Christian
Czasami zastanawiałem się, czy wierzę w Boga. Czasami szukałem dowodów na jego istnienie, a później usilnie próbowałem obalić je argumentami naukowców. Czasami postrzegałam religię jako narzędzie kontroli społecznej. Czasami mówiłem, że niebo nie istnieje, a jest wymysłem, który pomaga zmuszać ludzi do przestrzegania kategorycznych norm moralnych. Czasami... Tak, tylko czasami, bowiem istniały chwile, gdy naprawdę stawałem się najbardziej wierzącym człowiekiem na świecie, znałem tysiące modlitw i błagałem Najwyższego o odpuszczenie grzechów. Do takich chwil zaliczyłbym moment, w którym siedziałem na miejscu pasażera, a pierdolony Neil Lewis prowadził samochód. Nie miałem żadnych wątpliwości – wiózł nas do samego piekła.
– Jezu! Zwolnij, do cholery! – moje spocone dłonie ślizgały się po plastikowym uchwycie wiszącym pod sufitem. – Zabijesz nas!
Neil nie oderwał wzroku od jezdni. Nie wiedziałem, z jaką prędkością pędził, bo pierwszy raz w życiu bałem się spojrzeć na licznik.
– Ja pierdolę, zostanie z nas miazga. – Jęknął przerażony Liam, gdy zmaltretowany silnik wydał z siebie głośne ryknięcie.
Kątem oka zauważyłem, jak Lewis sięga po telefon i mocno go ściska. Cały drżał, a jego nieskoordynowane ruchy podczas prowadzenia fury, były niczym małe gwoździki – idealne do zbicia sześciu trumien. Zamknąłem oczy, bo ze stresu aż zakręciło mi się w głowie.
Po kilku sekundach usłyszeliśmy spokojny, męski głos.
– Tak?
– Otwieraj bramę. – Wycedził Neil bez przywitania.
– Słucham? – gość nie brzmiał na zaskoczonego, bardziej rozbawionego. Zapewne nie wiedział, że mój przyjaciel nie żartował, bo gdyby było inaczej, pobiegłby otworzyć tę zasraną bramę i to w podskokach.
– Otwieraj albo wjadę z bramą.
Wytrzeszczyłem gały i aż się zapowietrzyłem.
– Nie przejedziemy! – wrzasnąłem. – Zginiemy na miejscu!
– Przejedziemy.
Rachel złapała Neila za ramię, jednak niespecjalnie go to obeszło.
– Ta brama jest nie do sforsowania! Opanuj się, człowieku!
– Otwieraj. – powtórzył twardo Neil.
Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki nic nie odpowiedział. Chyba dotarła do niego powaga sytuacji.
– Z kim mam przyjemność? – Zapytał wreszcie.
– Neil Lewis. Jak nie wiesz, kim jestem, to sobie sprawdź w internecie. Za trzy minut brama ma być otwarta.
– Panie Lewis, z całym szacunkiem, ale wie pan, że nie mogę...
– Dwie minuty i pięćdziesiąt sześć sekund.
Pochyliłem się do przyjaciela, po czym złapałem jego telefon i przyłożyłem sobie do ust.
– Tu Christian Collins – zawołałem, czując jak pot spływa mi po kręgosłupie. – Otwieraj tę jebaną bramę! Ten dureń się nie zatrzyma!
Ochroniarz najpierw zawołał kumpla z branży, a później wspólnymi siłami próbowali przekonać Neila, że nie mogą otworzyć bramy i wpuścić nas na terytorium Malbatu bez potwierdzenia naszej tożsamości.
– Bardzo nam przykro, ale...
– Została wam niecała minuta – Neil zamiast zwolnić, dodał gazu, przez co dosłownie wbiło mnie w oparcie fotela.
Wyjechaliśmy zza zakrętu, w oddali dostrzegłem wielką, stalową bramę. Nie musiałem widzieć własnego odbicia w lustrze, by wiedzieć, że byłem blady jak ściana. Nic zresztą dziwnego – oddychałem zdecydowanie zbyt rzadko niż potrzebował tego mój organizm.
Ochroniarze prawdopodobnie nas zauważyli, a przynajmniej zaczęli panikować, jakby tak właśnie było.
– Panie Lewis!
– Piętnaście sekund.
Benny pochylił głowę i schował ją między kolanami, a następnie rzucił zachrypniętym głosem:
– To nasz koniec. Powiedzmy sobie coś wzruszającego na pożegnanie...
– Chyba mam chorobę lokomocyjną – stęknęła Astrid. – Zaraz puszczę pawia.
– Wzru-sza-ją-cego, do kurwy nędzy!
– Nie chcę umierać, nie zdążyłem przelecieć nauczycielki od historii!
– Co?! – odwróciłem się w kierunku syna.
– Nie no, nic...
– Dziesięć sekund.
– Neil! – zaskomlała Rachel.
Blondyn nie zwolnił, zamiast tego jeszcze mocniej zacisnął ręce na kierownicy.
– Panie Lewis!
– Pięć sekund.
– Dobra, kurwa, otwieraj tę bramę! – usłyszałem przerażonego ochroniarza. Miałem ochotę paść na kolana i całować mu nogi z wdzięczności, ale obawiałem się, że mężczyźni i tak nie zdążą zdziałać zbyt wiele. Rozsunięcie skrzydeł bramy zajmowało trochę czasu. – Pospiesz się, Elijah!
– No właśnie! Pospiesz się, Elijah! – Wywrzeszczałem do telefonu, choć nie miałem pojęcia, kim był ten gość.
Wyjrzałem przez szybę. Dwóch facetów w identycznych uniformach pchało na siłę metalowe wrota, by jak najszybciej zrobić nam przejazd. Wyglądali, jakby mieli jebnąć na zawał. Jeden z nich potknął się o własne nogi, ale nie marnował cennych sekund i walczył z bramą na czworakach.
– Trzy.
– Mam dość, to nie na moje nerwy! – Benjamin sięgnął po giwerę i przystawił ją sobie do czoła. – Wolę sam się zabić.
– Dwa – silnik znów wydał przeciągły, dziwaczny dźwięk, trochę jakby się dławił.
– Benny, odłóż broń! Ochujałeś?!
– Jeden.
Zacisnąłem powieki. Byłem przygotowany na uderzenie, czułem pewnego rodzaju akceptację. Durny Neil postanowił nas zabić, więc przestałem walczyć z jego decyzją, krzyki i tak nie miały już sensu. Jakby się nad tym zastanowić – tyle lat przyjaźni z tym pojebem musiało doprowadzić nas do śmierci, nie było innej opcji.
Czekałem na moment, w którym zostaniemy zgnieceni niczym delikatne figurki z wosku, lecz, ku mojemu zdziwieniu, ryk silnika wcale nie ustał. Nie zastąpił go huk i odgłosy miażdżenia blachy, po prostu straciłem równowagę. Odruchowo wczepiłem palce w materiał fotela i uchyliłem jedno oko, by zorientować się, na jakim etapie umierania byliśmy.
– Żyjemy? – zapytałem z takim zdziwieniem, że aż sam nie poznawałem własnego głosu. – Zdążyli otworzyć bramę?
Pędziliśmy po nierównościach, śnieg, błoto i resztki trawy wylatywały spod kół rozszalałego pojazdu, zostawialiśmy wyryte ślady w ziemi. Neil nawet nie próbował udawać, że stara się jechać po asfalcie, najzwyczajniej w świecie gnał przez środek naszej posiadłości, a jedynym logicznym manewrem, który wykonał, było ominięcie basenu.
– Chwyćcie się czegoś – poradził nam Lewis, więc od razu go posłuchaliśmy. – Zraz hamujemy.
Mój tępy przyjaciel mówiąc „zaraz", miał na myśli „dokładnie w tym momencie", toteż nim zdążyłem choćby ruszyć ręką, by złapać uchwyt przy drzwiach, wdepnął w pedał, a auto gwałtownie zwolniło.
Uderzyłem czołem w przednią szybę, na plecach poczułem czyjeś nogi, wszyscy lecieliśmy do przodu, a rozpędzone auto wciąż sunęło po trawie, zupełnie jak krążek hokejowy po gładkim lodowisku. Zatrzymaliśmy się dopiero kilka metrów przed ostatnim domem na naszej posesji – mało brakowało, a wpadlibyśmy do salonu Rachel.
– No, jesteśmy.
Obróciłem twarz w kierunku kierowcy. Miałem ochotę powiedzieć mu coś dosadnego, ale nie mogłem przestać dyszeć. Płuca prawie wylazły mi gardłem.
Powoli sięgnąłem do klamki, potrzebowałem odetchnąć świeżym powietrzem.
– Christian?! – usłyszałem, gdy tylko uchyliłem drzwi. Nie byłem pewny, czy naprawdę docierał do mnie głos mojej kochanej Alice, czy może były to cholerne halucynacje spowodowane niedotlenieniem i silnym stresem. – Kochanie! Co wy tu robicie?!
Uniosłem zamglony wzrok na stojącą obok wozu kobietę.
– Alice?
– Wszystko w porządku? – puściła smycz, którą trzymała w dłoni i zaczęła pomagać Benjaminowi. On jako pierwszy wydostał się z pojazdu i padł na ziemię.
Nie wiem, kiedy Neil opuścił auto, ale już po chwili trzymał Lillian na rękach i mocno ją przytulał.
– Jezu, dlaczego wjechaliście tu jak szaleni?! – Alice popatrzyła na nas z przerażeniem. – Myślałam, że nie zdążycie wyhamować!
– My też tak myśleliśmy – wydukała Astrid, gdy udało jej się stanąć na drżących nogach.
– Ale co wy tu robicie? Wróciliście ze Stanów?
Wziąłem głęboki wdech, wysiadłem z samochodu i zaniepokojony popatrzyłem na żonę.
– Przekazaliśmy Alberto, że skracamy nasz pobyt w Alabamie – odparłem. – Nie powiedział wam?
Alice pokręciła głową.
Nagle powietrze przestało być mroźne i rześkie, a stało się cholernie gęste, ciężkie. Rozbolała mnie klatka piersiowa, a adrenalina na nowo zaczęła krążyć moimi pulsującymi żyłami.
– Gdzie jest Olivia? – Odezwał się Neil.
– U nas. Nie chciała spać sama, bo...
– Błagam, zajmij się Lillian – Lewis postawił córeczkę na trawie, a następnie podniósł smycz i przyciągnął Balto do Alice. – Za chwilę wrócę.
– Nie ma problemu, ale...
– Później ci wyjaśnię! – Odkrzyknął, ruszając biegiem w kierunku mojego domu.
Zerwałem się z miejsca, po czym pognałem za przyjacielem. Jak na kogoś, kto niedawno przeszedł wiele zdrowotnych zawirowań, wręcz balansował na granicy życia i śmierci, biegł naprawdę szybko. Musiałem dać z siebie wszystko, by za nim nadążyć, a zmęczenie po podróży w połączeniu ze zmianą czasu ani trochę nie pomagało w utrzymaniu tempa. Brakowało mi sił, lecz wreszcie dopadliśmy do drzwi wejściowych.
– Oli! – Wrzasnął zdyszany Neil.
– Sprawdźmy... dół, a później... górę – rozejrzałem się na boki, próbując wyrównać oddech.
– Christian, mam złe przeczucia.
Ja również, pomyślałem.
– Nie panikuj – wykonałem uspokajający gest dłońmi. – Nie mamy pewności, że ludzie Olgierda...
– Ludzie Olgierda to potwory, sam widziałeś.
Na wspomnienie brutalnego, mrożącego krew w żyłach nagrania, przeszły mnie ciarki.
Nie odpowiedziałem Neilowi, bo nie potrzebował mojego potwierdzenia. Miał całkowitą rację i świetnie zdawał sobie z tego sprawę, więc zamiast gadać zajęliśmy się przeszukiwaniem każdego pokoju... a było ich sporo. Po raz kolejny kląłem w duchu na ilość pomieszczeń.
Wreszcie doszliśmy do schodów i wbiegliśmy na górę, przeskakując po dwa stopnie. Pot ciekł mi po plecach, w ustach miałem prawdziwą Saharę.
– Neil – wychrypiałem z trudem, zauważywszy zamknięte drzwi od sypialni dla gości. – Sprawdź tam.
Lewis błyskawicznie przemierzył krótki korytarz i wparował do pokoju z taką dynamiką, że klamka walnęła o ścianę, a kawałek odłupanego tynku upadł na podłogę.
Nie zdążyłem dotruchtać do przyjaciela, nim z jego gardła wyrwał się krzyk pełen rozpaczy.
– Oli! Co on ci zrobił?!
Zacisnąłem pięści, napędzony strachem i wściekłością dołączyłem do Neila, a następnie stanąłem jak wryty. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, więc mrugałam jak porąbany, by mieć stuprocentową pewność, że nie doskwierają mi żadne problemy ze wzrokiem.
Olivia siedziała w rogu pokoju, podarty szlafrok zwisał z jej drżących ramion, a w dłoniach trzymała brudny nóż. Szkarłat ściekał po nadgarstkach kobiety i kapał na podłogę. Czerwone krople upadały tuż obok leżącego, wciąż żyjącego Tadasa, który zgrzytał zębami i mocno uciskał swoje – jak przypuszczałem – poderżnięte gardło. Spomiędzy palców wypływała mu krew, ale najwyraźniej był w stanie oddychać.
Jeszcze.
Neil chwycił Olivię i zamknął ją w uścisku, a ta momentalnie się rozpłakała. Nie wiedziałem, jak długo wstrzymywała szloch, ale gdy wreszcie pozwoliła sobie na oczyszczenie z emocji, brzmiała naprawdę rozdzierająco. Płacz szybko przeobraził się w głośne, niekontrolowane wycie.
– Przepraszam – mój przyjaciel posadził sobie Olivię na kolanach i zaczął nią lekko kołysać na boki. – Przepraszam, że tak bardzo chciałem tam polecieć... Nie powinienem był zostawiać cię z Olgierdem i jego ludźmi. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. – Pocałował kobietę w środek czoła. – Przepraszam...
Oli wypuściła z ręki nóż, a po chwili kurczowo złapała materiał bluzy Neila. Wyglądała jak mała, przerażona koala. Na widok przyjaciółki aż serce ścisnęło mi się z żalu.
– To nie twoja wina – wyszeptała, nie przestając łkać.
Neil odchylił głowę, by móc spojrzeć na Olivię.
– Proszę cię, powiedz mi, czy on – przełknął ślinę, a jego jabłko Adama poruszyło się i opadło. – Czy Tadas cię zgwałcił?
Oli zacisnęła powieki, spod których w okamgnieniu trysnęła kolejna fontanna łez.
– Nie. Nie zdążył.
Odetchnąłem, oparłszy dudniącą skroń o framugę. Olivia przeżyła coś potwornego i nie potrafiłem wyobrazić sobie, jak bardzo musiała być roztrzęsiona, ale cieszyłem się, że uniknęła najgorszego. Była bliska doświadczenia niesamowitego koszmaru, ale dzięki Bogu zdołała się obronić. Przepełniały mnie gniew, smutek, ale również duma. Oli dała radę stawić czoła bestii w ludzkiej skórze...
Dźwięk szybkich, ciężkich kroków wyrwał mnie z przemyśleń i natychmiast ściągnął na ziemię. Odruchowo położyłem dłoń na spluwie, lecz cofnąłem ją, gdy moim oczom ukazał się wyraźnie zdenerwowany Alberto. Czoło miał zmarszczone i pokryte potem, źrenice rozszerzone, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała tak energicznie, że od razu zrozumiałem, iż coś było nie w porządku.
Przemierzył korytarzyk w dwóch susach.
– Kurwa – wydusił, gdy stanął w progu. Wlepiał dzikie spojrzenie w nieustannie charczącego Tadasa. – Co tu się stało?
Głowa Neila wystrzeliła do góry.
– A jak ci się wydaje? – Warknął. – Ten kutas próbował zgwałcić Olivię!
– Naprawdę? – Alberto wsunął palce we włosy i pokręcił głową, jakby nie dowierzał, że podwładny Olgierda, jego najlepszego przyjaciela oraz cudownego wspólnika, okazał się obrzydliwą, bezlitosną gnidą. – Olivio, skrzywdził cię?
Kobieta niechętnie zerknęła na szefa.
– Trochę mnie poszarpał i uderzył w twarz.
– Zabiję tego skurwysyna – Neil poruszył się nerwowo.
Gdyby nie obejmował Oli, na bank bez wahania dokończyłby to, co kobieta zaczęła, a ja doskonale rozumiałem swojego przyjaciela – nóż sam prosił się o zatopienie go w gardle Tadasa.
– Nie – dowódca gwałtowne uniósł rękę. – Ma przeżyć. Zróbcie mu jakiś opatrunek, zatamujcie krwawienie i ukryjcie gdzieś... na przykład w piwnicy, albo... nie wiem...
Zdezorientowany rozchyliłem usta.
– Co się dzieje, Alberto?
– Wszystko wam wyjaśnię, ale nie teraz. – Odparł pospiesznie, po czym wyciągnął z kieszeni telefon. – Oli, bardzo mi przykro. Porozmawiamy później. – Rzucił, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju.
Wystartowałem za nim.
– Dlaczego Alice nie miała pojęcia o naszym powrocie? – Zawołałem.
– Christian, nie teraz.
– W co ty pogrywasz, do chuja?
Mężczyzna przystanął w półkroku, napiął mięśnie, a następnie wypuścił powietrze z głośnym, nieco przerażającym świstem.
– Ukryjcie Tadasa, posprzątajcie krew i przyjdźcie do mnie za pół godziny. – Rozkazał kategorycznie, nawet nie patrząc w moją stronę.
Nie odpowiedziałem, po prostu stałem, gapiąc się na szerokie plecy szefa. Całe bagno związane z motocyklistami zaczęło mnie przygniatać. Pobicie Liama, porwanie Neila, podejrzane interesy, napaść na Olivię... Wszystko to zaatakowało mój umysł w dosłownie jednej chwili. Współpraca z Olgierdem od początku cuchnęła gównem.
Alberto nie zaczekał, aż do niego dołączę. Zbiegł po schodach i jak gdyby nigdy nic, zaczął kierować się do wyjścia. Był już daleko i w normalnych okolicznościach pewnie nie usłyszałbym jego rozmowy, ale tym razem okoliczności do normalnych nie należały – zamknąłem oczy i nadstawiłem uszu, kiedy w holu na parterze rozbrzmiał wyluzowany głos naszego dowódcy.
– Olgierd? Cześć. Mógłbyś wpaść do mnie za trzydzieści minut? Muszę coś załatwić i potrzebuję twojej pomocy.
CZYTASZ
MALBAT TOM 5
Mystery / ThrillerBędzie mocno, będzie bardzo krwawo, będzie mrocznie, będzie śmiesznie. Kiedyś wymyślę lepszy opis... Albo i nie :) OSTRZEŻENIE: Opowiadanie zawiera opisy przemocy, brutalnych tortur, przemocy seksualnej, narkotyków, wulgaryzmy.