Rozdział 32

1.8K 139 55
                                    


  Liam

Szaleństwo, beztroska, ekstaza, wolność... i stewardessy. Zajebiste stewardessy.
Amerykański klimat pełen dzikiej energii uderzył w nas od razu po wylądowaniu w Montgomery. Nic dziwnego, że trochę nam odbiło – zamiast paskudnej pluchy oraz przygnębiającego mroku, powitały nas piękny, słoneczny dzień, dwadzieścia sześć stopni na plusie i zapach. Zapach, którego z początku nie potrafiłem rozszyfrować, jednak szybko odnalazłem pasujące określenie – powietrze pachniało domem. Takim prawdziwym, rodzinnym i choć nie czułem tej specyficznej woni od ponad dziesięciu lat, byłem święcie przekonany o swojej racji. Wystarczyło zresztą spojrzeć na ciocie, wujka Neila i ojca. Przyciskali nosy do szyb w wynajętym, siedmioosobowym suvie i jak zahipnotyzowani przyglądali się budynkom, ulicom czy zupełnie obcym, a jednak na swój sposób bliskim naszych serc ludziom.
– Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jesteśmy. – Rachel jako pierwsza oderwała wzrok od widoków za oknem i przeniosła spojrzenie prosto na mnie. – Nie ma jak w domu, co?
Pokiwałem głową, chociaż szczerze mówiąc, nie pamiętałem zbyt wielu szczegółów z Montgomery. Urodziłem się w miejscu, które moja mama zwykła nazywać kryjówką, później przez krótki czas mieszkaliśmy na obrzeżach miasta w ładnym mieszkaniu na poddaszu, a na końcu znów wróciliśmy do ogromnego, starego domu. To właśnie tam wszystko się zaczęło i skończyło – członkowie Malbatu zamieszkali razem, by wspólnie zaplanować wielką misję przemytniczą. Szkoda, że byłem zbyt mały, by uczestniczyć w tych naradach, to musiało być coś cholernie wielkiego, zdumiewającego.
– Dlaczego wybraliśmy lotnisko w Montgomery? – Zapytałem, oparłszy kark o zagłówek fotela.
Wspomnienia akcji związanej z przemytem doprowadziły mnie do jej brutalnego finału – moja biologiczna mama zmarła, wszystko się zjebało, Hammer zdradził naszą rodzinę i musieliśmy uciekać. Nic więc dziwnego, że pytanie, nad którym zastanawiałem się sporą część lotu, wreszcie zostało wypowiedziane na głos.
Tata zerknął w moją stronę.
– Nie musisz się martwić, Liam. – Posłał mi uspokajający uśmiech. – Jesteśmy bezpieczni.
– Wiem. Po prostu nie rozumiem, skąd ten pomysł. W Alabamie jest mnóstwo innych lotnisk.
Wujek Neil zaśmiał się pod nosem, na co przewróciłem oczami. Wiedziałem, że jeżeli ktoś uzna moje pytanie za głupie i bez skrępowania postanowi zademonstrować swoje rozbawienie w jakiś bezczelny sposób – będzie to właśnie Lewis.
– Z czego się śmiejesz? – Burknąłem.
– Z ciebie – odparł i mrugnął do mnie zaczepnie. – Zróbmy mały test. Wyobraź sobie, że jesteś szefem Malbatu...
– No, już niedługo nim będę. Mów dalej.
Astrid, Rachel, tata i Neil wybuchli śmiechem. Nawet Benny, który siedział za kierownicą i przez cały czas usilnie próbował się skupić, uniósł kąciki ust.
– Które lotnisko wybrałbyś na nasz przylot? – Ciągnął luzacko wujek.
Wyjrzałem przez okno, a następnie wzruszyłem ramionami.
– Nie wiem... Birmingham-Shuttlesworth?
– Błąd, gamoniu.
– Neil. – Ojciec, choć wciąż wyraźnie rozweselony, stanął w mojej obronie i szturchnął blondyna w ramię. – Bądź trochę bardziej wyrozumiały.
– Wtedy niczego się nie nauczy.
– Niby dlaczego dokonałem złego wyboru? – Nie rozumiałem. – Birmingham jest oddalone od Montgomery o jakieś sto czterdzieści kilometrów i...
– Skarbie, nie wybierasz lotniska, które jest najdalej, tylko takie, które jest najbezpieczniejsze. – Ciocia Rachel weszła mi w słowo. – W naszym przypadku najbezpieczniejsze są miejsca mało popularne i słabo strzeżone, ewentualnie z możliwością przekupienia paru osób. Port w Montgomery obsługuje głównie lokalne i regionalne loty.
Przygryzłem koniuszek języka, czując jak policzki pieką mnie ze wstydu. No tak, odpowiedź Rachel była kurewsko logiczna, sam mógłbym na to wpaść.
– Dobra, już czaję. – Przetarłem twarz ręką, a chwilę później westchnąłem z zażenowaniem.
Neil, prawdopodobnie dostrzegłszy moją reakcję, nieco złagodniał, przestał szczerzyć się ze złośliwym błyskiem w oku, oparł łokcie na plastikowym stoliku samochodowym i rzucił:
– Wyluzuj, młody. Masz jeszcze czas, żeby przygotować się do roli wielkiego szefa mafii.
Łypnąłem na wujka spod byka.
– Wciąż robisz sobie ze mnie jaja, prawda?
– Tak. – Odpowiedział.
– Nie wierzysz, że zostanę dowódcą Malbatu?
– Nie.
Uniosłem ręce i ułożyłem je sobie pod głową.
– Lillian będzie miała ze mną przerąbane. – Oznajmiłem z zadowoleniem w głosie. Oczywiście, że nie zrobiłbym nic wrednego ukochanej kuzynce, przecież traktowałem ją jak młodszą siostrę, ale uderzenie w czuły punkt Neila okazało się być strzałem w dziesiątkę. – Na pierwszej misji, którą zorganizuję, będzie udawała striptizerkę.
Lewis zmrużył powieki i mocno zacisnął szczękę.
– Perfidny gówniarz – syknął, po czym powoli przeniósł wzrok na Christiana. – Widać, że to twój syn.

***

Zatrzymaliśmy samochody na dwóch miejscach parkingowych, a następnie wszyscy razem – dwunastoosobową ekipą – ruszyliśmy do opłaconego wcześniej pensjonatu. Chociaż Alberto i Olgierd postanowili ulokować nas w małej, niezbyt znanej, wręcz trochę zapomnianej przez świat dzielnicy, okazało się, że i tak mogliśmy dojść na piechotę do wielu sklepów. Po latach spędzonych na norweskich zadupiach, było to naprawdę miłym zaskoczeniem. Postanowiliśmy więc nie zwlekać ani chwili, niemalże od razu przebraliśmy się w lżejsze ubrania i ruszyliśmy na zakupy prawdziwych gangsterów. Dwadzieścia minut później wracaliśmy już do hotelu z torbami wypełnionymi amerykańskim, śmieciowym żarciem.
Niech żyje wolność.
– Przekręcisz się – Benny popatrzył na Neila, który wepchnął sobie do ust aż trzy babeczki o smaku masła orzechowego, przez co wyglądał jak najszczęśliwszy chomik na świecie.
– Trudno. – Odpowiedział mu, gdy wreszcie przełknął słodycze, a jego policzki przestały być wypchane. Następnie chwycił brzeg swojej koszulki, zdjął ją przez głowę i niedbale cisnął w kąt. Wylądowała tuż obok mojego T-shirtu, który ściągnąłem parę minut wcześniej. Zmiana klimatu dawała nam w kość, ale nikt nawet nie śmiał narzekać na wysoką temperaturę.
Leżeliśmy na dwóch złączonych łóżkach, pochłaniając niezliczone ilości przekąsek. Z przejedzenia zaczął boleć mnie brzuch, ale nie miałem zamiaru przestać ładować w siebie kolejnych porcji pustych kalorii, moje kubki smakowe szalały.
Pensjonat składał się z trzech sypialni, małej kuchni i dwóch łazienek, więc na szczęście nie musieliśmy oglądać ludzi Olgierda częściej niż było to absolutnie konieczne. Dzięki temu wszyscy wciąż mieli się dobrze, nikt nie został ranny... lub zamordowany.
– Ciekawe, co robi Alice.
Popatrzyłem na tatę z rozbawieniem. Gapił się w sufit, jakby nie widział swojej żony od kilku miesięcy i był bliski uschnięcia z tęsknoty.
– Pewnie śpi. – Zerknąłem na zegarek. – Skoro u nas jest szesnasta, to w Bodø...
– Dwudziesta trzecia. – Astrid okazała się szybsza w liczeniu. – Wyluzuj, Christian. Alberto jest na miejscu, ma oko na wszystkich, gdyby coś się działo...
– Ufacie mu?
Tym razem nie tylko ja przeniosłem spojrzenie na mojego ojca. Wszyscy, łącznie z Neilem, który dotychczas największe zainteresowanie poświęcał słodyczom i słonym chrupkom, zmarszczył brwi, wlepił w Christiana wzrok pełen niedowierzania i spytał półszeptem:
– Alberto?
– Nie – tata machnął ręką, gdy zrozumiał, że wyraził się niejasno. – Olgierdowi.
W pokoju zapanowała cisza, która najprawdopodobniej nie wynikała z faktu, że moi bliscy nie znali odpowiedzi na pytanie Christiana. Wręcz przeciwnie – odpowiedź była tak jasna, że nie widzieli sensu w jej udzielaniu.
– Cóż – Rachel odchrząknęła, chwyciła paczkę kwaśnych żelków i zaszeleściła opakowaniem, jakby nie bardzo wiedziała, co zrobić z dłońmi. – Wykonujemy rozkazy Alberto. – Ewidentnie próbowała wybrnąć z niewygodnego tematu.
Tata skrzyżował nogi w kostkach i poprawił poduszkę pod głową.
– A co, jeżeli...
– Stary, przestań. – Neil przeturlał się na plecy, by przybrać pozycję podobną do mojego ojca, już po chwili leżeli ramię w ramię.
Mimowolnie popatrzyłem na obydwu mężczyzn, docelowo jednak skupiłem się na Lewisie. Od czasu porwania rzadko widywałem go bez koszulki. Z jednej strony coraz bardziej przypominał dawnego siebie, dużo ćwiczył, brał suplementy, przestrzegał diety rozpisanej przez Benjamina i Theodora, lecz z drugiej... wystarczyło spojrzeć na niezliczoną ilość makabrycznych blizn, które już na zawsze miały przypominać mu o tym, że nigdy nie będzie taki sam, jak wcześniej.
Przesunąłem wzrok niżej i dostrzegłem ślad po przypaleniu. Momentalnie przeszły mnie dreszcze.
– Niby dlaczego mam przestać? – Żachnął się tata.
– Bo dramatyzujesz.
– A jeżeli mam rację? Olgierd jako pierwszy w historii rozdzielił Malbat.
– Był jeszcze Hammer – wtrąciła cicho Astrid.
– On doprowadził do rozłamu, to co innego.
– Czy ja wiem...
– Słuchajcie – Christian podniósł się do siadu i oparł łokcie na kolanach – prawda jest taka, że jesteśmy w jebanym Montgomery, więc gdyby cokolwiek się stało...
– Niby co? – Parsknął Neil. – Przecież od początku znałeś plan, wiedziałeś z czym wiąże się wylot do Stanów. Skąd te nagłe wątpliwości?
– Nie wiem. Po prostu mam złe przeczucia.
– Czyli miałem rację. – Blondyn uśmiechnął się pod nosem. – Dramatyzujesz.
– A ty nie martwisz się o Olivię i Lilly? – Wtrąciła Rachel, najwyraźniej obierając stronę Christiana. – Zostały same z Olgierdem.
Lewis przygryzł opuszkę kciuka. Słowa przyjaciółki niezaprzeczalnie wywołały w nim reakcję, którą za wszelką cenę próbował ukryć. Denerwował się.
– Nie zostały same. – Rzucił wreszcie. – Alberto pilnuje porządku, Michael czuwa, a Mason w razie potrzeby zasłoni dziewczyny własnym ciałem. Żadna kula nie przejdzie na wylot przez jego spasioną dupę, więc jestem zajebiście spokojny. – Odwarknął. – Możemy już skończyć ten temat i zabrać się do roboty? Nie przyjechaliśmy tu odpoczywać.
Ojciec zmierzył przyjaciela uważnym, nieco krytycznym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Chwycił garść papierków po słodyczach, które przed chwilą zjadł, wstał z łóżka i wrzucił je do stojącego w roku pokoju kosza na śmieci.
– Przekażcie motocyklistom, że za godzinę wyjeżdżamy. – Mruknął rozkazująco, nim agresywnym krokiem wyszedł z pomieszczenia.
Benjamin, Astrid i Rachel posłuchali polecenia i natychmiast zerwali się na równe nogi. Chyba nie chcieli zaostrzać sytuacji i podsycać gniewu mojego taty, bo niby jak inaczej wytłumaczyć ich błyskawiczną gotowość do działania?
Zamyśliłem się przez dłuższą chwilę i wreszcie doszedłem do wniosku, że cieszył mnie fakt, iż Christian budził respekt w naszej rodzinie. W końcu, gdy w pobliżu nie było Alberto, to właśnie on zajmował miejsce szefa w hierarchii Malbatu. Stwierdziwszy, że pozycja ojca może pomóc mi w osiągnięciu celu, uśmiechnąłem się z zadowoleniem.
– A ty co? – wujek Neil szturchnął mnie w bok. – Masz jakieś ulgi u tatusia? Zbieraj dupę i bierz się do pracy.
Spojrzałem na mężczyznę, nim sam zdążył się podnieść.
– Mogę o coś zapytać?
– Nie. – Odpowiedział.
– Wybaczyłeś im? – Spytałem mimo odmowy, po czym uniosłem palec i wycelowałem nim w Lewisa, wskazując jego naznaczoną bliznami skórę.
Neil zmrużył powieki, a gdy myślałem już, że nie będzie chciał ze mną rozmawiać na ten niezbyt przyjemny temat, zauważyłem, jak kąciki ust wujka wędrują ku górze. Nie było w nim jednak grama rozbawienia. Nie, to co czuł, było o wiele bardziej niepokojące.
– Byłem tylko dzieckiem, kiedy w zemście zamordowałem człowieka. – Przypomniał mi przerażającym szeptem. Moje nagie ramiona w ułamku sekundy pokryły się gęsią skórką. – Więc jak myślisz, Liam? Jestem zdolny do odpuszczania grzechów?

***

Tym razem za kierownicą usiadła Rachel. Cóż, z reguły nie byłem ani panikarzem jak Benjamin, ani wrednym szowinistą jak Neil, ale, na Boga, kto tej kobiecie dał kluczyki?
Zaciskałem palce na uchwycie pod sufitem, choć świetnie zdawałem sobie sprawę, że jeżeli dojdzie do wypadku, niewiele mi to pomoże. Przy prędkości, którą się poruszaliśmy, wszyscy zginęlibyśmy na miejscu. I żeby była jasność – też lubiłem wdepnąć w gaz. Po prostu, kiedy to ja siedziałem za kółkiem, jechałem, kurwa, w miarę prosto.
– Poznajecie okolicę? – ciocia Rachel odwróciła wzrok od drogi. Nie, nie wzrok tylko całą głowę i spojrzała na nas przez ramię z szerokim uśmiechem.
Ojciec zrobił się blady jak ściana, a Neil z Bennym odruchowo rzucili się sobie w ramiona i zaczęli głośno wrzeszczeć. Tylko Astrid, która na szczęście siedziała na przednim fotelu, zachowała zimną krew, złapała za kierownicę i prychnęła:
– Patrz, jak jedziesz, kretynko!
– Sorki. Przez te widoki zapomniałam, że prowadzę.
Zignorowałem wiązankę soczystych przekleństw w wykonaniu taty oraz wujków, a następnie przycisnąłem czoło do chłodnej szyby.
– Gdzie jesteśmy? – Zapytałem, przyglądając się przeciętnym, szarobiałym budynkom. Nic szczególnego, ot zwyczajne blokowisko.
Neil również wyjrzał przez okno.
– Nie wiesz?
– Nie. – Wzruszyłem ramionami. – Raczej nigdy tu nie byłem.
– Byłeś, bo bardzo lubiłeś tu przyjeżdżać – zaśmiał się Christian. – Nasza stara, dobra restauracja.
Wytrzeszczyłem oczy i rozdziawiłem usta.
– To tutaj? Poważnie? – Nie mogłem w to uwierzyć. Nic nie wyglądało tak, jak dekadę temu.
Chociaż może...
Zwróciłem uwagę na parking i kilka drzew, których jakimś cudem nie wycięli. Próbowałem dorysować w wyobraźni resztę obrazka – samochody Malbatu, bo przecież za każdym razem musieliśmy poruszać się innym wozem, schodki prowadzące do restauracji, szklane drzwi i wielkie okna... Niestety, po knajpie nie było już śladu.
– Tak, to właśnie tu – westchnął smętnie Neil. – Szkoda, że zrównali to miejsce z ziemią. Serwowali tam zajebiste żarcie.
Benjamin, wyraźnie zainteresowany gastronomiczną historią naszej rodziny, podrapał się po brodzie i zagadnął:
– Naprawdę mieliście restaurację?
– Tak jakby. – Odparła Astrid.
– Taką z prawdziwym jedzeniem?
– No, można tak powiedzieć. – Przytaknął Lewis.
– Więc dlaczego ją zamknęli?
Christian rozłożył ręce na boki, jakby sam tego nie rozumiał. Miałem ochotę parsknąć śmiechem.
– Nie mam pojęcia, Benny. Powodów mogło być mnóstwo. – Tata udał zamyślonego. – Brak klientów spowodowany konkurencją lub słabą lokalizacją, złe zarządzanie, negatywne opinie zniechęcające potencjalnych gości, problemy z dostawcami... albo fakt, że jesteśmy cholernymi przestępcami, w podziemiach produkowaliśmy amfetaminę i musieliśmy się zawijać, żeby nie dostać pierdolonego dożywocia. Sam wybierz, która opcja jest najbardziej prawdopodobna.
Rachel i Neil wybuchli głośnym rechotem, a ja szybko do nich dołączyłem, bo doktorek zrobił tak głupią minę, że nie byłem w stanie się powstrzymać.
– Zrozumiałem, dupku. Nie musiałeś silić się na tę ironię.
– Wiem, ale było warto.
Minęliśmy teren zabudowany, wjechaliśmy do lasu, blokowisko zniknęło... lecz pamięć złotych czasów Malbatu pozostała.

***

Oparłem nogę o pokryty mchem kamień i lekko zmarszczyłem nos. Wokół strasznie śmierdziało, ale postanowiłem nie mówić tego na głos, Neil na bank znów zacząłby ze mnie żartować. Dziś co najmniej piętnaście razy stwierdził, że zachowuję się, jak francuski piesek, więc wyzwanie polegające na staniu pod brudnym, oszczanym murem przyjąłem na klatę.
Cóż, chyba tak właśnie wygląda ten pochrzaniony mafijny świat – raz wieziesz dupę w prywatnym, luksusowym odrzutowcu, a innym razem walczysz z odruchem wymiotnym, bo na jednej ze ścian opuszczonego budynku dostrzegasz przyklejony kawałek ludzkiego gówna i pognieciony papier toaletowy.
Przyłożyłem dłoń do ust, po czym szybko odsunąłem się od ruin dawnej leśniczówki i spojrzałem na tatę.
– Nie mogliśmy wybrać innego miejsca?
Christian pokręcił głową, niewzruszony.
– Alberto uważa, że bezpieczeństwo jest najważniejsze.
– Więc niech ten cały Alberto sam wyściubi nochal poza wasz teren i postoi sobie przy tym cuchnącym gruzowisku. – Głos Kajusa rozbrzmiał parę metrów dalej.
Nie podobało mi się, że nas podsłuchiwał. Ojcu chyba też nie, bo momentalnie się najeżył.
– Coś ty powiedział?
– Christian... – Astrid położyła mu rękę na barku.
– To co słyszałeś, Collins. – Mężczyzna wypiął pierś, a nim zdążyłem zauważyć, jak dłoń cioci zsuwa się z ramienia taty, ten szedł już w stronę Kajusa.
– Masz jakiś problem?
– A mam – motocyklista splunął na trawę i bez wahania ruszył na spotkanie z Christianem. – Stoimy tu już jebane czterdzieści minut.
Siergiej wraz z gościem, którego imienia nie pamiętałem, stanęli po obu bokach swojego wyszczekanego kumpla. Nie musiałem się zastanawiać, co dalej robić – w ułamku sekundy wyrosłem tuż obok ojca, po jego drugiej stronie stanęli Neil i Benny. Doktorek może nie wyglądał zbyt groźnie, ale jeżeli miał przy sobie nożyczki do paznokci, to był naprawdę bardzo, ale to bardzo niebezpieczny.
– Nasz człowiek się spóźnia. – Wycedził poirytowany Christian. – Nic na to nie poradzę. Pomedytuj sobie, jak ci się nudzi.
Kajus parsknął prześmiewczo.
– Widzę, że wasz człowiek jest niesamowicie profesjonalny. Prakeiktas idiotas. – znów splunął, tym razem bliżej nóg taty. Niedobrze.
Christian nie opuścił głowy nawet na chwilę. Nie odwrócił też wzroku od swojego rozmówcy, a jedynym gestem, jaki wykonał, było wycelowanie palcem w wydeptany kawałek trawy.
– Wytrzyj to. – Rzucił władczo.
– Co?
– To co słyszałeś. Możesz to wytrzeć albo zlizać.
Neil wyszczerzył zęby w cynicznym uśmiechu, Rachel głośno westchnęła, a Benny bąknął pod nosem:
– Obrzydliwe. – Poprawił kołnierzyk koszulki polo. – I strasznie niehigieniczne.
Pozostali ludzie Olgierda podeszli bliżej naszego zgromadzenia. Nie przestraszyli mnie, choć mieli delikatną przewagę – pośród członków gangu motocyklistów nie było ani jednej kobiety. Nie zmieniało to oczywiście faktu, że i tak rozłożylibyśmy ich na łopatki.
Poczułem przyjemne łaskotanie w brzuchu, słyszałem uderzenia własnego pulsu. Nie biłem się od tak dawna, że zdążyłem za tym zatęsknić.
– Za kogo ty się masz? – Kajus zacisnął pięści.
Czekałem, aż zaatakują nas jako pierwsi. Chciałem tego, wyobrażałem sobie, jak miażdżę im nosy, rozcinam wargi, moje kostki pokrywają się krwią.
– Byłeś taki mądry, żeby pluć mi pod nogi, to teraz masz to posprzątać. – Głos taty był spokojny, ale ociekał pogardą i szyderstwem. – Na co czekasz? Klękaj.
Kajus sięgnął do pasa, ale nim zdążył choćby dotknąć swojej broni, Neil już mierzył w sam środek jego spoconego z nerwów czoła.
– Skurwysyny...
– Nie słyszałeś, kolego? – Neil demonstracyjnie poprawił palec na spuście. Przez chwilę zacząłem się nawet zastanawiać, czy kiedyś zastrzelił kogoś przez całkowity przypadek. Pewnie tak, bo z natury był nieostrożnym palantem. – Na glebę, Kajus. I smacznego.
Mężczyzna roześmiał się ochryple.
– Lewis, Lewis – zacmokał, kręcąc głową. – Żałuję, że nie zatłukłem cię jak psa, kiedy miałem ku temu okazję.
Oho, powiedział to. Naprawdę to powiedział.
– Pożałujesz. – Syknął tata. Wyglądał, jakby coś go opętało.
Nim zdążyłem połapać się co i jak, już trzymał Kajusa za gardło.
– Christian! – Zawołała Astrid. – Puść go! Alberto się wścieknie!
Siergiej odepchnął ciocię na bok.
– Jebać waszego Alberto. – Warknął.
Cóż, były to ostatnie słowa, które wypowiedział przed upadkiem. Sekundę później Neil przywalił mu lufą w skroń.
Potraktowałem to jako sygnał do startu i nie zważając na krzyki Astrid i Rachel, rzuciłem się na pierwszego lepszego faceta. Wymierzyłem mu dwa mocne ciosy, on nie pozostawał dłużny. Dość szybko poczułem wilgoć pod dolną wargą, a przy każdym gwałtownym ruchu krew ciekła mi coraz mocniej. Nie zamierzałem się jednak zatrzymać, moje uderzenia przybierały na sile, adrenalina napędzała mnie do działania, miałem szalenie wielką ochotę roztrzaskać przeciwnikowi czaszkę i zapewne tak by się właśnie stało, gdyby nie głośny, zadziwiająco sympatyczny śmiech, który niespodziewanie rozległ się między drzewami.
Odwróciłem głowę w kierunku źródła dźwięku i lekko zmrużyłem oczy.
– Nie mogę w to uwierzyć – mężczyzna w wieku zbliżonym do taty i wujków, rozpostarł ramiona, jakby tylko czekał, aż ktoś w nie wpadnie i go wyściska. – To naprawdę wy. Malbat powrócił.
Christian puścił szyję pobladłego z niedotlenienia Kajusa, po czym wyszeptał z przejęciem:
– Joker...
Facet stanął w miejscu i bez słowa rozejrzał się wokół. Widok zakrwawionych, pobitych czy podduszonych motocyklistów nie zrobił na nim wrażenia.
– Nic się nie zmieniliście, panowie. – Stwierdził. – Witajcie w domu.

***

Wraz z Bennym obserwowaliśmy, jak nasza rodzina wita się z wysokim, łysym facetem. Najmniej wylewna była Astrid, zapewne znała gościa najkrócej lub nie miała z nim zbyt wiele do czynienia, bo jedynie uścisnęła mu rękę. Dość powściągliwe zachowanie cioci mocno kontrastowało z tym, co odwalała pozostała trójka członków Malbatu.
– Jak dobrze cię widzieć! – Rachel zapiszczała i rzuciła się mężczyźnie na szyję.
Zmarszczyłem brwi, bo nie po to staliśmy pod cuchnącymi pozostałościami po starej, opuszczonej leśniczówce, żeby ściągać na siebie uwagę potencjalnych spacerowiczów, myśliwych czy kogokolwiek innego, kto przepada za zapuszczaniem się w tak zalesione tereny. Cóż, fakt, że Rachel brzmiała, jakby atakowało ją dzikie zwierzę, ani trochę nie pomagał w nierzucaniu się w oczy.
– Ależ wypiękniałaś! – Odpowiedział Joker. – Wyglądasz fenomenalnie.
– Ktoś tu ma chyba problemy ze wzrokiem. Starość nie radość, co?
– Neil Lewis – facet pokręcił głową i roześmiał się na całe gardło. – Wiesz, że przez te wszystkie lata nie spotkałem nikogo, kto przebiłby cię w byciu wrednym fiutem?
– Ta, jestem skłonny w to uwierzyć.
Mężczyźni wpadli sobie w ramiona. Ich szybki, mocny uścisk trwał góra dwie sekundy, ale i tak było w nim coś pięknego.
Mimowolnie przypomniałem sobie moment, w którym Neil bez uprzedzenia przyjechał do naszego domku w Norwegii. Miałem wtedy zaledwie dziewięć lat, ale doskonale pamiętam niewyobrażalne szczęście i przyjemny ścisk żołądka, który mi wtedy towarzyszył.
Trudno oczywiście porównywać silne więzi członków Malbatu do przyjaźni z ludźmi spoza kręgu naszej rodziny, ale patrząc na uradowane twarze moich bliskich mogłem śmiało wziąć za pewnik, że Joker był naprawdę w porządku i cholernie za nim tęsknili.
– Christian! – mężczyzna ułożył ojcu dłonie na barkach. – Czas się dla ciebie zatrzymał.
– Bez przesady – zaśmiał się, a następnie odwrócił twarz w moją stronę. – Jestem przekonany, że wyglądałbym dużo młodziej, gdyby mój syn nie wyprowadzał mnie tak często z równowagi. –Znów przeniósł wzrok na Jokera. – Pamiętasz małego Liama?
Dobra, zrobiło się nieco dziwnie. W momencie, w którym spoczęło na mnie spojrzenie dawnego znajomego taty, poczułem lekkie skrępowanie. Nie lubiłem być w centrum uwagi, a już na pewno nie przepadałem za sytuacjami, kiedy ktoś wiedział kim jestem, a ja nie miałem pojęcia, czy kiedykolwiek widziałem tę osobę na oczy.
– Liam? – Joker rozchylił usta. Przypatrywał mi się z ogromną uwagą i niedowierzaniem. – Ten Liam?
Tata pokiwał głową, po czym potwierdził:
– Dokładanie.
– Coś podobnego – mężczyzna brzmiał, jakby zobaczył ducha. Chyba doznał czegoś na wzór szoku, choć to, że człowiek potrafi bardzo się zmienić na przestrzeni lat, jest raczej oczywiste. – Więc ty...? – Urwał, zerknąwszy na Christiana.
Wiedziałem, o co chciał zapytać. Wszyscy wiedzieliśmy.
– Tak – odpowiedział tata, nim jego przyjaciel dokończył swoją wypowiedź. – Niedługo po śmierci Ashley doszło do rozpadu Malbatu. To był naprawdę koszmarny czas, ale wszystko dobrze się skończyło, a ja i Alice zyskaliśmy cudownego syna. A skoro już o dzieciach mowa, Alice jest w ciąży, więc niedługo...
Ręce Jokera wystrzeliły do góry.
– Chwila! Moment! – Facet aż się zapowietrzył. Oczy prawie wyszły mu z orbit, przez co wyglądał przezabawnie. Chyba zacząłem go lubić. – Kim jest Alice, do chuja?
Christian parsknął śmiechem.
– Moją żoną. – Wyjaśnił. – Pamiętasz, jak robiłeś za kelnera w naszej restauracji?
Mężczyzna klasnął w dłonie.
– Jeszcze pytasz? Jasne, że pamiętam!
– Parę razy przyjechałem z Alice na obiad.
– Czekaj, czekaj – gały Jokera stały się tak wielkie, że zacząłem rozmyślać nad tym, czy przypadkiem nie jest to szkodliwe dla zdrowia. – Ta śliczna policjantka, która miała pomóc wam w przewiezieniu koki do Meksyku została twoją żoną?! Nie chrzań!
Tata i Neil zarechotali wesoło.
– Mówi prawdę, potwierdzam – blondyn przyłożył sobie rękę do serca. – Byłem świadkiem na ich ślubie, a Christian ma ogromne szczęście. Alice jest cudowna.
Usłyszawszy te słowa, Joker przeniósł spojrzenie na Lewisa i wyszczerzył zęby, a następnie rzucił z niebywałym rozbawieniem:
– Przecież mówiłeś, że gdy tylko towar trafi do Meksykańców, to ją zabijesz, bo ani ci się śni wpuścić do Malbatu policyjną sukę.
Tata zrobił teatralnie wkurzoną minę i spiorunował Neila wzrokiem.
– Ładnych rzeczy się dowiaduję – burknął, chcąc udawać oburzonego, jednak jego drżące kąciki ust zdradzały, że tylko sobie żartował.
– Dajcie spokój, to było dawno temu – Lewis próbował się bronić. – Pani Collins to moja ukochana siostra i zazwyczaj nie mam ochoty jej mordować.
– Skoro już o siostrach mowa, co u Nancy?
– Dobrze, jest szczęśliwą mężatką. – Odpowiedziała Jokerowi Rachel.
– Naprawdę? – Mężczyzna skrzyżował ręce na piersi. – Aż ciężko uwierzyć, że Neil zaakceptował jej wybranka.
Blondyn sapnął ponuro.
– „Zaakceptował", to zajebiście wielkie słowo. Po prostu znalazła sobie kandydata, którego nie bardzo mogłem zabić.
– Kogo?
– Masona...
– Co? – Wykrztusił Joker, a chwilę później mocno zacisnął wargi. Niezaprzeczalnie robił wszystko, by nie zacząć rżeć na całe gardło, jego policzki stały się czerwone, a oczy zaszły łzami. – Nancy i Mason? Nie wkręcasz mnie?
– A czy wyglądam, jakbym, kurna, żarto...
– Dosyć tego!
Tak bardzo wkręciłem się w te dobrze znane opowieści o Malbacie, że na dźwięk podniesionego głosu Kajusa aż podskoczyłem.
Užčiaupk burnas! – Zawarczał takim tonem, że nie musiałem rozumieć litewskiego, by wiedzieć, że nie było to nic serdecznego. – Skończycie w końcu pieprzyć? Mamy głęboko w dupie wasze historie miłosne. Nie po to tu przyjechaliśmy, do cholery! Jūs esate moronai!
Joker zadarł podbródek i nieznacznie ściągnął brwi.
– A tych siedmiu baranów skąd wytrzasnęliście? – Zapytał bez zająknięcia, najwyraźniej nieprzejęty rozwścieczonym Kajusem.
– Sześciu – poprawiłem go. – Ten w okularach jest od nas, ma na imię Benny.
Doktorek pomachał nieśmiało, a Joker przywitał się uprzejmym skinięciem głowy.
– Współpracujemy z gangiem motocyklowym. – Wyjaśniła Astrid z wyraźnie słyszalną niechęcią. – Alberto połączył siły z ich szefem.
– Cóż, współpraca idzie wam całkiem nieźle. – Skwitował rozbawiony Joker, zapewne mając na myśli sytuację sprzed kilkunastu minut, kiedy to przeszkodził nam w bójce. Następnie odwrócił się w stronę Kajusa, po czym rzucił: – Znam się na ludziach, a wy wyglądacie na naprawdę przesympatycznych gości.
Motocyklista uniósł środkowy palec, przejechawszy językiem po dolnych zębach.
– Przejdźmy, kurwa, do interesów. – Prychnął pogardliwie w odpowiedzi.
– No wiedziałem. Sama słodycz.

***

Joker podrapał się po brodzie. Od dłuższej chwili milczał i uważnie słuchał tego, co mieliśmy mu do powiedzenia. Podobało mi się, że nieważne, kto zabierał głos – my, członkowie Malbatu, czy któryś z ćwoków Olgierda – wszystkich traktował z jednakowym szacunkiem i nie wchodził nikomu w słowo.
Dopiero gdy skończyliśmy tłumaczyć mu zarys planu, pokiwał głową z uznaniem, po czym stwierdził:
– To ma szansę się udać. Będziecie musieli być cholernie ostrożni, ale jeżeli wszystko pójdzie dobrze, zyski zaskoczą nawet samego Alberto.
Siergiej odchrząknął znacząco. W miejscu, w którym Neil przywalił mu giwerą, wyrósł ogromny, fioletowy guz.
– Zaskoczą Alberto i Olgierda. – Poprawił się Joker. – Mają naprawdę niezły pomysł na biznes. Prawda jest taka, że ludzie zawsze będą potrzebować prochów, bo nasz gatunek jest zbyt tępy, by trzymać się z dala od tego, co szkodliwe i wyniszczające, więc jeżeli wasi szefowie odpowiednio to rozegrają... – mężczyzna zrobił zamyśloną minę. – Zawładniecie rynkiem narkotykowym. – Zakończył wypowiedź z uśmiechem.
Nie potrafiłem ukryć ekscytacji. Chciałem być tak opanowany jak Christian, który niewiele zdradzał swoją miną, ale kąciki ust same unosiły mi się do góry. Miałem ochotę zacząć biegać, by dać upust emocjom.
– Przyniosłeś listę, o którą prosiliśmy? – Zapytała Astrid.
– Jasne – Joker sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął pogniecioną kartkę. – Trzymajcie.
Zerknąłem na papier z zainteresowaniem. Trochę inaczej wyobrażałem sobie coś, co tak naprawdę decydowało o naszym być albo nie być. Alberto wielokrotnie powtarzał, że plan z przejęciem rynku w Stanach zależy od ilości konkurencji. Im więcej mafii do zlikwidowania, tym gorzej. Rywalizacja z dużymi grupami handlarzy oznaczałaby walkę o każdego klienta, a na to Malbat nie mógł sobie pozwolić.
Tata i Neil przechwycili kartkę.
– Joker, chyba się nie zrozumieliśmy...
– Wykonałem swoją robotę.
– Może i wykonałeś, ale chujowo – Lewis zmarszczył brwi. – Miałeś przygotować listę wszystkich najważniejszych organizacji przestępczych wokół Zatoki Meksykańskiej, a ty zapisałeś nam nazwy jakiś małych, gównianych gangów.
Joker skrzyżował ręce na piersi i ponownie rozciągnął wargi w uśmiechu.
– Nie rozumiecie? – Popatrzył na nas z rozbawieniem. – Obecnie to wasza jedna konkurencja w tych rejonach.
Rachel zerknęła ojcu przez ramię, omiotła wzrokiem zapiski na kartce, a na końcu uchyliła usta w zdumieniu.
– Jak to?
– Zapomniałem, że nie macie zielonego pojęcia, co działo się po waszym zniknięciu. – Joker pokręcił głową z niedowierzaniem. – Śmierć Hammera i rozłam Malbatu były końcem pewnej ery. Cały mafijny świat żył waszą historią, podobno byliście na językach wszystkich przestępców działających w południowo-wschodniej części Stanów, więc...
– Podobno? – Wtrącił ojciec.
– Tak słyszałem. Nie wiem tego na sto procent, bo zostałem zatrzymany, kiedy kundle wparowały do restauracji – wyjaśnił mężczyzna. – Ostatnie co pamiętam, to moment, w którym Neil wbiegł na górę, żeby sprawdzić numery w karcie dań. Szukał jakiegoś hasła czy czegoś w tym stylu, a następnie zniknął w piwnicy. Chwilę później mnie zgarnęli. Dostałem pięć lat za utrudnianie śledztwa i odmawianie składania zeznań, ale wyszedłem po trzech. Po mojej odsiadce nic nie było już takie same, wszystkie narkotykowe klany poupadały. Psy wprowadziły niesamowity reżim, zaostrzyli kontrole na granicy, ustanowili godzinę policyjną, organizowali mnóstwo nalotów i młodzież bała się sięgać po ćpanie.
Słuchałem Jokera, czując jak serce wali mi w piersi. Każde słowo było niczym zastrzyk adrenaliny, minuty mijały, a ja nakręcałem się coraz bardziej. Samo myślenie o tym, że nasza rodzina zyskała przepotężną sławę, mówiono o nas i podziwiano – napełniało mnie dumą.
Właśnie dla takich chwil od dziecka marzyłem o tym, by zostać przestępcą, stwierdziłem w duchu z zadowoleniem, zupełnie jakbym wybrał sobie najnormalniejszy zawód świata.
– Poważnie? – Tata raz jeszcze popatrzył na listę i zamrugał. Chyba nie do końca chciało mu się wierzyć w to, co czytał. – Co z kartelami z Meksyku?
Joker wzruszył ramionami.
– Akurat oni są nie do wytępienia, więc pewnie dalej robią swoje i przemycają towar do Stanów, ale rzadko o nich słyszę. Na pewno od wielu lat nie było żadnej większej akcji z ich udziałem.
Ojciec zerknął na Neila, a Neil zerknął na ojca. Wreszcie uraczyli się porozumiewawczymi uśmiechami, a ja doskonale wiedziałem, co chcieli sobie przekazać – Malbat znów miał szansę zaistnieć. Było lepiej, niż zakładaliśmy, brak rywali oznaczał, że... po raz kolejny mogliśmy wszystko.
Zacisnąłem pięści i palce u stóp. Mało brakowało, a zacząłbym wrzeszczeć ze szczęścia i podekscytowania. Ewidentnie musiałem popracować nad emocjami.
– A Black Souls? – Dopytywał Christian.
– Och, Blaus – zarechotał Joker, założywszy splecione dłonie na karku. – Zapomniałem o nich. Cóż, już nie istnieją.
Astrid i Rachel wytrzeszczyły oczy.
– Co?
– Mhm. Gdy policja przestała skupiać uwagę na was, uwzięła się na członków Black Souls. Ponoć po roku, może dwóch rozbili całą grupę.
Neil wsunął palce we włosy i wybuchnął śmiechem.
– No nie żartuj...
– Mówiłem, że sporo się pozmieniało, odkąd zniknęliście – Joker puścił wujkowi oko.
„Sporo" to mało powiedziane. Rozmowa z dawnym przyjacielem naszej rodziny sprawiła, że drzwi, które wcześniej pozostawały zamknięte, nagle same się otworzyły.
Cholera, nic dziwnego, że Neil tak bardzo chciał wrócić do Stanów, do domu. Nie wiem, kiedy tak naprawdę zrozumiałem, że pragnę dokładnie tego samego, ale coś czułem, że zrobimy wszystko, aby dopiąć swego.
Joker powoli rozprostował kości i zeskoczył z obrośniętego mchem murku, na którym siedział.
Pożegnanie z mężczyzną było dla mnie trudniejsze, niż bym się spodziewał. Jeszcze kilkadziesiąt minut temu nie miałem pojęcia o jego istnieniu – bo choć restaurację pamiętałem całkiem nieźle, tak pracujących w niej ludzi ani trochę – a tu proszę, zaatakowało mnie lekkie ukłucie żalu. Podczas tego krótkiego spotkania, zdążyłem polubić Jokera i szczerze liczyłem na to, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.
– Pozdrówcie ode mnie całą ekipę – poprosił, zbijając przyjacielską piątkę z tatą. – W szczególności tego niezniszczalnego sukinsyna, Alberto. Jakim cudem dziad tak dobrze się trzyma?
Wraz z Neilem parsknęliśmy śmiechem w tym samym czasie.
– Najwyraźniej jest dobrze zakonserwowany. – Rzuciłem wesoło, gdy Joker odsunął się od Christiana i stanął tuż przede mną. – Pewnie od picia swojej whisky. – Dodałem, a nim zdążyłem powiedzieć coś więcej, mężczyzna zamknął mnie w silnym uścisku.
O dziwo odpowiedziałem mu tym samym.
– Cieszę się, że miałem okazję cię zobaczyć. – Mocno poklepał moje plecy. – To prawdziwy zaszczyt rozmawiać z kimś takim.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
– Bez przesady.
– Mówię poważnie. – Westchnął, zrobił krok wstecz i spojrzał mi prosto w oczy. – Kiedyś dokonasz rzeczy niemożliwych, Liam. Świat o tobie usłyszy, jestem tego pewny.
Poczułem przyjemny ścisk w gardle.
Tak, Joker zdecydowanie był człowiekiem, z którym chciałbym się spotkać w przyszłości.
– Uważajcie na siebie – facet wycelował w nas palcem i wyszczerzył zęby. – Mam nadzieję, że dobrze wykorzystacie szansę od losu i narobicie trochę gówna w Alabamie. Strasznie nudno tu bez Malbatu.
Tata po raz ostatni uśmiechnął się do przyjaciela.
– Będziemy uważać, słowo daję. Z więzieniem jest nam kompletnie nie po drodze.
– Trzymam za was kciuki.
– Joker? – Zagadnął ojciec, kiedy mężczyzna oddalił się na odległość kilku metrów i zaczął znikać za pierwszą linią drzew.
Usłyszawszy Christiana, odwrócił się w naszą stronę.
– Tak?
– Czy wiesz cokolwiek o naszej Mary?
Joker przystanął w miejscu, a uśmiech błyskawicznie zniknął z jego twarzy. Między ponurymi pniami i gęstymi krzewami wyglądał odrobinę niepokojąco. Trochę niczym leśne zjawa, która nie ma do przekazania optymistycznych wiadomości.
Przełknąłem ślinę i bezwiednie objąłem się ramionami.
– Chodzą plotki, że parę dni po ucieczce Malbatu, psy znalazły jej ciało. – Rozłożył bezradnie ramiona. – Podobno została zgwałcona i uduszona. Nie wiedzieliście?
Neil wbił wzrok w ziemię, po czym wyszeptał chyba bardziej do siebie niż kogokolwiek innego:
– Nie. Nie wiedzieliśmy.

***

Budynek, który wiele lat temu tętnił życiem, teraz stał się jedynie cieniem swojej dawnej świetności. Ogromna, zapomniana willa. Miejsce niegdyś nazywane domem. Kryjówka Malbatu.
– O rany – Benny rozdziawił usta i zadarł głowę, by przyjrzeć się całej posiadłości. – Jak tu pięknie...
Musiałem przyznać doktorkowi rację, bo nasz pałacyk, choć naznaczony zębem czasu, wyglądał naprawdę imponująco.
Po obydwu bramach nie było ani śladu. O ile brak tej pierwszej, małej i zardzewiałej, ani trochę mnie nie zdziwił, tak usunięcia drugiej nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić. Za dzieciaka miałem wrażenie, że otaczające nas mury i wielkie, solidne wrota, były niemożliwe do sforsowania.
A jednak.
Trawa pokrywała cały rozległy teren, którego nie mogłem już nazwać ogrodem. Natura przejęła kontrolę nad przestrzenią, wszystko zarosło – podjazd, miejsce, gdzie beztrosko kopałem piłkę, alejki do spacerowania. Mnóstwo kolorowych, dzikich kwiatów tworzyło jaskrawe plamy w otaczającej nas zieleni, a poplątane zarośla przy frontowej ścianie willi sięgały aż pierwszego piętra. Dziesięć lat temu budynek również otoczony był bluszczem czy innym cholerstwem, ale było go zdecydowanie mniej, ponieważ ktoś na pewno regularnie go przycinał...
– Czuję się dziwnie. – Rachel podkuliła ramiona pod uszy i rozejrzała się na boki. – Nie wiem, czy chcę wchodzić do środka.
– A ja nie wiem, dlaczego tu, kurwa, przyjechaliśmy.
Wbiłem w Kajusa wzrok pełen irytacji. Jego ciągłe narzekanie zaczynało działać mi na nerwy.
– Gdzie ci się spieszy? – Warknąłem. – Mieliśmy spędzić w Stanach parę dni, a i tak skróciliśmy pobyt do jutra, więc korona ci z głowy nie spadnie, jeżeli dziś trochę pozwiedzamy.
Mężczyzna zaklął w swoim ojczystym języku, odwrócił się na pięcie i odszedł do pozostałych motocyklowych świrów. Nie próbował ze mną dyskutować, bo wiedział, że miałem rację – nasz wypad do Alabamy niedługo miał dobiec końca. Uznaliśmy bowiem, że im szybciej wrócimy do Bodø i poinformujemy szefów o tym, czego dowiedzieliśmy się od Jokera, tym szybciej przejdziemy do konkretnych działań.
– Idziemy? – Zniecierpliwiony Neil kiwnął brodą na zniszczone, obdrapane drzwi.
Sądząc po widocznych śladach na futrynach, wcześniej ktoś próbował zabić wejście deskami, jednak bezdomni lub spragnieni wrażeń poszukiwacze przygód zlikwidowali przeszkodę, dzięki czemu zwiedzenie starej willi Malbatu nie stanowiło żadnego problemu.
Uderzyła mnie mieszanina ciekawości i nostalgii. Patrzenie na brudną elewację i porozbijane okna było kurewsko dziwne. Spędziłem w tym miejscu mnóstwo czasu. To właśnie tu się wychowywałem, tu przyszedłem na świat, tu bawiłem się samochodzikami... tu po raz ostatni widziałem moją biologiczną mamę.
– Idziemy. – Odpowiedziałem wujkowi.


***

Stanąłem na środku pomieszczenia, które kiedyś było dużą, przestronną kuchnią.
Pozostałości po wyposażeniu przykrywała solidna warstwa kurzu, a ze starych gniazdek wystawały poprzecinane kable. Prawie wszystko zostało stąd wyniesione, tak naprawdę jedynie blaty i wiszące pod sufitem szafki wyglądały na nietknięte przez pazerne, ludzie łapska.
W miejscu, gdzie dawniej stał stół, leżało kilka pustych butelek. Miałem rację – lokalni bezdomni musieli być w siódmym niebie, gdy Malbat zostawił im tak piękną chatę. Szkoda tylko, że nie wpadli na to, by chociaż trochę zadbać o wnętrze.
Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech. Zamiast zapachu domowego obiadu przygotowanego przez Mary, słodkich perfum cioci Nancy czy specyficznej woni papierosów w popielniczce Ashley, moje nozdrza podrażnił smród wilgoci i stęchlizny.
Zniesmaczony podjąłem kolejną próbę, tym razem nadstawiłem uszu. Cisza. Depresyjna, wzbudzająca niepokój cisza. Żadnego śmiechu, żadnych krzyków, przekleństw, żartów i kłótni, a przecież jeszcze dekadę temu w tym domu nigdy nie panował spokój. Mury tej posiadłości zamilkły wraz z naszym odejściem. Miałem wrażenie, że nawet podłoga skrzypiała ciszej, niż wtedy, kiedy stąpali po niej członkowie Malbatu.
Kopnąłem kawałek szkła z rozbitego okna i ruszyłem w głąb willi. Było wiele miejsc, które chciałem zobaczyć, życie naszej rodziny kręciło się głównie na parterze, najczęściej w salonie, jednak nogi same poprowadziły mnie w kierunku schodów, a nim zdążyłem się obejrzeć, stałem już w swoim dawnym pokoju.
Jeżeli myślałem, że kuchnia i hol na dole były przygnębiające, myliłem się. Dopiero widok sypialni rozerwał moją duszę na strzępy. Podłogi zdobiły ślady obcych, ubłoconych stóp, uszkodzone meble, których najwyraźniej nie dało się znieść na dół, leżały poprzewracane, a ulubiony – bo służący do jarania szlugów i jointów – parapet mojej mamy ginął pod toną gratów.
Niesamowicie wkurwił mnie ten widok. Z uroczego gniazdka małego, bezbronnego chłopca i jego dzielnej matki, zrobiono pierdolone wysypisko śmieci. Ashley starała się ze wszystkich sił, bym w naszym wspólnym pokoju czuł się bezpiecznie i swobodnie, poświęcała swój czas na sprzątanie i dekorowała ściany moimi rysunkami...
Gdzie, do chuja, są moje rysunki?
Zacisnąłem usta w prostą linię, a następnie pchnąłem pierwszy lepszy mebel. Padło na szeroki regał, akurat stał najbliżej. Runął na ziemię, ale nie zrobiło to większej różnicy w wystroju – i tak wszędzie panował syf i nieład. Wkurzyłem się jeszcze bardziej.
By zapanować nad chęcią rozwalenia kolejnych mebli, wsunąłem drżące dłonie do kieszeni, po czym zrobiłem krok w kierunku okna. Deski na podłodze były niebezpiecznie miękkie, przypuszczałem, że gdybym wysoko podskoczył, obudziłbym się na parterze z niemałym wstrząśnieniem mózgu.
Ściany przy parapecie wyglądały jeszcze gorzej niż pozostałe, a w dodatku potwornie cuchnęły pleśnią. Przesunąłem palcami po łuszczącej się tapecie i głośno westchnąłem. Mama lubiła ten kolor.
Jednym ruchem ręki zgarnąłem śmieci, by zrobić sobie miejsce do siedzenia. Szkło, papier, resztki starego jedzenia i inne pierdoły spadły na podłogę, a ja przysiadłem na skraju parapetu, oparłszy plecy o ciemną, upapraną gównem ptaków szybę.
– Nie ma to jak w domu – mruknąłem na głos, choć w sypialni byłem tylko ja.
Tylko ja. Mały, sześcioletni Liam.
Zastanawiałem się, kto chodził po naszym domu, kiedy musieliśmy stąd uciec. Czy służby odkryły, do kogo należały te wszystkie zabawki i rysunki? Czy w wiadomościach trąbili o dziecku, które przebywało pod opieką szajki niebezpiecznych przestępców? Wszystko to wydawało mi się surrealistyczne, zupełnie jakbym czytał książkę z niemożliwą, lecz równocześnie cholernie dołującą fabułą. Denerwowało mnie to, że dom, który kiedyś kochałem, stał się bezużytecznym budynkiem pozbawionym ciepła. Chyba nie do końca byłem gotowy na brutalną konfrontację z przeszłością. Od dawna nie tęskniłem za zmarłą mamą w tak silny i trudny do opisania sposób, jak podczas siedzenia na jej parapecie.
– Młody, wszystko w porządku?
Zaskoczony głosem Astrid, gwałtownie uniosłem głowę, przez co uderzyłem potylicą o szybę. Przyłożyłem dłoń do obolałego miejsca i zacząłem je masować.
– Jasne.
– Słyszałam jakiś hałas. – Ciocia zlustrowała wzrokiem całe pomieszczenie, jednak dostrzegłszy ilość śmieci i porozwalanych mebli, ponownie przeniosła spojrzenie na mnie.
– Regał się przewrócił. – Oznajmiłem lekkim tonem. – A co u ciebie? Byłaś w swoim pokoju?
Astrid zrobiła zabawnie skrzywioną minę.
– Byłam i żałuję. Cała sypialnia jest brudna od odchodów dzikich zwierząt. U Rachel też zadomowiły się jakieś kuny albo lisy, nawet wygryzły wielką dziurę w jej starym łóżku.
– Fatalnie. – parsknąłem śmiechem.
– Chyba tylko Neil jest zadowolony. Znalazł swoją ulubioną paletkę, piłeczkę do ping ponga i magazyn z plakatem Shakiry. A ty szukałeś swoich rzeczy? – Kobieta wskazała obrzydliwy stos śmieci, który przed paroma minutami zrzuciłem z parapetu.
– Nie. Wątpię, żebym znalazł tu coś ciekawego.
– Może warto spróbować? – Ciocia posłała mi czuły uśmiech. – Chodź, pomogę ci przejrzeć te graty.
Niechętnie zsunąłem się na podłogę i podszedłem do największej szafy. Oczywiście okazała się pusta, bo ktokolwiek grzebał w naszych rzeczach, nie pogardził nawet ubrankami dla sześcioletniego dziecka. W następnych szafach również nie znalazłem niczego interesującego, większość rzeczy nie należała ani do mnie, ani mojej mamy. Puste puszki po piwach i konserwach, duży męski but oraz brudna pościel świadczyły o tym, że nasza sypialnia nie była już nasza.
– To bez sensu – mruknąłem, kompletnie zniechęcony. – Mam dość tych poszukiwań, idę na dół.
Astrid pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Jasne. To był głupi pomysł, nie powinniśmy nic ruszać, na tych śmieciach jest pewnie mnóstwo zarazków albo... Liam?
Słowa kobiety ledwo do mnie docierały. Stałem jak wryty, przyglądając się małemu koszyczkowi, który, niczym czarna dziura, pochłaniał całą moją uwagę. Leżał w rogu pokoju, niedaleko drzwi, zupełnie jakby czekał na mnie przez te wszystkie lata. Nie przeszkadzał mi fakt, że był cholernie zniszczony i pokryty pajęczynami. Chciałem wziąć go do rąk, nawet gdyby miał okazać się pusty. Nie chodziło przecież o zawartość, lecz o sam przedmiot – mój własny, wiklinowy koszyczek na drobiazgi.
Ukucnąłem i chwyciłem swoją zdobycz, a następnie przycisnąłem ją do piersi. Nie wiedziałem, skąd wziął się ten idiotyczny odruch, ale mój pierwotny instynkt polegający na ochronie cennego skarbu okazał się silniejszy ode mnie.
– Co tam masz? – Astrid oparła brodę na moim ramieniu. – Pudełeczko? – nim zdążyłem poprawić ciocię i wyjaśnić, że to nie jakieś tam pudełeczko, tylko koszyk, który kupiła mi mama, kobieta dodała: – Otwórz. Jestem ciekawa, co może być w środku.
Uśmiechnąłem się szeroko, całkowicie zapominając o panowaniu nad mimiką. Najwyraźniej uczucie zadowolenia samo władało moją twarzą.
Chwyciłem pokrywkę i delikatnie ją uniosłem, przez cały czas pilnując, by niczego nie uszkodzić.
– Kredka – zarechotałem głośno, jakbym co najmniej znalazł gruby plik banknotów, a nie żółty, stępiony pastel – i samochodzik bez kółka.
Astrid wydała z siebie przeciągłe jęknięcie.
– Liam, to twoje zabawki! – Czuliła się nad zawartością koszyczka. – Pamiętam je! Wiesz, że prawie wszystko rysowałeś żółtą kredką?
Popatrzyłem na ciocię z zainteresowaniem.
– Poważnie?
– No.
– Czy przypadkiem nie jest to jakiś objaw autyzmu? – Zapytałem, obracając w palcach zepsuty, plastikowy pojazd.
– Skoro pytasz. – jednocześnie odwróciliśmy głowy w kierunku drzwi, gdy niespodziewanie usłyszeliśmy śmiech Benjamina. – Christian kazał wam przekazać, że czas się zbierać. Osobiście uważam, że to świetny pomysł, bo ten dziwny zapach i wszechobecny bałagan trochę mnie...
– O kurwa. – Wymamrotałem niewyraźnie, wygrzebując z wnętrza koszyka zapalniczkę.
Akurat ten przedmiot poznałbym wszędzie, nawet gdybym oślepł, potrafiłbym wymacać wydrążony na powierzchni wzorek. Czerwona, zdobiona zapalniczka Ashley. Serce zabiło mi tak mocno, że prawie przedarło się przez skórę i upadło z plaskiem na ubłoconą podłogę.
Nie byłem w stanie wykrztusić z siebie słowa. Po prostu stałem i z boleśnie ściśniętym gardłem oglądałem swoje znalezisko. Czułem się, jakbym oberwał obuchem.
– Jesteście gotowi? – Nie odwróciłem wzroku od zapalniczki mamy, ale usłyszałem wyluzowany głos Christiana. Stał w drzwiach i zapewne bacznie nas obserwował. – Możemy już wracać do hotelu?
Z trudem przełknąłem gorzką gulę i poruszyłem szyją na boki, by zniwelować napięcie, które skumulowało się w moich barkach. Dopiero po kilku sekundach spojrzałem tacie prosto w oczy.
– Muszę odwiedzić jeszcze jedno miejsce.

***

Poppy Davis.
Moja mama, kobieta, którą wszyscy tak bardzo kochaliśmy, została pochowana jako Poppy Davis. Nie mogłem się z tym pogodzić.
– Nikt nie odwiedził jej od dziesięciu lat. – Powiedziałem, zacisnąwszy palce na szklanym zniczu.
Po drodze na cmentarz kupiliśmy kilka świec i kwiatów, ale szybko okazało się, że niewiele one pomogą. Grób Ashley wyglądał fatalnie, a jego widok dosłownie łamał mi serce. Kamienny napis – choć w pewnym sensie zupełnie nieistotny, bo mama nazywała się, kurna, inaczej – był prawie że nieczytelny. Litery pokrył mech, w zgłębieniach nagrobka dostrzegłem kałuże z wody deszczowej, trawa wokół przykrywała szaroburą płytę.
Christian westchnął markotnie.
– Przykro mi, synu.
– Ashley nie zasłużyła na to, żeby leżeć w zapomnianym, teoretycznie bezimiennym grobie.
– Oczywiście, że nie. – Tata przyznał mi rację. – Gdybym tylko mógł coś zrobić...
– A nie możesz?
Wszyscy członkowie Malbatu i grupy motocyklistów – którzy swoją drogą na cmentarzu zachowywali się całkiem przyzwoicie i, mimo niechęci do naszej rodziny, okazywali mojej mamie należyty szacunek – spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
– Chcę przenieść grób Ashley do Norwegii.
Ojciec zamrugał, po czym przejechał sobie dłonią po twarzy.
– Dziecko...
– Mówię poważnie.
– Rozumiem, że jest ci ciężko, Liam – ciocia Rachel położyła mi rękę na plecach – ale ekshumacja zwłok nie jest taka prosta. Wymaga kogoś, kto się na tym zna, bo przecież sami nie wykopiemy...
„Nie wykopiemy ciała twojej mamy", dokończyłem w głowie to, czego Rachel nie chciała lub nie mogła wypowiedzieć na głos. Nie miałem pojęcia, czy wolała oszczędzić przykrości mi, czy sobie samej, ale uznałem, że to bez znaczenia. Przecież wszyscy byliśmy cholernie zdołowani.
– Musi być jakieś rozwiązanie. – Upierałem się.
– Jakieś na pewno istnieje, ale czy bezpieczne? – wtrącił Neil, gdy skończył odpalać ostatni znicz. – Już sam fakt, że przyszliśmy na ten cmentarz całą bandą, jest szalenie głupi. Alberto chyba urwałby nam jaja.
Jak na zawołanie, wlepiłem szczenięcy wzrok w Christiana.
– Myślisz, że Alberto mógłby pomóc w przeniesieniu grobu mamy? – Wzmianka o dowódcy zamiast mnie zniechęcić, dodała mi nadziei.
– Nie wiem – odpowiedział tata ze smutkiem – ale jeżeli ktokolwiek miałby coś do gadania w tym temacie, to tylko on.
Delikatnie, wręcz niezauważalnie uniosłem kąciki ust. Nie mogłem zdobyć się na szerszy uśmiech, lecz wiedziałem, że mama mi to wybaczy. Ostrożnie odstawiłem znicz na jej grób, przeżegnałem się i zmówiłem długą, wymyśloną na poczekaniu, jednak cholernie szczerą modlitwę. Następnie powoli ruszyliśmy w kierunku wyjścia. Minęliśmy główną alejkę, ale dopiero gdy opuszczaliśmy cmentarz przez czarną, błyszczącą furtkę, wsunąłem dłoń do kieszeni bluzy. Odszukałem palcami zapalniczkę i przesunąłem opuszki po przyjemnej fakturze. Od razu zrobiło mi się lepiej.

***

– Mason będzie nas nosił na rękach za te zakupy. – Stwierdziła rozbawiona Astrid, gdy rozsiadła się wygodnie w fotelu, a na kolanach ułożyła sobie otwarty laptop.
Niewątpliwie miała rację. Ostatni dzień w Montgomery poświęciliśmy na zakupy, dzięki czemu nawet ludzie Olgierda trochę wyluzowali i na chwilę przestali traktować naszą rodzinę jak najgorszych wrogów. Nie wiedziałem, co motocyklistom podobało się bardziej – galeria pełna sklepów, których nigdy wcześniej nie widzieli na oczy, czy może to, że nikt oprócz mnie i Benny'ego nie mógł im towarzyszyć w zakupach. Przerwa od mojego ojca i Neila ewidentnie zadziałała na nich odprężająco, a najbardziej zadowolony wydawał się Kajus.
Tata, wujek i ciocie z wiadomych powodów nie mogli wejść do dużego centrum handlowego, ale odwiedzili kilka mniejszych, rzadziej odwiedzanych sklepików, efektem czego do samolotu wsiedliśmy z mnóstwem pakunków.
Mnóstwem pakunków, wiklinowym koszykiem i małym, czerwonym pudełeczkiem ze sklepu jubilerskiego.
Przeniosłem spojrzenie na Lewisa, a moje kąciki ust z automatu wystrzeliły do góry. Nie mogłem zareagować inaczej – zadowolenie mężczyzny było wręcz zaraźliwe. Neil siedział przy oknie, stukał palcami o kolano i uśmiechał się sam do siebie.
– Kto pomógł ci wybrać pierścionek? – Zapytałem.
Blondyn dopiero wtedy uświadomił sobie, że na niego patrzyłem.
– Rachel.
– To takie śmieszne, że Olivia zostanie twoją żoną.
– Tego jeszcze nie wiemy – Lewis pociągnął wajchę i położył oparcie swojego fotela, po czym przymknął powieki, przygotowując się do snu. – Może się nie zgodzi.
Wątpiłem, że Oli odrzuciłaby zaręczyny. Była zbyt zakochana w Neilu, żeby w ogóle zastanawiać się nad odpowiedzią, ale to nie oznaczało, że nie wykorzystam wątpliwości wujka do porobienia sobie z niego żartów.
– Masz rację, może odmówi – wzruszyłem ramionami. – W końcu jest jeszcze ten gość od sprzątania. Jak mu tam...
– Sebastian? – mężczyzna błyskawicznie otworzył oczy.
Musiałem przygryźć wnętrze policzka, by zachować kamienny wyraz twarzy.
Nie wiedziałem, jak miał na imię facet z firmy sprzątającej, który regularnie dbał o wille naszej rodziny, ale kiedyś podsłuchałem rozmowę Alice i Christiana. Śmiali się, że wujek jest na niego cięty i tyle wystarczyło, bym teraz mógł urozmaicić sobie długi lot do Norwegii.
– No, Sebastian – przytaknąłem. – Chyba ma Olivię na oku, co?
Neil zacisnął dłonie na dwóch podłokietnikach i odchrząknął nerwowo.
– Wiesz, jak to jest z tymi oczami, młody. Raz masz oko, innym razem ktoś może ci je przez przypadek wydłubać...
– Obrzydliwe. – Wtrącił zdegustowany Benny.
– Niby co w tym obrzydliwego? Oko składa się głównie z wody, to taka śmieszna galareta...
– Neil, błagam cię. Zaraz dostanę mdłości.
– Co z ciebie za lekarz?
– Na pewno nie okulista – doktorek założył ręce na piersi. – Możemy zmienić temat na bardziej przyjemny? – nie czekając na odpowiedź, podjął: – Gdzie zamierzasz oświadczyć się Oli?
Blondyn uśmiechnął się pod nosem, po czym mruknął:
– Temat miał być przyjemny.
– A nie jest? Stresujesz się?
– Nie.
– O rany, na bank jesteś przerażony – Benjamin, największy wiebiciel dram i romansów, jaki kiedykolwiek stąpał po tej planecie, zaklaskał z radością. – Obyś tylko nie zaczął się jąkać. Wyobrażacie to sobie? – Parsknął, niezrażony morderczym wzrokiem swojego przyjaciela. – Oliv...Oliv...Olivio...
Schowałem twarz w dłoniach. Co prawda nie rozbawił mnie sam żart o jąkaniu, ale sposób, w jaki Benny parodiował Neila. Wyszło mu to naprawdę fenomenalnie. Proszę bardzo – kolejny aktor w rodzinie.
Lewis szturchnął doktorka w ramię.
– Przymknij się, kurduplu.
– Oliv... Olivio... Czy... czy... czy zostaniesz mo... moją...
– Żoną? – dokończył Kajus, który nie wiadomo kiedy stanął obok naszych foteli.
Tata odłożył iPada na mały stolik i zadarł głowę.
– Zgubiłeś się? – Zapytał chłodno. – Z tego co widzę, twój gang pojebów siedzi trochę dalej.
Kajus wyszczerzył zęby, a następnie zrobił pół kroku w bok. To właśnie wtedy dostrzegliśmy stojącego za nim Siergieja.
Przewróciłem oczami. Ten starszy facet jakoś wyjątkowo mnie irytował – często milczał, ale byłem pewny, że zapamiętywał każdy, nawet najmniejszy szczegół naszych rozmów. Był typem cichego szpiega i ze wszystkich obrzydliwych motocyklistów, to właśnie jemu nie ufałem najbardziej.
Siergiej poruszył wąsem i poprawił okulary, po czym rzekł zachrypniętym głosem:
– Przez przypadek usłyszeliśmy, że Neil ma w planie sformalizować swój związek z ukochaną. Przyszliśmy pogratulować. – pochylił się nad Lewisem i poklepał go po policzku. – Wszystkiego dobrego, bądźcie szczęśliwi na nowej drodze życia.
Cóż, są ludzie, których można drażnić w nieskończoność, a oni nie mają nic przeciwko temu. Są też tacy, którzy denerwują się już po kilku minutach. No i jest wujek Neil – żywa, tykająca bomba, człowiek pozbawiony cierpliwości... zwłaszcza wobec podwładnych Olgierda.
Blondyn odtrącił rękę Siergieja agresywnym ruchem.
– Wielkie dzięki za gratulacje, a teraz spierdalajcie.
– Po co te nerwy, Neil? – Kajus cmoknął z dramaturgiczną dezaprobatą. – Staramy się być mili.
– Dobra, słuchajcie – tata powoli podniósł tyłek z fotela, wypiął klatkę piersiową i wskazał palcem drugą część samolotu. – Idźcie już do siebie. Nie wiem, czemu ma służyć ta żałosna prowokacja, ale...
– Prowokacja? Visiškai ne! Ależ skąd! Naprawdę chcieliśmy złożyć najszczersze gratulacje i zapewnić Neila, że nigdy nie zdradzimy jego słodkiej tajemnicy.
Zmarszczyłem czoło i spojrzałem na wujka z niepokojem. Myślałem, że może wyjaśni nam, o co chodziło motocyklistom, ale on wyglądał na równie zdezorientowanego.
– Co ty chrzanisz?
– Nie udawaj głupiego, Lewis – Siergiej przechylił głowę na bok. – Zapomniałeś już o swojej kumpeli? Czy Olivia wie, co robiłeś z Marcellą?
O nie. Tylko nie to.
Wstrząsnął mną gwałtowny dreszcz, a żołądek podszedł mi do gardła. Nie mogłem uwierzyć, że naprawdę posunęli się aż do tego. Gdybym nie siedział na fotelu, widok Neila dosłownie zwaliłby mnie z nóg. Jeszcze nigdy nie widziałem, by czyjaś twarz ulegała tak szybkim zmianom – skóra mężczyzny w ułamku sekundy przybrała sinozielony odcień, broda zaczęła drżeć, a oczy stały się nienaturalnie duże, rozszerzone wskutek przerażenia.
Ojciec chwycił za broń.
– Wy podstępne, parszywe skurwysy...
– Christian, przesuń się. – Wykrztusił słabo Neil. – Muszę iść do łazienki, niedobrze mi.
Wszyscy członkowie Malbatu wstali ze swoich miejsc, by zrobić dla niego przejście. Był tak odrętwiały, że ledwo utrzymywał równowagę, więc Rachel złapała go pod ramię i syknęła w kierunku motocyklistów:
– Pożałujecie tego.
Kajus, wyraźnie zadowolony z efektu, który udało mu się uzyskać, wsunął ręce do kieszeni bluzy, a po chwili westchnął ostentacyjnie.
– Nie przesadzaj, Neil – rozciągnął wargi w aroganckim uśmiechu – przecież sam wiesz, że nie było tak źle. Marcella potrafiła zdziałać cuda...
– Zamknij się! – Wrzasnąłem.
Doskonale widziałem, jak Christian przesunął palec na spust i miałem świadomość, że niewiele dzieliło nas od rozpętania strzelaniny na pokładzie cholernego samolotu. Żarty się skończyły, serce waliło mi w piersi. Jeden fałszywy ruch, źle wycelowana kulka i wszyscy mogliśmy zginąć.
– Uspokój się, dziecko – rzucił Siergiej dokuczliwym tonem. – Kajus mówi prawdę, Marcella była świetną kobietą. – Facet spojrzał na swojego przyjaciela, zupełnie jakby dawał mu znak. Od razu nawiedziły mnie złe przeczucia. I Nie myliłem się. – Pokaż im.
Moment, w którym Kajus wyciągnął z kieszeni telefon, pamiętam jak przez kurewsko gęstą mgłę. Prawdopodobnie była to reakcja obronna organizmu – najwyraźniej mój młody umysł postanowił się nade mną zlitować i wyprzeć znaczną część obrazu, który niespodziewanie pojawił się na ekranie komórki. Zdążyłem dostrzec zaledwie parę sekund nagrania, ale tyle wystarczyło, bym wiedział, że ten paraliżujący widok będzie mnie prześladować przez bardzo, bardzo długi czas.
Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z tak nieludzkim okrucieństwem, a to, czego doświadczała młoda, związana kobieta, którą ktoś postanowił nagrać dla zabawy, nie sposób opisać słowami.
Poczułem słony posmak w ustach, wiedziałem, że zaraz zwymiotuję, więc zerwałem się pędem do najbliższej łazienki, a następnie padłem na kolana i wyrzygałem wszystko, co zjadłem na lunch parę godzin wcześniej. Nie minęło więcej niż pół minuty, a tuż obok mnie pojawił się Neil. Nie zwracał uwagi na to, że klęczałem przed kiblem, sam pochylił się nad zlewem. Chwilę później wstrząsnęły nim niewyobrażalnie silne torsje.
Oparłem czoło o zimną ścianę, zastanawiając się, co przeraziło Lewisa bardziej – rozgrzebanie jego dawnych ran i celowe pokazanie filmu z udziałem Marcelli, czy fakt, że brutalnymi napastnikami byli motocykliści... na czele ze swoim szefem, Olgierdem.
Musieliśmy jak najszybciej wrócić do domu. Naszej rodzinie groziło niebezpieczeństwo.

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz