle dla ciebie zrobiłam, tak dobrze się bawiliśmy, a ty chcesz mnie zostawić?!


***

Stanąłem w lekkim rozkroku przed lustrem i oparłem dłonie na biodrach. Otaksowałem wzrokiem swoją sylwetkę, marszcząc brwi za każdym razem, gdy natrafiałem spojrzeniem na blizny po nacięciach. Wszystkie rany zdążyły się zagoić, łącznie z tymi na nadgarstkach i tymi bardziej bolesnymi – oparzeniowymi.
Od ostatniego zebrania Malbatu, a także koszmaru, o którym wciąż starałem się zapomnieć, minęło siedem dni. Może nawet lekko ponad tydzień? Kompletnie straciłem poczucie czasu.
Benjamin wreszcie pozwolił mi wstawać z łóżka, sikać o własnych siłach, jeść nieco większe porcje i brać prysznice bez asysty, bo przestałem odczuwać ciągłe zawrotu głowy.
– Wracasz do normalności, Neil – wyszeptałem do swojego odbicia. – Stawiaj małe kroczki. Kiedyś przebiegniesz maraton...
Poprawiłem spodnie, które zsunęły mi się z bioder. Odkąd zostałem uwolniony z rąk Olgierda, zdążyłem trochę przytyć, jednak wciąż nie na tyle, by pasowały na mnie ulubione dresy. Z utęsknieniem czekałem na moment, aż wrócę do regularnych treningów. Wcześniej często odwiedzałem siłownię, teraz nie byłem pewny, czy podniósłbym samą sztangę.
Raz jeszcze spojrzałem w lustro. Niby nie wyglądałem tragicznie, szramy na brzuchu przypominały zwykłe białe kreski, a jednak czułem się dziwnie. Inaczej. Naznaczony.
Zniszczony.
Żałowałem, że przed tym, jak poszedłem do łazienki, by umyć zęby i twarz, nie ubrałem koszulki. Gdybym zakrył swoje ciało, nie musiałbym na nie patrzeć. Logiczne.
Wyplułem pastę, pochyliłem się nad umywalką i przepłukałem usta, a następnie, jak gdyby nigdy nic wyprostowałem plecy. Na widok odbicia w lustrze, wypuściłem szczoteczkę z ręki, serce podeszło mi do gardła i nabrałem powietrze w płuca tak gwałtownie, że niemalże się zakrztusiłem.
Zaskoczenie spowolniło moje ruchu, nie zdążyłem nawet wykonać półobrotu, aby stanąć z nią twarzą w twarz. Wiedziałem tylko, że absolutnie nie powinno jej tu być.
– Tatuś!

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz