Rozdział 12

1.9K 177 59
                                    

Christian

Wysiadłem z samochodu i rozejrzałem się na boki. Po plecach przebiegł mi dreszcz, a gardło wyschło do tego stopnia, że nie byłem w stanie przełknąć śliny. Wciągnąłem powietrze przez nos i wypuściłem je ustami, by choć trochę uspokoić kołatanie serca i kumulującą się w podbrzuszu ekscytację.
– Idę do dziewczyn – zakomunikowała Alice, więc odruchowo odwróciłem twarz w jej kierunku.
Nie bardzo podobał mi się ten pomysł, najchętniej przez cały czas trzymałbym żonę przy sobie, ale wiedziałem, że to niemożliwe. Gdy tylko wtargniemy do środka, rozpęta się prawdziwy chaos, a morze czarnych, zamaskowanych postaci dosłownie zaleje wnętrze posiadłości Olgierda. Miałem świadomość, że szybko stracę Alice z oczu, jednak w tym temacie niewiele mogłem zrobić – uparła się, że weźmie udział w akcji odbicia Neila, a ja nawet nie próbowałem jej powstrzymywać. I tak byłem bez żadnych szans. Nieustępliwość zdecydowanie odziedziczyła po matce.
Odprowadziłem Alice wzrokiem, a gdy stanęła przed dwiema niedużymi postaciami w kominiarkach, prawdopodobnie Olivią i Rachel, zatrzasnąłem drzwi auta, poklepałem broń ukrytą pod ciemnym materiałem bluzy, jakbym chciał sprawdzić, czy na pewno była na swoim miejscu i obrałem kurs na małe zbiorowisko, które pojawiło się obok samochodu szefa. Masona z wiadomych względów rozpoznałem od razu, identyfikacja Alberto też nie przysporzyła mi większych trudności, jednak w dwóch pozostałych osobach nie potrafiłem dostrzec żadnego z członków rodziny. A przynajmniej żadnego z obecnych na misji. Chyba że...
– Co jest, do cholery?! – prychnąłem, gdy Tara Morgan, światowej sławy mistrzyni dyskrecji i sprytu, zdjęła kominiarkę i zaczęła się nią, kurwa, wachlować.
Dowódca głośno westchnął.
– Kochanie, proszę, załóż to z powrotem.
– Strasznie mi w tym gorąco.
– Rozumiem, ale...
– Co ona tu robi? – wycelowałem palcem w teściową. – To jakieś jaja?
– Bynajmniej – odpowiedziała dumnie Tara.
– Niestety nie – wymamrotał Alberto, rozłożywszy ramiona w geście bezsilności. – Stwierdziła ze jedzie z nami i nie chciała odpuścić.
Zacisnąłem zęby tak mocno, że prawie połamałem sobie trzonowce.
– Przecież prędzej oberwie kulkę niż do czegokolwiek się przyda. – wycedziłem, tym samym poszerzając uśmiech na twarzy Tary.
– Dramatyzujesz, mój kochany zięciu, ale muszę przyznać, że to niesamowicie urocze, że tak się o mnie martwisz. – zachichotała, sprawiając, że krew zaczęła wrzeć mi w żyłach. – Poczekam na was przed budynkiem, spokojna głowa. – dodała, a nim zdążyłem dopytać o szczegóły tego idiotycznego pomysłu, pomachała mi przed nosem krótkofalówką. – Widzisz, naburmuszony buraku? Mam zadzwonić do Alberto, jeżeli na miejscu pojawi się policja.
Przejechałem językiem po wnętrzu policzka i wygiąłem wargi w drwiącym uśmiechu.
– Więc dostałaś gówniane zadanie stania na czatach?
– Ano. – skinęła głową, niezrażona moim prześmiewczym tonem. – Też wolałabym pobiegać z bronią niczym mały partyzant, ale strzelanie chyba wykracza poza moje umiejętności. Jeszcze niechcący trafiłabym w ciebie... Byłaby straszna szkoda, prawda?
Zmrużyłem powieki i uniosłem palec.
– Odejdę z Malbatu, jeżeli kiedykolwiek dostaniesz giwerę do ręki. – zagroziłem.
Tara przyłożyła sobie dłoń do ust, po czym wyszeptała melodramatycznie:
– O nie, co byśmy zrobili bez naszej rodzinnej marudy?
Boże, daj mi cierpliwość do matki mojej żony, błagam. Amen.
– Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu z nami przyjechałaś – burknąłem, gdy uświadomiłem sobie, że z tą kobietą po prostu nie wygram. Moglibyśmy docinać sobie przez następne pięć godzin, a ona nie miałaby dość.
– Żartujesz sobie? Przecież tu chodzi o uratowanie Neila! Musiałam przyjechać. – odpowiedziała z niemalże oburzeniem, jakby jeżdżenie na tego typu akcje, było dla niej normą.
Cóż, dotychczas pojechała tylko na jedną... Jedną misję, podczas której odbezpieczyła cholerny granat i wysadziła pół ulicy, mnóstwo samochodów i kilka budynków. Po czymś takim powinna dostać dożywotni zakaz opuszczania strzeżonego terenu Malbatu.
– Dla wszystkich byłoby lepiej, gdybyś została w domu z Lillian – fuknąłem. – Tak właściwie to kto pilnuje małej, skoro ty jesteś tutaj? Liam?
Mason, który przez cały czas nie odezwał się słowem, odchrząknął.
– Nie, Nancy – wymamrotał cicho, wciskając łapska do kieszeni spodni. Nie spodobało mi się, że uparcie unikał mojego spojrzenia. – Liam jest tutaj.
Otworzyłem oczy tak szeroko, że aż rozbolała mnie czaszka i w ułamku sekundy odwróciłem głowę do zamaskowanej postaci stojącej obok Alberto. Teraz już wiedziałem, kto ukrywał się pod kominiarką. Czułem, jak para ulatuje mi uszami, a skóra płonie ze złości. Gorąc policzków porównywalny był do temperatury mojej gotującej się krwi.
Nie musiałem nawet otwierać ust – Liam i tak wiedział, jak bardzo miał przerąbane.
– Alberto się zgodził! – wypalił szybko, nim zdążyłem dorwać syna w swoje ręce.
– Słucham?!
Nie widziałem twarzy dowódcy, ale sądząc po jego głosie, był nieco zmieszany.
– Christian, uspokój się...
– On ma szesnaście lat, do kurwy nędzy! – odwarknąłem szefowi. – Jak mogłeś go zabrać i o niczym mnie nie poinformować?!
Zacisnąłem pięści. Miałem niesamowitą ochotę w coś przywalić.
– Liam wskoczył do mojego samochodu i nie chciał wysiąść.
– Co to za wytłumaczenie?! – wyrzuciłem ręce w powietrze. – Mogłeś wywalić go siłą!
– Mogłem – dowódca potwierdził moje słowa nieznacznym ruchem głowy – ale pomyślałem, że to dobra okazja do...
– Niby do czego, co? – parsknąłem bez grama wesołości. – Nie miałeś prawa zabierać Liama na tak niebezpieczną akcję!
– Masz rację, nie powinienem był tego robić za twoimi plecami.
– Nie, Alberto! Ty w ogóle nie powinieneś był tego robić!
– Tu się nie zgodzę.
Uniosłem brew i popatrzyłem na szefa z zaskoczeniem. Na chwilę wręcz mnie zatkało, jednak parę sekund później gniew znów przejął kontrolę nad moim językiem:
– Nie? – wycedziłem, zgrzytając zębami.
– Liam nie jest już dzieckiem, prędzej czy później i tak wziąłby udział w jakiejś misji. Dziś ma okazję zobaczyć, jak naprawdę wygląda ten świat.
Moja druga brew dołączyła do tej pierwszej.
– Mówisz poważnie? Przecież on się do tego nie nadaje!
– Tato...
– Milcz. – rozkazałem takim tonem, że nie tylko Liam wyprostował plecy, ale Mason i Tara również. – Przecież jak Alice się dowie, rozszarpie was wszystkich na strzępy!
Miałem ochotę władować szczyla do bagażnika fury Alberto, którą tu przyjechał, zatrzasnąć klapę i wypuścić go dopiero, gdy wymordujemy ludzi Olgierda, uratujemy Neila i wrócimy do domu. Gówniarz chyba to wyczuł, bo zrobił kilka małych kroków w tył, a po chwili, gdy już zadbał o to, by dzieliła nas bezpieczna odległość, bąknął pod nosem:
– Mama nie musi wiedzieć.
Posłałem Liamowi wkurwione spojrzenie. Nie miałem jednak okazji wygłosić swojej ojcowskiej przemowy składającej się z gróźb dotyczących odcięcia od technologii i siłowni, bo głos zabrał jeden z winowajców całego zamieszania.
– Nie możesz okłamywać mamy. – Alberto pokręcił głową. Gdyby nie kominiarka, pewnie na jego twarzy dostrzeglibyśmy malującą się dezaprobatę.
– Ukrywanie czegoś to nie to samo, co kłamanie.
– Liam, do cholery! – ryknąłem. – W takim razie czym jest dla ciebie zatajanie prawdy i manipulowanie faktami?!
Nastolatek uniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. Wyraźnie się spiął, jednak nie zrobiło to na mnie większego wrażenia – ciężko było być bardziej wściekłym niż ja. Zrobiłem krok w stronę syna. Tym razem się nie cofnął, a poszedł w moje ślady. Jego klatka piersiowa falowała przy każdym głębokim wdechu, mięśnie zaczęły odznaczać się pod materiałem sportowej bluzy. Podszedłem jeszcze bliżej, Liam również.
– Posłuchajcie, może spróbujmy to przedyskutować... – zaproponowała Tara drżącym z przejęcia głosem.
Zignorowałem ją. Nie miałem zamiaru dyskutować ani z nią, ani z Alberto, ani tym bardziej z Liamem. Ogarnął mnie gniew tak silny, że gdyby potrafił się zmaterializować, zawisłby nad nami niczym ciemne, burzowe chmurzyska. Byłem przemęczony i rozjuszony, przyjechałem, aby uratować brata, a użerać się z szesnastolatkiem, któremu wydawało się, że był silny i niezniszczalny. Nie był, do cholery. Sekunda nieuwagi, źle podjęta decyzja, najmniejszy błąd – tyle wystarczyło, żebym stracił jedyne dziecko. Nie zdążyłby nawet mrugnąć, a pocisk już przebiłby mu głowę na wylot.
– Pytasz, czym jest dla mnie zatajanie prawdy, tato? – rzucił ostro Liam, stanąwszy tuż przede mną. – To jedyna szansa na normalne traktowanie w Malbacie! Ile miałeś lat, kiedy pierwszy raz chwyciłeś za broń?!
Od ciągłego zaciskania zębów zaczęła boleć mnie szczęka.
– Synu, to zupełnie inna sytuacja! Nie miałem wyboru, wychowywałem się w patologicznej rodzinie! Razem z Alice chcieliśmy pokazać ci, że można żyć inaczej!
– Doprawdy? – prychnął.
Ręka mi drgnęła. Alberto chyba to zauważył, bo poruszył się nerwowo, gotowy, by w razie potrzeby stanąć między nami. Jeszcze nigdy nie uderzyłem Liama. Doskonale wiedziałem, że gdyby puściły mi nerwy, cholernie bym tego żałował, a jednak moja cierpliwość ulatywała z każdą chwilą i nie miałem pewności, czy uda mi się nad sobą zapanować.
– Myślisz, że to gra na playstation? – czułem pulsującą żyłę na skroni. – Mordowanie ludzi, to nie zabawa. To trauma, która ciągnie się za człowiekiem latami, czasami nawet do końca życia.
Jeżeli naiwnie sądziłem, że mój syn wystraszy się czekających na niego konsekwencji, myliłem się. Rozłożył ręce na boki i westchnął ciężko.
– Nie jesteśmy tu dla przyjemności – stwierdził, spuszczając nieco z tonu. Miał kurewsko wielkiego farta, że przestał się wydzierać w odpowiednim momencie.
Rozluźniłem pięść i wyprostowałem palce.
– Oczywiście, że nie, Liam, ale...
– Neil nas potrzebuje, torturowali go. Idź i powiedz jego porywaczom, że to co zrobili jest złe i niewłaściwe. – chłopak znów posłał mi długie spojrzenie. Gapiliśmy się na siebie w dziwny, dotychczas nieznany nam sposób. Nie jak ojciec i syn, a jak dwoje dojrzałych mężczyzn. Niedobrze. – Tato, nie jestem już dzieckiem. Pogódź się z tym. Od urodzenia żyję w Malbacie i prędzej czy później i tak będę musiał nauczyć się bronić swojej rodziny. Kiedy, jak nie teraz?
Ująłem dolną wargę między zęby. Dobrze, że nikt nie widział emocji, które wykwitły na mojej twarzy. Nie umiałem ukryć zawahania i strachu, więc kominiarka okazała się zbawienna.
Zaatakowany przez miliony myśli, opuściłem ramiona, a chwilę później zwiesiłem głowę. Życie jak zwykle postanowiło mnie nie oszczędzać i wystawić na cholernie ciężką próbę. Miałem wrażenie, że w tej pochrzanionej sytuacji nie istniało jedno dobre rozwiązanie, a tym samym podjęcie prawidłowej decyzji było niemożliwe.
Upierdliwy nawyk zmusił moje ciało do gwałtownego obrócenia głowy w kierunku źródła dźwięku, gdy za plecami usłyszałem ciężkie kroki. Kilka postaci zmierzało ku naszej małej grupce. Wśród nich rozpoznałem Alice i Astrid, były o wiele drobniejsze od towarzyszących im mężczyzn, w dodatku ta druga trzymała pod pachą laptopa.
– Udało się, szefie – zawołała Astrid, rezygnując ze zbędnego wstępu. – Mamy już plan budynku, proszę, tu jest projekt. – otworzyła komputer i postawiła go na masce samochodu, a następnie zaczęła stukać palcem w ekran. – Kiedyś prowadzono tu skromny motel i małą knajpę, głównie dla rybaków i marynarzy. Tutaj jest jedno wejście, tu drugie. Jest też piwnica.
Dowódca zgarbił plecy, by dokładniej przyjrzeć się wyświetlonemu rysunkowi.
– Dobra robota. – skwitował, klasnąwszy w dłonie. – Nie ma na co czekać. Wchodzimy równocześnie ze wszystkich stron, może to ich zdezorientuje. Szukamy Neila w każdym pomieszczeniu, macie mieć oczy dookoła głowy. Nie wahać się przed otworzeniem ognia... Oczywiście nie mówię do ciebie, kochanie – odkaszlnął, łypiąc na Tarę kątem oka. – Ty stój w miejscu i nie dotykaj żadnej broni. Tak właściwie to najlepiej niczego nie dotykaj.
Kobieta powstrzymała się przed komentarzem, ale sądząc po jej minie... wiele ją to kosztowało.
– To jak? Zaczynamy? – zapytała Alice.
Stała obok mnie, dzięki czemu mogłem poczuć, jak drży ze zniecierpliwienia. Nie mogła się doczekać aż odnajdziemy Neila.
Alberto nie odpowiedział od razu. Wyciągnął spluwę zza paska, a następnie zaczął przecierać lufę brzegiem swojej bluzy. Cóż, pewnie nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie to, że przez cały ten czas patrzył mi prosto w oczy.
Zacisnąłem palce u stóp i wstrzymałem oddech. Kazał mi podjąć decyzję.
– Tak – wydusiłem z trudem. – Neil na nas czeka. Zaczynamy.
Alice aż podskoczyła z radości. Sięgnęła po pistolet, przeładowała go i ruszyła w stronę zbiorowiska czarnych postaci. Nie miała pojęcia, że tuż za nią podążył nasz nastoletni syn.

***

Wyważyłem drzwi silnym kopnięciem. Trochę wypadłem z wprawy, więc coś boleśnie strzeliło mi w dolnej części pleców, ale najważniejsze, że cel został osiągnięty – wtargnęliśmy do środka.
Widziałem Alice i Olivię, dzięki Bogu trzymały się blisko siebie, nieświadomie ułatwiając mi robotę. Postanowiłem, że zrobię wszystko, żeby mieć je na oku. Musiałem dbać o Alice, bo choć doskonale wiedziałem, że da sobie radę, była moją żoną. Z kolei Oli była przyszłą żoną mojego najlepszego przyjaciela, co oznaczało, że musiałem dopilnować, aby bezpiecznie wróciła do domu. A skoro o pilnowaniu mowa, była jeszcze jedna osoba, której nie pozwalałem oddalić się na więcej, niż kilka metrów. Śledziłem każdy ruch Liama, a równocześnie zachowywałem niesamowitą czujność, zwracając uwagę na wszystko, co nas otaczało. Mózg dosłownie mi, kurwa, parował. Po raz kolejny zacząłem żałować, że nie przyjechałem tu sam – bez ludzi, o których nieustannie musiałem się martwić.
Stawialiśmy ostrożne kroki. Podłoga głośno skrzypiała, ale oprócz tego w całym budynku panowała ponura cisza. Wnętrze nie wyglądało na ani opuszczone, ani zamieszkałe. Drewniane deski pokrywała solidna warstwa błota, a ściany prezentowały się całkiem przyzwoicie. Zdobiły je nawet przeróżne, lekko zakurzone obrazy, ale jako że sztuka nigdy nie była moją mocną stroną, postanowiłem mieć owe arcydzieła w dupie.
Wchodziliśmy coraz dalej, zanurzając się w głąb budynku. Z każdym pokonanym metrem niepokój zamiast się zmniejszać, wzrastał.
Pokaż się, Olgierdzie...
Słyszałem bicie własnego serca, po plecach spływał mi pot, a w uszach szumiała krew. Niby wiedziałem, że w tak licznym składzie damy radę stawić czoła motocyklistom, jednak równocześnie czułem coś dziwnego, przytłaczającego. Napięcie, które osiadło na moich sztywnych barkach, stawało się coraz bardziej uciążliwe, wręcz nie do wytrzymania. Zdawało mi się, że patrzą na nas dziesiątki par oczu. Przełknąłem ślinę i jeszcze mocnej zacisnąłem palce na giwerze.
Błagam, Neil, daj nam jakiś znak. Gdzie jesteś?
Kolejny krok, kolejne skrzypnięcie. A później cisza. Żadnych innych dźwięków dochodzących z wnętrza tej piekielnej posiadłości i ani jednego dowodu na to, że ukrywają się w niej jakiekolwiek żywe dusze.
Wyostrzyłem wzrok, by przyjrzeć się żółtej poświacie padającej na ostatni obraz w korytarzu. Wokół panował półmrok, drogę na piętro i ściany oświetlały nam stare, mrugające żarówki. Jeżeli dobrze zapamiętałem plan budynku, za zakrętem powinny znajdować się schody.
Kiedy po kilku sekundach dotarliśmy do słabej łuny światła, odruchowo spojrzałem na malowidło. Sam diabeł wiedział, co tak naprawdę przedstawiało. Właśnie dlatego nie przepadałem za sztuką. Bohomazy na płótnie warte tysiące. Przechyliłem lekko głowę i zbliżyłem się do obrazu. Dzięki temu, że to akurat nad nim dyndała brudna, oblepiona pajęczyną żarówka, mogłem dostrzec każdy szczegół jego faktury. Chropowata powierzchnia, gruba warstwa farby w kolorze gówna i dziura. Zmarszczyłem brwi. Otwór niby nie za duży, bo zaledwie wielkości paznokcia, a jednak ściągnął na siebie moją uwagę. Wstrzymałem oddech i pochyliłem się nad płótnem. Miałem wrażenie, że serce przestało mi bić w piersi... Jednak trwało to zaledwie chwilę. W momencie, w którym dziurę w obrazie wypełniło ludzkie oko, mój organ odpowiedzialny za pompowanie krwi dostał prawdziwych palpitacji.
– Na ziemię! – wrzasnąłem, gdy gałkę oczną zastąpiła lufa broni.
Ci którzy zdążyli, padli na podłogę. Pozostali, z wolniejszą koordynacją ruchową również, ale przed upadkiem z ich ciał trysnęła szkarłatna ciecz. Serie morderczych wystrzałów pochodzących ze wszystkich obrazów, przecinały powietrze. Nic dziwnego, że czułem się obserwowany, gdy przez cały czas mierzyło do nas co najmniej kilkunastu kutasów ukrytych we wnętrzach otaczających nas ścian.
Błoto przykryło mi policzki i wpadło do oczu. Przetarłem twarz rękawem bluzy, desperacko próbując odszukać dziewczyny i Liama. Wodziłem wzrokiem po czarnych kominiarkach, wszystkie wyglądały identycznie. Zakląłem głośno i przeturlałem się na plecy, a następnie wycelowałem w ścianę, błagając w duchu o to, by nie była zbyt gruba. Pociągnąłem za spust, kula przebiła mur.
Bingo.
– Strzelać w obrazy i ściany! – mój głos przedarł się przez świst fruwających w powietrzu pocisków.
Wszyscy, którzy przeżyli pierwszy atak, wykonali rozkaz. Lawina żądnego śmierci ołowiu uderzyła w jedną ze ścian, wyrywając żałosne jęki z gardeł naszych przeciwników. Pył posypał się na podłogę, a nim zdążyłem choćby mrugnąć, powierzchnia zaczęła przypominać podziurawiony ser szwajcarski.
Z drugą stroną poszło jeszcze łatwiej – nie widziałem przydupasów Olgierda, ale spodziewałem się, że mieliśmy konkretną przewagę liczebną. Padali jak muchy, bo nie okazywaliśmy żadnej litości, tworząc z obydwu ścian cholerne sita.
Część z naszych ludzi zdołała doczołgać się do zakrętu. Spróbowałem poruszyć nogami, ale przykrywały je zwłoki jakiegoś potężnego faceta. Krew wypływała mu z przestrzelonego łba. Zacząłem go z siebie zrzucać, tracąc przy tym kilkanaście cennych sekund. Podczas całego zamieszania straciłem z oczu Alice, Olivię i Liama.
Po uwolnieniu się spod martwego, męskiego cielska zacząłem pełznąć w kierunku schodów. Nie miałem pojęcia, ilu naszych zostało rannych lub zabitych, ale sądząc po ilości krwi na podłodze – sporo. Czerwień mieszała się z błotem, w którym brodziłem niczym prosiak skazany na rzeź. Musiałem uciekać, leżałem w samym centrum piekła. Garstka pozostałych przy życiu motocyklistów nie przestawała strzelać z ukrycia, ładowali kulki nawet w trupy. Dopiero gdy doczołgałem się do zakrętu i zniknąłem za winklem, przyłożyłem dłoń do piersi, próbując uspokoić rozszalałe serce.
Jestem już za stary. Dziękuję, kurwa, bardzo za takie atrakcje.
Nie dałem sobie więcej niż parędziesiąt sekund na odpoczynek. Brudny od wszystkiego, w czym tarzałem się zaledwie pół minuty wcześniej, stanąłem na nogi i podbiegłem do drewnianych, zniszczonych przez upływający czas schodów. Na półpiętrze leżały kolejne zwłoki. Kimkolwiek był ten gość, oberwał w klatkę piersiową. Kominiarkę, którą najprawdopodobniej zdjął tuż przed śmiercią, trzymał w zaciśniętej dłoni. Kamień spadł mi z serca. Choć to dość okrutne – nie miałem czasu i zamiaru przejmować się ofiarami, jeżeli nie były członkami mojej rodziny.
W trzech skokach znalazłem się na górze. Pot ciekł mi po plecach, a płuca błagały o zwiększenie ilości zasysanego powietrza. Tyle w temacie mojej kondycji, do jasnej cholery.
Chyba naprawdę rzucę te fajki...

Pewnie poużalałbym się nad swoją sprawnością fizyczną nieco dłużej, gdyby nie głośny, kobiecy krzyk, który rozbrzmiał gdzieś na piętrze. Krzyk jak krzyk – coś czuję, iż w normalnych okolicznościach nie zrobiłby na mnie wrażenia, jednak, jako że wiedziałem, kto był jego autorem, momentalnie zdrętwiałem z przerażenia. Olivia brzmiała, jakby walczyła o życie.
Ruszyłem w kierunku źródła wrzasku. Biegłem tak szybko, że nawet gdyby jakiś motocyklowy chuj próbował mnie zastrzelić, niewielkie były szanse, że udałoby mu się we mnie trafić. Bez zawahania wyskoczyłem zza zakrętu. Potrzebowałem chwili, by zrozumieć, co tak naprawdę działo się przed moimi oczami – Alice leżała na ziemi, zdjęła kominiarkę, toteż od razu zauważyłem rozcięty łuk brwiowy. Krew zalewała jej wykrzywioną w grymasie bólu i dezorientacji twarz. Olivia stała pod ścianą, a raczej próbowała stać. Jakiś łysy mężczyzna szarpał nią na boki, próbując wyrwać broń, którą zaciekle trzymała. Wszystko wyglądało, jak urywek pieprzonego filmu. Odkąd wypadłem zza rogu minęły może trzy sekundy, ale nie potrzebowałem więcej czasu na podjęcie decyzji. Sięgnąłem po swoją spluwę, zmrużyłem powieki, wycelowałem. Gość stał się jeszcze bardziej brutalny, uderzył głową Oli o ścianę. Palec zadrżał mi na spuście, Olivia kopnęła przeciwnika w krocze, przez co zmienili pozycję. Wycelowałem po raz drugi. Znów zaczęli się, kurwa, szarpać. Nie mogłem ryzykować, prawdopodobieństwo, że przez przypadek postrzelę przyjaciółkę było zbyt wysokie. Opuściłem broń i rzuciłem się pędem przed siebie. Miałem do pokonania zaledwie kilka metrów, ale... Nie zdążyłem dobiec na miejsce. Wyprzedził mnie któryś z naszych ludzi, uratował Olivię, powalając napastnika jednym ciosem w tył głowy.
Ciężko dysząc zmieniłem kierunek i dopadłem do Alice. Drgnęła niepewnie, kiedy bez uprzedzenia ująłem jej policzki w dłonie. Dopiero gdy spojrzała mi w oczy, wyraźnie się rozluźniła.
– Christian...
– Już dobrze – byłem tak wypompowany, że prawie wyplułem płuca. – Wszystko w porządku? Boli cię?
Zaprzeczyła, kręcąc głową.
– Próbował mnie zabić, ale Olivia wyrwała mu pistolet.
Odwróciłem twarz ku leżącemu na glebie mężczyźnie i bez zbędnego przeciągania władowałem mu kulkę w środek czoła.
– Chodź, Oli – podałem rękę przyjaciółce, a następnie przyciągnąłem ją do siebie.
Trzęsła się jak liść na wietrze, płakała. Nic dziwnego, też byłbym przerażony, a myśl, że zaledwie sekundy dzieliły Alice i Olivię od śmierci, sprawiała, że robiło mi się niedobrze. Musiałem jednak zachować zimną krew. Dla Neila i Liama, których wciąż nie udało mi się namierzyć.
– Dzięki za pomoc – moja żona zerknęła na zamaskowanego faceta. Posłała mu nawet szybki uśmiech pełen wdzięczności. – Uratowałeś nas.
Mężczyzna nie odpowiedział. Cofnął się o krok i machnął ręką, jakby tym samym chciał przekazać „to nic wielkiego". Zrozumienie, dlaczego milczał, zajęło mi zaledwie chwilkę. Nie wiedziałem, czy wyć ze szczęścia, że gówniarzowi nic się nie stało, czy po powrocie do domu urządzić mu karczemną awanturę za narażenie swojego życia...
A może powinienem mu pogratulować?
– Tu jesteście! – jak na rozkaz całą czwórką popatrzyliśmy na zmierzającą w naszą stronę ekipę.
Malbat. Rodzinę poznałem nawet pod brudnymi, przepoconymi kominiarkami. Odetchnąłem z ulgą, brakowało jeszcze tylko Neila.
Zaraz go znajdziemy, uwolnimy i zabierzemy do domu, powtarzałem sobie w myślach.
Im bliżej brata się znajdowałem, tym silniejszą tęsknotę czułem.
– Alice, wszystko gra? – Alberto ukucnął obok kobiety i pogładził ją po plecach.
– Jasne, to nic wielkiego. Jak wygląda sytuacja?
– Dół jest czysty – wtrąciła Astrid.
– Żaden cwel nie przeżył?
– Na to wygląda. – odpowiedział mi szef, po czym pomógł Alice podnieść się z podłogi. – Szukaliście już Neila na piętrze?
– Jeszcze nie.
– W takim razie ruszajmy – Alberto kiwnął brodą na ciemny korytarz. – Nie marnujmy czasu.
Nikogo nie trzeba było namawiać do poszukiwań. Szliśmy do przodu, gotowi na wszystko.
No, prawie wszystko...
Wiedziałem, że poradzimy sobie z ewentualnym niebezpieczeństwem, zabijemy każdego, kto stanie nam na drodze, poruszymy niebo i ziemię, by odszukać naszego przyjaciela... A jednak nie przewidzieliśmy najgorszego ze wszystkich możliwych scenariuszy. Przez bite trzy tygodnie notorycznie odsuwałem tą mrożącą krew w żyłach myśl, wmawiając sobie, że wszystko będzie dobrze. Nie brałem pod uwagę tego, że z Neilem mogłoby być bardzo źle.
Bardzo, bardzo źle...

***

Przeszukiwaliśmy wszystkie pomieszczenia, ale po Neilu nie było śladu. Z każdą upływającą minutą robiło mi się coraz bardziej gorąco. Nie pomagał też fakt, że według Mamuta – któremu Alberto zlecił wywleczenie wszystkich trupów z wnętrza ścian – wśród zamordowanych motocyklistów nie było ciała Olgierda. Czy to możliwe, że zdążył uciec? Jeżeli zabrał ze sobą Lewisa, chyba zawiążę sobie pętlę wokół szyi. Miałem ochotę krzyczeć z narastającej we mnie frustracji.
Chwyciłem za klamkę jednego z wielu pokoi i pchnąłem drzwi bez większych nadziei, że akurat w tym jasnym, całkiem zadbanym pomieszczeniu odnajdę brata. Zajrzałem do środka. Wokół panował porządek, a puste łóżko dowodziło temu, że nikt w nim nie spał. Stwierdziwszy, że z całą pewnością nie przetrzymują tam Neila, zacząłem się wycofywać. Byłem bliski popełnienia największego błędu w swoim życiu, jednak w ostatniej chwili coś mnie tknęło. Pod wpływem impulsu, omiotłem wzrokiem ścianę.
– Jezu... – wydukałem przez zaciśnięte gardło.
Nogi się pode mną ugięły, a po plecach przeszedł tak nieprzyjemny dreszcz, że aż zadrżałem z zimna.
Ślady paznokci. Mnóstwo śladów. Mniejsze, większe ubytki zdobiły spory fragment ściany obok łóżka.
Wparowałem do pokoju, wcześniej kopiąc w drzwi. Prawie je złamałem, podobnie zresztą jak własną nogę, ale zignorowałem ból kolana. Słyszałem zaniepokojone szepty członków rodziny, gdy po kolei przekraczali próg podejrzanego lokum.
Nagle stanąłem jak wryty. Pisk w uszach zaczął rozrywać mi bębenki, a usta mimowolnie się rozchyliły. Potrzebowałem kilku sekund, żeby choć trochę oprzytomnieć. Nie pamiętam nawet momentu, w którym ruszyłem biegiem do leżącego na podłodze Neila.
Jego widok złamał mi serce. Czułem dokładnie to samo, co podczas odnalezienia umierającej Alice.
– Neil! – wychrypiałem tak rozpaczliwie, że nie poznawałem własnego głosu.
Padłem na kolana, podniosłem głowę przyjaciela i oparłem ją o swoją klatkę piersiową. Był lodowaty, nie otwierał oczu. Cały się trząsł... Nie, to ja się trząsłem, a bezwładne ciało, które uparcie trzymałem, wibrowało razem ze mną.
Olivia chwyciła Neila za rękę. Płakała, chyba nawet coś krzyczała, ale ja jej nie słuchałem. Zajęty byłem rozmową z bratem. Musiałem go przeprosić. Czekał na nas zbyt długo.
Na przeraźliwie bladą i niezdrowo wysuszoną skórę mężczyzny skapnęła łza. Nie wiedziałem, do kogo należała – zbyt wiele osób płakało.
Powiedz mi, jak bardzo cierpiałeś?
Alberto rozmawiał z Benjaminem. Wymachiwał rękoma w powietrzu, gwałtownie coś gestykulując. Mnie jednak całkowicie odcięło. Wpatrywałem się w zamknięte oczy Neila, błagając w duchu o to, by otworzył je chociaż na chwilę.
– Czuję puls! – Astrid krzyknęła tuż przy moim uchu, ale nawet to nie sprawiło, że zszedłem na ziemię.
Bałeś się, kiedy umierałeś w samotności?
Przeniosłem spojrzenie na zabandażowane nadgarstki, następnie delikatnie uniosłem koszulkę przyjaciela. Widok, który mi się ukazał, przyprawił mnie o mdłości i zawroty głowy.
Nie, nie, nie...
Alice przykryła usta dłonią, Rachel zacisnęła powieki, nie mogąc patrzeć na brzuch pokryty niezliczoną ilością nacięć. Znęcali się nad nim w tak okrutny sposób, że aż brakowało mi słów. Przesunąłem drżące palce po lewym boku Neila, a gdy dotarłem do wystających spod skóry żeber, nie wytrzymałem i zacząłem wrzeszczeć. Darłem się, dopóki nie poczułem palącego bólu gardła i silnej łapy na ramieniu.
– Wstawaj – głos Masona zdołał przebrnąć przez chaos panujący w mojej głowie. – Podstawiłem samochód, pospiesz się, Christian! Zaniesiemy go do auta!
Nie zauważyłem, że Gruby w ogóle wyszedł z pokoju, a co dopiero, że podczas mojej psychicznej nieobecności przygotował wóz. Musiałem wziąć się w garść.
Złapałem zwiotczałe ciało Neila, którego kości, wcześniej ukryte pod warstwą mięśni, teraz wbijały mi się w dłonie. W przeciągu dwudziestu jeden dni schudł co najmniej dziesięć kilogramów, wyglądał jak śmierć. Oczyma wyobraźni widziałem brata zwijającego się z bólu, wydającego z siebie jęki pełne agonii, błagającego o jedzenie. Emocje ponownie zaczęły przejmować nade mną kontrolę. Zacisnąłem zęby na wardze. Wreszcie metaliczny posmak osiadł mi na języku, a ja straciłem kontakt z rzeczywistością.
Proszę, wybacz mi, że znaleźliśmy cię tak późno.

***

– Daj mi kluczyki!
Zamrugałem, by wyostrzyć obraz. Wszystkie czynności wykonywałem jak na autopilocie, znajdując się z dala od sterów własnego umysłu, więc gdy po umieszczeniu konającego Neila na tylnym siedzeniu odzyskałem władzę nad mózgiem, nie wiedziałem, co dzieje się wokół.
– Kluczyki, Christian! – Rachel potrząsnęła moimi ramionami. – Nie jesteś w stanie prowadzić!
Szybko wsunąłem rękę do kieszeni, wyciągnąłem kluczyki od samochodu i podałem je rozemocjonowanej kobiecie.
Alice siedziała już na miejscu pasażera, a Olivia za nią, podtrzymując głowę swojego ukochanego. Nie przestawała płakać, przyciskała policzek do blond włosów mężczyzny i szeptała mu coś na ucho. Miałem nadzieję, że ją słyszał.
– Trzymajcie się za nami, będziemy torować trasę. Jedziemy prosto do domu – Alberto tłumaczył Rachel instrukcję przejazdu.
– Nie do szpitala?
– Po ostatnim wybuchu granatu to wykluczone. Lekarze już na nas czekają, zajmą się nim na miejscu. Szybko, szkoda czasu – ponaglał, klaszcząc w dłonie. – Christian, ty jedziesz ze mną, Tarą i Lia... I ze mną. – odchrząknął, zatrzasnąwszy drzwi od strony kierowcy.
Nim zdążyłem kategorycznie zaprotestować, Rachel odpaliła silnik.
– Muszę... muszę jechać z Neilem...
Dowódca skutecznie uciszył mój niezrozumiały bełkot przy pomocy silnego szarpnięcia. Zawlókł mnie do swojej fury i wepchnął na przednie siedzenie, po czym sam wskoczył za kółko i ruszył z piskiem opon. Gdy pędziliśmy polną drogą, chwycił przygotowanego wcześniej koguta i umieścił go na dachu. Syrena zawyła, zawczasu alarmując potencjalnych kierowców o naszym pierwszeństwie.
Kryminaliści z policyjnym kogutem. Zajebiście.
– Jak znowu będzie chciało ci się rzygać, to mów.
Potrzebowałem dłuższej chwili, by zrozumieć, że szef zwracał się do mnie.
– Znowu? – wychrypiałem.
Alberto posłał mi krótkie, acz przepełnione współczuciem spojrzenie. Poczułem jeszcze silniejszy ucisk w skroniach.
– Przed chwilą wymiotowałeś, nie pamiętasz?
– Nie...
– Poproszę Benny'ego, żeby podał ci coś na uspokojenie. Dziś dużo się działo, twój organizm chyba tego nie wytrzymał. – westchnął z wyraźnie słyszalnym zmęczeniem. Sam ledwo składał zdania, głos tak bardzo mu się załamywał.
– Alberto.
– Hm? – tym razem łypnął na mnie kątem oka, skupiając uwagę na prowadzeniu.
Jechaliśmy zbyt szybko, by mógł pozwolić sobie na odwrócenie wzroku od drogi na dłużej niż pół sekundy.
– Czy on przeży...
– Nie wiem.
– Ale...
– Jest bardzo słaby, Olgierd prawie zagłodził go na śmierć – mężczyzna przełknął ślinę i chwycił kierownicę tak mocno, że aż zbielały mu kostki. – Ale oddycha, to najważniejsze. Dopóki walczy, nie możemy w niego wątpić.
Tara wydmuchała nos w chusteczkę, a Liam uraczył nas wiązanką imponująco kreatywnych przekleństw. Musiałem pamiętać, żeby później go za to ochrzanić. Może i wziął dziś udział w strzelaninie, ale to nie upoważniało gówniarza do używania brzydkich wyrazów.
Ojciec roku. Dajcie mi, kurna, medal.
– Boję się – wyszeptałem, zaskakując samego siebie.
Alberto powoli pokiwał głową, po czym odparł równie cicho:
– Ja również, Christian. I to bardzo.
Słowa dowódcy ociekały bólem. Żołądek podszedł mi do gardła i nawet nie zauważyłem, kiedy moje nogi zaczęły niekontrolowanie drżeć. Znów traciłem zmysły.
Tara pochyliła się między siedzeniami, by delikatnie pogładzić mnie po głowie. Kojący dotyk kobiety sprawił, że na rękach poczułem gęsią skórkę.
– Jest coś, co chciałbyś teraz powiedzieć Neilowi? – zapytała spokojnym tonem.
Kąciki oczu zaczęły mnie piec, więc przymknąłem powieki, by nikt nie był w stanie tego dostrzec.
– Mnóstwo rzeczy. – odparłem bez zastanowienia.
Mógłbym przegadać z przyjacielem całą noc, a i tak nie zdążyłbym wyrzucić wszystkiego, co leżało mi na sercu.
– W takim razie wybierz jedną i wypowiedz ją teraz na głos – zaproponowała. – Ulżyj sobie trochę, syneczku.
Wypuściłem z ust drżący oddech. Nie wiem, co bardziej przyczyniło się do powstania guli, która znienacka osiadła w moim gardle i za nic w świecie nie chciała zniknąć – sam pomysł Tary czy sposób, w jaki mi go przekazała. Czułem jej matczyną miłość i wsparcie każdą komórką ciała.
Jedna mała łza spłynęła po moim policzku. Szybko wytarłem ją rękawem.
– Kiedyś włamaliśmy się do zoo.
– Do zoo? – Alberto uniósł brwi.
Chyba zapomniał, że Furia nie wykluła się z jajka legalnie kupionego w supermarkecie.
– Mhm – przytaknąłem – a wcześniej spaliliśmy kilka jointów. – dodałem, jakby miało to usprawiedliwić nasz debilizm.
– Mów dalej.
– Chcieliśmy się przejechać. Na wielbłądach.
– Ja pierdzielę, a mi każesz siedzieć z nosem w książkach – burknął Liam.
Byłem zbyt daleko myślami, by odpowiedzieć młodemu. Nie jechałem już samochodem... Znajdowałem się w ogrodzie zoologicznym i otwierałem zagrodę, dopingowany przez cholernie spizganego Neila i rozbawionego Masona. Śmialiśmy się tak bardzo, że nawet te biedne wielbłądy miały nas za oszołomów. Nic dziwnego, że nie pozwoliły nam wejść sobie na plecy. To takie mądre ssaki... W przeciwieństwie do naszej trójki.
– Ja spróbowałem przejażdżki jako pierwszy – ciągnąłem, od czasu do czasu przecierając nos materiałem bluzy. – I spadłem.
– No co ty nie powiesz – szef unosił wargi w słabym uśmiechu.
Przez chwilę zastanawiałem się, jak głośno by rechotał, gdyby usłyszał tę historię w innych okolicznościach.
– Leżałem na piachu, czułem ból pleców, który promieniował aż do nóg. Myślałem, że już nigdy nie wstanę, ale wtedy podszedł do mnie Neil. Najpierw prawie zlał się w spodnie, rżał na cały regulator i cyknął mi z dziesięć fotek, jednak później... Później powiedział coś, co chciałbym mu teraz przekazać.
Tara zachlipała na tylnym siedzeniu.
– Co takiego?
Westchnąłem z rozdzierającym smutkiem, gdy słodkogorzkie wspomnienia zaatakowały mnie ze wszystkich stron. Gdyby wzruszenie było człowiekiem, teraz sypałoby mi sól w oczy.
– „Wstawaj, leniwy debilu, ten wielbłąd zaraz nasra ci na łeb. No już, zbieraj się. Dasz radę.".
– Och...?
Oparłem czoło o zimną szybę. Przestałem słuchać Tary, Alberto i Liama, choć wiedziałem, że przez cały czas coś do mnie mówili. Ja jednak po raz kolejny byłem zbyt zajęty rozmową z Neilem, by zwracać na nich uwagę.
Siedzieliśmy na skraju skarby w Bodø, tylko ja i on.
Dasz radę, Lewis.
Nie zapominaj, że masz dla kogo żyć.
Kolejna łza uciekła mi spod zaciśniętej powieki, a plecy zaczęły się trząść.

Jeżeli już nigdy na mnie nie spojrzysz, a kolor twoich oczu będę widział tylko patrząc w oczy Lillian, to wiedz, że nigdy sobie tego nie wybaczę.
Przepraszam, Neil. Przepraszam, że tak długo cierpiałeś.

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz