Rozdział 6

1.8K 142 45
                                    

 Jeżeli ktoś jeszcze nie czytał rozdziału 5 (perpektywa Neila) to wiecie co robić :) Znowu doszły mnie słuchy, że Wattpad nie wysyła powiadomień. 

Olivia

– Dobrze, kochanie. Gdyby coś się działo, dzwoń. – Alice rozciągnęła wargi w delikatnym uśmiechu, choć Christian nie mógł jej zobaczyć. To znaczy... teoretycznie mógł, ale musiałby połączyć się z nami przez kamerkę, co z kolei oznaczało, że wrzaski Filipa stałyby się jeszcze bardziej wyraźne. A wtedy najprawdopodobniej zwróciłabym obiad. – Uważajcie na siebie i daj znać, kiedy skończycie.
Liam pochylił się w stronę mamy.
– Co mu robią? – zapytał z ekscytacją w głosie.
– Sądząc po tych wszystkich dźwiękach... nic miłego – odparła Tara, równocześnie otwierając eleganckie pudełko z czekoladkami. Ruchy kobiety były nieco nerwowe, przez co zrozumiałam, że miała zamiar zagryźć obrzydzenie karmelową muszelką. – Córciu, zapytaj Christiana, czy jedli coś konkretnego. – poprosiła.
Alice przechyliła na bok głowę.
– Mamo, chłopcy są w trakcie brutalnego morde...
– Oczywiście! – burknęła Tara, a następnie wrzuciła czekoladkę do ust. – Porwania, tortury, morderstwa. Na wszystko jest czas, ale nie na zjedzenie ciepłego posiłku. Wasze żołądki i jelita kiedyś podziękują wam za takie traktowanie! – mlaskała i machała ręką, gestykulując... sama nie wiem co. Chyba była z lekka poirytowana. – Wspomnicie moje słowa. Ja będę przewracać się w grobie, bo kojfnę ze starości, a wy w tym czasie będziecie się męczyć z zaparciami i...
– Dobra! – Alice przerwała mamie uniesieniem dłoni. – Niech ci będzie, zaraz zapytam... Christian? – ponownie skupiła uwagę na mężu. – Czy jedliście coś ciepłego? Przekaż Alberto, że Tara każe mu zrobić sobie przerwę na kolację. Aha, w porządku. – zachichotała, życzyła mężczyznom powodzenia i zakończyła połączenie.
– I co?
– Wszystko gra, mamo. Zabiją Filipa i pojadą do McDonalda.
Poczułam nieprzyjemnie słony posmak na języku. Zemdliło mnie.
– Nie wiem, jak mogą myśleć o jakimkolwiek posiłku, kiedy...
– Ej! Ja też chcę do McDonalda! – jęknął Liam, wchodząc mi w słowo.
– Nie ma mowy. Zostajesz na miejscu, synku.
– To jakiś żart. – bąknął pod nosem. – Dostałem nawet bana na chodzenie do szkoły.
– A od kiedy z ciebie taki pilny uczeń, co? – Rachel oderwała wzrok od ekranu laptopa i uniosła brew.
– Odkąd nowa nauczycielka historii ma cycki wielkości twojej głowy.
– Liam! – prychnęła Alice. – Koniec dyskusji. Nie pojedziesz do żadnego McDonalda. O powrocie do szkoły też możesz zapomnieć, nie bez powodu Alberto załatwił ci nauczanie zdalne.
Młody Collins założył ręce na piersi i oparł stopy o kant stoliku kawowego.
– Pozwól mi chociaż jakoś pomóc Neilowi.
– Niby jak, dziecko? Sam wiesz, że sytuacja jest wyjątkowo tragiczna.
– Wiem, mamo, ale mógłbym pojechać z wami po samochód.
– Wy-klu-czo-ne. – odparła kategorycznie Alice. – Mój syn nie będzie uczestniczył w kradzieży.
Rachel parsknęła cicho, Tara przewróciła oczami, a Liam uśmiechnął się drwiąco, po czym rzucił, nie kryjąc rozbawienia:
– Twój mąż właśnie katuje człowieka...
– Koniec tematu!
– Ale mamo!
Dyskusja zapewne trwałaby w najlepsze, gdyby nie Astrid, która niespodziewanie pojawiła się w salonie. Balto wyskoczył z legowiska i podbiegł do kobiety, głośno popiskując. Od razu sięgnęłam po rolkę papieru toaletowego. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, aż szczeniak popuści z ekscytacji.
– Lillian jest w domu? – zapytała Astrid, kiwając głową w kierunku schodów prowadzących na górę.
– Nie. – odpowiedziałam. – Nancy zabrała ją do siebie na wieczorny pedicure.
– W porządku. Jesteście gotowe, dziewczyny?
– Chciałaś powiedzieć „gotowi"? – odchrząknął nastolatek.
Alice posłała mu ostre, ostrzegawcze spojrzenie, na co jedynie sapnął ostentacyjnie.
– Gotowe. – Rachel skinęła głową. – Ustaliłyśmy, że Olivia narobi zamieszania w centrum miasta i odwróci uwagę policji, a ja z Alice włamiemy się do...
Zamrugałam, raptownie odwracając twarz ku czerwonowłosej przyjaciółce.
– Słucham?
– Przecież sama mówiłaś, że to dobry pomysł. – zdziwiła się.
Rachel naprawdę wyglądała na nieźle zdezorientowaną. Zresztą nie tylko ona – zaskoczona mina Alice mówiła sama za siebie.
Przełknęłam ślinę i potarłam spocony kark.
– Nie wiedziałam, że będę musiała załatwić to solo. – przyznałam zawstydzona. – Boję się... A co, jeżeli nie dam rady? Spanikuję albo coś...?
– Daj spokój. – Astrid machnęła ręką, jakby moje zadanie było dziecinnie proste. No tak, przecież zwrócenie na siebie uwagi policji, a następnie spieprzenie z miejsca zdarzenia, to bułka z masłem dla członkiń Malbatu. – Dasz sobie radę, kochanie. Zresztą nie mamy czasu na wahania. Neil nas potrzebuje, prawda?
Cholera. No oczywiście, że prawda. Byłam gotowa na wiele poświęceń, zwłaszcza, że sama chciałam wejść w ten świat, jednak mój spanikowany organizm sam odmawiał posłuszeństwa i włączał pieprzoną blokadę. Moje mięśnie boleśnie sztywniały, mdłości przybierały na sile, nogi drżały ze strachu, po plecach spływał pot.
Jesteś do niczego, Oli.
– Ale ja po prostu nie wiem... – wymamrotałam żenująco cicho, wyginając palce. – nie wiem, co miałabym zrobić, żeby zainteresować policję na tyle, by ruszyli do miasta. Chyba nie jestem zbyt dobra w kłamaniu.
Alice uśmiechnęła się do mnie z troską.
– Pojechałabym z tobą, ale jestem potrzebna Rachel. Musimy ukraść auto i wszystkie dokumenty związane z zabezpieczeniem pojazdu, a później jeszcze podstawić inną, fałszywą furę... To mnóstwo pracy. Rozumiesz, prawda?
– Tak, jasne...
– Będzie dobrze. – Rachel stanęła tuż przede mną i mocno chwyciła moje ramiona. – Pamiętaj dla kogo to robisz.
Serce zakłuło mnie z żalu. Było mi wstyd, że nie potrafiłam wziąć się w garść, kiedy Neil przechodził przez prawdziwe męki. Kradzież samochodu mogła być początkiem nitki, która doprowadzi nas do samego kłębka – kryjówki Olgierda. Zwilżyłam wargi językiem, a następnie nieśmiało pokiwałam głową.
– Zrobię to. – uśmiechnęłam się słabo. Wiedziałam, że muszę chociaż spróbować wykonać przydzielone mi zadanie. Nie mogłam zawieźć Neila. – Poradzę sobie.
Alice, Astrid i Rachel popatrzyły na mnie z zadowoleniem i czymś na wzór dumy. Prawdopodobnie chciały się odezwać, lecz zdążyły tylko uchylić usta. Później niewypowiedziane słowa zawisły im na językach, gdyż głos zabrała... Tara.
– No pewnie. – klasnęła w dłonie, a pudełko z czekoladkami, które trzymała na kolanach, prawie podskoczyło. – Wspólnymi siłami ogarniemy tę misję.
– „Wspólnymi siłami"? – Alice zmrużyła powieki i przeniosła spojrzenie na rodzicielkę. – Co to niby miało znaczyć?
Tara wzruszyła ramionami.
– Że jadę z Olivią. – poinformowała niewzruszonym tonem.
– Mamo!

***

Zazdrościłam Tarze Morgan dwóch rzeczy – tego, że potrafiła pochłonąć całe opakowanie czekoladek w osiem minut, równocześnie kłócąc się z własną córką i umiejętności stawiania na swoim. Nie było opcji, by ktokolwiek przekonał kobietę do zrezygnowania z pomysłu towarzyszenia mi podczas akcji.
– Łap. – powiedziała Tara, a następnie rzuciła mi telefon, który dostałyśmy od Astrid. Miałyśmy zniszczyć go po rozmowie z policją. – Jesteś gotowa do wyjścia?
– Chyba tak. Chociaż wciąż nie wiem, jak to zrobimy.
– Nie panikuj, coś się wymyśli. – stwierdziła moja rozmówczyni, poprawiając idealnie wystylizowane blond włosy.
Przestąpiłam z nogi na nogę i mocno zacisnęłam pięści.
– A jeżeli nas złapią?
Tara uniosła kąciki ust w sympatycznym uśmiechu.
– Nie złapią, kochanie. Alberto nigdy nie kazałby ci uczestniczyć w akcji, jeżeli nie miałby pewności, że ta przebiegnie pomyślnie.
– Przecież nie może przewidzieć przyszłości. – zauważyłam.
Kobieta rozłożyła ręce na boki.
– Najwyraźniej może. – puściła mi oko, kiedy moja mina wciąż pozostawała nieco zmartwiona. – Jesteś mamą Lillian i partnerką Neila, więc gwarantuję ci, Olivio, że nikt nie dopuściłby do tego, byś została aresztowana.
Poczułam, jak po plecach przebiega mi dreszcz. Tym razem jednak nie miał nic wspólnego ze strachem.
– Masz rację. – przyznałam, unosząc podbródek.
Słysząc zdecydowanie w moim głosie, Tara wyszczerzyła zęby i zbliżyła się o krok.
– Załatwimy to szybko. – obiecała.
– O ile wpadniemy na jakiś dobry pomysł.
– No dobra, zastanówmy się. – kobieta oparła ręce na biodrach. Jej ściągnięte, równo wyregulowane brwi świadczyły o tym, że naprawdę próbowała na szybko wymyślić coś sensownego. – Szkoda, że Neila nie ma. – westchnęła po kilkunastu sekundach. – Ten to na pewno miałby jakąś pochrzanioną, niekoniecznie bezpieczną, ale skuteczną metodę na wywołanie paniki w centrum Bodø...
Cóż, gdyby Neil tu był, w ogóle nie musiałybyśmy tego robić, pomyślałam smętnie, wodząc wzrokiem po śnieżnobiałym dywanie.
Alice, Rachel i Mamut wyjechali prawie godzinę temu, a to oznaczało, że my również powinnyśmy się zbierać. Ochroniarz odpowiedzialny za bezpieczne dowiezienie nas na miejsce, na pewno czekał już w samochodzie na podjeździe.
Myśl, Olivio... Co Neil zrobiłby w takiej sytuacji?
Przygryzłam paznokieć kciuka. Miliony myśli szalało w mojej głowie, dosłownie dudniąc o czaszkę, zupełnie jakby chciały wydostać się na zewnątrz. Było to tak dziwne, że aż ciężko mi opisać ten stan słowami. Niespodziewanie poczułam lekki ból brzucha, oddech gwałtownie przyspieszył, a adrenalina zaczęła rozprowadzać się po całym ciele, pozostawiając za sobą gęsią skórkę.
– Taro... – wyszeptałam.
– Tak?
– Chyba mam pomysł.

***

Gdy w ekspresowym tempie wyszłyśmy z domu, okazało się, że miałam rację – auto stało już na włączonym silniku, czekając tylko na to, aż wskoczymy do środka. Zajęłyśmy tylne siedzenia, a kierowca w przeciwsłonecznych okularach ­ruszył bez słowa.
– Wiesz, gdzie nas zawieźć? – zapytałam uprzejmie.
Mężczyzna skinął głową. I tyle. Cóż, właściwie to nie przeszkadzało mi, że był małomówny. Przynajmniej mogłam skupić się na rozmowie z Tarą.
– Dziewczyny i Michael są już na miejscu. Auto Neila stoi zabezpieczone na parkingu przed budynkiem. – poinformowała mnie, gdy skrzydła ogromnej bramy zaczęły sunąć na boki. – Teraz muszą poczekać, aż komisariat opustoszeje i zaczynają działać.
Wyjechaliśmy ze strzeżonego gniazdka Malbatu i ruszyliśmy przed siebie. Młody kierowca nie szczędził gazu.
– Świetnie. – uśmiechnęłam się. – Coś czuję, że wszystko pójdzie gładko.
– Ja też! I niezmiennie jestem pełna podziwu, Olivio.
– Ach, to nic takiego. – machnęłam ręką, choć tak naprawdę powinnam przyznać Tarze rację. Mój plan był wręcz fenomenalny. Fakt, również ekstremalnie głupi, ale wciąż wybitnie dobry, a przede wszystkim taki, jaki wymarzyłby sobie sam Neil. – Wiesz, że Alberto w życiu by nam na to nie pozwolił, nie?
– Oczywiście. – Tara zachichotała. – Bo Alberto to nudziarz.
Popatrzyłam na kobietę z rozbawieniem.
– Jesteśmy skrajnie nieodpowiedzialne.
– Nie przesadzaj! – sięgnęła po moją torebkę, by zajrzeć do środka, a gdy natrafiła wzrokiem na nasz skarb, przygryzła dolną wargę. – No dobra, może odrobinę. – parsknęła po chwili. – Chociaż wolę określenie „szalone".
– Według ciebie dwie kobiety, które mają zamiar wysadzić granat w centrum miasta są szalone czy pierdolnięte? – zapytałam, unosząc brew.
– Zdecydowanie pierdolnięte.
– CO?! – krzyknął znienacka kierowca.
Nie zdążyłam nawet spojrzeć w jego kierunku, a już odezwała się Tara.
– No co? Mówię tylko, że jesteśmy pierdol... Liam?!
– Babciu! – zarechotał nastolatek, a następnie zdjął okulary i cisnął je na fotel pasażera. – Poważnie? Odpalicie, kurwa, granat?!
Wytrzeszczyłam oczy tak mocno, że myślałam, że wyskoczą mi z oczodołów i wturlają się pod przednie siedzenie.
– Co ty tu robisz?! – pisnęłam. – Alice cię zabije!
– Nas przy okazji też. – Tara sapnęła melodramatycznie, przykładając dłoń do czoła. – Jesteś z siebie zadowolony? Tego właśnie chcesz? Wpędzić jedyną babunię do grobu?
– To bez znaczenia, bo siła wybuchu zaraz i tak rozerwie was na strzępy. – łypnął na kobietę w lusterku i uśmiechnął się... jak Christian.
Nie mogło to wróżyć niczego dobrego. Miałyśmy przerąbane. Cholera, jakim cudem nie zauważyłyśmy, że młody Collins tak po prostu zastąpił miejsce naszego ochroniarza i kierowcy? Może gdybym zwróciła większą uwagę na brawurowy styl jazdy, domyśliłabym się, że samochód prowadzi szesnastolatek...
O kurwa. Samochód. Prowadzi. Szesnastolatek.
– Liam! Przecież ty nie masz prawa jazdy!
– Ty za to masz granat w torebce. – wzruszył ramionami po czym docisnął pedał gazu, przez co moje plecy wcisnęły się w skórzane oparcie fotela.
– Dziecko! – warknęłam. – To co robisz jest... jest... okropnie złe!
Poważnie? „Okropnie złe"? Właśnie tak skwitowałam zachowanie nastolatka, który podstępem wymknął się z domu i, jak gdyby nigdy nic, usiadł za kierownicą? Ten dzieciak od urodzenia miał do czynienia z przestępstwami, a ja powiedziałam mu, że jego zachowanie jest... złe? Rany boskie.
– Nie możesz mierzyć innych ludzi miarą swojej moralności. – odparł luzacko, sprawnie wyprzedzając dwie ciężarówki.
Automatycznie złapałam za uchwyt wiszący pod sufitem.
– Liam, posłuchaj. Na tym świecie istnieją pewne warunki...
– Nie istniałyby, gdyby nie ludzie tacy jak my, bo po co, skoro nikt nie czyniłby zła? To społeczeństwo wymyśla zasady, a żeby miały sens, ktoś musi je łamać.
– No, coś w tym jest. – wymamrotała Tara. – Brutalne, ale prawdziwe.
Zmarszczyłam brwi i prychnęłam sfrustrowana:
– Ej! Próbuję przemówić mu do rozsądku!
– Rozsądku? – wywróciła oczami. – Powodzenia. Jeżeli moja córka posiada go niewiele, a Christian jeszcze mniej, to jaką ilością dysponuje mój wnuk?
Słuszna uwaga.
– Wielkie dzięki, babciu.
– Ty tam milcz, gówniarzu! I skup się na prowadzeniu. – kobieta machnęła ręką w kierunku przedniej szyby. – Jestem za młoda, żeby umrzeć, do jasnej cholery.
Liam zaśmiał się głośno.
– Spokojnie, przecież nie zabiłbym własnej babci. Tata nie zasłużył sobie na taki prezent. – odpowiedział i sięgnął po ciemne okulary, które ponownie wylądowały na jego nosie.

***

– I co? – zapytałam, nerwowo przygryzając opuszkę palca wskazującego. – Sprawdziłaś?
– No... tak trochę.
– Trochę? – jęknęłam, na co Tara posłała mi poirytowane, acz całkowicie niegroźne spojrzenie.
– Wybacz, że w internecie nie piszą o tym, jak odbezpieczyć granat w taki sposób, żeby się przy tym nie zabić. – zaskrzeczała podniesionym głosem. Było w nim coś na tyle specyficznego, że w małym, maluteńkim stopniu zaczęłam rozumieć Christiana. – Potrzebujemy poradnika dla debili, ale nikt takiego jeszcze nie stworzył, bo, jak widać, debile rzadko są w posiadaniu tego typu broni.
Liam – po raz co najmniej dziewięćdziesiąty – parsknął śmiechem. Był tak rozweselony, że opierał dłonie na brzuchu, który chyba zaczął go boleć.
– Zaraz się posikam. – rzucił niewyraźnie, przyciskając rękaw bluzy do ust.
Z całej siły kopnęłam fotel nastolatka, mając szczerą nadzieję, że gnojek oberwie w plecy.
– Przestań sobie żartować! – syknęłam ostro. – To poważna sprawa!
Gdy tylko skończyłam mówić, iPhone Tary przeleciał przez całą długość samochodu, tym samym przerywając naszą krótką dyskusję. Zaskoczona popatrzyłam na kobietę.
– Co się stało?
– Nie znalazłam żadnych sensownych informacji. – prychnęła zniecierpliwiona. – Dajcie mi ten telefon od Astrid. Dzwonię na policję.
Liam znów zatrząsł się ze śmiechu.
– Chcesz zadzwonić na policję, żeby złożyć skargę na internetowe fora dla miłośników broni, bo nie znalazłaś odpowiedzi na to, jak odbezpieczyć granat w centrum miasta? – wydukał, dławiąc się własnym rechotem.
Kopnęłam w fotel po raz drugi.
– Ależ ty dowcipny, no cały ojciec. – kobieta skrzyżowała ręce na piersi. – Słuchaj, gamoniu, wszystko można załatwić na spokojnie. Bez nerwów, niepotrzebnej przemocy... i wysadzania.
Całą trójką odruchowo popatrzyliśmy na opuszczony budynek, w którym niegdyś znajdowała się pralnia. Znalezienie obiektu, którego zrównanie z ziemią nie doprowadziłoby do czyjejkolwiek śmierci, zajęło nam dobrych kilkadziesiąt minut.
– Więc jaki masz plan? – zapytałam.
Wizja wykonania misji bez odbezpieczania naszego cacka wydawała mi się cholernie kusząca. Po pierwsze – nie wiedzieliśmy, skąd dokładnie pochodził granat Neila. Podobno wcześniej należał do jakiegoś Edvarda, czy tam Edmunda, ale nie mieliśmy nawet pewności, że naprawdę działał. A nawet jeżeli tak, to jaką miał moc. Być może zniszczylibyśmy tylko jeden budynek, a może niechcący wysadzilibyśmy pół miasta...? Choć wcześniej sama wpadłam na pomysł, by wykorzystać tę cholerną broń do wyciągnięcia policji z komisariatu, tak teraz zaczęłam odczuwać pierwsze oznaki silnego zdenerwowania.
– Postaram się przekonać funkcjonariuszy do współpracy. Zagrożę im, ale w kulturalny sposób.
Liam zaklął pod nosem, wyraźnie zawiedziony takim obrotem spraw.
Och, co za biedny dzieciak. Babunia nie chce mu wysadzić granatu... Przykre.
– Dasz sobie radę?
Tara popatrzyła na mnie z cwanym uśmiechem.
– Błagam cię, skarbie. Żyję z szefem Malbatu. Jestem urodzoną negocjatorką.
Nie miałam żadnych powodów, by nie wierzyć Tarze Morgan. Właściwie ta babka posiadała coś, co kazało mi jej ufać. Chyba po prostu widziałam w niej Alice.
– Skoro tak mówisz. – pokiwałam głową, a następnie sięgnęłam po telefon przeznaczony do rozmowy z policją. – Trzymaj. No i powodzenia.
Kobieta odchrząknęła, wyprostowała plecy, upewniła się, czy policjanci w Norwegii rozumieją angielski – na co Liam dostał kolejnego ataku głupawki – po czym wybrała numer, włączyła głośnik i przyłożyła komórkę do ust.
Zacisnęłam palce u stóp. Czułam, jak serce wali mi w piersi, a krew pulsuje w uszach.
Bodø politistasjon. – odezwał się ktoś po drugiej stronie.
Kurwa, niby wiedziałam, że odbiorą, a jednak zakryłam sobie usta dłonią, by nie wydać z siebie żadnego kompromitującego stęknięcia.
Boże. To się dzieje naprawdę. Tara będzie grozić policji... Zamkną nas. Dostanę dożywocie.
– Dobry wieczór. Dzwonię, by poinformować państwa o tym, że w waszym komisariacie znajduje się bomba. Macie dziesięć minut na opuszczenie budynku i oddalenie się na bezpieczną odległość.
Cisza. Wokół zapanowała głucha, przerażająca cisza. Miałam wrażenie, że słowa Tary zatrzymały cały świat. Nikt nie oddychał, ludzie na ulicach zastygli w bezruchu, nikt nie próbował nawet drgnąć.
– To jakiś idiotyczny żart? – burknął mężczyzna w odpowiedzi, tym samym niszcząc moje wyobrażenia.
Wszystko znów ruszyło. Nawet szybciej niż wcześniej.
– Bynajmniej.
– Proszę się nie wygłupiać. Za takie telefony grozi bardzo wysoki mandat.
– A za ignorowanie mojego ostrzeżenia grozi wysadzenie was wszystkich w powietrze. Drugi ładunek wybuchowy umieściłam w nieczynnej pralni niedaleko skrzyżowania na Rønvikveien. Jeżeli zaraz nie opuścicie komisariatu, udowodnię wam, że wcale nie robię sobie jaj.
Tara potrafiła być naprawdę przerażająca, kiedy tylko tego chciała. Pokochałam ją za to jeszcze bardziej. Głos nawet na moment jej się nie załamał, emanowała siłą, którą niewątpliwie przekazała w genach swojej córce.
Funkcjonariusz westchnął ze znudzeniem. Usłyszeliśmy szelest papieru i kliknięcie długopisu.
– Mówię po raz ostatni, proszę skończyć z tymi bezmyślnymi żartami. – bąknął do słuchawki, po czym, na swoje nieszczęście, nie przechodząc z języka angielskiego na norweski, zwrócił się, jak mniemam, do swoich współpracowników: – Nie, nic takiego. To tylko jakaś znudzona staruszka próbuje nas przestraszyć.
Liam zacisnął zęby, a ja zerknęłam na Tarę kątem oka. Policzki kobiety poczerwieniały, skóra na twarzy napięła się, chwilowo niwelując kilka zmarszczek, z kolei brwi poszybowały ku górze. Wyglądała na nieźle wkurzoną. Nie, to mało powiedziane. Przypominała raczej kogoś, kto pod wpływem gniewu byłby w stanie zrobić coś... naprawdę głupiego.
– Staruszka, do cholery?! – prychnęła z furią. – Odpalam granat! – wydarła się na całe gardło.
– Jezu! – zaskomlałam, chowając głowę między kolanami.
– ALE NIE W SAMOCHODZIE! – wrzasnął Liam.
– Granat?! – usłyszałam spanikowanego funkcjonariusza, a chwilę później... dźwięk odrywanej zawleczki.



MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz