Rozdział 43

1.7K 141 42
                                    


Liam

– Dziecko, czy ty wiesz, na co się piszesz? – zapytał Alberto, po czym mocno przytulił Olivię i, nie czekając na jej odpowiedź, dodał z mieszaniną wesołości i wzruszenia: – Naprawdę bardzo się cieszę z waszego szczęścia. Mam nadzieję, że sobie z nim poradzisz.
Oli zachichotała. Otulona ciężkimi ramionami Alberto, z delikatnym uśmiechem i przymkniętymi powiekami wyglądała na naprawdę zrelaksowaną.
– Myślę, że dam radę.
– Gdybyś jednak miała jakieś problemy – rozbawiony wzrok szefa przemknął po twarzy Neila, który stał obok, przysłuchiwał się rozmowie i co kilka sekund przewracał oczami – to wiesz, gdzie mnie szukać. Chętnie pomogę ci ustawić tego głąba do pionu.
– Och, dziękuję. Zapamiętam. – Olivia odsunęła policzek od klatki piersiowej szefa, a następnie posłała swojemu narzeczonemu złośliwy uśmiech.
Ich małżeństwo będzie pochrzanione, uznałem w duchu.
Tak – nie przypuszczałem, nie gdybałem, tylko uznałem, bo, kurna, wiedziałem, że tak będzie. Ta dwójka była zbyt walnięta, by zbudować normalny związek i to podobało mi się w nich najbardziej. Sposób w jaki na siebie patrzyli wyrażał więcej niż tysiąc słodkich, banalnych, nic niewartych słówek.
Olivia i Neil byli jak dwa zupełnie różne żywioły, a jednak nie mogli bez siebie żyć. Wyglądali, jakby każdego dnia pragnęli się coraz bardziej, równocześnie co najmniej kilka razy w ciągu doby planując swoje morderstwo. Tworzyli parę idealnie nieidealną, bo tacy właśnie byli – piękni, młodzi, otumanieni szaleńczą miłością, ale i pogubieni, zepsuci. Kochali się, jakby jutro miało nie nadejść. Czego chcieć więcej?
Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek spotkam kobietę, na punkcie której będę miał taką obsesję.
– Moja kolej na gratulacje! – babcia wcisnęła się przed Alberto, odrobinę go przy tym popychając, złapała Neila za policzki i zacmokała mu tuż przed twarzą: – Jestem taka dumna!
– Mhm – odparł niewyraźnie Lewis. Tara prawie połamała mu szczękę.
– Nic tylko brać z was przykład.
– Doprawdy? – Olivia znów zaczęła się śmiać. – To raczej dość nietypowe zaręczyny.
Tara zadarła podbródek i – choć odpowiedź kierowała do Oli – łypnęła znacząco na Alberto.
– Może i nietypowe, ale przynajmniej jakieś.
Tata i wszyscy wujkowie zaczęli rechotać, tylko dowódca wniósł oczy do sufitu, po czym mruknął:
– Taro...
– No co „Taro"? – babcia fuknęła, założywszy ręce na piersi. Neilowi chyba trochę ulżyło, zaczął masować swoje zaczerwienione i zgniecione policzki. – Nie wiem, na co czekasz, Alberto. Myślisz, że będę żyła wieczność?
– Ja pierdolę, oby nie.
– Christian! – mama szturchnęła ojca w bark. – Nie przeklinaj przy Lillian!
– O, sorki.
– Palant – Tara pokazała Christianowi przedostatni palec. Pewnie chciała środkowy, ale znów jej się pomyliło.
– Mamo! – jęknęła Alice. – Możecie się uspokoić? Są święta, do jasnej cholery! Dla odmiany złóżcie sobie jakieś kulturalne życzenia, skoro tak bardzo wam się nudzi!
Babcia zmrużyła oczy i poprawiła siwo-blond włosy.
– Ja nie mam zamiaru się kłócić – oznajmiła z wyższością, zerkając na Christiana. – I chętnie złożę temu burakowi życzenia. Wszystkiego najlepszego, drogi zięciu. Nie bój się używać mózgu, to naprawdę nie boli.
Ojciec zacisnął pięści i rozciągnął wargi w czymś, co chyba miało przypominać uśmiech.
– Ja mamusi życzę dużo spokoju.
– Och, to akurat miłe.
– I odpoczynku.
– Dziękuję, Christian.
– Wiecznego.
Babcia uniosła brew.
– Słucham?
– Obyś odnalazła światło...
– To przestaje brzmieć jak życzenia bożonarodzeniowe.
– I szczęście po tej drugiej stronie.
– Sukinsyn... – wycedziła Tara pod nosem.
Wesołych Świąt!

***

Lillian, ubrana w uroczą, miniaturową togę sędziowską, którą dostała od Astrid pod choinkę, stała na krześle i ogłaszała wyrok kończący sprawę.
– Dlaczego miś Zezol znów ma przechlapane? – zapytałem, nie kryjąc rozbawienia.
– Bo moja ukochana Rose nie może przegrać.
– Więc to ustawiona rozprawa – zauważyłem. – Zmanipulowałaś jej przebieg.
Lillian popatrzyła na mnie z góry jak na półgłówka.
– I co z tego? Takie oszustwa się zdarzają. Wiem, bo oglądam różne seriale z babcią.
Neil uniósł swój kieliszek z winem.
– Moja krew – rzucił ucieszony, po czym pociągnął solidny łyk. – Prawo jest po to, żeby niekoniecznie go przestrzegać. Tatuś jest dumny.
Nie widziałem, co dokładnie zrobiła Olivia, ale sądząc po skrzywionej minie Neila, chyba kopnęła go w piszczel pod stołem.
– Lewis! – syknęła, posyłając blondynowi surowe spojrzenie.
– No co? Prawo, które nas otacza to tylko zbiór zasad wyciągniętych prosto z du... Auć! No daj spokój, połamiesz mi nogę!
Ach, więc znów go kopnęła.
– Może zmienimy temat? – Oli zamrugała niewinnie. – Macie jakieś postanowienia noworoczne?
W tej kwestii mogłem się wypowiedzieć, bo miałem ich mnóstwo.
– Skupię się na nauce. – oznajmiłem, a gdy wokół rozległy się westchnienia podziwu i dumy, dodałem: – Planuję regularnie uczęszczać na korki z nauczycielką od historii.
– A ja mam zamiar zająć się domem. Rezygnuję z niebezpiecznych misji, kupię sobie fartuszek, zacznę gotować zdrowe obiady...
– To nie postanowienie noworoczne, tylko twoja nowa rzeczywistość, mamo – zaśmiałem się i puściłem Alice oko. – Zobaczysz, jeszcze zatęsknisz za bronią i napadami, kiedy mój brat da ci popalić z ząbkowaniem, kolkami czy czymś tam.
Tata objął mamę ramieniem i łypnął na mnie zaczepnie.
– Nie wiem, co gorsze. Marudny noworodek czy zbuntowany nastolatek. – droczył się.
Parsknąłem z rozbawieniem. Miałem zamiar mu odpowiedzieć, ale Nancy była szybsza.
– Skoro już mowa o dzieciach – ujęła dłoń Masona, na co ten posłał jej czuły uśmiech – w przyszłym roku chcemy starać się o adopcję.
Wokół stołu znów wybuchł harmider, przy tylu osobach było to w sumie nieuniknione. Każdy chciał pokazać, jak bardzo się cieszy, każdy próbował dowiedzieć się jak najwięcej.
– Poważnie? – Neil prawie przeskoczył przez stół. Nie mogąc wysiedzieć w miejscu, pochylał się nad potrawami, żeby być bliżej siostry i przyjaciela. – Otwieramy malbatowe przedszkole?
Nancy i Gruby energicznie pokiwali głowami. Radość wręcz z nich tryskała.
– Na to wygląda.
– W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak wznieść toast – Alberto wstał, wygładził swoją koszulę i uniósł kieliszek. – Za nowe pokolenie Malbatu.
Lillian zeskoczyła z krzesła. Prawie wyrżnęła orła przez swoją długą togę, ale na szczęście Benny w porę ją złapał, dzięki czemu nie musieliśmy zbierać rozkruszonych mleczaków z dywanu.
– Ciocia Nancy i wujek Mason będą mieli dziecko? – oczy dziewczynki zabłyszczały z ekscytacji.
Lubiłem obserwować tego małego człowieczka. Odnalazła się w naszej dziwnej rodzinie i choć miała dopiero kilka lat, mogłem śmiało stwierdzić, że pasowała do Malbatu jak ulał.
– Tak, pchełko – Nancy uśmiechnęła się do oniemiałej Lilly. – Razem z wujkiem nie możemy mieć biologicznego dziecka, więc zaadoptujemy takie, które potrzebuje domu i miłości.
Lillian zrobiła zamyśloną minę.
– Czy to dziecko będzie mówić do ciebie „mamo"?
Nancy ułożyła łokcie na stole, a brodę oparła na złączonych dłoniach.
– Nie wiem, kochanie. Mam nadzieję, że tak.
W momencie, w którym Lilly odwróciła twarz w stronę Olivii, wiedziałem już, o co zaraz zapyta, choć nikt inny na bank tego nie podejrzewał. Poczułem, jak moje serce równocześnie się kurczy i roztapia. Przechodziłem przez to wieki temu, a jednak emocje wciąż pozostawały we mnie żywe.
Niewiarygodne, że byliśmy z Lillian aż tak podobni... Ona jednak była odważniejsza niż ja w jej wieku, bo spojrzała prosto w oczy swojej cioci, po czym spytała głośno i wyraźnie:
– Czy ja też mogę mówić do ciebie „mamo"?
Neil znieruchomiał, a jego rysy stały się jeszcze bardziej wyraziste niż zazwyczaj. Widziałem, jak jabłko Adama mu zadrżało, gdy powoli przełknął ślinę. Olivia zaś wyglądała na spokojną, trochę jakby wreszcie dostała prezent, o którym od dawna marzyła. I choć oczy kobiety bardzo szybko zaszły łzami, nie przeszkodziło jej to w odpowiedzeniu łagodnym, miarowym tonem:
– Oczywiście.
Jasna cholera, chyba sam trochę się wzruszyłem. Ale tylko trochę. Te Święta naprawdę miały w sobie coś... magicznego.
Po posiłku rozproszyliśmy się po całym salonie.
Mama siedziała na kolanach taty, oboje trzymali dłonie na jej okrągłym brzuchu, który z każdym dniem stawał się coraz większy, i szeptali do siebie coś, co prawdopodobnie wywołałoby u mnie odruch wymiotny.
Nancy i Mason stali pod ścianą, przytuleni jak para nastolatków. Nie zwracali na nikogo uwagi, bo dla nich liczyli się tylko oni i było w tym coś kurewsko pięknego. Razem przeżyli już tak wiele upadków, że przyszedł czas na wzlot. Miałem nadzieję, że przyszły rok da im upragnione dziecko.
Tara siedziała na kanapie. Głowę opierała o ramię Alberto, który ucinał sobie krótką poobiednią drzemkę. Wyglądali jak stereotypowi seniorzy rodu – babunia i dziadek. Nikt nie pomyślałby, że Tara posiadała talent polegający na mistrzowskim truciu ludzi, a szefuńcio ukrywał giwerę pod nogawką. Byli uroczy.
Rachel i Astrid nie odeszły od stołu, odkąd odkryły, że została jeszcze jedna butelka wina do obalenia. Śmiały się tak intensywnie, że niemalże przez cały czas musiały przytrzymywać się krawędzi stołu, by nie upaść na podłogę. Nie miałem pojęcia, co było powodem ich histerycznej głupawki, ale patrząc na ciotki, od razu zatęskniłem za Mathem i Willem. Przyjaźń to jednak rzecz święta.
Neil leżał na podłodze, zabawnie było obserwować jego wygłupy z psem. Wiedziałem, że ten puchaty olbrzym nigdy nie zastąpi mu ukochanej Shelby, ale w ich relacji coraz częściej dostrzegałem bardzo silną więź. Balto wygrał życie, kiedy trafił do rodziny Lewisów i chyba zdawał sobie z tego sprawę, bo zachowywał się tak, jakby był w stanie oddać życie za swoich opiekunów.
Olivia trzymała Lillian na kolanach. Obie chichotały na widok Neila i skaczącego wokół niego psa. Kiedy tak przyglądałem się jednej i drugiej, doszedłem do wniosku, że są do siebie naprawdę podobne. Nie musiała płynąć w nich ta sama krew, żeby potrafiły śmiać się w taki sam sposób. Tak samo też marszczyły nosy i poprawiały kosmyki włosów. Przypominały mamę i córkę, bo od dziś nimi właśnie były.
Wodziłem wzrokiem po wszystkich członkach Malbatu, a z każdą chwilą przetaczała się przeze mnie coraz mocniejsza fala przyjemnego, kojącego ciepła. Dom, bezpieczeństwo i rodzina. Tego właśnie potrzebowaliśmy i pragnąłem, by każde następne święta wyglądały właśnie w ten sposób... Sielankowy obrazek psuły jednak dwie osoby.
Michael siedział na fotelu, Benjamin na krześle parę metrów dalej. Przez całe popołudnie i wieczór nie zamienili ze sobą ani słowa.

***

– Neil, czy ciebie Bóg opuścił?
Parsknąłem śmiechem i przeniosłem spojrzenie na niewzruszonego Lewisa. Z nudów bawił się opakowaniem witamin, podrzucał je i łapał drugą ręką.
– Czasami mam wrażenie, że tak – odparł wesoło, nie wykazując zainteresowania poddenerwowanym tonem lekarza.
Kiedy Neil powiedział, że idzie na badania, do których regularnie przymuszał go Alberto, wiedziałem, że nie mogę darować sobie takiej rozrywki. Wpadłem więc do willi Tary i szefa, bo to właśnie tu – w pokoju na piętrze, gdzie wcześniej Lewis dochodził do siebie po porwaniu, Theodor przyjmował pacjentów Malbatu.
Theo był naprawdę spoko. Ostatnio wyleczył Astrid z przeziębienia, przywiózł Olivii tabletkę „dzień po", wyciągnął Lillian drzazgę i pomógł Grubemu z poświątecznymi zaparciami, czym zasłużył sobie na miano bohatera.
Biedny lekarzyna myślał pewnie, że zapchane jelito Masona będzie ostatnim trudnym przypadkiem w tym roku, ale mylił się, bo dokładnie trzydziestego pierwszego grudnia, w samego sylwestra, przyszły wyniki badań Neila. A każdy, kto znał Neila wiedział, że potrafił być naprawdę upierdliwym pacjentem.
Theodor westchnął, pokręcił głową i łypnął na siedzącego obok Benjamina.
– Chcesz rzucić okiem? – zapytał, przesuwając dokumenty w stronę doktorka.
– Nie – Benny machnął ręką. – Już czytałem.
– Cóż, w takim razie...
– Skoro wszystko jest git, to będę już spadał – Neil wszedł Theodorowi w słowo, zwinnie zeskakując z łóżka. – Dzięki za badania i do następnego.
Lekarz oparł dłonie na blacie, a następnie powoli podniósł się z miejsca.
– Poczekaj chwilę – poprosił, nim blondyn zdążył dojść do drzwi. – Problem polega na tym, Neil, że twoje wyniki wcale nie są... git.
Lewis zarechotał lekceważąco i oznajmił:
– Czuję się świetnie.
– Informacje w tabelkach mówią co innego – Theo zastukał palcem w kartkę. Jak przypuszczałem, była to rubryka z wynikami. – Twój stan pogorszył się od ostatniego badania.
Wyprostowałem plecy i wbiłem wzrok w dokumenty. Przestało być mi do śmiechu. Myślałem, że Neil również przejmie się swoim zdrowiem, on jednak jedynie podrapał się po skroni, po czym zapytał głupio:
– A nie możesz wpisać w te swoje tabelki coś innego? Uznajmy, że jestem okazem zdrowia i tyle.
Co za palant.
Benjamin chyba pomyślał o tym samym co ja, bo przewrócił oczami.
– Neil, te wyniki serio nie wyglądają dobrze – doktorek rozłożył bezradnie ramiona. – Prawda jest taka, że ostatnio przesadziłeś z niektórymi... pomysłami.
Blondyn zmrużył powieki.
– Na przykład?
– Na przykład wycinanie choinki. – Benny nie zastanawiał się nad odpowiedzią nawet sekundy. Pewnie mógłby tak wymieniać w nieskończoność, bo lista durnych akcji Neila Lewisa była przecież imponująco długa. – Dyszałeś przy tym jak szalony, ledwo łapałeś oddech.
Neil prychnął arogancko.
– No już bez przesady. To tylko durne drzewko, przy którym sam mi pomagałeś.
– A wyważenie drzwi nogą? – wytknął doktorek.
Theodor wytrzeszczył oczy, jakby niedowierzał w to, co słyszał, a Neil klasnął w dłonie.
– To akurat było zajebiste! Rozwaliłem przeciwwłamaniowe drzwi. Kumacie? Przeciwwłamaniowe! Może niedługo spróbuję to powtórzyć z jakąś grubą deską, bo...
– Neil. – zareagował ostro Benjamin.
– Widziałem kiedyś na filmie, jak gość łamał cegły głową i...
– Kurwa, Neil!
Lewis gwałtownie odwrócił twarz w kierunku Benjamina. Chyba nie spodziewał się takiej reakcji.
Wzruszył ramionami, poprawił kaptur bluzy i mruknął:
– No co?
Benny nerwowo potarł kark. Ewidentnie szukał odpowiednich słów.
– Wiem, że każdego dnia próbujesz zapomnieć o tym, co cię spotkało, ale nie tędy droga – zaczął spokojnym głosem, choć jego błyszczące oczy, ukryte pod szkłami ogromnych okularów, zdradzały, jak bardzo był przejęty. – Nie tak dawno prawie zagłodzono cię na śmieć, miałeś liczne rany i kolano przebite gwoździem, a ty zachowujesz się, jakbyś nic sobie z tego nie robił. Nie trzymasz diety, przemęczasz się, ignorujesz sygnały, które wysyła ci twój organizm. Zdrowia nie oszukasz, Neil. Jak tak dalej pójdzie, spotkają cię tragiczne konsekwencje. – Benjamin odkaszlnął i kiwnął brodą na plik dokumentów. – Nie spodziewałem się, że twoje wyniki są aż tak kiepskie. Mówię ci o tym jako lekarz i przyjaciel. Chcę dla ciebie jak najlepiej.
Neil nawet nie drgnął. Przysłuchiwał się wypowiedzi Benny'ego z kamiennym, nieco przerażającym wyrazem twarzy. Wyglądał jak manekin stojący w witrynie sklepowej, tyle że manekiny są plastikowe, martwe i niezdolne do odczuwania emocji. A Neil je odczuwał. Bał się, ale zrozumiałem to dopiero, gdy zacisnął szczękę, napiął mięśnie i... wyszedł, trzaskając drzwiami.
Uciekł, bo tak było łatwiej.
***

Stanęliśmy na pomoście i rozpoczęliśmy odliczanie.
Choć do północy została jeszcze minuta, niebo wypełniło się kolorami. Mieszkańcy Bodø świętowali nadejście nowego roku, a my z daleka obserwowaliśmy pokaz fajerwerków.
Sami zrezygnowaliśmy z puszczania forsy z dymem po tym, jak Rachel zademonstrowała nam czterdziestominutową prezentację na laptopie. Poświęciła prawie godzinę na edukowanie naszej rodziny i tłumaczenie, jak okropny wpływ na ekologię ma sylwestrowa noc, podczas której umierają tysiące zwierząt. Odpuściliśmy więc i muszę przyznać, że byłem z tego powodu cholernie dumny.
Gdy wreszcie wybiła północ, Alberto otworzył pierwszą butelkę szampana i zaczął rozlewać alkohol do kieliszków.
– Nich ten rok będzie dla nas trochę bardziej łaskawy – powiedział głośno, a następnie przyciągnął do siebie Tarę, pocałował ją w środek nosa i uraczył całą naszą gromadę ciepłym, ojcowskim uśmiechem. – Bardzo was kochamy, dzieciaki.
Kieliszki wszystkich członków Malbatu równocześnie powędrowały ku górze, szampan kapał na ośnieżone deski, nasze twarze oświetlały kolorowe błyski, słyszeliśmy charakterystyczne huki i trzaski, zadzieraliśmy głowy, by podziwiać spektakl olśniewających wzorów.
Tata objął mnie ramieniem, Lillian przytuliła się do moich nóg, mama wytarła łzę wzruszenia.
Nowy rok. Czas wielkich zmian.
Uwielbiałem momenty, gdy cała nasza rodzina była naprawdę szczęśliwa, rozluźniona, wolna od wszelkich zmartwień. Kochałem swoich bliskich. Malbat był dla mnie świętością.
Niestety, stojąc na pomoście, śmiejąc się beztrosko i popijając niewiarygodnie drogiego szampana z ludźmi, za których oddałbym życie, nie miałem pojęcia, że wśród nas... ukrywa się zdrajca.

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz