Hej! Ostatni rozdział nie wysłał powiadomień (rozdział 44 z Lillian w roli głównej) więc jeżeli jeszcze go nie czytaliście, to zapraszam :)
A teraz przejdźmy do rozdziału 45... POWODZENIA W CZYTANIU I Z GÓRY PRZEPRASZAM. NIE ODPOWIADAM ZA WASZ STAN PSYCHICZNY.
PS.: KOCHAM WAS.
Neil
– Nie zrzędź, Holm.
– Nie zrzędzę! – Olivia spojrzała na mnie z irytacją. – Martwię się o ciebie. To jakaś zbrodnia?
Na usta cisnął mi się lekceważący uśmieszek, na szczęście w porę zdołałem opanować rozbawienie. Podjudzanie Olivii Holm nie byłoby mądrym posunięciem.
Oparłem plecy o lodówkę i głośno westchnąłem.
– Nie masz powodów do zmartwień. – oznajmiłem spokojnym tonem.
– Czyżby? Jedziecie na spotkanie z mężczyzną, który już kilka razy próbował odebrać ci życie!
Zaśmiałem się cicho. Tym razem nie mogłem się powstrzymać, bo określenie „na spotkanie" wydało mi się naprawdę zabawne. Nie jechaliśmy na spotkanie... Jechaliśmy go zajebać. Ze zniecierpliwieniem czekałem, aż będę mógł władować Elvisowi Moore kulkę w środek czoła. Chciałem patrzeć, jak życie z niego ulatuje, jak jego oczy stają się puste, a serce przestaje bić.
– Damy sobie radę. Jedziemy całą grupą, on będzie sam – przypomniałem Olivii. – Wiem, że jest pieprzonym weteranem wojennym i już niejednokrotnie udowodnił, że potrafi używać głowy, ale bez przesady. Mamy przewagę liczebną, pozbędziemy się tego kutasa, a później wszystko wróci do normy.
Olivia nie wyglądała na przekonaną. Podeszła do kuchennego blatu, oparła się o niego dłońmi i zwinnie podskoczyła, by usiąść obok ekspresu do kawy, a następnie posłała mi rozdzierająco smutne spojrzenie.
– Jesteś pewny? – wyszeptała.
Nie mogłem patrzeć na to, jak bardzo była przygnębiona. Podszedłem do Oli i umościłem się między jej nogami.
– Oczywiście – pocałowałem Olivię między zmarszczonymi brwiami. Dopiero wtedy twarz kobiety odrobinę się rozluźniła. – Astrid namierzyła samochód Moore, dzięki czemu wiemy, którą drogą najczęściej jeździ i gdzie najprawdopodobniej się ukrywa. Weźmiemy go z zaskoczenia, nie będzie miał z nami szans.
Olivia nieznacznie pokiwała głową i objęła mnie rękoma, a następnie splotła dłonie na moim karku. Sam jej dotyk sprawił, że poczułem przyjemne dreszcze. Uwielbiałem w Holm to, że potrafiła zrobić ze mną rzeczy, których nie potrafiła żadna inna kobieta. Była moją boginią.
– I tak się o ciebie martwię, Neil. – wyznała po krótkiej pauzie.
Przycisnąłem wargi do jej miękkich, pełnych ust.
– Wiem – odparłem, gdy niechętnie odsunąłem się o kilka centymetrów, by móc spojrzeć Olivii w oczy. – Ale chcę to wreszcie załatwić. Zasługujemy na szczęśliwe zakończenie, prawda?
Oli posłała mi delikatny uśmiech.
– Oczywiście, że tak. Ale niepokoi mnie twoje zdrowie, Neil – sapnęła z frustracją. – Jesteś jeszcze słaby, źle sypiasz, często kulejesz na nogę, którą przebili ci gwoździem, miewasz duszno...
– Ej – przerwałem jej, nim zdążyła rozkręcić się na dobre.
Nie chciałem, żeby Olivia przypominała mi o rzeczach, które każdego dnia celowo ignorowałem. Postanowienie o odcięciu się od przeszłości, było strzałem w dziesiątkę. Może i nie wróciłem do pełni sił, ale im częściej wmawiałem sobie, że czuję się świetnie, tym częściej naprawdę zapominałem o jakimkolwiek dyskomforcie i funkcjonowałem, jak gdyby nigdy nic. Tego właśnie potrzebowałem – normalności.
– Nie jest ze mną aż tak źle – rzuciłem rozbawionym głosem. – Nic mi nie będzie. Poradzimy sobie, w końcu jesteśmy z Malbatu.
– A nie można załatwić tego jakoś inaczej? – nie odpuszczała.
Chwyciłem Olivię za biodra i gwałtownym ruchem przesunąłem jej ciało do krawędzi blatu. Pisnęła, po czym odruchowo jeszcze mocniej objęła moją szyję, śmiejąc mi się prosto w usta.
– Porozmawiam z Alberto – wymamrotałem, gdy poczułem słodki zapach owocowego błyszczyku. Oblizałem wargi, chciałem go posmakować i obiecałem sobie, że zaraz to zrobię. – Spróbujemy załatwić sprawę z Moore polubownie.
Oli zamrugała z niedowierzaniem.
– Poważnie?
– Nie – parsknąłem śmiechem. – Poślemy skurwysyna do piachu, tylko taka zemsta ma sens. – dodałem, nim Olivia zdążyła klepnąć mnie otwartą dłonią w bark.
– Neil!
Znudzony słuchaniem ciągłych wywodów, ułożyłem rękę na karku Olivii i przyciągnąłem ją do siebie. Nasze usta złączyły się w pocałunku, którego nie sposób było jednoznacznie określić. Dla mnie był przepełniony rozkoszą, ekscytacją i niemiłosierną żądzą. Dla Olivii – zapewne desperacją, strachem i smutkiem.
Bała się, a ja się nie bałem. Chciała mnie zatrzymać, a ja nie chciałem stać w miejscu. Próbowała wytłumaczyć mi swoje obawy, a ja nie słuchałem. Miała nadzieję, że zmieni moją decyzję, a ja byłem cholernie uparty.
Na ułamek sekundy oderwałem dłonie od ciała Olivii i uniosłem ręce nad głowę. Moja koszulka, zdjęta przez Holm szybkim, płynnym ruchem, wylądowała na podłodze. Sięgnąłem do kieszeni, wyciągnąłem prezerwatywę, rozerwałem opakowanie zębami i rozpiąłem rozporek, by wreszcie uwolnić zniecierpliwionego Arnolda. Napierał na materiał spodni tak mocno, że miałem wrażenie, iż zaraz przebije się na wylot, co w gruncie rzeczy nie byłoby takie złe. W końcu nieważne jak, ważne by skutecznie dostać się do cipki Olivii.
Palce kobiety muskały moją skórę, czułem ciepło bijące spomiędzy jej rozszerzonych nóg, temperatura w kuchni raptownie wzrosła. Nie mieliśmy dużo czasu, więc zamiast zdjąć majtki Oli, po prostu odsunąłem je na bok.
– Będę wściekła, jeśli coś ci się stanie – wyszeptała ostrzegawczo, oplatając mnie nogami w pasie. – Najpierw zabiję Elvisa, a później Alberto, który zaplanował tę misję. Jasne?
Pochyliłem się i wbiłem zęby w szyję Holm. Przylgnęła do mojego torsu, wydawszy z siebie zduszony jęk ociekający bólem i pożądaniem. Jej drobne ciało zesztywniało, a ja wykorzystałem okazję i bez zawahania wszedłem w nią do samego końca.
Ciasna cipka Holm zacisnęła się na moim penisie, byłem w pieprzonym niebie. Oddech uwiązł mi w gardle, dopiero gdy wysunąłem kutasa i wszedłem w Olivię po raz drugi, wypuściłem powietrze z głośnym westchnięciem.
– Wszystko będzie dobrze – zapewniłem z całkowitym przekonaniem, nim z moich ust wyrwało się kolejne sapnięcie pełne błogości. Olivia zaczęła poruszać biodrami, tym samym popychając mnie w kierunku skraju urwiska. – Chcę się pozbyć Moore, żeby całą uwagę poświęcić tobie i Lillian. Weźmiemy ślub, poznam twoich rodziców...
Oli przeorała mi plecy paznokciami i krzyknęła z rozkoszy, gdy wbiłem się w nią jeszcze głębiej. Ból połączony z przyjemnością mieszał jej w głowie, widziałem, jak nieustannie walczyła z własnym podnieceniem. Próbowała zachować trzeźwy umysł, ale mój sztywny penis skutecznie jej to uniemożliwiał.
– Moi rodzice za mną nie przepadają – wysapała z delikatnym uśmiechem, jakby ten temat bardziej ją bawił, aniżeli dołował. – Obrazili się na mnie, kiedy przyniosłam im wstyd, bo zostałam krawcową. Rozczarowałam ich.
Przyspieszyłem, nasze spocone ciała tańczyły do tej samej muzyki, ruszaliśmy się w zgodnym rytmie.
– Nie szkodzi. Ważne, żeby mnie polubili – odparłem z przekąsem. – Czym się zajmują?
– Ojciec jest agentem ochrony, a matka psychologiem sądowym.
Nie mogłem trafić na lepszych teściów. Gdyby nie orgazm, który nadciągał wielkimi krokami i już czułem, jak kumuluje się w moim podbrzuszu, zacząłbym histerycznie rżeć.
– O kurwa, pokochają mnie – wymamrotałem wesoło. – Będę ich ulubionym zięciem.
– Niewątpliwie...
Olivia wsunęła mi palce we włosy i mocno za nie pociągnęła, efektem czego odchyliłem głowę do tyłu. Cała kuchnia zaczęła wirować, straciłem grunt pod nogami.
Pieprzyliśmy się mocno i intensywnie, zupełnie jakby jutro miało nie nadejść.
– Neil – dłoń Holm spoczęła na mojej szyi, a jej place powoli zaciskały się na krtani, odcinając mi dopływ tlenu. Ja jednak byłem tak blisko szczytu, że funkcję oddychania uznałem za całkowicie zbędną. – Kocham cię. Wróćcie do domu cali i zdrowi.
Napiąłem mięśnie, zastygłszy w bezruchu, gdy przez moje ciało przetoczyła się fala silnego orgazmu. Potrzebowałem kilku sekund, aby dojść do siebie. Olivia przeniosła rękę na moją klatkę piersiową, dzięki czemu wreszcie mogłem zachłysnąć się powietrzem.
– Ja też cię kocham – odpowiedziałem ochryple. – I nie martw się o nas. Wszystko będzie dobrze.
Wyciągnąłem penisa – uważnie pilnując, by po drodze nie zgubić gumki wypełnionej spermą – po czym starłem pot z czoła, wsunąłem dłonie pod pośladki Olivii i ustawiłem ją w pozycji, która dawała mi jeszcze lepszy dostęp do jej płonącej, wilgotnej kobiecości.
Holm zaskomlała, gdy mój kciuk zatopił się w jej wnętrzu i nakierowała na mnie swoje zamglone spojrzenie. Następnie, tuż przed tym, jak szarpnął nią raptowny skurcz obłędnej przyjemności, wydukała z trudem:
– Obiecujesz?
– Obiecuję – skłamałem nieumyślnie.
Chociaż w sumie... Nie skłamałem. Raczej bezwiednie minąłem się z prawdą, bo przecież wróciliśmy do domu. Po prostu nie cali i nie zdrowi, a kurewsko skrzywdzeni.
Skrzywdzeni tak, jak jeszcze nigdy dotąd.
***
Oparłem dłoń o maskę auta Christiana, by ze śmiechu nie upaść na śnieg.
– Ojciec roku – skomentował równie rozbawiony Mason, nie odrywając wzroku od Collinsa, który właśnie szarpał się z fotelikiem dla noworodka.
– Alice ma termin porodu na marzec – bąknął pod nosem Christian. – Nie wiedziałem, że będziemy musieli jechać kogoś zabić, więc już wcześniej przygotowałem furę na nowego członka rodziny. Kurwa, jak to gówno się wyciąga, do jasnej cholery?
Widok fotelika samochodowego w kształcie łupinki i walczącego z nim przyjaciela, równocześnie wydawał mi się zabawny i rozczulający. Zacząłem wyobrażać sobie maleńkiego członka Malbatu, piękny moment, w którym Christian wniesie swojego synka do domu, pierwsze spotkanie z naszą rodziną... Nagle, zupełnie niespodziewanie, poczułem zazdrość. Pozytywną, rzecz jasna, bowiem dotyczyła mojego brata i jego wyczekiwanego dziecka, ale wciąż silną i uwierającą niczym kamień w bucie.
Nie potrafiłem nawet określić, kiedy dokładnie po raz kolejny zapragnąłem zostać ojcem. To przyszło ni stąd, ni zowąd, lecz bardzo szybko zajęło wysokie miejsce na liście moich priorytetów.
– Dobra, Neil – prychnął Christian, tym samym wyrywając mnie z przemyśleń. – Wygrałeś. – Oznajmił niechętnie i przestał walczyć z fotelikiem, po czym kiwnął głową w kierunku mojego wozu zaparkowanego kilkanaście metrów dalej. Wiedziałem, że tak będzie, więc już wcześniej przygotowałem furę do drogi. – Możemy jechać twoim samochodem.
Uśmiechnąłem się triumfalne.
– Czekałem, aż to powiesz – wyciągnąłem kluczyki z kieszeni kurtki i pomachałem nimi Collinsowi przed nosem. Nie spodziewałem się jednak, że ten głupi kutas ma tak dobry refleks i już po chwili nie miałem czym machać, bo Christian sprytnie przechwycił moje klucze od auta. – Ej! Pogięło cię?
– Ja prowadzę – zarządził.
– Nie ma mowy. Niby dlaczego ty masz siedzieć za kółkiem? – zmarszczyłem brwi i skrzyżowałem ręce na piersi. – Nie wiesz, że samochodów i kobiet się nie pożycza?
Christian zerknął na mnie przelotnie.
– Mogłem ci o tym przypomnieć, kiedy całowałeś moją żonę – wytknął mi złośliwie, doskonale wiedząc, że tym jednym tekstem zamknie mi gębę.
Wredny fiut.
– Jeszcze wtedy nie była twoją żoną. – prychnąłem cicho, a następnie posłusznie podszedłem do własnego auta i otworzyłem drzwi od strony pasażera. Żałosne, wiem, ale temat związany z Alice był moją achillesową piętą i nie mogłem zdzierżyć słuchania o tej durnej wpadce. – Jedźmy już.
Bradley i Collins zarżeli głośno.
– Grzeczny chłopiec – zagruchał ten drugi, gdy wskoczył za kierownicę i bezczelnie położył na niej swoje brudne łapska. W tym czasie Gruby wciskał spasiony zad na tylne siedzenie. – Kocham prowadzić twoją furę.
Posłałem przyjacielowi nienawistne spojrzenie.
– Kup se takie. Stać cię.
– Nie chcę – pokręcił głową, wciąż szczerząc się od ucha do ucha. – Cała zabawa polega na tym, że auto ma należeć do ciebie.
– Dobrze ci radzę, Christian, skończ mnie wkurwiać, bo...
– Już jesteśmy! – głos Benjamina skutecznie odwrócił naszą uwagę od prowadzonej rozmowy.
Spojrzałem na doktorka przez ramię, gdy zaczął ładować się na miejsce obok Masona i nie zdążyłem zapytać, dlaczego w ogóle wsiada do mojego samochodu, ponieważ w ciemności panującej na dworze dostrzegłem młodego Collinsa.
Oho, będzie dym.
– Liam? – warknął Christian. – Co ty tu robisz?
Gówniarz wzruszył ramionami i rzucił śmiało:
– Jadę z wami.
– Zapomnij, szczylu – wtrąciłem się. – To nie wycieczka szkolna do muzeum, tylko poważna misja. Zjeżdżaj stąd, Liam.
– Alberto się zgodził. Powiedział, że mogę jechać, jeżeli zostanę w aucie i będę na siebie uważał.
Przewróciłem oczami, machnąwszy dłonią. Już na tamtym etapie dyskusji wiedziałem, że mimo sprzeciwu Christiana, młody i tak pojedzie z nami. Nie mogło się jednak obyć bez małej sprzeczki, jakżeby inaczej.
– Ale ja się nie zgadzam, synu! – ryknął mój przyjaciel. – Wracaj do domu i przekaż Alberto, że skoro widzi w tobie aż taki potencjał, to niech sam da ci cholerną broń i zabierze cię na niebezpieczną akcję, bo ja nie mam zamiaru przykładać do tego ręki!
– Właśnie – poparłem mężczyznę, tak dla zasady. – Idź i mu to powiedz.
– I dodaj jeszcze, że chyba na starość mu odbiło!
Powoli odwróciłem twarz w stronę Christiana.
– To chyba nie jest najlepszy po...
– Powiedz mu, że jego pomysły są do dupy, bo kto normalny wysyła nastolatka na misję?! Stary, głupi dziad z kretyńskimi, nieprzemyślanymi decyzjami!
– Christ...
– Trzeba mieć, kurna, nie po kolei w głowie, żeby zgadzać się na każdą prośbę rozpuszczonego gówniarza, któremu wydaje się, że jest wielkim gangsterem! Alberto chyba spieprzył się z kanapy na łeb i teraz chrzani głupoty, bo inaczej nie da się tego wytłumaczyć i... – urwał, ciężko dysząc, co nie było niczym dziwnym, gdyż całą wypowiedź wyrzucił z siebie na jedynym wydechu.
Liam zamrugał wesoło, a i ja musiałem wykazać się niesamowicie silną wolą, by nie wybuchnąć śmiechem. Sądząc po minie Christiana – pożałował tego spontanicznego monologu, jeszcze zanim go dokończył.
Mężczyzna przygryzł wargę i łypnął z wahaniem na swojego rozbawionego synalka, który w luzackiej pozie opierał się łokciem o drzwi pojazdu.
– Mam przekazać dowódcy coś jeszcze, tato? – zapytał aktorsko niewinnym głosem.
Christian zacisnął ręce na kierownicy tak mocno, że aż zbielały mu kostki.
– Nie – syknął Collins. – Wsiadaj. Ale ostrzegam cię, dziecko – oderwał dłoń od kółka i uniósł palec wskazujący, zupełnie jakby miało to zrobić na niepokornym Liamie jakiekolwiek wrażenie. – Jeżeli wyjdziesz z tego zasranego samochodu choćby na chwilę, własnoręcznie obedrę cię ze skóry.
Młody zwinnie wskoczył do środka.
– A wtedy ja przekażę Alberto wszystko, co mi powiedziałeś i oboje będziemy oskalpowani.
– Umowa stoi. – Mruknął chłodno Christian.
***
Nie mogłem znaleźć sobie wygodnej pozycji. Choć na kolanach trzymałem laptopa z plikami, które przesłała mi Astrid, nie potrafiłem wysiedzieć, wierciłem się i nieustannie zerkałem w lusterko wsteczne. Coś nie dawało mi spokoju.
– Co wy odwalacie, Benny? – zagadnąłem, mając nadzieję, że to temat doktorka i Mamuta był powodem mojego rozkojarzenia.
Benjamin pochylił się między fotelami.
– Słucham?
– Dlaczego twój facet jedzie sam? – spytałem, wciąż wpatrując się w lampy auta podążającego za nami. – Gnieciecie się na tylnym siedzeniu we trójkę, a przecież mógłbyś jechać z Michaelem.
– Wcale się nie gnieciemy.
Mason parsknął bez rozbawienia.
– Ależ oczywiście, że się gnieciemy, durniu. – Gruby spróbował się poruszyć, głośno przy tym stękając. – Jestem cały zdrętwiały. Powiesz nam wreszcie, o co tu chodzi? Rozstaliście się?
Ponure westchnięcie okularnika, było tak naprawdę najszczerszą odpowiedzią i idealnym podsumowaniem bagna, w którym dwójka naszych przyjaciół taplała się od kilku miesięcy.
– Cóż... nasza relacja jest dość... skomplikowana.
– Pieprzysz się z Theodorem? – walnąłem bez owijania w bawełnę.
Benjamin zaczął kasłać, jakby zakrztusił się powietrzem.
Albo kutasem swojego kochanka.
– Stary, poważnie? – Christian, nie odwracając wzroku od jezdni, delikatnie pokręcił głową. Brzmiał i wyglądał na cholernie rozczarowanego. – Zdradzasz Mamuta?
W samochodzie zapadła cisza. Nie podobało mi się to, a w dodatku zaczęły dopadać mnie paskudne wyrzuty sumienia. Wszyscy zbagatelizowaliśmy problem Benny'ego i Michaela, choć doskonale wiedzieliśmy, że ich związek od dłuższego czasu dosłownie wisiał na włosku. Co prawda żaden z panów nie kwapił się, żeby poinformować nas o ich kryzysie, ale powinniśmy byli sami pokazać większe zainteresowanie i wsparcie. Zrąbaliśmy sprawę, chujowi z nas przyjaciele.
Przetarłem twarz ręką, po czym ponownie skupiłem uwagę na nagraniach i zdjęciach podesłanych przez Astrid. Jeden z plików zawierał mapę oraz informacje o tym, że Elvis Moore niemalże codziennie pokonywał tę samą trasę. Droga, którą Astrid zaznaczyła czerwonym kolorem, prowadziła prosto do opuszczonej fabryki, gdzie zapewne się ukrywał.
Skoro Benjamin nie miał zamiaru z nami gadać, nie widziałem żadnych przeszkód, by poklikać trochę w klawiaturę. Chciałem zająć czymś umysł i w zasadzie mi się to udało. Problem polegał jednak na tym, że dziwne uczucie niepokoju, które już wcześniej wykręcało mój żołądek, zamiast zelżeć, jeszcze bardziej się nasiliło. Coś było, kurwa, nie tak, lecz nie potrafiłem określić, co konkretnie.
– Mamut wie? – Gruby najwyraźniej postanowił się nie poddawać i dalej ciągnął Benjamina za język.
Doktorek odchrząknął, ewidentnie skrępowany.
– Wie, że między nami od dawna się nie układa. – odparł wymijająco, co zarówno Mason, jak i Collinsowie skwitowali szorstkim parsknięciem.
– Benny, nie takie było pytanie. Michael ma świadomość, że zdradzasz go z Theodorem, czy nie?
– Nie zdradzam go.
– Jasne – prychnął Christian.
– Poważnie – doktorek znów wcisnął łeb między dwa przednie fotele.
Czułem jego obecność, ale nie mogłem oderwać wzroku od mapki wyświetlającej się na ekranie laptopa. Rozmowa chłopaków zaczęła wlatywać mi jednym uchem, a wylatywać drugim, walczyłem o to, by się skupić, a moje serce coraz mocniej waliło o żebra.
– Zdradziłem go, to fakt, ale nie robię tego regularnie. Z Theo całowaliśmy się ze dwa razy, to wszystko...
– Mamy ci pogratulować? – mruknął pod nosem Christian.
– Nie! Wiem, że źle zrobiłem! Theo też to wie.
– I co będzie dalej? Masz zamiar powiedzieć Mamutowi prawdę?
– Chyba... To znaczy... Prędzej czy później będę musiał.
– No raczej – Mason nie krył rozdrażnienia.
– Ja po prostu boję się jego reakcji, okej? Nie znacie Michaela tak, jak ja. Nie macie pojęcia, jaki potrafi być...
Mapa. Droga. Zdjęcia Elvisa Moore w samochodzie.
Mapa.
Droga.
– Oświeć nas – do dyskusji przyłączył się Liam. – Jaki potrafi być Mamut, najspokojniejszy człowiek, jakiego znam?
Benjamin zaśmiał się bez krztyny rozbawienia, po czym powtórzył cierpko:
– Najspokojniejszy... Jasne – nerwowo przełknął ślinę. – Michael bywa bardzo porywczy. Wścieknie się, jeżeli odkryje prawdę.
– Nie przesadzasz trochę? – Christian włączył kierunkowskaz i skręcił. Wiedziałem, że to zrobi, bo wciąż przesuwałem spojrzenie po mapie i licznych zdjęciach z monitoringów. Było to ostatnie miejsce, w którym Elvisa zarejestrowała jakaś kamera. Właśnie wjechaliśmy na odludny teren, a mi niespodziewanie gardło ścisnęło się w dziwnie bolesny sposób. – Zrobiłeś coś złego, a teraz boisz się do tego przyznać. Jesteś tchórzem, Benny.
– Wcale nie!
– Oczywiście, że tak. Prawda, Neil? – pytanie Collinsa zawisło w przestrzeni między nami.
Nie odpowiedziałem mu, przez co wewnątrz pojazdu znów zrobiło się nieprzyjemnie cicho.
Powoli kliknąłem strzałkę, aby przesunąć fragment mapy. Byliśmy coraz bliżej celu.
– Wiecie co? – odruchowo potarłem kark i zorientowałem się, że pokrywała go warstwa potu. Nerwy robiły swoje. – Żałuję, że Alberto jednak nie pojechał z nami.
– Przecież sam mówiłeś, że sobie poradzimy – przypomniał mi Gruby.
– Tak, ale... Coś nie daje mi spokoju. Może powinniśmy po niego zadzwonić?
Christian zarechotał, stukając palcami o kierownicę.
Mapa. Droga. Zdjęcia samochodu. Wyznaczona trasa.
– Masz cykora, Lewis? – rzucił dokuczliwie. – Jeśli chcesz, możemy ściągnąć tu szefa z całą bandą uzbrojonych ludzi...
– Chcę.
Collins obrócił twarz w moją stronę i wysoko uniósł brwi. Dopiero wtedy zrozumiałem, że żartował, a ja potraktowałem jego propozycję całkowicie poważnie. Mój niepokój zmienił się w lęk, a ja wciąż nie wiedziałem, dlaczego reagowałem taką paniką.
– Serio? – upewnił się Christian.
– Czuję, że coś jest nie tak. Powinniśmy wezwać posiłki.
Atmosfera w aucie zgęstniała, strach osiadł w powietrzu. Sekundy milczenia dłużyły mi się w nieskończoność, a adrenalina szumiała w uszach.
– W porządku – oznajmił wreszcie Christian, po czym rozejrzał się nerwowo na boki, jakby sprawdzał, czy nikt nas nie śledzi. – Dajcie znać Mamutowi. Niech stanie na poboczu, zadzwoni po Alberto i na niego poczeka, a my dojedziemy do celu i zaparkujemy w jakimś ustronnym miejscu, żeby wymyślić nowy plan działania.
Ulżyło mi, płuca przestały mnie boleć przy oddychaniu, bicie serca nieco zwolniło. Przynajmniej na chwilę...
Mason sięgnął po telefon, odpalił tryb głośnomówiący i zaczął przekazywać instrukcje Michaelowi. Obserwowałem w lusterku, jak auto mężczyzny zatrzymuje się z boku piaszczystej, nieuczęszczanej drogi, a jego światła gasną.
Na myśl o tym, że Mamut został na takim ciemnym zadupiu kompletnie sam, poczułem lodowate dreszcze na plecach. On jednak się nie bał, a przynajmniej nie brzmiał na przerażonego, gdy rozmawiał z Masonem. Najwyraźniej tylko ja panikowałem jak mała dziewczynka.
Co się z tobą dzieje, Neil?!
– Stary, wszystko gra? – usłyszałem uważny głos Christiana. – Gapisz się na tę mapę odkąd wyjechaliśmy z domu. Coś z nią nie tak?
Wzruszyłem ramionami.
Mapa. Wyznaczona trasa. Kamery.
– Zaraz będziemy na miejscu – ciągnął Collins. – Może zaparkuję zaraz za tym przejazdem kolejowym.
Przejazd kolejowy.
Wytrzeszczyłem oczy i poruszyłem się tak gwałtownie, że laptop zsunął się z moich kolan i upadł na podłogę.
– Zatrzymaj się! – wrzasnąłem. Od torów dzieliły nas zaledwie metry. – Znam to miejsce, byłem tu kilka razy, ale jechałem zupełnie inną drogą! – brzmiałem, jakby ktoś podduszał mnie sznurem, nie mogłem złapać powietrza.
Nic z tego co powiedziałem, nie sprawiło, że chłopacy cokolwiek zrozumieli, a sytuacja się rozjaśniła. Spieszyłem się, brakowało mi czasu na wyjaśnienia, więc nie dziwił mnie fakt, że przyjaciele nie mieli pojęcia, o czym mówiłem.
– Nie kumam – odezwał się prędko Mason.
– Byłem tu wcześniej, służbowo. W to miejsce można dotrzeć o wiele szybciej! Z centrum prowadzą tu co najmniej trzy drogi przez las, a my jechaliśmy na około!
Christian wjechał na torowisko i zerknął na mnie kątem oka.
– Więc dlaczego Moore codziennie jeździł okrężną trasą?
Przed oczami zamigotały mi fragmenty mapy, drogi zaznaczone czerwonym kolorem i... zdjęcia.
– Bo jadąc przez las omijałby wszystkie zabudowania – wydukałem słabo. – A on chciał, żeby rejestrowały go kamery. Wiedział, że tylko w ten sposób go namierzymy i ruszymy jego śladem.
Liam i Mason zaklęli pod nosem, Benny wydał z siebie ciche jęknięcie. Tylko Christian milczał przez kilka sekund, a gdy wreszcie zdecydował się odezwać, było już za późno.
– Czekaj, więc chcesz mi powiedzieć, że to zasadz...? – wypowiedź mężczyzny przerwał huk tak potężny, że wgniotło mnie w fotel.
Dachowaliśmy. Laptop, który jeszcze przed chwilą leżał koło moich stóp, spadł mi na głowę, poduszki powietrzne wystrzeliły, po szybach nie zostało nawet śladu, odłamki szkła raniły nasze ciała, dźwięk zgniatanej blachy torturował bębenki w uszach. W pierwszej kolejności poczułem niesamowity ból czaszki, musiałem uderzyć skronią o jakąś część samochodu, bo łeb przeraźliwie mi pulsował, otumaniło mnie, nie wiedziałem, co się dzieje. Lepka krew spływała po boku mojej twarzy, było mi niedobrze. Fura, w której zostaliśmy uwięzieni, nie przypominała już auta, a kupę złomu.
Zakaszlałem i poruszyłem szyją na boki. Wszystko mnie bolało.
– Kurwa... – nie wiedziałem, czy naprawdę słyszałem zachrypnięty głos Christiana, czy może miałem omamy słuchowe. – Liam, ży... żyjesz? Chłopaki, jesteście... cali? – wykrztusił.
Kamień spadł mi z serca, gdy Liam się odezwał.
– Żyję – zakaszlał i chyba zmienił pozycję, a przynajmniej tak mi się wydawało. – Co się stało? Gdzie są drzwi? Jak mamy stąd wyjść?
Tkwiliśmy w metalowej, zgniecionej puszce. Nie docierało do mnie, co wydarzyło się przed paroma sekundami. A może minutami? Godzinami? Ile czasu minęło od wybuchu, który prawie nas zabił? Zacząłem tracić zmysły, pisk w uszach stawał się nie do wytrzymania, było mi duszno. Musieliśmy uciekać. I to jak najszybciej.
Wyciągnąłem rękę, by po omacku odnaleźć jakąkolwiek szparę, dzięki której moglibyśmy odzyskać wolność, spieprzyć stąd w bezpieczne miejsce, oszacować nasze obrażenia, lecz panujący wokół mrok nie ułatwiał mi tego zadania. W dodatku czułem potworne zawroty głowy. Chyba miałem pierdolone déjà vu. Stres sprawił, że na krótką chwilę znów byłem dzieciakiem uwięzionym w rozbitym samochodzie rodziców. Słyszałem płacz Nancy, niemalże widziałem martwe ciała mamy i taty...
– Chyba... chyba znalazłem wyjście – oznajmiłem cherlawo. Pył oblepił mi gardło, miałem wrażenie, że zaraz się porzygam. – Liam, wyłaź pierwszy. Musisz jak najszybciej stąd uciec.
– Żartujesz? Nie zostawię was.
– Liam – warknął Christian, a ja zastanawiałem się, skąd wziął na to siłę. – Nie dyskutuj. Nasze auto zostało wysadzone, rozumiesz? To pułapka.
– Ale tato...
– Nie ma żadnego „ale" – Benjamin zabrał głos i zaczął gramolić się na tylnym siedzeniu. Nie miałem pojęcia, czy próbował wstać, usiąść czy znaleźć inny otwór, którym mogliby wypełznąć z pojazdu, ale najważniejsze, że w ogóle był w stanie się ruszać. – Uciekaj stąd, Liam.
– A ty razem z nim, Benny – zacisnąłem powieki, by choć odrobinę zminimalizować ból głowy. Oczywiście na próżno. – Wyjdźcie z fury i pobiegnijcie do Mamuta, tam będziecie bezpieczni. Musicie jak najszybciej przekazać Alberto, co się tu stało. Gruby, wszystko z tobą w porządku? – zapytałem, uświadomiwszy sobie, że Mason nie wydał z siebie żadnego dźwięku, odkąd wjechaliśmy na te jebane torowisko.
Minęło kilka sekund, nim doczekaliśmy się odpowiedzi.
– N...nie bardzo...
Zaniepokojony spróbowałem się odwrócić, ale nigdzie nie mogłem dostrzec przyjaciela. Tył wozu praktycznie nie istniał, zewsząd wystawały ostre kawałki blachy, nasze ubrania pokrywało potłuczone szkło, a najgorsze w tym wszystkim było to, że mieliśmy coraz mniej czasu. Elvis Moore po raz kolejny okazał się sprytniejszy.
– Co się dzieje, stary? – zapytał zaniepokojony Christian.
– Coś nie tak z... moją no... nogą – nie podobał mi się słaby ton Masona. Kurewsko mi się nie podobał. – Nie mogę się ruszyć.
– Zaraz cię wyciągniemy, spokojnie – obiecałem. – Liam, Benny, wysiadajcie. Szybko.
Tym razem młody nie protestował. Zapewne rozumiał, w jak gównianej sytuacji się znaleźliśmy. Nasze życie było zagrożone, a szanse na wydostanie się z tego bagna bez szwanku – cholernie niskie.
– Macie broń?
– Tak, Christian – odparł Benny, gdy zaczął przeciskać tułów przez dziurę.
– Słuchajcie, biegnijcie najszybciej, jak potraficie – instruował Collins. – Rozumiesz, Liam? Nie oglądaj się za siebie, leć prosto do samochodu Mamuta, jasne? Jeżeli Elvis Moore gdzieś tutaj jest...
– Będzie na nas polował – dokończył Liam, a mną aż zatelepało.
Niby wiedziałem, że mieliśmy ogromne kłopoty, ale kiedy usłyszałem o tym z ust nastolatka, coś we mnie pękło. Kolana zaczęło mi drżeć, a pulsowanie wewnątrz czaszki przybrało na sile.
Liam i Benjamin wyczołgali się z roztrzaskanego samochodu i zrobili dokładnie to, co kazaliśmy – mimo obrażeń, których na bank doznali podczas wypadku, popędzili przed siebie.
Razem z Christianem poszliśmy w ich ślady. Oczywiście nie uciekliśmy bez Masona, ale jakimś cudem wydostaliśmy się na zewnątrz.
Chociaż tyle dobrego, pomyślałem, gdy lodowate powietrze owiało moją zakrwawioną, spoconą twarz. Szczęście jednak nie trwało długo, bo bardzo szybko zastąpiły je szok i przerażenie.
– Gruby – jęknąłem, dostrzegłszy przyjaciela pod kawałkiem wystającej blachy. Momentalnie pojąłem, dlaczego brzmiał na tak wyczerpanego. Krew z jego nogi wylewała się strumieniami, śnieg wokół samochodu przybrał paskudnie czerwoną barwę. – Poczekaj, wyciągniemy cię!
Padłem na kolana, nie zważając na ciepłą, szkarłatną kałużę. Ku mojemu zdziwieniu, Mason leżał poza furą, a nie w środku niej, co tylko potwierdzało, że zostaliśmy porządnie przemieleni.
Nie potrafiłem zapanować nad trzęsącymi się dłońmi, gdy odsuwałem poszarpany materiał spodni rannego mężczyzny. Mason leżał w bezruchu, nie pytałem nawet, czy mogę go dotknąć, czy boli, czy ma czucie w nodze. Wiedziałem, że jeżeli nie zatamujemy krwawienia...
Nie. Nie, to niemożliwe.
Przykryłem usta brudną, zakrwawioną dłonią, kiedy moim oczom ukazał się potworny widok. Kończyna Masona była całkowicie zmasakrowana, ostra krawędź blachy oddzielała mięso od kości. Zrobiło mi się niedobrze.
– Christian... – wyszeptałem, nie mając bladego pojęcia, co dalej robić. Nie przygotowaliśmy się na coś takiego, nie mieliśmy apteczki, Mason wciąż był uwięziony. – Trzeba owinąć mu czymś nogę – zdecydowałem pospiesznie, a następnie zacząłem się rozbierać. Zrzuciłem z siebie kurtkę i bluzę, Christian zrobił to samo.
Widziałem, jak bardzo Collins był przerażony, chyba niedowierzał, że to wszystko działo się naprawdę. Mason wykrwawiał się na naszych oczach.
– To...to nie ma... sensu, chło... chłopaki...
– Zamknij ryj, Gruby – prychnąłem, owijając jego nogę rękawem bluzy. Materiał przeciekł w ułamku sekundy. – Kurwa mać! Christian, dawaj coś jeszcze!
Collins rozpiął rozporek, gotowy, by oddać Masonowi swoje spodnie. Przy panującej o tej porze roku temperaturze groziło nam wychłodzenia, a może nawet zamarznięcie, ale żaden z nas nawet o tym nie pomyślał. Liczyło się tylko to, by Mason przestał krwawić.
Ale nie przestawał.
Krwawił coraz mocniej. I coraz bardziej siniał na twarzy, w dodatku jego usta przybrały granatowy odcień.
– Mason! – ryknąłem, kiedy zamknął oczy. – Patrz na mnie!
Mężczyzna ledwo uchylił powieki.
– Uciekajcie – głos Grubego był tak słaby, że szpony strachu i żalu zatopiły się w moim gardle, uniemożliwiając mi oddychanie. – Ratu... ratujcie się...
– Nie ma mowy – Christian chwycił Masona za ramiona, po czym mocno nim potrząsnął. – Razem tu przyjechaliśmy i razem wrócimy do domu. Do Malbatu. – wziął głęboki wdech, a ja dopiero wtedy zorientowałem się, że łzy spływały mu po policzkach. – Do Nancy. – dodał.
Mason rozciągnął drżące wargi w nieznacznym uśmiechu. Zapewne kosztowało go to wiele wysiłku, bo znów zamknął oczy.
– Cho... chodźcie tu...
– Gdzie? – wydukałem z dezorientacją. – O czym ty mówisz?
Dłoń Grubego lekko drgnęła. Od razu zrozumiałem, że wzywał nas do siebie, chciał, żebyśmy przysunęli się bliżej, więc to właśnie zrobiliśmy.
Myślałem, że Mason ma jakiś pomysł, szepnie nam na ucho, co mamy robić, uwolni swoją nogę, wyczołga się spod wraku auta i wszystko będzie dobrze... ale mężczyzna miał inny plan.
Uniósł łapę i z głośnym, cierpiętniczym jękiem zarzucił mi ją na ramię.
– Dzię...kuję – wycharczał, gdy byłem już tak blisko, że czułem jego płytki oddech na policzku. – Dz...dziękuję, że... mogłem poślubić tw... twoją sio...stę. Prze...każ Nancy, że ją... ko...
– Mason – przetarłem twarz ręką, gdy coś słonego zaczęło wpływać do moich rozchylonych ust. – Sam jej to powiesz. Nie umrzesz tutaj, słyszysz? – pociągnąłem nosem, niechciane łzy rozmazywały mi obraz. – Zaraz coś wymyślimy i jeszcze będzie dobrze, okej? Musisz tylko chwilę poczekać. Błagam cię, stary, poczekaj jeszcze kilka minut...
– Christian – Mason, ignorując mój desperacki bełkot, zwrócił się do Collinsa, po czym przeniósł swoją zimną dłoń na jego kark i przysunął go do siebie, tak jak chwilę wcześniej zrobił ze mną. Zaledwie milimetry dzieliły nas od umierającego przyjaciela, leżeliśmy we trójkę, jak zawsze razem, nie zwracając uwagi na śnieg, który z każdą sekundą stawał się coraz bardziej czerwony. – Ucie... uciekajcie. Musicie wró...cić do domu, niedługo zo...zostaniesz ojcem. Ale ostrz...gam cię, Chris...tian – kąciki ust Masona znów delikatnie się uniosły. – Jeżeli nazwiesz syna... moim imieniem... jak w jakimś gów...gównianym dramacie... to... to obiecuję, że... będę cię straszył po... nocach.
Pokręciłem głową. Brakowało mi tchu, słów i pomysłów. Nie potrafiłem pomóc bratu, frustracja przejęła nade mną kontrolę. Zacząłem wrzeszczeć.
– Nie zgadzam się, rozumiesz?! – gdy Mason ponownie zamknął oczy, uderzyłem go w siny policzek. Nieco go tym ocuciłem, lecz tylko na moment.
Christian przycisnął twarz do tułowia naszego przyjaciela i zaczął rozpaczliwie wyć.
To nie może być prawda, Gruby wcale nie umiera. Wszystko się ułoży.
Nie dopuszczałem do siebie brutalnej rzeczywistości. Przecież Mason miał przed sobą całe życie, w domu czekała na niego Nancy, w tym roku planował zostać tatą...
Walnąłem pięścią w śnieg i stęknąłem z bólu. Trafiłem w pierdolone, żelazne szyny i kłujący żwir, efektem czego w mig przypomniało mi się, że wciąż leżeliśmy na przejeździe kolejowym.
Zamarłem, uświadomiwszy sobie, co w każdej chwili może nastąpić.
– Jeżeli stąd nie uciekniemy, zabije nas pociąg – wsunąłem palce we włosy.
Mason potaknął.
– Spa... spadajcie, chło...paki. Kocham was.
Wszystko, co działo się później, pamiętam jak przez mgłę.
Nie mam bladego pojęcia, jak udało mi się stanąć na nogach. Cały świat wirował, mdliło mnie, w uszach słyszałem piski. Chwiałem się na boki, gdy odchodziłem, z każdym krokiem zwiększając dystans między mną, a Masonem i Christianem. Wreszcie okrążyłem auto.
Nie zarejestrowałem momentu, w którym odnalazłem klapę od bagażnika, mój umysł się wyłączył, bo prawdopodobnie wiedział, że byłem zbyt słaby psychicznie, aby udźwignąć ciężar tego, co planowałem zrobić.
Czułem się jak na haju.
Jestem w stanie przypomnieć sobie zaledwie urywki koszmaru, który rozegrał się na torowisku tamtej cholernej nocy.
Padłem na kolana.
Cały drżałem.
Mason krzyczał. Nie miał siły, ale krzyczał. Krzyczał tak strasznie, że wyciskał ze mnie łzy. Krzyczał dopóki nie zemdlał... a ja dalej piłowałem.
Raz po raz zanurzałem ostre zęby piły w rozszarpanym mięsie mojego przyjaciela. Krew ściekała mi po dłoniach, ubraniach, twarzy.
Odcinałem bratu nogę na żywca.
I nawet, kiedy leżał nieprzytomny, bez ruchu... wciąż słyszałem jego wrzask pełen agonii.

CZYTASZ
MALBAT TOM 5
Mystery / ThrillerBędzie mocno, będzie bardzo krwawo, będzie mrocznie, będzie śmiesznie. Kiedyś wymyślę lepszy opis... Albo i nie :) OSTRZEŻENIE: Opowiadanie zawiera opisy przemocy, brutalnych tortur, przemocy seksualnej, narkotyków, wulgaryzmy.