Rozdział 5

1.8K 134 41
                                    

 Neil

– No już, Lewis. Stawaj przed drzwiami. – strażnik szturchnął mnie w obolałe i zapewne posiniaczone plecy. Niesamowite, że odkąd przeniesiono mnie z poprawczaka do pierdla minęło raptem kilka godzin, a ja już dostałem taki wpierdol, że ledwo stałem na nogach. – Dopóki nie zaczniesz panować nad swoimi napadami agresji, możesz zapomnieć o odwiedzinach.
Miałem ochotę parsknąć śmiechem na tę nic nieznaczącą groźbę.
– Chuj mnie to obchodzi. – odpowiedziałem szorstko.
I mówiłem prawdę. Na tym świecie nie było nikogo, kto chciałby mnie odwiedzić. No, może z wyjątkiem Nancy, która była niepełnoletnia, więc sama nie mogłaby przyjść na widzenie. Zastanawiałem się, czy w ogóle wie, gdzie odsiaduję wyrok. Pewnie, kurwa, nie, bo skąd? Jej rodzina zastępcza na bank robiła wszystko, żeby zapomniała o swoim zdeprawowanym bracie.
– Wyszczekany jesteś. – stwierdził, wyciągając pęk kluczy na złotym kole. – Ale to się zmieni.
ostatni raz przed otworzeniem drzwi, zerknął na mnie kątem oka i rzucił: – Koledzy z celi szybko cię ustawią.
Nie skomentowałem słów mężczyzny w żaden sposób i bynajmniej nie dlatego, że nie wziąłem jego ostrzeżenia na poważnie. Wręcz przeciwnie – zdawałem sobie sprawę z tego, gdzie przyszło mi żyć przez następne lata, a na samą myśl o współwięźniach, których najprawdopodobniej będę widział codziennie, chciało mi się rzygać krwią z własnoręcznie poderżniętego gardła.
Metalowa zasuwa odskoczyła, strażnik przekręcił klucz w zamku i już po chwili ciężkie drzwi do mojego nowego luksusowego apartamentu otworzyły się z irytującym skrzypnięciem. Wszedłem do środka, nim fagas stojący obok zdołał mnie dotknąć.
Oddychaj, Neil.
Musiałem zachować kamienną twarz, choć czułem, jak drżały mi kolana. Byłem nowy, a świeży towar zawsze ma przejebane. Nowi uczniowie w liceum są testowani i gnębieni, z kolei nowi więźniowie ruchani w dupę szczotką od kibla. Wyprostowałem plecy i nieznacznie uniosłem podbródek. Najgorsze, co mógłbym zrobić, to zaprezentować się jako przerażony, uległy frajer.
– Jaja sobie robicie. – usłyszałem zachrypnięty, nieprzyjemny głos, jeszcze zanim zdążyłem omieść wzrokiem niewielkie pomieszczenie
Moje spojrzenie momentalnie powędrowało w kierunku mężczyzny w średnim wieku. Opierał plecy o drabinkę od piętrowego łóżka i sprawnie tasował karty. Cała talia przesuwała się między jego palcami z taką prędkością, że aż mnie zatkało. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że po kilku miesiącach odsiadki sam dojdę do takiej wprawy. Ba, będę tasował jedną ręką z zamkniętymi oczami.
– Coś ci się nie podoba? – strażnik odpowiedział pytaniem.
Stał tuż za mną. Czułem jego obecność, ale nie zamierzałem odwracać głowy, by na niego popatrzeć. Zajęty byłem walką na spojrzenia z facetem od kart. Minęło piętnaście sekund, odkąd przekroczyłem próg tego pierdolnika, a ja już wiedziałem, że się, kurna, nie polubimy.
– To nie przedszkole – prychnął, kiwnąwszy na mnie głową. – Niech wypierdala.
– Zważaj na słowa.
– Mówię prawdę. Przecież ten szczyl ma z piętnaście na karku.
Pieprzony idiota. Chciałbym mieć piętnaście lat. Nie byłoby mnie tutaj.
– Zapewniam cię, że jest pełnoletni – mruknął palant zza moich spiętych pleców, po czym rozkazał szorstko: – Lewis, zajmij wolne łóżko.
Zacisnąłem palce na kartonie ze swoim skromnym dobytkiem, który trzymałem przy piersi jak najcenniejszy – bo i jedyny – skarb. Ciotka nie przywiozła mi żadnych rzeczy, w placówce wychowawczej też niczego nie miałem, więc musiałem zadowolić się tym, co dostałem w ramach uroczej więziennej wyprawki.
Zrobiłem krok naprzód, lecz niemalże od razu zatrzymało mnie wymuszone chrząknięcie.
– Pokazuj białko. – rzucił facet zajmujący jedno z dolnych łóżek. Miał tak gęste, czarne brwi, że ledwo dostrzegałem jego ciemne oczyska.
– Co?
– Białe papiery. – wyjaśnił najstarszy z osadzonych. Siedział na niskim taborecie, opierając wydziarane ręce o kant brudnego stołu.
Zajebiście. Wciąż nic nie kumałem i nawet udawanie, że rozumiem ten pochrzaniony slang nie miało sensu, bo moje przeciągające się milczenie zdradzało, jak bardzo byłem w tym wszystkim pogubiony.
– Dokumenty to rzecz osobista. – syknął znienacka strażnik. – Myślałem, że o tym wiecie, panowie. – dodał, a jego solidny pęk kluczy zabrzęczał, gdy podszedł do drzwi. – Zapoznajcie się z nowym kolegą i zróbcie to na tyle kulturalnie, żebym nie musiał tu wracać, jasne?
Trzech mężczyzn niechętnie pokiwało głowami.
– Pełna kultura. – parsknął ten z kartami.
Klawisz nic na to nie odpowiedział. Po prostu otworzył drzwi i wyszedł, zapewne wiedząc, że nie warto się produkować i brnąć w bezsensowne dyskusje. Byłby skończonym kretynem, gdyby próbował przekonać więźniów do zachowania spokoju, zrezygnowania z bestialskich chrztów, pobić czy gwałtów. No umówmy się, z jakiej racji mieliby go posłuchać? Przypuszczałem, że większość z nich nie miała już nic do stracenia.
– Dawaj białko, młody. – pan „ciemne brwi" skrzyżował łapska na piersi i przejechał językiem po górnych, żółtych zębach. – Masz dwie sekundy albo śpisz na glebie. Nie dostaniesz łóżka, dopóki nie upewnimy się, za co siedzisz. Kapujesz?
Skinąłem głową, a następnie wsunąłem rękę do kartonu rękę i wymacałem plik papierów. Nie zamierzałem ich nawet czytać, po prostu rzuciłem całość na blat stołu, mając kompletnie wyjebane w to, co znajdowało się na pogniecionych stronach.
Cała trójka podeszła do wytatuowanego mężczyzny, bo to właśnie on przechwycił wszystkie dokumenty, z kolei ja, jak gdyby nigdy nic, położyłem się na wolnym łóżku. Ręce ułożyłem pod głową i czekałem.
– Badania lekarskie. – mruknął Karciarz, zerkając na mnie z ukosa.
Miałem ochotę wzruszyć ramionami, ale pozycja mi na to nie pozwalała, więc jedynie odparłem oschle:
Śmiało. Nie ma tam nic, czego bym się wstydził.
– Zobaczymy. – staruch z dziarami pociągnął nosem i przełknął swoje smarki. Zrobiło mi się, kurwa, niedobrze. – Jeżeli siedzisz za bycie kablem albo pedofilem, będziesz dawał audiencję za ścianą.
Uniosłem brew.
– O co chodzi? – westchnąłem.
– Tam jest sracz – kiwnął brodą na przesuwane drzwi. – Kibel w sensie.
Zainteresowany podparłem się na łokciach i wbiłem wzrok we wskazane przez nowego znajomego miejsce. Pierwsze – minimalne, ale zawsze jakieś – uczucie ulgi przemknęło po moim obolałym ciele. Mieliśmy oddzielną łazienkę i mimo że moja głowa w każdej chwili mogła znaleźć się w muszli klozetowej, byłem cholernie zadowolony z osobnego pomieszczenia. Gdyby brudny, osrany sedes odgradzała od nas tylko zasłonka, chyba powiesiłbym się już pierwszej nocy.
– Okej – pokiwałem głową na znak, że rozumiem. – A ta audiencja?
Karciarz zarżał głośno, a jego ślina wystrzeliła mu z ust na wszystkie strony świata.
– Audiencja to ciągnięcie druta na klopie. – powiedział luźnym tonem, jakby nie robiło to na nim wrażenia.
Cóż. Bo zapewne nie robiło. Był kompletnie niewzruszony, w przeciwieństwie do mnie. Poczułem kołatanie serca i nieprzyjemny ścisk w żołądku.
– Dobra, sprawdzaj te papiery. – ten z ciemnymi brwiami ewidentnie zaczął się nudzić. Pewnie liczył na to, że jednak zostałem skazany za gwałcenie bezbronnych dzieci i w ramach relaksu będzie mógł skatować mnie na śmierć. – Za co taki gówniarz mógł dostać wyrok. – prychnął prześmiewczo. – Okradłeś sklep z zabawkami?
Prawie...
Znów ułożyłem się na niewygodnym łóżku i wbiłem tępy wzrok w sprężyny nad głową. Zimno. Cholernie zimno w tej celi.
– A u hycla byłeś? – zapytał wytatuowany facet, po czym szybko sprostował: – U psychologa.
– No. – odparłem wyzutym z emocji głosem. – Byłem.
Nie miałem już siły, by odwrócić łeb w kierunku współwięźniów, ale doskonale wiedziałem, że na mnie patrzyli. Nic dziwnego – brzmiałem jak pozbawiony życia manekin.
– I co? – zainteresował się któryś z nich.
Przestałem rozpoznawać głosy tych ludzi. Zimno. Było mi strasznie zimno.
– W sumie nic. – mruknąłem, przymykając ciężkie powieki. – Stwierdzili, że jestem pojebany i właśnie dlatego przydzielili mnie do was.
Zaśmiali się równocześnie, ale nawet to miałem w dupie. Było mi wszystko jedno. Moje stłuczone plecy dawały o sobie znać, głowa nieznośnie pulsowała, a ręce zaczęły drętwieć. Zimno...
Szelest gniecionych i przekładanych z rąk do rąk kartek zagłuszyła rozmowa mężczyzn. Dotyczyła mojej osoby, jednak byłem już zbyt daleko, by móc w niej uczestniczyć. Wiedziałem tylko, że dotarli do dokumentu, na którym tak bardzo im zależało.
– Morderstwo, dzieciaku? – usłyszałem jak przez mgłę.
– Ta.
– Nieźle. – stwierdził któryś i zagwizdał pod nosem.
Zdecydowanie zasłużyłem na taką aprobatę. Jest się przecież czym chwalić, nie?
Długo rozmawiali między sobą, nim po raz kolejny postanowili do mnie zagadać:
– Szybko przywykniesz do panujących tu reguł, młody. Być może będą z ciebie jeszcze ludzie. Zobaczymy, jak przejdziesz chrzest. No i musisz trochę przypakować. – jeden z mężczyzn rzucił mi plik papierów na brzuch, nie przestając tłumaczyć: – Słuchaj się nas, pamiętaj, że jesteś gorszy i słabszy, więc nie podskakuj do silniejszych, nigdy nie gadaj z cwelami. Jak ich tłuką, to musisz dołączyć. Inaczej zostaniesz frajerem i tłuc będą ciebie. Kapujesz? – wymieniał. –
No i nie próbuj żadnych sztuczek w kiblu. Lustro jest plastikowe, a pisuar i klop ze stali, więc o kawałku szkła możesz zapomnieć.
Z trudem otworzyłem jedno oko.
– Niby komu miałbym zrobić krzywdę? – wymamrotałem niewyraźnie, kompletnie zdjęty przeżyciami dzisiejszego dnia. – Strażnikom?
Rozpoznałem Karciarza po obleśnym rechocie.
– Sobie, Lewis. – odparł drwiąco, wręcz nieco pogardliwie. – Już wielu próbowało bachnąć się na struny, ale to wcale nie takie proste.
Tym razem nie musieli mi nic wyjaśniać. Bardzo szybko zrozumiałem, że nie ucieknę z tego piekła, bo nawet gdybym chciał podciąć sobie żyły, w tym miejscu będzie to kurewsko trudne.
Ależ tu zimno, do cholery...
... Zimno...

***


Wzdrygnąłem się, kiedy lodowata strużka wody spłynęła po mojej skroni, szyi i lewym barku.
Zimno. Strasznie zimno.
Czułem ból w praktycznie każdym miejscu na ciele, skóra niemiłosiernie mnie szczypała. Dopiero, gdy specyficzny zapach leków i spirytusu podrażnił mi gardło, zrozumiałem, że ktoś rozpoczął dokładne przemywanie moich licznych obrażeń. Znienacka coś mokrego przesunęło się po ranie, którą miałem na nodze. Kolano zaczęło piec, jakby ludzie Olgierda znów postanowili mnie przypalać. Nie uchyliłem powiek, za to mimowolnie wykrzywiłem twarz w grymasie.
– Chyba odzyskuje przytomność. – dziwny, przytłumiony piskami i nieprzyjemnymi szumami męski głos przemówił gdzieś w oddali. – No, dobrze. Zadzwonię, jeżeli będziecie potrzebni. – brzmiał na nieco poirytowanego. – Prawie go zabiliście, do kurwy nędzy. Dajcie mu odpocząć chociaż parę godzin. Szef i tak jest wściekły. – odczekał chwilę, po czym westchnął ciężko: – W porządku. Do usłyszenia. – mruknął, a następnie, jak mogłem się domyślić, zakończył połączenie.
Błoga cisza. Zapragnąłem zapaść w głęboki sen, dzięki któremu uciekłbym od tego całego syfu, a przede wszystkim nie czułbym rwącego bólu poparzonego brzucha i przebitego gwoździem kolana. Wspomnienia sprzed utraty przytomności stopniowo zaczęły przebijać się przez mój otumaniony umysł, uświadamiając mi, jak bardzo mam przerąbane. W takim stanie mogłem tylko pomarzyć o ucieczce.
– Słyszysz mnie? – zapytał facet, zdejmując mi okład z czoła. Nim zdążyłem uchylić usta, przyłożył mi nową mokrą szmatę, a cholernie zimna woda zaczęła spływać po mojej twarzy i klacie. – Posłuchaj, jestem lekarzem. Spróbuj otworzyć oczy.
Nie posłuchałem. Była spora szansa, że jeżeli porżnę chwilę głupa, zostawi mnie w spokoju. Przecież oposy tak robią i ich gatunek ma się całkiem nieźle, nie? Co prawda akurat w mojej sytuacji udawanie martwego by nie przeszło, ale nieprzytomnego... Cóż. Warto spróbować.
– Nie możesz otworzyć oczu? – zapytał, niezrażony brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi czy reakcji. – Boli cię głowa?
Wszystko mnie, kurwa, boli, ty tępy kutasie.
Milczałem, przez cały czas pilnując, by nawet nie drgnąć. Po kilkunastu sekundach kroki zaczęły się oddalać. Przypuszczałem, że odszedł od łóżka, więc poczułem ogarniającą mnie ulgę. Przynajmniej przez chwilę, dopóki nie postanowił dokonać mojej demaskacji w kurewsko brutalny sposób.
Wytrzeszczyłem oczy i zassałem powietrzę tak gwałtownie, że zacząłem się nim krztusić. Nagły kontakt ze światłem połączony z paraliżującym bólem kolana, do którego mężczyzna w białym kitlu przyciskał metalowe narzędzie, bezlitośnie grzebiąc mi w dziurze po wbitym gwoździu, zadziałało na mnie wręcz obezwładniająco. Usta miałem otwarte, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Dusiłem się bólem i niemocą. Próbowałem przyciągnąć do siebie ręce, lecz bez skutku – przywiązane były do metalowego obramowania szpitalnej leżanki rodem wyciągniętej z horrorów.
– Kiedy o coś pytam, oczekuję odpowiedzi. – lekarz patrzył mi prosto w oczy, unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu. Nie była to jednak oznaka rozbawienia, a zadowolenia z siebie. Dostał to, czego chciał, bo cudem odzyskałem przytomność. Pierdolony cud, Alleluja. – Rozumiesz?
Miałem ochotę... Sam nie wiem na co. Z jednej strony wyswobodziłbym ręce i rozszarpał tego fiuta na strzępy tu i teraz, z drugiej jednak wolałbym go związać i torturować, dopóki nie zdechłby w potwornych męczarniach. Ocknąłem się z przemyśleń, gdy narzędzie zatopiło się głębiej w otwartej ranie. Syknąłem z bólu. Marzenia marzeniami, warto je mieć, rzecz jasna, jednak prawda była taka, że o jakimkolwiek morderstwie na razie musiałem zapomnieć.
Ale później... Później to co innego. Zarżnę ich wszystkich.
– Rozumiem. – wychrypiałem z niemałym trudem, a następnie zaniosłem się kaszlem przez co prawie rozerwało mi płuca.
– Czy kiedy kaszlesz, odczuwasz dyskomfort w klatce piersiowej?
– Co to za durne pyta... – jęknąłem, kiedy przekręcił metalowy szpikulec, sprawiając tym samym, że z dziury trysnęła kolejna porcja krwi. – Ta.. T-tak. – wycedziłem i prawie połamałem sobie zęby, tak mocno je zaciskałem.
Och, jak bardzo zatęskniłem za doktorkiem Malbatu. Nie wyobrażam sobie, żeby Benny mógł potraktować kogokolwiek w tak podły sposób. Był wcieleniem dobra, a ten tutaj? Przypominał lekarza służącego samemu Szatanowi. Siwy wąs pod krzywym nosem poruszał się, kiedy przesuwał jęzor po obrzydliwie wysuszonych wargach, liczne zmarszczki okalały jego zmrużone oczy, z których nie potrafiłem wyczytać nic, poza wyraźną chęcią przebicia mi nogi na wylot, no i te paluchy – długie, zakończone brudnymi paznokciami, obracające narzędzie leniwymi ruchami, tak, by wycisnąć ze mnie jak najwięcej cierpienia.
– Pamiętasz, skąd się tu wziąłeś? – zapytał, niewzruszony moimi stęknięciami i kroplami potu, które pokryły całą powierzchnię mojego czoła.
– Pamiętam. – potwierdziłem.
Usatysfakcjonowany odpowiedzią, wysunął lekko metalowy kolec. Wciąż jednak pozostawał w ranie. Pociemniało mi przed oczami. Każdy ruch powodował niesamowity ból, a w dodatku nieustannie wyciekająca krew działała na moją niekorzyść. Miałem wrażenie, że pozostawałem przytomny tylko dzięki sporej dawce adrenaliny. Czułem, jak szalała mi w krwioobiegu, gdy lekarz wlepiał we mnie swoje złowrogie ślepia.
– Olgierd chce z tobą porozmawiać, ale najpierw musisz dojść do siebie. Zostaniesz tu przez parę godzin, może nawet dobę, jeżeli twój stan zdrowia nie ulegnie szybszej poprawie.
Tu, to znaczy... gdzie?
Uniosłem głowę, by po raz pierwszy móc rozejrzeć się wokół. Łóżko, przeszklona szafa z niezliczoną ilością leków, długi blat wyłożony papierem, a na nim mnóstwo zakrwawionych opatrunków. Wnętrze przypominało trochę szpital, ale taki... o niskim budżecie. Lekko mówiąc.
Żarówka w lampie niedaleko drzwi mrugała chaotycznie, od czasu do czasu całkowicie przestając świecić. Omiotłem wzrokiem podłogę wyłożoną białymi płytkami. To znaczy kiedyś były białe. Teraz już nieco poszarzałe i popękane w wielu miejscach, a na dodatek pokryte warstwą świeżego błota, co oznaczało, że naniósł je tu sam lekarz. I to całkiem niedawno, skoro nie zdążyło jeszcze zaschnąć i zmienić się w skorupę.
– Jak długo byłem nieprzytomny? – mój głos był tak słaby, że aż mnie skręciło z zażenowania. – Która jest godzina?
Mężczyzna zerknął na zegarek.
– Tadas i Kajus przynieśli cię dwa dni temu. – przysunął nadgarstek do twarzy, bo był zbyt ślepy, by dostrzec wskazówki. – Dochodzi szesnasta trzydzieści.
Przymknąłem powieki. Musiałem poukładać sobie wszystko w głowie, a mój mózg działał na cholernie zwolnionych obrotach. Czułem coraz silniejszy ucisk w skroniach, zupełnie jakby ktoś próbował zgnieść mi czaszkę i próbowałem wymyślić, w jaki sposób oznaczać dni, by nie stracić rachuby. Byłbym gotowy wydrapać sobie coś na własnej skórze, ale wciąż nie mogłem ruszać rękami.
Zerknąłem na zabandażowane nadgarstki – rezultat swoich desperackich prób odzyskania wolności. Krew przesiąkała przez opatrunki, zdobiąc je na czerwono. Momentalnie zaschło mi w ustach, a pulsowanie w uszach przybrało na sile.
Boli. Wszystko tak kurewsko boli.
W dodatku wciąż było mi zimno. Nawet nie pamiętam, co stało się z moją koszulą, którą miałem na sobie podczas porwania. Dobrze, że zostawili mi chociaż spodnie, chociaż jedna nogawka była ucięta.
Lekarz nareszcie łaskawie wyciągnął narzędzie z krwawiącego otworu w kolanie i odwrócił się bez słowa. Chciałem zobaczyć, co robił, ale byłem zbyt słaby. Cały obraz mi się rozmazywał, przez co czułem rozrywającą mnie od środka frustrację. Nienawidziłem bezsilności. Nienawidziłem tego, że nie mogłem ich wszystkich pozabijać. Nienawidziłem Olgierda.
Ale kiedyś stanę na nogi. A moja zemsta będzie okrutnie słodka.
– Co robisz...? – wydukałem nieprzytomnie, gdy przetarł moją nogę wilgotną gazą.
Nie byłem przygotowany na kolejną dawkę paraliżującego bólu. Kiedy poczułem palący płyn do dezynfekcji, którym bez uprzedzenia chlusnął w otwartą ranę, nawet nie jęknąłem – od razu mnie odcięło.

***

– Mój biedaczek... – Olivia zacmokała tuż nad moją obolałą głową i przejechała mi opuszkami palców po klatce piersiowej. Zrobiła to tak delikatnie, że aż zadrżałem pod wpływem jej kojącego dotyku. Znalazła mnie. Moja Oli... – Co oni ci zrobili? – wyszeptała, po czym przycisnęła wargi do oparzenia na brzuchu.
Zabolało, a pocałunek wcale nie przyniósł ulgi.
– Nie... – chciałem zaprotestować, ale usta kobiety były już w innym miejscu.
Sunęła językiem po moim ciele. Nie mogłem nic zrobić, chociaż próbowałem poruszyć rękami. Czułem się jak sparaliżowany. Może to obecność Olivii tak na mnie działała? Odpłynąłem, gdy tylko usiadła mi na biodrach i zaczęła dotykać? Gubiłem się. Nie wiedziałem już, co było prawdą, a co tylko wytworem mojej wyobraźni. Uchyliłem powieki, sapiąc z wysiłku.
– Cichutko. – mruknęła mi tuż przy uchu, a następnie przygryzła skórę na szyi.
Mocno. Za mocno. Szarpnąłem się niespokojnie. Panująca wokół ciemność sprawiła, że zacząłem tracić zmysły.
– Kim ty...
– Zrobili ci krzywdę? – zwinne ręce kobiety już po chwili zastygły na moim torsie. Opierała dłonie, zupełnie, jakby chciała przyszpilić mnie w miejscu, choć przecież i tak nie byłem w stanie się podnieść. – Bardzo bolało? Opowiedz mi o tym. – poprosiła, zaciskając uda.
Zaczęła poruszać dolną partią ciała. Odczuwałem takie zawroty głowy, że ledwo kontaktowałem.
– Kim jesteś? – zdołałem wyrzęzić.
Włosy kobiety przesunęły się po mojej skórze, powodując irytujące łaskotanie. Nie mogłem jej od siebie odsunąć, przez co niemalże wrzałem z bezradności. Kimkolwiek była ta tajemnicza suka – ani trochę nie przypominała mojej Oli. Przeszyły mnie dreszcze niepokoju.
– Nie bój się. Wszystko będzie dobrze.
– Kim ty, kurwa, jesteś?! – zapytałam po raz trzeci.
Pierwszy szok minął, dzięki czemu odrobinę otrzeźwiałem i udało mi się podnieść głos. Wciąż co prawda był zachrypnięty, ale – ku własnemu zadowoleniu – brzmiałem na ostro wkurwionego.
Nie odpowiedziała. Żałowałem, że zgasiła światło, bo nawet ta mrugająca żaróweczka byłaby lepsza niż całkowity, przytłaczający mrok. Oddychałem szybko i płytko, a świadomość, że leżałem całkowicie bezbronny i zdecydowanie za bardzo odsłonięty, niżbym tego chciał, potęgowała kiełkujący we mnie strach.
– Czy to... – poczułem kobiecy palec przesuwający się po poparzonym, nadwrażliwym miejscu – bolało?
Zacisnąłem usta w wąską linię, aby powstrzymać mój organizm przed wydaniem z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Laska była stuknięta. I to bardzo, do cholery.
– Posłuchaj – zacząłem, kiedy nie przestawała muskać opuszkami piekącej skóry, doprowadzając do kurewsko bolesnego tarcia. – nie wiem, dlaczego tu jesteś, ale...
Wybuchła dzikim śmiechem, tak głośnym i przerażającym, że aż zamknąłem mordę, rezygnując z kontynuowania wypowiedzi. Musiała mieć długie włosy związane w kitkę, bo opadły mi na nogi, gdy odchyliła głowę. Wiła się na moich biodrach, jeszcze mocniej ściskając mnie udami.
Obrzydliwa, obłąkana szmata.
– Nie wiesz, dlaczego tu jestem, kochanie? – zachichotała psychopatycznie. – Bo na to zasłużyłeś.
Ściągnąłem brwi i nieznacznie uniosłem głowę. Dalej nic nie widziałem, ale był to pewnego rodzaju odruch – chciałem być bliżej rozmówczyni, by zrozumieć jej popieprzony tok myślenia.
– O co ci chodzi?
– Każdy mężczyzna jest taki sam. Każdy. – podkreśliła, momentalnie poważniejąc. Tym razem włosy kobiety rozsypały się po moim torsie i dolnej części twarzy, przez co zrozumiałem, że wisiała tuż nade mną. – Nienawidzę was. Myślicie, że wszystko wam wolno, tak? Zobacz, kochanie, jak fajnie jest być ofiarą. Podoba ci się?
Fala gorąca uderzyła we mnie z zawrotną prędkością, co kontrastowało z lodowatymi dłońmi, które bezsensownie zaciskałem w pięści. Ledwo nabierałem powietrze w płuca, a serce próbowało rozkruszyć żebra i uciec na wolność. Zastanawiałem się nawet, czy ta pierdolnięta zdzira słyszała jego łomotanie.
– Cóż... – zacząłem niepewnie. – Rozumiem, że ktoś cię kiedyś skrzywdził, ale...
– Ktoś? – ponownie straciła nad sobą kontrolę, o ile w ogóle kiedykolwiek ją, kurwa, posiadała, i zachichotała piskliwie. – Nie ktoś. Mężczyźni. – zastukała mi palcem w klatkę. – To ich wina. Twoja wina. Wasza wina.
Ja pierdolę.
Szarpnąłem nadgarstkami, ale były zbyt mocno związane. Walnięta suka wydała z siebie cichy pomruk rozkoszy, wyraźnie usatysfakcjonowana moimi daremnymi próbami wyswobodzenia rąk.
– Polubisz to. – szepnęła jadowicie, ocierając swoją wygłodniałą cipę o mój zakryty materiałem jeansów sprzęt.
Nie. To się nie dzieje. To tylko jakiś koszmar.
– Przestań... – zdążyłem wydusić, nim dezorientacja i ból przejęły nade mną kontrolę.
Czubek ostrego noża przejechał wzdłuż dolnej linii żeber. Napiąłem wszystkie mięśnie w niemym proteście, a następnie drgnąłem, próbując uciec przed kolejnym atakiem. Wiedziałem, że cięcie nie było głębokie, ale sam fakt, że jakaś psychopatka kroiła mnie jebanym nożem, mszcząc się za coś, czego nie zrobiłem, sprawiał, że miałem ochotę wrzeszczeć.
Jęknęła przeciągle, a chwilę później poczułem jej wilgoć na brzuchu. Żółć podeszła mi do gardła.
– Jesteś zdecydowanie moją ulubioną ofiarą. – poinformowała na wydechu, zachowując się jak na konkretnym haju. – Czeka nas mnóstwo wspólnej zabawy.
Nie zdążyłem odpowiedzieć. Przysunęła twarz do rozcięcia i zaczęła zlizywać moją krew, równocześnie tnąc kolejne fragmenty skóry w chaotycznym, popieprzonym uniesieniu.

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz