Rozdział 22

1.6K 165 85
                                    

Neil

Wyszedłem na podwórko nieco chwiejnym krokiem. Musiałem zaczerpnąć świeżego powietrza, wszystko sobie poukładać, bo Holm jak zwykle namieszała mi w głowie. Odruchowo poklepałem się po tylnych kieszeniach spodni, ale nie znalazłem w nich paczki fajek. Od pieprzonego porwania nie miałem peta w ustach i powoli trafiał mnie szlag.
– A ty dokąd?
Zatrzymałem się w półkroku, obróciwszy twarz w kierunku wypoczynkowej części ogrodu. Benjamin wraz z Christianem siedzieli na meblach, których Mason nie zdążył schować do piwnicy na zimę i bacznie mi się przyglądali. Doktorek pewnie szukał w moich oczach jakichkolwiek oznak złego samopoczucia, by uraczyć mnie triumfalnym „a nie mówiłem, że nie powinieneś mieszać alkoholu z lekami?". Niedoczekanie. Czułem się zajebiście... No, prawie, bo obrażona Olivia wciąż nie dawała mi spokoju.
– Musiałem się przewietrzyć. – Odparłem od niechcenia.
Christian skrzyżował ręce na piersi.
– Będziesz rzygał?
– Nie.
– Na pewno? Bo wiesz, gdybyś jednak chciał, to...
– Nie jestem aż tak pijany – przewróciłem oczami i ruszyłem w kierunku plaży. – Po prostu pokłóciłem się z Oli.
Na reakcję chłopaków nie musiałem długo czekać. Przeszedłem niespełna trzy metry, a już słyszałem ich ciężkie dyszenie za plecami. Biegli, by mnie dogonić.
– To coś poważnego? – Zagadnął Christian wyrastając nagle po mojej lewej stronie.
Przetarłem twarz rękawem bluzy. Byłem nawalony, zmęczony i wściekły, że mój mózg zmuszał mnie do myślenia o Holm. Wolałbym olać jej bezsensowne fochy, wziąć ją na przeczekanie... A jednak nie potrafiłem się od niej odciąć.
– Nie wiem. – Odpowiedziałem szczerze. – Chciała mi przeszukać telefon.
– Nieźle – parsknął Benjamin. – Kontrola w związku?
– Nie jesteśmy w związku.
– Ale prawie jesteście. – Skwitował Collins z rozbawieniem.
– Prawie robi wielką różnicę – wzruszyłem ramionami. – Olivia strasznie mnie wkurza.
– A ty ją. Właśnie dlatego do siebie pasujecie.
– Świetna logika, dzięki, Benny. – Przystanąłem w miejscu, gdzie sucha, zimowa trawa zmieniała się w piach. Fale uderzały o pomost, mrok otulał plażę niczym czarny koc, a muzyka dobiegająca z domu Nancy i Grubego, odbijała się echem od ostrych skał. – Skoro już gadamy o problemach w relacjach z szajbuskami płci pięknej – zacząłem, wykopując dołek czubkiem buta – co u ciebie i Alice, Christian?
Przyjaciel sapnął tak ponuro, że właściwie nie musiał już odpowiadać na moje pytanie. Aż za dobrze znałem ten dźwięk przepełniony męskim cierpieniem. Stwierdziwszy, że tylko facet potrafi zrozumieć drugiego faceta, któremu wściekła baba zamienia życie w piekło, poklepałem Collinsa po ramieniu.
– Jestem z tobą, stary.
Christian uśmiechnął się szeroko na ten gest pełen wsparcia.
– Dzięki, Neil. – Odpowiedział. – Nie mam pojęcia, o co chodzi dziewczynom. Może to przez stres?
– A może zsynchronizowały im się okresy? – Podsunąłem.
– Ej, o tym nie pomyślałem – pstryknął palcami. – Ty to masz łeb...
– W takim razie Michael też ma miesiączkę.
Równocześnie spojrzeliśmy na doktorka. Stał z rękoma upchniętymi do kieszeni i dygotał z zimna. Dopiero wtedy zauważyłem, że jego mina nie zdradza żadnych emocji. Przyglądał się wodzie, wodząc zobojętniałym wzrokiem po jej falującej powierzchni.
– Między wami też jest słabo, co?
– Nie najlepiej. – Przyznał zgorzkniale.
Do czego to doszło? Mężczyźni Malbatu przechodzili przez naprawdę ciężką próbę wytrzymałości. Przesunąłem język po wewnętrznej części policzka, rozmyślając nad tym, jak tu, kurna, nie zwariować. Otoczeni murami, odcięci od świata, zmuszeni do słuchania tych wszystkich skarg i narzekań. Jaki facet zniósłby coś takiego?
Odwróciłem twarz w kierunku bramy, a z moich ust uleciało głośne westchnięcie. Wszystko zaczęło mnie wkurwiać. Chyba nadwyrężyłem nogę, bo kolano, które swoją drogą miałem oszczędzać, dawało o sobie znać w paskudny sposób. Choć od urazu minęło już wiele tygodni, ból promieniował aż do stopy, przebijając się przez alkoholową barierę. Wolałem nawet nie gdybać nad tym, jak będzie napieprzać mnie rano, kiedy już całkowicie wytrzeźwieję. No i wisienka na torcie – jakby wszystkich problemów było mało, cholernie zgłodniałem. Miałem ochotę wrócić do Nancy i Masona, by wskoczyć na stół i pochłonąć całe znajdujące się na nim jedzenie, a jednocześnie wiedziałem, że to niemożliwe. Wciąż obowiązywała mnie dieta, zero ciężkostrawnych posiłków.
Przymknąłem powieki, kiedy poczułem na twarzy silny podmuch wiatru. Zadrżałem, ale nie próbowałem się przed nim osłonić. Chciałem, żeby wiał. Żeby było mi zimno. Żeby zdmuchnął ze mnie wszystkie kłopoty, kłótnię z Olivią, ból, głód i nieustającą złość. Najchętniej otworzyłbym bramę i zaczął biec. Daleko, przed siebie. Albo rzuciłbym się w wodę i płynął, walczył z żywiołem, uciekał...
– Neil, zwariowałeś?! – Czyjaś dłoń mocno chwyciła mnie za rękę.
Ocknąłem się i cofnąłem o krok. Nie zdążyłem jednak uciec przed falą, która przykryła mi stopy i zmoczyła spodnie. Niesamowicie lodowata woda wlała się do moich butów, a miliardy maciupkich szpileczek zaczęły atakować nogi, wywołując przy tym szalenie mocne dreszcze.
– Odbiło ci?! – Benny stanął tuż obok Christiana, który wciąż zaciskał palce wokół mojego bicepsa. – Chciałeś popływać, czy jak?!
Twierdząca odpowiedź zawisła mi na końcu języka, na szczęście w porę zdołałem ją przełknąć. Wolałem, by przyjaciele nie wzięli mnie za skończonego idiotę, więc szybko pokręciłem głową.
– Zagapiłem się.
– Kłamiesz. – Collins brzmiał na naprawdę zaniepokojonego. – Patrzyłeś na wodę, a później nagle zacząłeś iść w jej kierunku. Co z tobą, stary?
Otworzyłem usta, lecz nie byłem w stanie się odezwać. Pytanie Christiana sprawiło, że coś nieprzyjemnego utknęło mi w gardle. Twarda gula ulepiona ze wszystkich trudnych emocji. Gula, której nie mogłem ani wypluć, ani przecisnąć przez przełyk.
Co z tobą, stary?
– Nie wiem. – Wyszeptałem.

***

Kichnąłem tak głośno, że aż ściągnąłem na siebie uwagę Balto, który dotychczas zajęty był walką na śmierć i życie z ulubionym kocem Olivii. Wypluł mokry, podziurawiony materiał i zerknął na mnie z zainteresowaniem. Od imprezy z okazji Halloween minęło kilka dni, a ja wciąż walczyłem z paskudnym przeziębieniem. Cóż, najwyraźniej październikowe moczenie stóp we fiordzie nie było najlepszym pomysłem.
Kichnąłem po raz drugi i naciągnąłem rękawy bluzy na zmarznięte dłonie.
– Tatusiu, bardzo źle się czujesz? – Lillian wyjrzała zza dziecięcego lusterka, przy którym od godziny tworzyła misterny makijaż. Swoje powieki wymazała różowym cieniem, a na usta nałożyła błyszczyk.
Dałem córeczce kosmetyki Oli, bo wiedziałem, że kobieta się wścieknie. Wcześniej pozwoliłem Balto zeżreć jej koc z nadzieją, że to również wyprowadzi ją z równowagi. Robiłem wszystko, żeby była wkurzona. Chciałem, żeby wreszcie się do mnie odezwała. Ale ona wolała milczeć.
– Nie, kochanie. To zwykły katar, nic wielkiego. – Odparłem i pociągnąłem nosem.
Dziewczynka nie wyglądała na przekonaną, ale odpuściła, ponownie skupiając się na makijażu. Tylko od czasu do czasu zerkała w moim kierunku z ukosa.
Oparłem łokcie na stole i zacząłem przyglądać się Lilly. Lubiłem obserwować ją podczas różnych czynności. Lillian była podobna do mnie, wielokrotnie pękałem z dumy i mówiłem, że patrząc na córkę widzę siebie, ale gdy nad czymś pracowała i poświęcała temu uwagę, bardzo przypominała mi Jane. Mrużyły oczy w identyczny sposób. W dodatku tak samo marszczyły czoło i wystawiały koniuszek języka. Przechyliłem na bok głowę, by jeszcze dokładniej zlustrować pchełkę wzrokiem.
– Lubię, kiedy tak na mnie patrzysz. – Odezwała się znienacka, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Uniosłem brwi i rozciągnąłem usta w delikatnym uśmiechu.
– Tak, to znaczy jak?
– Z miłością.
– Doprawdy? – Zaśmiałem się, szczerze rozbawiony. – A skąd wiesz, że patrzę na ciebie akurat z miłością, a nie jakoś inaczej?
Lillian odłożyła błyszczyk i tusz do rzęs, po czym otrzepała rączki z pudru, różu czy innego kompletnie nieznanego mi produktu.
– To widać, tato. – Stwierdziła rezolutnie.
Uświadomiwszy sobie, że była to jedna z piękniejszych rzeczy, jakie usłyszałem w życiu, serce zabiło mi w piersi. Moja córka, choć znała mnie od kilku miesięcy, więc relatywnie niezbyt długo, właśnie oznajmiła, że widzi, iż patrzę na nią z miłością. Moje starania nie poszły na marne, prawdziwe, silne uczucia, jakimi darzyłem Lilly były doskonale widoczne, a nasza więź niesamowicie potężna. Chyba każdy rodzic chciałby otrzymać taki komplement.
To widać, tato.
Gdy po raz pierwszy zobaczyłem Lillian z bliska na szwedzkim placu zabaw, obiecałem sobie, że zrobię wszystko, aby z czasem dostrzegła, jak bardzo ją kocham. Być może moja mała dziewczynka kiedyś się pogubi, może nie będzie wiedziała, czego chce od życia, może zwątpi we wszystko, w co wierzyła, ale nie w moją miłość. Musi być pewna, że zawsze będę obok. Że ma tatę, który bez względu na wszystko stanie po jej stronie. Że kocham ją bezinteresownie.
To widać.
Tato.

Właśnie w ten sposób wychowam Lillian na silną kobietę. Po prostu patrząc.
Odchrząknąłem, żeby pozbyć się chrypy i przetarłem twarz rękawem bluzy. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego poranka. Wszystkie objawy przeziębienia przestały mi doskwierać i tylko wzruszenie ściskało mnie za gardło.
– Widać? – Postanowiłem pociągnąć temat.
Dziewczynka zamachała wesoło nogami, a następnie skinęła główką.
– Patrzysz na mnie tak, jak na ciocię Olivię.
– Och, naprawdę?
– Mhm – potwierdziła z wyraźnym zadowoleniem. – Musisz być w niej bardzo zakochany.
Zaśmiałem się cicho i oparłem brodę na złączonych dłoniach. Balto znów zaczął zabawnie powarkiwać i walczyć z kocem, więc łypnąłem w jego stronę, tym samym unikając niewygodnej odpowiedzi. Bo niby jak miałem wytłumaczyć małemu dziecku, że z Olivią łączyła mnie dziwna i ciężka do określenia relacja? Przez cały czas wmawiałem sobie, że nie kocham Oli, ale w rzeczywistości nie byłem już tego pewny. Nie wiedziałem, czy przypadkiem nie próbuję przekonać samego siebie do czegoś, co nie jest prawdą. Miotałem się we własnych uczuciach, nie potrafiąc ich zaakceptować. Granice chorego uzależnienia i pożądania zaczęły się zacierać, lecz czy można tu było mówić o miłości? Zabawne, że na takie przemyślenia zebrało mi się akurat w momencie, w którym Olivia traktowała mnie jak powietrze.
Zakryłem nos ręką, a po chwili znów głośno kichnąłem.
– Tato...?
– Słucham, Lillian.
– Kogo kochasz bardziej, mnie czy ciocię Olivię?
Popatrzyłem na córeczkę, by upewnić się, czy aby czasem nie żartuje. Ku mojemu zaskoczeniu Lilly wyglądała całkowicie normalnie – nie odwróciła wzroku, gdy spojrzałem jej prosto w oczy i zastukała palcami o blat, pokazując, że czeka na moją odpowiedź.
Westchnąłem, nie przestając się uśmiechać. To urocze, że Lillian postanowiła urozmaicić nam porę śniadania. Szkoda tylko, że nie byłem przygotowany na tak mocny zestaw pytań o siódmej trzydzieści.
– Skarbie...
– Dobrze zastanów się nad odpowiedzią – poradziła ostrzegawczo – i pamiętaj, że jestem twoim dzieckiem.
Odchyliłem głowę i wybuchnąłem śmiechem, maltretując przy tym swoje obolałe gardło. Gdyby każda panna była tak bezpośrednia jak moja pchełka, świat byłby piękniejszy, a życie zdecydowanie prostsze.
– Posłuchaj, Lilly – zacząłem, kiedy udało mi się poskromić rozbawienie. – Zarówno ty, Olivia, jak i cała nasza rodzina jesteście dla mnie bardzo ważni. Kocham was na różne sposoby.
Dziewczynka zmrużyła oczy.
– To znaczy?
– Kocham ciocię Nancy, bo jest moją siostrą.
– No tak. – Podrapała się po czole, niewątpliwie intensywnie nad czymś główkując.
– Kocham też wszystkich wujków, ale zupełnie inaczej. Są dla mnie jak bracia, chociaż poznaliśmy się, gdy byliśmy już dorośli.
Lillian zrobiła zamyśloną minę. Wyglądała naprawdę rozczulająco.
– Chyba rozumiem, o co ci chodzi, tatusiu.
– Są jeszcze wszystkie ciocie – kontynuowałem, widząc zainteresowanie na twarzy Lilly. – Każdą z nich kocham i traktuję jak siostrę.
– Myślę, że twoją ulubioną siostrą jest ciocia Alice. – Stwierdziła pchełka z szerokim uśmiechem na ustach. – Ją kochasz najbardziej ze wszystkich cioć.
– Cóż, z Alice przyjaźnię się od wielu lat – przyznałem pogodnie. Pchełka zaskakiwała mnie coraz bardziej, nie miałem pojęcia, jak wiele szczegółów dostrzegały jej małe oczka. Rzeczy, które dla nas, dorosłych, były naturalne i nieistotne, Lillian zapamiętywała i analizowała na swój własny, dziecięcy sposób. – Ale ciocię Alice też kocham inaczej niż ciebie czy... – Zamilkłem, szukając odpowiednich słów.
Pustka...
– Czy ciocię Olivię. – Dokończyła Lilly, zniecierpliwiona przeciągającą się ciszą.
Wziąłem głęboki wdech.
– Właśnie tak, pchełko. Jesteś moim jedynym dzieckiem i bez wahania oddałbym za ciebie życie. Z kolei z Olivią łączy mnie...
– Jesteście dorośli, uprawiacie seks i takie tam – machnęła ręką, jakby było to kompletnie nieważne, wręcz niewarte uwagi. Zeskoczyła z krzesła, podbiegła do mnie w podskokach i złożyła mi mokrego buziaka na policzku. – Więc ja jestem twoim ulubionym człowiekiem na świecie. – Skwitowała, nie próbując nawet ukryć radości. – Świetnie. Dobry wybór, tato.
– Dziękuję. – Parsknąłem śmiechem.
Lillian wgramoliła się na mojego kolana. Choć nie powinniśmy siedzieć w tak bliskiej odległości, bo co chwilę kichałem albo kaszlałem, nie miałem serca jej od siebie odsuwać.
– Tato? – Usłyszałem po trzech, góra czterech sekundach ciszy. To i tak całkiem niezły rekord.
– Tak?
– A Liam? – Lilly zadarła głowę, by móc spojrzeć mi prosto w oczy. – Jak bardzo kochasz Liama?
Nie musiałem zastanawiać się nad odpowiedzią. Młody Collins mógł udawać wielkiego gangstera, ale wiedziałem, że dla mnie i tak zawsze będzie małym chłopcem. Chłopcem, któremu wtykałem smoczka do dzioba, kiedy nie przestawał ryczeć, któremu stawiałem włosy na żel, żeby zrobić na złość Ashley i któremu przyklejałem plastry z dinozaurami, gdy wywalał się na swojej hulajnodze.
– Liam, tak samo jak ty, ma różne przywileje.
– Co to są „przywileje"?
– Przywileje, Lillian, to możliwości korzystania ze szczególnych względów. Takie wyjątkowe traktowanie.
– O! – Pchełce zaświeciły się oczy. – Jakie mamy przywileje?
– Na przykład razem z Liamem posiadacie pewnego rodzaju immunitet. Jeżeli ktokolwiek spróbowałby zrobić wam krzywdę...
– To co?
Zginie w potwornych męczarniach, wcześniej doświadczając takiego okrucieństwa, że będzie błagać o szybką śmierć.
– To bardzo rozzłości naszą rodzinę. – Wyjaśniłem oględnie. – Jako dzieci wychowywane w Malbacie, zawsze będziecie na pierwszym miejscu wśród wszystkich dorosłych.
Dziewczynka zarzuciła mi ręce na szyję i wyszczerzyła zęby.
– Fajnie jest mieć takich ludzi wokół siebie, prawda, tato? Wujków, Liama, wszystkie ciocie, babcię Tarę i dziadzia Alberto...
– Nie da się ukryć. To właśnie jest Malbat.
– Malbat znaczy rodzina. – Podsumowała błyskotliwie.
– Dokładnie.
Lillian zeskoczyła z moich kolan. Uwielbiałem w niej to, że często przerywała rozmowy, kiedy po prostu uznawała je za zakończone, nieważne czy druga strona miała coś jeszcze do dodania. Dzieciom szkoda jest czasu na pitolenie o głupotach – gdy dostaną już odpowiedzi na wszystkie swoje pytania, najzwyczajniej w świecie wracają do wcześniejszych czynności albo znajdują sobie nowe, ciekawsze zajęcia.
Z zadowoleniem i dumą obserwowałem, jak pchełka podchodzi do Balto, a następnie mocno, acz ostrożnie go przytula. Na końcu pogłaskała psiaka po wielkim łbie i na powrót zerknęła na mnie.
– Kocham Balto.
– Wiem, skarbie. – Uśmiechnąłem się czule. – To widać. Patrzysz na niego z miłością.


***

Wpakowałem do ust solidny kawałek mięsa i przymknąłem powieki, by móc delektować się delikatnym smakiem i zapachem pieczonego kurczaka. Nigdy bym nie przypuszczał, że przyjdzie dzień, w którym zacznę zachwycać się tak prostym daniem. Wcześniej jedzenie było dla mnie tylko jedzeniem. Teraz, kiedy znałem już prawdziwe uczucie głodu, wiedziałem, że choć jedzenie to fundamentalna potrzeba każdego człowieka, nie każdy może sobie na ten luksus pozwolić. Coś czułem, że już do końca życia będę szanował każdy, nawet najmniejszy kęs.
– Możesz podać mi sos? – Zwróciłem się do Olivii, gdy wreszcie przełknąłem i otworzyłem oczy.
Kobieta nawet nie drgnęła. Kontynuowała nawijanie makaronu na widelec, demonstrując wszystkim, jak bardzo miała mnie w dupie.
Przysięgam, że kiedyś ją zabiję. I tak nic mi za to nie grozi.
Zakląłem pod nosem i sam sięgnąłem po sosjerkę. W momencie, w którym chwytałem za naczynie, natrafiłem wzrokiem na rozbawioną twarz Christiana. Pajac świetnie się bawił obserwując fochy Olivii, chociaż tuż obok niego siedziała równie naburmuszona Alice. Kobieta grzebała łyżką w puree i wyglądała, jakby miała ochotę wepchnąć mężowi ziemniaki do gardła tak głęboko, żeby się udusił. Właściwie byłoby to całkiem zabawne.
– Co ci tak wesoło? – Zagadnąłem Collinsa.
Mój przyjaciel uśmiechnął się złośliwie.
– Bez powodu.
– Czyżby?
– Jestem szczęśliwy ze swojej egzystencji. – Wzruszył ramionami. – To jakaś zbrodnia?
– Ależ skąd. Jednak mógłbyś być nieco mniej samolubny i oddać trochę dobrego humoru żonie.
Christian popatrzył na mnie z uniesioną brwią, a po chwili równocześnie wybuchliśmy głupkowatym rechotem. W chwilach takich jak te, kiedy baby próbowały nami rządzić, musieliśmy trzymać się razem.
– Przy okazji podziel się też z panną Holm. – Dodałem rozbawionym głosem.
Olivia oderwała wzrok od talerza i wbiła go we mnie. Gdyby mogła nim zabijać, na bank leżałbym już martwy.
– O, Oli też nie ma nastroju? – Christian zrobił teatralnie smutną minę. – Czy to jakaś zmowa kobiet Malbatu? Tydzień nienawiści do mężczyzn?
Astrid wsadziła sobie do ust krewetkę i wysoko uniosła rękę.
– Mnie w to nie mieszajcie. – Rzuciła wyniosłym tonem. – Ja tam gardzę wami na co dzień.
– Wielkie dzięki. – Burknął Mason.
Uwielbiałem nasze wspólne posiłki. Przyjemna, rodzinna atmosfera, czego chcieć więcej?
Alberto zaklaskał w dłonie, by ściągnąć na siebie naszą uwagę.
– Skończyliście już? – Spojrzał na mnie i Christiana z czymś na wzór dezaprobaty. Próbował zgrywać surowego szefa, ale nie dało się nie zauważyć, że słuchanie naszych kłótni było dla niego niemałą rozrywką. – Mam wam coś do przekazania.
Liam odłożył widelec na talerz.
– Co takiego? – Zapytał z młodzieńczym entuzjazmem.
– Pewnie złotą radę. Na przykład, żebyś nigdy się nie żenił, bo skończysz jak ja. – Parsknął Christian, objąwszy Alice ramieniem. Kobieta strąciła jego rękę w ułamku sekundy i ostentacyjnie przesunęła swoje krzesło.
Uroczo, zaśmiałem się w duchu. Chociaż jakby nie patrzeć mój przyjaciel i tak miał farta. Olivia pewnie odgryzłaby mi palec, gdybym tylko spróbował ją tknąć.
Dowódca – w przeciwieństwie do Tary, która pogroziła zięciowi zaciśniętą pięścią – zignorował żarcik Collinsa, wyprostował plecy, odchrząknął i ciągnął dalej.
– Czas ucieka, dzieciaki. Nie mamy na co czekać, więc postanowiłem skontaktować się z Olgierdem. – Alberto klepnął swoje udo otwartą dłonią, jakby chciał tym podkreślić, że decyzja została już podjęta. – Przyjedzie tu za dwa dni.
Zamrugałem z niedowierzaniem i wyszczerzyłem zęby w uśmiechu tak szerokim, że aż rozbolała mnie szczęka, a policzki prawie mi wybuchły. Fala gorąca przetoczyła się przez moje ciało, kończąc swoją podróż w okolicach podbrzusza, które zaczęło pulsować z ekscytacji, z kolei plecy i kark pokryła warstwa potu.
– Naprawdę? – Oparłem ręce na blacie, gotowy, by w zerwać się na równe nogi.
Szef zadarł podbródek i poruszył głową.
– Tak. – Rzekł dumnie. Przypominał nastroszonego pawia. – Pora zacząć działać.
Czułbym się o wiele lepiej, gdybym mógł wariować z radości razem z przyjaciółmi, ale wszyscy zachowywali się, jak ostatnie ponurasy. Astrid, Rachel i Nancy patrzyły na Alberto z niemalże wyrzutem, Alice pobladła na twarzy, Liam skrzyżował łapy na piersi, ewidentnie naśladując swojego ojca z kijem w dupie, Mason napchał sobie do buzi kolejną porcję owoców morza, prawdopodobnie po to, żeby nie powiedzieć czegoś, czego później bardzo by żałował, Tara sapnęła z niezadowoleniem, Benny zdjął okulary i zaczął je przecierać, być może po to, aby zająć czymś drżące ze zdenerwowania ręce, a Olivia zastygła w bezruchu z widelcem w dłoni. Gdyby Mamut nie zabrał Lillian na spacer, pewnie również zademonstrowałby swoje poirytowanie.
Żenada. Banda panikarzy, nudziarzy i marud.
Całe szczęście ja energii i chęci do działania miałem aż nadmiar i nawet przeziębienie przestało mi przeszkadzać. Nakręcała mnie adrenalina, byłem gotowy spotkać się z motocyklistami choćby i za pięć minut. Dosłownie wrzałem na samą myśl o nadciągających wydarzeniach. Wolność. Słodki smak ryzyka, Malbat sunący po starych, dobrze znanych nam torach. Rozpędzony pociąg, którego nikt nie zatrzyma.
– Ale jak to dwa dni? – Odezwała się Alice. Jej słaby, niestabilny ton momentalnie wyrwał mnie z przemyśleń. Nie przypuszczałem, że w ogóle zabierze głos. – Przecież to...
– Słoneczko – Alberto posłał kobiecie ciepły uśmiech. – Wszystko będzie dobrze. Uważam, że za bardzo się tym wszystkim przejmujesz.
Christian westchnął ciężko i splótł dłonie, następnie zakładając je sobie na karku.
– Szef ma rację. – Mruknął. – Stresujesz się tym zjebanym Olgierdem i wyżywasz swoje frustracje na mnie. Czas z tym skończyć, Alice. To idiotyczne.
Dzięki Bogu nie zdążyłem się odezwać. Miałem zamiar poprzeć Collinsa, a nawet dodać coś od siebie, żeby przy okazji podkurwić nieco Olivię, ale na szczęście jakaś nadprzyrodzona siła w porę zamknęła mi usta. A później było już za późno – Alice odsunęła krzesło z głośnym szurnięciem, wstała i opuściła salon szybkim krokiem. Gdy znikała w korytarzu, wydawało mi się nawet, że biegła.
Wtopa.
Christian, zapewne czując na sobie mieszaninę zdezorientowanych i wściekłych spojrzeń, rozplątał palce i rozłożył ręce na boki.
– Przecież nie powiedziałem nic złego!
– Jesteś delikatny jak cholerny czołg w sklepie z porcelaną. – Syknęła Nancy. – Pójdę jej poszukać.
– Siadaj, młoda – zatrzymałem siostrę, gdy podniosła pośladki z krzesła. – Ja pójdę. Jeżeli ktoś ma zrozumieć Morgan, to tylko ja.
Nikt się nie odezwał, nikt nie próbował ze mną dyskutować, nikt nie podważał moich słów. Bo wszyscy wiedzieli, że miałem rację.
Upiłem łyk wody, odstawiłem szklankę na stół i ruszyłem za przyjaciółką.

***

Wdrapanie się na największy szczyt, do którego mieliśmy dostęp, zajęło mi więcej czasu niż ostatnio. Gdyby Benjamin i Theodor odkryli prawdę, chyba by mnie zabili. Myśleli pewnie, że Alice usiadła sobie na pomoście albo na tarasie między skałami, gdzie uwielbiała opalać się latem, ale nie – ta głupia pinda musiała wleźć aż tutaj. Miałem ochotę ją przytulić, pocieszyć, a na końcu zrzucić na sam dół, żeby później zwinąć jej rozpłaszczone ciało w pierdolonego naleśnika.
Jedną rękę przyciskałem do serca, drugą opierałem o drzewo, by nie paść na glebę. Byłem dosłownie skonany, nie mogłem złapać oddechu, a pulsowanie w skroni zwiastowało rychłą utratę przytomności. Nim ruszyłem w kierunku siedzącej przy krawędzi urwiska Alice, odczekałem parę minut. Musiałem mieć pewność, że nie umrę, kiedy zrobię krok naprzód. Moje kolano wołało o pomstę do nieba.
– Debilka. – Warknąłem przez zaciśnięte zęby.
Alice prawie że podskoczyła na siedząco. Nie spodziewała się, że mnie tu zobaczy. Nic, kurna, dziwnego. Sam niedowierzałem, że zdołałem wejść na sam szczyt i nie zdechłem po drodze.
– Co ty tu robisz? – Zapytała z przerażeniem. – I jak mnie tu znalazłeś?
Uniosłem palec, by ostatkiem sił kiwnąć nim w stronę przepaści.
– Jest ciemno, do cholery. Stałem na dole i widziałem światło z twojego telefonu.
– Ach, no tak...
– Christian powiedział ci o tym miejscu?
Alice przycisnęła nogi do piersi i lekko zmarszczyła brwi.
– Nie. – Odparła. – Byłeś tu już kiedyś?
Uśmiechnąłem się, dokuśtykałem do przyjaciółki i usiadłem obok niej. Przyjemnie było popatrzeć na spowity mrokiem widok, który oglądałem, gdy przed strzelaniną musiałem poukładać sobie wszystko w głowie. To właśnie wtedy znaleźli mnie Astrid, Christian i Benny. Zabawne, że ze wszystkich możliwych miejsc, Alice wybrała akurat tę górę. Najwyraźniej byliśmy do siebie podobni bardziej niż sądziliśmy.
Pociągnąłem nosem i zerknąłem na wyświetlacz iPhone'a leżącego na skale. Było cholernie zimno, od czasu do czasu na naszych bluzach pojawiały się małe płatki śniegu, a w dodatku wiał kurewski wiatr. Nic dziwnego, że wcześniej nie usłyszałem puszczonej przez Alice muzyki.
Sat on the corner of the room
Everything's reminding me of you
Nursing an empty bottle and telling myself you're happier
Aren't you?
"
– No nieźle – parsknąłem. Z moich ust uleciała biała chmura i od razu zapragnąłem zajarać szluga. – Niech zgadnę. Ed Sheeran, Happier?
Blondynka posłała mi niewinne spojrzenie. Gdyby nie jej smutne oczy, uznałbym, że była nieco rozbawiona.
– Owszem.
– Dodałaś mi tę piosenkę do playlisty, mała mendo.
– Tę i wiele innych. – Przyznała, choć nie musiała tego robić, bo doskonale pamiętałem, że to właśnie podczas słuchania tej nuty parę tygodni temu gapiłem się na Olivię przez okno. – Chciałam trochę pomóc przeznaczeniu, roztopić twoje lodowate serce. Uważam, że poszło mi całkiem nieźle.
Mogłem się tego domyślić.
Mimowolnie rozciągnąłem wargi w uśmiechu, potarłem zmarznięte dłonie, a następnie zarzuciłem Alice rękę na barki i przyciągnąłem ją do siebie. Nawet nie próbowała mnie odtrącić, i tak bym na to nie pozwolił, ale zamiast walczyć po prostu oparła głowę o moją klatkę piersiową, wodziła wzrokiem po ciemnym, zachmurzonym niebie i bawiła się palcami.
– Chyba musimy porozmawiać, co? – Zacząłem po chwili przyjemnego milczenia.
– Nie chcę.
– Dlaczego?
– Ponieważ... – Alice urwała wypowiedź, gdy odgarnąłem jej włosy z czoła i musnąłem kciukiem bliznę. Pamiątka po szyciu nie była bardzo widoczna, ale ja doskonale wiedziałem, gdzie się znajdowała.
– Pamiętasz, jak nie chciałaś, żebym zeszył ci łeb, bo bałaś się bólu?
– Mhm, pamiętam. – Potarła nos rękawem. – Znieczuliłeś mnie czystą wódką.
– Teraz też mogę cię znieczulić. Zrobić ci drinka na rozluźnienie?
Alice przylgnęła do mnie jeszcze mocniej. Drżała, a ja nie miałem pojęcia, czy powodem dreszczy był przenikliwy chłód, czy płacz. Postanowiłem jednak wytrwać i nie zmieniać pozycji. Dawałem przyjaciółce to, czego potrzebowała. Bliskość i ramię, do którego mogła się przytulić.
– Posłuchaj, Alice – cmoknąłem kobietę w czubek głowy. – Rozumiem, że jesteś przeciwna współpracy z Olgierdem, ale...
– Dziwisz mi się? – Załkała rozpaczliwie.
– Nie, ale decyzja została już podjęta. Musisz ją zaakceptować.
– Nigdy w życiu.
– To nic wielkiego – upierałem się – zwykła misja, Alberto nie pozwoliłby na to, żeby naszej rodzinie stała się krzywda.
– Mam to w dupie.
Wywróciłem oczami.
Cała Alice Morgan. W sumie to Collins. Nic dodać, nic ująć.
– Potrzebujemy zmian.
Drobne ciało kobiety zesztywniało, zupełnie, jakbym odnalazł czuły punkt, który dotychczas pozostawał ukryty.
– Nie chcę żadnych zmian. – Jęknęła z bólem.
– Zmiany są potrzebne.
– Nie chcę, kurwa, żadnych zmian!
– Zmiany są niezbędne do rozwoju, przekraczania swoich wewnętrznych barier – tłumaczyłem cierpliwie, choć coraz ostrzejszy ton przyjaciółki nieco mnie zaniepokoił. – Dzięki zmianom dążymy do nowych możliwości, odkrywamy to, co nieznane...
– Nie chcę. – Alice zapłakała jeszcze mocniej. – Nie chcę zmian.
– Zmiany to nauka, szansa na lepsze życie, klucz do drzwi, za którymi może kryć się coś fantastycznego...
– Ty nic nie rozumiesz!
– Zmiany to nieodłączny element ludzkiego istnienia i...
Poczułem dziesięć skostniałych palców na policzkach. Ujęła moją twarz, żebym wreszcie jej wysłuchał.
– Neil – wykrztusiła, wylewając istne morze łez. – Jestem w ciąży.

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz