Rozdział 46

1.8K 139 59
                                    

Odciąłem Masonowi nogę.
Odciąłem Masonowi nogę.
Kurwa.
Odciąłem.
Masonowi.
Nogę.
– Nie przestawaj uciskać, Neil! – chociaż spanikowany Christian darł się tuż przy moim uchu, ledwo go słyszałem. – Jezu! Nie przestawaj uciskać!
Nie przestawałem. Christian też nie przestawał, lecz mimo naszych desperackich starań, i tak brodziliśmy kolanami w jeziorze krwi.
Trzymanie zlodowaciałych dłoni na odstającym, nierównym, owiniętym w przeciekające ubrania kikucie sprawiało, że chciało mi się rzygać. Potrzebowałem przerwy, chciałem uciec. Marzyłem o tym, by to wszystko okazało się tylko popierdolonym snem, ale nie... Mason był prawdziwy. Krew była prawdziwa. Męska, odcięta noga była prawdziwa.
Tylko ja chyba przestałem istnieć.
– Neil! Christian! – nie wiedziałem, jakim cudem dotarł do mnie roztrzęsiony głos Mamuta. Wydawało mi się, że podczas wypadku uszkodziłem sobie słuch, a jednak nadciągającą pomoc wychwyciłem aż z oddali. Odwróciłem twarz w kierunku biegnącego przyjaciela. – Benjamin i Liam powiedzieli, że wjechaliście na tory i auto zostało wysadzo... – stanął jak wryty, gdy znalazł się na tyle blisko, że mógł nas zobaczyć. – O kurwa.
Cóż, lepiej nie dało się tego ująć.
Michael uniósł drżący palec i wycelował nim w nogę Masona. Nie zdążył jednak o nic zapytać, bo Christian momentalnie się odezwał:
– Benny i Liam są bezpieczni?! – spytał Mamuta.
– Tak – wydukał, wodząc rozbieganym wzrokiem po zakrwawionym śniegu i wraku samochodu. – Odjechali moją furą, ja przybiegłem, żeby wam pomóc, ale nie wiedziałem, że... że...
– Dzwoniłeś po Alberto?!
Olbrzym skinął głową.
– Jest już w drodze. Czy Mason...?
– Jeszcze żyje – odparłem cichym, nieobecnym głosem, zupełnie jakbym to nie ja wypowiadał te słowa.
Szkarłat przelewał mi się przez szpary między palcami, które ledwo czułem przez przemarznięcie. Tylko krew Masona odrobinę je rozgrzewała i prawdopodobnie dzięki temu wraz z Christianem nie nabawiliśmy się odmrożeń. Nie byłem nawet w stanie określić, jak długo już tak klęczeliśmy na śniegu. Minuty? Godziny?
Warkot silnika oraz blask świateł kilku pędzących pojazdów, niemalże doprowadził mnie do łez. Niemalże, bo miałem wrażenie, że ostatnie wydarzenia permanentnie zablokowały we mnie zdolność odczuwania większości ludzkich emocji. Chwilę wcześniej płakałem nad słabym, bezwładnym ciałem Masona, a niewiele później stałem się... No właśnie, kim? Kim, do cholery, staje się człowiek, kiedy przestaje być sobą?
Fury zaparkowały parę metrów od naszego zakrwawionego obozowiska. Alberto, Rachel i Astrid jako piersi wyskoczyli z samochodu dowódcy i zerwali się do biegu. Jacyś obcy, uzbrojeni ludzie, których prawdopodobnie nigdy nie widziałem na oczy, zaczęli nas osłaniać. Krzyczeli coś między sobą, ale ich nie słuchałem. Byłem zbyt zajęty niedawaniem Grubemu umrzeć.
Czyjaś dłoń złapała mnie za ramię.
– Ja pierdolę! Co tu się stało?!
Uniosłem nieprzytomny wzrok na Alberto. Wyglądał naprawdę przerażająco – siwe włosy sterczały mu we wszystkich kierunkach, twarz miał spoconą, brodę drżącą. Chyba jeszcze nie płakał, ale to szybko miało się zmienić, bo niby kto nie pękłby, po dowiedzeniu się, że...
– Odciąłem Masonowi nogę – wyszeptałem. – Przepraszam.
Dziewczyny i szef zbledli tak bardzo, że ich kredowe skóry odznaczały się w mroku. Astrid jako pierwsza zaniosła się szlochem, Rachel pokręciła głową z niedowierzaniem, a Alberto jeszcze mocniej ścisnął mój obolały bark.
– Gdzie jest Liam?! – wrzasnął spanikowany.
– Uciekł z Benjaminem.
Szef wziął głęboki wdech i machnął ręką na jakiegoś faceta, który akurat stał najbliżej. Kimkolwiek był, zjawił się przy Alberto w przeciągu jednej setnej sekundy.
– Co robić? – zapytał bez ogródek.
– Podstawiaj auto, trzeba zabrać go do szpitala. Szybko. – Wybełkotał dowódca Malbatu, który najwyraźniej ze strachu i szoku nie panował nad własnym tonem. Brzmiał potwornie, głos mu się łamał i ciężko było go zrozumieć.
Moje serce zerwało się do jeszcze szybszego galopu.
– Do szpitala? – szepnąłem, zdając sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogłyby spaść na naszą rodzinę, gdyby lekarze równie mocno, co na ratowaniu życia Masona, skupili się na zadawaniu niewygodnych pytań.
A jak doszło do wypadku?
A gdzie?
A kiedy?
A kto odciął temu panu nogę?
A czy policja została powiadomiona?
A kogoś mi przypominacie... Może grupę przestępców, którzy od lat wcale nie gniją w pierdlu?
Kilku mężczyzn zaczęło podnosić nieprzytomnego Masona. Nie mogłem na to patrzeć, widok mojego przyjaciela bez nogi budził we mnie obrzydzenie.
– Tak, do szpitala – Alberto złapał się za głowę. Miałem wrażenie, że zaraz powyrywa sobie włosy, byle tylko móc coś zrobić z nerwowo dygoczącymi rękoma. – Jak najszybciej musi trafić do lekarza.
– A Benny albo Theo...?
– Synu, on stracił nogę! – przypomniał mi, chyba na wypadek, gdybym, kurwa, zapomniał. – Wykrwawia się!
– Jeżeli go rozpoznają i na miejsce zjadą się psy, już nigdy nie wyjdzie z paki! Dostanie dożywocie!
– On umiera! Dociera to do ciebie?! Jak najszybciej musi przejść operację, nie ma innej opcji! Szpital albo śmierć, rozumiesz?
Rozłożyłem ramiona na boki. Szukałem w myślach dobrego rozwiązania, ale takie nie istniało. Malbat znów zaczął tonąć, niczym okręt z pieprzoną dziurą w kadłubie. Chciałem ratować przyjaciela, zarówno przed utratą życia, jak i więzieniem, lecz czasu było tak mało, że jedyne co mogłem, to klęczeć jak kołek w śniegu pokrytym grubą wartą krwi... Wszystko poszło nie tak.
– A co będzie, jeśli... – zacząłem, jednak niespodziewany, dramatyczny pisk przyjaciółki momentalnie odwrócił moją uwagę od rozmowy z Alberto.
– Neil! Uważaj! – Rachel rzuciła się na mnie w tej samej chwili, w której huk wystrzału wykręcił mój żołądek, a żółć podeszła mi do gardła.
Stres sprawił, że dudnienie w moich skroniach znów się nasiliło, zdezorientowany uniosłem pulsujący łeb.
Rachel leżała tuż obok mnie. Miała szeroko otwarte oczy, a z boku jej głowy skapywała krew.
– Nie! – Astrid i Alberto jednocześnie padli na glebę, nim zdążyłem wstać.
Byłem tak zdrętwiały, obolały i zmarznięty, że dopiero po paru sekundach zrozumiałem, że poruszam się z niewyobrażalnym trudem.
– Rachel! – doczołgałem się do kobiety, po czym uniosłem ją i przycisnąłem jej głowę do piersi. Ulżyło mi, gdy zaczęła intensywnie mrugać.
– To tylko draśnięcie – wymamrotała, ewidentnie będąc w szoku.
Serce waliło mi jak oszalałe, powoli traciłem zmysły. Tego wszystkiego było po prostu za dużo.
– Neil! Do samochodu! – Alberto, jeszcze bardziej blady niż parę sekund temu, zaczął mną szarpać, by jak najprędzej zawlec nas do wozu. – Pospiesz się!
Nie musiał mi tego powtarzać. Właśnie ktoś próbował mnie zabić. Nie, nie ktoś, a pierdolony Moore. I prawie mu się to udało...
– Coś ty narobiła?! – warknąłem, gdy wraz z Rachel na rękach stanąłem na równe nogi. Ledwo stawiałem kroki. – Po co mnie ratowałaś?!
Przyjaciółka przyłożyła dłoń do obrażenia, które – choć rzeczywiście nie wyglądało na groźne – krwawiło i stanowiło niezbity dowód tego, że Rachel naprawdę zasłoniła mnie własnym ciałem.
Co za idiotka.
Na samą myśl o tym, że mogłoby stać się coś o wiele gorszego, moja krtań przestawała współpracować z resztą organizmu, nie potrafiłem nabrać powietrza... No i ten cholerny ból głowy.
Alberto otworzył mi drzwi.
– Jak mogłaś to zrobić?! – wycedziłem, nie doczekawszy się odpowiedzi.
Rachel przewróciła oczami.
To dobry znak, wszystko było z nią w porządku, skoro wyglądała, jakby chciała się ze mną kłócić.
– Gdyby nie ja, już byś nie żył – prychnęła.
– Naraziłaś swoje życie, kretynko!
– Neil! – Alberto upomniał mnie ostrym tonem.
Właśnie wtedy dostrzegłem jego zaczerwienione oczy i mokre policzki. Wewnętrzna tama dowódcy pękła, nie wytrzymał. Ile gówna jest w stanie udźwignąć jeden człowiek? Mason stracił nogę, Rachel drasnęła kulka, która celowana była we mnie. To wszystko musiało doprowadzić szefa do aberracji umysłowej, bo wyglądał, jakby postradał zmysły. Przestał przypominać silnego dowódcę Malbatu, stał się starym, przerażonym strachem na wróble.
Ułożyłem Rachel na tylnym siedzeniu, sam usiadłem obok. Ignorowałem ból głowy, choć przychodziło mi to z coraz większym trudem.
– Christian, Astrid, jedźcie prosto do domu – krzyknął Alberto, nim zamknął za mną drzwi pojazdu. – Będziemy jechać tuż za wami. A wy – zwrócił się do mężczyzn, którzy wcześniej zabrali Masona – zapierdalajcie do szpitala. Szybko. Po drodze wymyślcie jakąś bajkę dla lekarzy i przez cały czas trzymajcie się tej wersji, jasne?
Mamut wskoczył na miejsce pasażera, zapiął pas i zerknął na nas przez ramię, po czym wykrzywił się w grymasie pełnym rozpaczy.
– Tak mi przykro, Neil – rzucił, przesuwając spojrzenie po moich zakrwawionych ubraniach.
Znów poczułem mdłości i migrenowy ucisk w skroni.
Naprawdę to zrobiłem. Odciąłem Masonowi nogę, brutalna rzeczywistość zaciskała się na mojej czaszce. Miałem wrażenie, jakby ktoś zgniatał mój łeb imadłem, ale przez myśl mi nawet nie przeszło, by poskarżyć się na ten ból.
Wolałem wmawiać sobie, że to nic takiego. Przejdzie. Poboli i będzie dobrze.
Będzie dobrze.
– Będzie dobrze – wyszeptałem prosto we włosy Rachel. Przyjaciółka przylgnęła do mojej klatki piersiowej, dzięki czemu mogłem zamknąć ją w uścisku. – Będzie dobrze... Będzie dobrze... – powtarzałem, niczym mantrę.
Alberto otworzył drzwi od strony kierowcy i pospiesznie wskoczył do środka. Nasze auto wciąż otaczali uzbrojeni ludzie, którzy nie wiem, po jakiego chuja tu przyjechali. Niby mieli nas osłaniać, ale gdyby naprawdę to robili, Rachel nie zostałaby ranna.
Ruszyliśmy gwałtownie, śnieg i błoto wystrzeliły spod kół na boki. Dowódca nawet na chwilę nie odwrócił wzroku od nieoświetlonej drogi, gnał przed siebie w pełnym skupieniu, choć widziałem, jak drżały mu plecy.
Przycisnąłem usta do głowy Rachel.
– Będzie dobrze...
– Neil, już to mówiłeś – kobieta mocno chwyciła mnie za zmarzniętą dłoń, ale ja nie mogłem przestać odtwarzać tej samej formułki.
Będzie dobrze. Będzie dobrze.
– Będzie dobrze...
Poczułem palce Rachel na nadgarstku. Zerknąłem na nasze ręce – przyjaciółka bawiła się moją bransoletką, obracała paciorki i przecierała je własnymi palcami, by usunąć z nich ślady brudu i krwi. Gdy dotarła do koralika z inicjałami M.B, zapiszczało mi w uszach. Coś było nie tak, ból głowy zaczął doprowadzać mnie do szału.
– Będzie dobrze... Będzie dobrze... – kołysałem się z Rachel w spokojnym rytmie. W przód i w tył, w przód i w tył... – Będzie dobrze, będzie dobrze...
– Neil – w lusterku wstecznym napotkałem zrozpaczone, błyszczące oczy Alberto. Przeszły mnie ciarki. – Jak mocno uderzyłeś się w głowę?
Nie udzieliłem odpowiedzi. A przynajmniej nie takiej, jakiej oczekiwał mój szef.
– Będzie dobrze. – wymamrotałem słabo i objąłem Rachel jeszcze mocniej. Odwzajemniła mój uścisk, chyba bała się o mnie tak mocno, jak ja bałem się o nią.
– Neil... – zdążył wypowiedzieć Alberto.
Odcięło mnie. Zgiąłem się wpół, wydawszy z siebie żałosny, przeciągły jęk. Atak migreny wygrał, łupanie w czaszce okazało się silniejsze.
Chyba umierałem.

***

– Neil? Neil? – słyszałem nad głową. Miałem otwarte oczy, więc najwyraźniej wciąż żyłem. – Neil, jesteśmy na miejscu, dasz radę wyjść z samochodu? – Roztrzęsiony Alberto garbił plecy, stał w otwartych drzwiach i zaglądał do środka fury.
Nieznacznie skinąłem głową.
– Tak, dam radę.
– Wezmę ją – szef pochylił się, po czym delikatnie ujął Rachel ramieniem. Kobieta nie protestowała, zapewne nie mogła dojść do swojej willi o własnych siłach, a na moje nie miała co liczyć, byłem zbyt słaby.
Alberto wyciągnął Rachel z auta, wziął ją na ręce i szybkim krokiem ruszył przed siebie. Dopiero wtedy zorientowałem się, że na podjeździe stało mnóstwo osób. Zaczęły docierać do mnie krzyki, odgłosy płaczu. Prawdziwy chaos. Chaos, w którym nie chciałem uczestniczyć, ale wiedziałem, że nie mam wyboru. Kto porozmawia z Nancy, jeśli ja stchórzę? Kto inny opowie jej, co wydarzyło się na torowisku? Musiałem wziąć się w garść. Dla mojej młodszej siostry... I dla Grubego.
Mimo beznadziejnych zawrotów głowy, udało mi się wysiąść z pojazdu.
Jako pierwsza dopadła do mnie Olivia. Twarz miała mokrą od łez, włosy roztrzepane, stała na mrozie w samej piżamie, ale nie wyglądała, jakby marzła.
– Neil! – zawołała z paniką. – Co się stało?! Alberto niósł Rachel, czy ona...?
– Kula drasnęła Rachel w głowę, ale wszystko z nią w porządku – zapewniłem prędko, mając świadomość, że rana naszej przyjaciółki nie jest najgorszą rzeczą, o której będę musiał opowiedzieć.
Mówiłem do Olivii, lecz nieustannie rozglądałem się na boki w poszukiwaniu Nancy, nie potrafiłem skupić się na rozmowie, z nerwów moje nogi przypominały dwa słupy z miękkiej waty.
– Neil, co wydarzyło się podczas tej akcji?! – zniecierpliwiona Oli złapała mnie za ramiona. – Powiedz mi, o co chodzi! Jesteś poobijany, krew leci ci ze skroni!
Christian przepychał się przez tłum ochroniarzy i członków naszej rodziny. Wykrzykiwał imię swojego syna.
– Nic mi nie jest – machnąłem ręką. – Rachel uratowała mi życie. Odepchnęła mnie, kiedy Moore strzelił...
– Jezu!
– Oli, naprawdę nic mi nie jest – powiedziałem po raz drugi i tak samo, jak za pierwszym razem, bardzo wątpiłem we własne słowa. – Widziałaś gdzieś Nancy? Muszę z nią porozmawiać, to ważne.
– Dlaczego? Co się stało? Czemu Mason nie przyjechał razem z wami? Gdzie on jest?
Za dużo pytań, za dużo hałasu i za dużo zamieszania, jak na mój słaby łeb.
Przyłożyłem dłoń do czoła, gdy zakręciło mi się w głowie.
– Liam! – wrzeszczał Christian, nie przestając łazić między zgromadzeniem. – Liam! Benjamin!
– Christian?
Jakby w odpowiedzi na zaniepokojony głos Alice, moje serce momentalnie stanęło. Kobieta, owinięta w puchową kurtkę, zbliżała się do nas z lękiem wymalowanym na twarzy, choć nie miała jeszcze pojęcia, jak bardzo byliśmy w dupie.
– Alice... – Collins wsunął palce we włosy.
– Gdzie jest Liam?
– Nie wiem.
– Słucham?! – Alice podeszła do męża i z całej siły uderzyła go w klatkę piersiową. Christian co prawda nawet nie drgnął, ale mimo to wyglądał, jakby miał rozpaść się na kawałki z bólu. – Gdzie jest nasz syn?! Coś mu się stało?!
– Nie wiem, Alice! Pojechaliśmy na misję...
– Zabrałeś dziecko na misję?!
– Gdybym wiedział, że tak to się skończy...
– Tak, czyli jak? – Alice wytrzeszczyła oczy i powiodła spojrzeniem po twarzach wszystkich, którzy stali najbliżej... Więc mojej również. Niestety. – Co tu się dzieje, do cholery?! Dlaczego jesteście brudni od krwi? Gdzie jest Liam?!
– Miał wrócić do domu razem z Bennym!
– Ale nie wrócił! – kobieta przyłożyła ręce do brzucha i zaczęła głęboko oddychać.
Poczułem nagły przypływ adrenaliny, tkwiliśmy w epicentrum pierdolonego koszmaru, z którego nie mogliśmy się uwolnić. Ze wszystkich sił próbowałem przetworzyć to, co się działo, ale dojście do jakiejkolwiek konkluzji graniczyło z cudem.
Olivia i Astrid podbiegły do Alice, Christian nie przestawał nawoływać Liama, zupełnie jakby młody miał wyskoczyć zza winkla z wesołym okrzykiem ''niespodzianka!'', a ja wciąż szukałem Nancy.
Niemożliwe, by liczne zgromadzenie, wszechobecny sajgon i krzyki, które obudziłyby nawet zmarłego, nie zaalarmowały mojej siostry. Sprawa była więc prosta – albo zajmowała się Lillian, albo zdążyła spotkać Alberto niosącego poszkodowaną Rachel. Jeżeli opcja numer dwa była prawdziwa... Nancy wiedziała już o tym, co spotkało Masona.
Wiedziała, że jej mąż właśnie walczy o życie.
Wiedziała, że zrobiłem z niego kalekę.
Zmrużyłem powieki, gdy niespodziewanie łuna czerwonego światła spłynęła na całe podwórze, bezlitośnie rażąc nas wszystkich w oczy.
– Uwaga! Ktoś idzie! – ryknął mężczyzna z budki strażniczej, po czym uruchomił przeraźliwie głośne syreny.
Tylko raz w życiu słyszałem ten alarm i wtedy wydawał mi się całkiem zabawny, bowiem Christian i Tara postanowili urządzić sobie zimowe walki MMA na oblodzonym pomoście. Teraz jednak nie było mi do śmiechu – okręt Malbatu tonął, więc każda niezapowiedziana wizyta mogła oznaczać nasz koniec.
Dobrze znałem dźwięk przeładowywania broni, lecz gdy równocześnie zrobiło to kilkanaście osób, a charakterystyczne kliknięcia wybrzmiały pośród jazgoczących syren, przeszły mnie ciarki.
Alberto nigdzie nie było, więc jako pierwszy do bramy ruszył Christian. Jego krok był pewny, maszerował bez żadnych oznak lęku, choć przypuszczałem, że w środku cały drżał. Ruszyłem za przyjacielem.
Mój chód nie był taki żwawy, efektywny. Gdy próbowałem dogonić Christiana, szybko dostałem zadyszki, a chwilę później poczułem obecność Michaela, który kroczył tuż za mną.
Collins uniósł rękę i dał znak strażnikom w budce.
– Otwórzcie bramę! – rozkazał, przekrzykując wyjące syreny.
Metalowe skrzydła zaczęły sunąć na boki. Wziąłem głęboki wdech, by być gotowym na każdą ewentualność. Wiedziałem, że jeżeli policja postanowiła złożyć nam wizytę – zaraz rozpęta się prawdziwe piekło. Będziemy bronić naszej rodziny aż do końca. Naszego końca. Umrzemy na tej ziemi, ale może dzięki temu pozostałym członkom Malbatu uda się uciec.
Christian wykonał kolejny gest ręką. Syreny momentalnie ucichły, w przeciwieństwie do dudnienia w mojej klatce piersiowej. Przyłożyłem dłoń do czoła, by osłonić oczy przed nieprzyjemnym, czerwonym blaskiem i wytężyłem wzrok.
A chwilę później zdębiałem.
– Liam? – wydukał mój przyjaciel, kiedy również dostrzegł swojego syna, który... mierzył do nas z pistoletu. – Dziecko! Opuść broń!
Wytrzeszczyłem gały, odruchowo uniosłem ręce i zrobiłem krok wstecz.
– Młody – udało mi się wykrztusić – cokolwiek się wydarzyło, porozmawiaj z nami. Opuść giwerę. Słyszysz? Mierzysz do rodziny!
Liam się nie zatrzymał. Pruł przed siebie, nie zważając na nasze słowa. Widziałem błysk w jego niebieskich oczach. Znałem go aż za dobrze – oznaki nienawiści i chęci mordu w rozszerzonych źrenicach dzieciaka były wręcz namacalne.
Nastolatek parsknął złowrogo.
– Nie mierzę do rodziny – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Mierzę do zdrajcy.
Uniosłem brwi w niedowierzaniu i nieznacznie przesunąłem się w bok. Dopiero wtedy pojąłem, że nasz mały, słodki Liam... celował w Michaela.

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz