Rozdział 15

1.7K 159 30
                                    

Liam

Słyszałem krzyki dochodzące zza drzwi. Tata i Alberto strasznie się na siebie darli, a Benny próbował ich uspokoić. Z marnym skutkiem, rzecz jasna. Szkoda, że kazali mi zostać w pokoju, chętnie bym się do nich przyłączył.
– A ty co, dzieciaku?
Odwróciłem się w stronę Neila, słysząc jego prześmiewczy głos.
– Hm?
– Nie wolno podsłuchiwać starszych – pogroził mi palcem z cwanym uśmiechem. – Od kiedy sprawy Malbatu tak bardzo cię interesują?
Parsknąłem śmiechem i skrzyżowałem ręce na piersi.
– Myślałem, że też jestem członkiem tej rodziny.
– Jesteś – przyznał, wywróciwszy oczami. – Ale nie powinieneś się mieszać w kłótnie dorosłych.
– Nie mam sześciu lat.
– Nie?
Próbowałem posłać mężczyźnie poirytowane spojrzenie, jednak moje kąciki ust mimowolnie zadrżały, zdradzając rozbawienie.
– Gdybym ci o czymś powiedział, przestałbyś traktować mnie jak gówniarza – wytknąłem najwredniejszemu ze wszystkich wujków.
Neil zamrugał wesoło.
– Nie sądzę, ale warto spróbować. Czym mnie zaskoczysz?
– Skąd pewność, że ci o tym powiem?
– Błagam cię, Liam – zaśmiał się, opadł na plecy i naciągnął na siebie kołdrę. – Pewnie już sikasz po nogach z podekscytowania i tylko czekasz, żeby zdradzić mi ten swój sekrecik. No mów, co się stało? Jesteś uwięziony na terytorium Malbatu, więc twoje możliwości są ograniczone – zrobił teatralnie zamyśloną minę – ukradłeś ojcu paczkę fajek? Mamusia przyłapała cię na oglądaniu filmów dla dorosłych? A może...
– Wziąłem udział w akcji odbicia jednego pajaca z rąk szefa gangu motocyklowego. – odpowiedziałem, obserwując, jak oczy Neila momentalnie się rozszerzają.
Zastygł z lekko uchylonymi ustami i jedną uniesioną brwią, na co dumne zadarłem podbródek.
– Gówno prawda – rzucił po chwili, gdy wreszcie odzyskał głos. – Niby kto wyraziłby na to zgodę?
– A jak myślisz?
Blondyn zacisnął szczękę, nieznacznie kręcąc głową.
– Alberto...
– I tata – dodałem z zadowoleniem.
– Twój?!
– Nie, twój – wzruszyłem ramionami, a następnie szybko ukucnąłem, bo poduszka Neila przeleciała parę milimetrów nade mną. Powiew wiatru musnął mi włosy.
– Co z Alice?
– Mama wie tyle, ile powinna – mruknąłem wymijająco, na powrót prostując plecy.
– Czyli nie ma o niczym pojęcia – wujek klasnął w dłonie. – No gratu-kurwa-lacje, Liam. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że jeżeli Alice odkryje prawdę, to...
– Nie dowie się.
Mężczyzna popatrzył na mnie z powątpieniem.
– Chyba nie znasz swojej mamy. Po pierwsze, była policjantką. Po drugie, jest cholernie przebiegła, po trzecie posiada jakąś zabójczą moc wyciągania z ludzi informacji, a po czwarte...
Przerwałem wypowiedź Neila głośnym rechotem.
– Ależ ty się jej boisz.
– Tylko głupiec nie bałby się Alice Collins – blondyn zmrużył powieki i pokazał mi, że mam nie po kolei w głowie. – Kiedyś wspomnisz moje słowa, szczylu. Olivia to anioł przy twojej mamusi.
Przechyliłem na bok głowę.
– Czyżby?
– No, wiem co mówię.
Gdyby od ciągłego szczerzenia zębów nie bolały mnie policzki, rozciągnąłbym wargi w jeszcze większym uśmiechu.
– Nie wyglądała jak anioł, kiedy wyrzucała granat przez okno samochodu.
Neil podparł się na łokciach i uniósł brwi tak wysoko, że prawie wylądowały na suficie.
– Co?!
– Granat Edmunda – puściłem mężczyźnie oko, celowo przeciągając moment, w którym wszystko mu opowiem.
Przyjemnie było przez chwilę górować nad Neilem Lewisem, powszechnie znanym jako największy dupek w rodzinie. Chętnie podroczyłbym się z nim nieco dłużej, ale wyglądał, jakby miał zamiar wstać z łóżka i siłą wyrwać ze mnie wszystkie informacje.
– Znalazła mój granat?!
Potwierdziłem skinieniem.
– Znalazła i użyła. Co prawda z pomocą Tary, ale...
– Od początku, Collins! – przerwał mi gwałtownym ruchem ręki, lekko przy tym stękając. Zignorował jednak ból i ciągnął dalej: – Jesteś pewny, że mówisz o mojej Oli?
Podszedłem do krzesła, by oprzeć dłonie na oparciu.
Nie miałem pojęcia, jakim cudem Jego Oli zdołała zastąpić Jego Jane, ale to chyba nie było istotne. Sądząc po błysku w niebieskich oczach wujka, podczas słuchania o Olivii znajdował się w zupełnie innym miejscu, z dala od cierpienia i wszystkich ziemskich problemów. A ja postanowiłem sprawić, by siedział tam jak najdłużej.
– Dobra, słuchaj...

***

– Mówię po raz ostatni, proszę skończyć z tymi bezmyślnymi żartami... Nie, nic takiego. To tylko jakaś znudzona staruszka próbuje nas przestraszyć.
Zacisnąłem zęby tak mocno, że prawie rozłupałem je na drobne kawałki. Trudno, musiałem coś zrobić, żeby nie wybuchnąć śmiechem, nawet jeżeli ceną starań o zachowanie powagi, miała być wizyta u stomatologa.
Babcia wyglądała, jakby miała ochotę kogoś zamordować. Poczerwieniała ze złości i uniosła brwi, pewnie nie do końca wierząc, że gość po drugiej stronie słuchawki naprawdę nazwał ją staruszką.
W napięciu czekałem na kolejny ruch Tary, jednak ta milczała, przez co trudno było określić, co właściwie chodziło jej po głowie. Sądząc po wyrazie twarzy babci – nic miłego, ale wolałem wiedzieć, jak bardzo funkcjonariuszowi udało się ją rozwścieczyć.
Tak w sumie, to co mogła zrobić? Ewentualnie odwdzięczyć mu się tym samym, zwyzywać, pogrozić palcem. Przecież nie posunęłaby się do czegoś ekstremalnie głupiego akurat teraz, kiedy siedzieliśmy w samochodzie, mieliśmy do wykonania misję, a mama i Rachel czekały na...
– Staruszka, do cholery?! – warknęła Tara. Była tak wkurwiona, że prawie opluła siedzącą obok Olivię. – Odpalam granat!
Wytrzeszczyłem oczy i chwyciłem kierownicę obiema rękami. Był to odruch bezwarunkowy, intuicja kazała mi jak najszybciej spierdalać.
Nie no, Liam... Nie bądź naiwny. Może to tylko idiotyczny dowcip?
– Jezu! – pisnęła Olivia.
Kiedy odwróciłem się przez ramię, chowała głowę między kolanami, a babcia... Babcia szarpała za zawleczkę cholernego granatu. Dobra, więc to nie idiotyczny dowcip.
JA PIERDOLĘ, CO JEST NIE TAK Z MOJĄ RODZINĄ?
Zachłysnąłem się powietrzem i wbiłem palce w skórzany materiał na kierownicy. Gdybym nie miał krótkich paznokci, połamałbym wszystkie, co do jednego.
– ALE NIE W SAMOCHODZIE! – krzyknąłem na całe gardło.
– Granat?! – jęknął gliniarz, nim Tara zakończyła połączenie i... prawie nasz żywot.
Odrzuciła komórkę na bok i z całej siły pociągnęła za zawleczkę.
– Dobra, udało się – wysapała, patrząc na broń z zainteresowaniem. – I co teraz?
Wbiłem w babcię przerażone spojrzenie.
– Teraz nas, kurwa, zabijesz!
– A jak to uruchomić? Jest jakiś przycisk?
– Matko Boska! – Olivia wyrwała jej granat z ręki. – Odbezpieczyłaś go!
Źrenice Tary momentalnie się rozszerzyły. Nie wyglądała już na wściekłą, a ostro przyćpaną. Strach chyba z lekka ją otumanił.
– Ale co? Że już? – wydukała. – Nie ma jakiegoś włącznika?
– Liam, błagam cię! – pisnęła Oli, a następnie, niewiele chyba myśląc, do kurwy nędzy, rzuciła mi granat Edmunda na kolana. – Zrób coś!
Osłupiały chwyciłem się jedynego argumentu, który przyszedł mi do głowy.
– Ja?! Jestem dzieckiem, mam szesnaście lat! – odrzuciłem broń do babci. – Ty coś zrób!
– A ja jestem tylko seniorką! Z wiekiem dochodzi do zmniejszenia objętości mózgu, co jest związane z utratą neuronów! To twierdzenie naukowe!
Olivia wycelowała w babcię palcem.
– Więc trzeba było zaakceptować fakt, że policjant nazwał cię staruszką, a nie odpalać pierdolony granat w samochodzie!
– Skąd miałam wiedzieć, że wybuchnie?!
– Bo to, kurna, granat, do jasnej cholery!
Siedziałem wyprostowany jak struna, bojąc się choćby drgnąć, a dwie baby na tylnym siedzeniu właśnie kłóciły się w najlepsze. Nie do wiary! Zostały nam ostatnie sekundy życia!
Jestem za młody, by umrzeć! Nie zdążyłem nawet zobaczyć cycków tej nowej nauczycielki od historii!
– Zamiast na mnie krzyczeć, to... to zrób coś! – stęknęła spanikowana Tara, przekazując granat do Olivii.
Świetny pomysł! Porzucajmy nim jeszcze trochę!
– Liam, otwórz okno! – rozkazała blondynka, zaciskając palce na broni.
– Co?!
– No otwieraj!
Posłuchałem Olivii i włączyłem guzik na swoim panelu sterowania. Tylna szyba zaczęła się opuszczać.
Obserwowałem poczynania kobiety z szeroko rozdziawionymi ustami i włosami stojącymi dęba.
Jeden, dwa, trzy... Oli zrobiła zamach, a już po chwili granat frunął nad ulicą. Uderzył w mur starej pralni, odbił się z charakterystycznym dźwiękiem stukniętego metalu i spadł na ziemię, by dalej toczyć się po chodniku. Dopiero opona jednego ze stojących nieopodal samochodów, zatrzymała jego wędrówkę.
Wstrzymaliśmy oddechy. Żadne z nas nie dostarczało sobie tlenu, tego akurat byłem pewien, bo zarówno w aucie, jak i poza nim, panowała całkowita cisza. Brak jakichkolwiek świadków oznaczał, że przez naszą głupotę nie odbierzemy życia nikomu, poza naszą trójką, co w gruncie rzeczy było dość optymistyczną wersją wydarzeń.
Zacisnąłem powieki, szykując się na wybuch... Lecz ten nie nadchodził.
Ośmieliłem się zerknąć w stronę lusterka. Olivia – blada jak ściana, siedziała w kompletnym bezruchu, nie odwracając wzroku od granatu, a Tara przykrywała oczy dłońmi.
Trwaliśmy w stanie paraliżującego odrętwienia dobre pół minuty, nim jako pierwszy zabrałem głos.
– Jeszcze żyjemy – stwierdziłem cicho. – Ten granat chyba... chyba nie działa.
Olivia zaśmiała się nerwowo.
– Na to wygląda.
– Słodki Jezu – Tara złożyła dłonie w modlitewnym geście. – dziękuję, że okazałeś nam litość i nie zabrałeś nas jeszcze do swojego królestwa. Amen.
Uniosłem rękę i przejechałem nią po spoconym czole.
– Właśnie odbezpieczyłaś cholernie niebezpieczną broń – wytknąłem babci. – Naprawdę myślisz, że ktokolwiek z góry przyjąłby cię do nieba? Moim zdaniem wylądowałaś na liście vipowskich grzeszników.
Tara przełknęła ślinę.
– Masz rację, dziecko. Pójdę się wyspowiadać.
– To chyba nie najlepszy pomysł, może po prostu zachowajmy to dla siebie – odchrząknęła Oli.
– Jestem za – pstryknąłem palcami, przypomniawszy sobie, że tak właściwie nie powinno mnie tu w ogóle być. Gniewu szefa Malbatu i ojca bałem się chyba bardziej niż samego wybuchu. – Alberto nie musi wiedzieć o tej małej wpadce, co nie? Przecież ostatecznie nic się nie stało.
Kobiety równocześnie pokiwały głowami.
– Po co go stresować – Tara wymusiła z siebie sztuczny rechot. – Lepiej już stąd jedźmy.
Odetchnąłem z ulgą, sięgając do stacyjki, a następnie płynnym ruchem przekręciłem kluczyk. Poprawienie pleców i pośladów na fotelu oraz wygodne ułożenie stóp na pedałach, zajęło mi kilkanaście sekund. Tylko kilkanaście sekund... Jak się szybko okazało, granat potrzebował niewiele więcej czasu na podjęcie decyzji – pierdolnąć, czy nie?
Postawił na pierwszą opcję.
Zaatakował nas niespodziewany huk, następnie przypływ gorącego, gęstego od dymu powietrza i gwałtowny wstrząs, który rozsadził ciszę panującą w tej części miasta. Świat zaczął wirować tak szybko, że nie mieliśmy szansy na żadną sensowną reakcję. Z gardeł Tary i Olivii wyrywały się piski, ja pozwoliłem sobie na wiązankę przekleństw doskonale wiedząc, że tym razem nikt mnie nie upomni.
Koła z lewej strony pojazdu uniosły się, jakby jakiś niewidzialny olbrzym z lekkością pchnął nasz wóz. Siła wybuchu była tak potężna, że przewróciła nas na dach, a później z powrotem na koła. Kręciło mi się w głowie, wszyscy walczyliśmy z grawitacją, próbując złapać się uchwytów pod sufitem.
Zacząłem kasłać, całe wnętrze fury zaszło kurzem, a górna część samochodu wyglądała na cholernie wgniecioną.
– Cóż, granat chyba jednak działa – mruknąłem trochę do siebie, a trochę do zszokowanych kobiet. – Trzymajcie się.
Z całej siły wcisnąłem gaz do dechy, auto zawyło, ale na szczęście ruszyło z miejsca. Tylko tyle potrzebowaliśmy do szczęścia. Opony zapiszczały na rozgrzanym asfalcie, dym przysłaniał nam widoczność, więc pędziłem na oślep. Musieliśmy zrobić wszystko, by jak najszybciej odjechać z miejsca zdarzenia, choć nasz wóz ledwo sunął przed siebie, wydając przy tym niepokojące dźwięki.
Mimo strachu i tak zerknąłem w lusterko wsteczne.
O ja pierdolę...
Coś, co jeszcze przed chwilą było alejką, na której znajdowała się pralnia, teraz przypominało kadr z filmu wojennego. Dwa czy trzy budynki obok również uległy zniszczeniu, nie wspominając o wszystkich samochodach stojących wzdłuż nieistniejącego już chodnika. Dzikie, pomarańczowe płomienie dopełniały przerażający pejzaż.
– Alberto chyba... nie będzie zadowolony – wychrypiała Olivia, trzymając dłoń przyciśniętą do piersi.
– A może wcale się nie dowie?
Nie zdążyłem spojrzeć na Tarę z irytacją. Naszą uwagę przykuł głośny hałas i lekkie wibracje pod kołami auta, kiedy kolejny budynek runął na ziemię. Kurz i dym z buchającego zewsząd ognia, unosiły się tak wysoko, że nie sposób był oszacować wszystkich zniszczeń.
Olivia schowała twarz w dłoniach, a Tara odkaszlnęła i poprawiła blond włosy, by mimo rozpierdolu panującego paręset metrów za nami, wciąż prezentowały się nienagannie.
– No dobra, raczej się dowie –wymruczała niechętnie.


***

Neil zaczął się zwijać ze śmiechu już na samym początku historii, więc przy jej końcu ledwo był w stanie oddychać. No dobra, może przesadziłem z określeniem „zwijać", bo wszystkie rurki i opatrunki znacząco ograniczały mu ruchy, ale z całą pewnością nie zachowywał się, jakby jeszcze nie tak dawno doświadczył niesamowitego piekła. Benny pewnie nieźle by się wściekł, gdyby zobaczył, że doprowadziłem go do takiego stanu, ale przecież to nie moja wina, że Lewis miał pochrzanione poczucie humoru.
– Żartujesz sobie? – zapytał z trudem, nie przestając rżeć.
Zmarszczyłem brwi.
– A wyglądam, jakbym żartował? Dostałem wtedy opierdol stulecia.
– Alberto był wściekły?
– Alberto bronił mnie przed mamą – odbąknąłem cicho, rozbawiając wujka jeszcze bardziej.
Blondyn przykrył twarz kołdrą, by jakkolwiek stłumić dźwięki wydobywające się z jego gardła.
– Niesamowite – wydusił wreszcie. – Serio to dla mnie zrobiliście? Nie mogę uwierzyć... Jeszcze nikt nigdy nie wysadził dla mnie gra... gra... – znów zaczął się niekontrolowanie trząść ze śmiechu, na co wywróciłem oczami.
– Granatu – dokończyłem za mężczyznę, unosząc kąciki ust. Jego śmiech stawał się coraz bardziej zaraźliwy. – No, Olivia miała świetny pomysł. Szkoda tylko, że Tarę z deczka poniosło.
Obserwowałem wujka ze szczerą radością w sercu. Jeszcze parę dni temu jego stan był krytyczny, dziś powoli dochodził do siebie. Może nie miał jeszcze siły, by wstawać z łóżka, ale cieszyłem się z tego, że mogliśmy porozmawiać i pożartować. Gdyby nie wory, które ozdabiały skórę pod oczami Neila, opatrunki na nadgarstkach, stabilizator na rannym kolanie, mnóstwo leków ustawionych na blacie i nieustannie pracujące urządzenia do monitorowania jego funkcji życiowych, zapomniałbym, że mam do czynienia z poważnie chorym pacjentem.
– Cieszę się, że wróciłeś, Neil.
Mężczyzna spoważniał na krótką chwilę, po czym uśmiechnął się, lecz tym razem łagodnie.
– Ja też się cieszę. Nie ma to jak w domu.
Przejechałem językiem po wnętrzu policzka.
– Dlaczego chcesz sojuszu z Olgierdem? – zapytałem wprost. – Zrobił ci straszną krzywdę. Prawie umarłeś...
Neil westchnął ciężko, ułożywszy rękę pod głową.
– To skomplikowane.
– Boisz się go?
Odpowiedział mi głośnym parsknięciem pełnym pogardy dla człowieka, o którym rozmawialiśmy.
Cały Neil...
– Oczywiście, że nie, głąbie – zamrugał wesoło – po prostu staram się myśleć przyszłościowo.
– To znaczy?
Wujek zastukał palcami wolnej dłoni w drewniane obramowanie łóżka. Wyglądał, jakby zastanawiał się, ile tak naprawdę może mi powiedzieć.
Bycie nastolatkiem w Malbacie, to nie lada wyzwanie, pomyślałem z irytacją, jednak powstrzymałem niewyparzony jęzor przed wypaplaniem czegoś złośliwego. Wiedziałem, że pod względem bycia fiutem, z Lewisem nie miałem szans. Gdybym porządnie go wkurzył, pewnie niczego by mi nie zdradził.
– Jak długo będziemy tu gnić? – mruknął nagle ni do siebie, ni do mnie.
Rozejrzałem się po pokoju.
– Tu?
– W pieprzonym Bodø – sprecyzował, a gdy wypowiadał nazwę miasta, zrobił minę, jakby chciało mu się rzygać. – Otoczeni murami, odgrodzeni bramą, pilnowani przez ochronę...
– To dla naszego bezpieczeństwa – przypomniałem wujkowi.
Spojrzał na mnie, a w jego oczach pobłyskiwało coś na wzór rozbawienia.
– Skoro nie jesteśmy bezpieczni w Norwegii, dlaczego nie spróbujemy czegoś innego? – wzruszył ramieniem. – Nie kusi cię czasami, żeby stąd spierdolić?
Podwinąłem palce u stóp i głośno przełknąłem ślinę.
Kusi. I to bardzo.
– Przecież możesz stąd wyjechać – postanowiłem rżnąć głupa. – Benny i Michael niedawno wrócili z dalekiej podróży.
Neil zaśmiał się pod nosem.
– Czy wyglądam ci na kogoś, kto ma ochotę leżeć na rajskiej plaży i siorbać drinki z palemką? – puścił mi oko. – Nie... Ja chcę czegoś innego, Liam.
– Brakuje ci wrażeń? Jesteś znudzony życiem, czy jak? – moje wargi rozciągnęły się w łobuzerskim uśmiechu. – Uprowadzenie własnej córki, liczne strzelaniny, porwanie i prawie miesięczne tortury cię nie satysfakcjonują?
Schyliłem się, kiedy druga poduszka przeleciała mi tuż nad głową. Dobrze, że została mu już ostatnia i to ta, na której leżał.
– Mam dość tego miejsca – odpowiedział luzacko, jakby mówił o małym, starym domku w lesie, a nie strzeżonym imperium wartym kilkaset milionów koron. – Chcę chociaż na chwilę wrócić do domu.
Do domu...
Poczułem ukłucie w sercu i nieprzyjemną gulę w gardle.
Z jednej strony rozumiałem Neila, lecz z drugiej, wchodzenie w interesy z kimś tak popierdolonym jak Olgierd i jego ludzie, było dla mnie co najmniej absurdalne.
– Jaki jest twój plan? – ciągnąłem, korzystając z okazji, że wreszcie ktoś rozmawia ze mną, jak równy z równym.
– Nie wiem – odparł bez cienia skrępowania. – Może narobimy trochę syfu, zarobimy forsę i znowu znikniemy?
Wydałem z siebie ciche stęknięcie.
– Och, świetny pomysł.
– Ale z ciebie nudziarz, Collins – zarechotał Neil, po czym rzucił trzecią poduszką.
Tego się nie spodziewałem, więc trafił mi prosto w łeb. Mimo obrażeń, cela miał naprawdę dobrego.
Chciałem zebrać wszystkie poduszki i oddać mężczyźnie dwa razy mocniej, bo skoro miał siłę na snucie idiotycznych planów o powrocie do Ameryki, z całą pewnością już nie umierał. Nie potrzebowałem żadnego lekarza do postawienia tej diagnozy. Posłałem wujkowi aktorsko mordercze spojrzenie, jednak w momencie, w którym unosiłem pierwszą poduchę z podłogi, ktoś otworzył drzwi z rozmachem.
Przeniosłem wzrok na ojca stojącego w progu.
O chu...cholera.
Tata opierał się dłońmi o górną futrynę i ciężko oddychał. Widziałem wściekłość migoczącą w jego ciemnych oczach, a gdyby to nie wystarczyło do przekonania nas, że sprawy naszej rodziny były wyjątkowo poważne, z dolnej wargi kapała mu krew.
– Co ci się stało? – Lewis przyłożył palec wskazujący do swoich ust i lekko ściągnął brwi.
– Alberto zwołał zebranie. – Christian odpowiedział tak ostro, że aż się wzdrygnąłem. – Dziś wieczorem.

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz