Rozdział 1

3.9K 173 83
                                    

Dodałam ostrzeżenie w opisie, ale na wszelki wypadek dodam je również tutaj.
Opowiadanie zawiera opisy zażywania narkotyków, przemocy, brutalnych tortur, przemocy seksualnej i wulgaryzmy.
Jeżeli któryś z wymienionych wyżej tematów wywołuje u Ciebie negatywne emocje, zachowaj ostrożność podczas czytania lub nie zagłębiaj się w tę historię. Może kiedyś napiszę coś lżejszego... (żarcik, raczej nie)
Chciałabym jeszcze poruszyć istotną kwestię – pamiętajcie, Kochani, że każda osoba, NIEZALEŻNIE OD PŁCI SPRAWCY I OFIARY, może zostać zgwałcona. Wymuszenie stostunku zawsze jest gwałtem. Zawsze! I nic (N I C!!!) nie usprawiedliwia takiego przestępstwa.
 

Dziękuję, że znów tu jesteście. Zapraszam do czytania, widzimy się w komentarzach. 
Kocham Was! 


Olivia

– Michael, co się dzieje? – wyjęczałam, przyciskając Lillian do boku, lecz i tym razem nie otrzymałam odpowiedzi, która mogłaby mnie usatysfakcjonować.
Wierciłam Mamutowi dziurę w głowie za każdym razem, gdy sięgał po telefon. Czekałam, aż Alberto wyśle mu jakieś informacje, wyjaśnienie... Cokolwiek, co pozwoliłoby mi się uspokoić. Niestety na próżno.
– Nie mam pojęcia. – odparł, po czym przełknął ślinę. Dźwięk, który towarzyszył tej czynności świadczył tylko o tym, że gardło miał mocno ściśnięte. – Szef milczy.
– Więc do niego zadzwoń.
Mężczyzna spojrzał na mnie z ukosa.
– Myślisz, że nie próbowałem? – westchnął, widząc moją spiętą twarz i błyszczące w kącikach oczu łzy. – Tu chodzi o coś ważnego, więc na pewno chce porozmawiać z nami osobiście. Gdyby było inaczej, nie porywałby się na to... – kiwnął brodą w stronę sztywnego, skupionego na jeździe kierowcy i trzem czarnym autom pędzącym tuż przed nami.
Wychyliłam się, by złapać wzrokiem lusterko, a gdy dostrzegłam identyczne ciemne pojazdy – również trzy – zabezpieczające nas od tyłu, poczułam gęsią skórkę i silne dreszcze na plecach.
Michael miał rację. Musiało stać się coś złego. Coś bardzo, bardzo złego, skoro na życzenie Alberto eskortowało nas sześć samochodów, a każdy z nich skrywał przynajmniej dwóch uzbrojonych po zęby ochroniarzy. Wszystko to wyglądało, jak scena z filmu. Pierdolonego filmu akcji, którego nie dało się wyłączyć przyciskiem na pilocie. Los uczynił ze mnie aktorkę, jednak nie byłam pewna, czy udźwignę tę rolę.
– Neil również nie odbiera. – westchnęłam.
Próbowałam nie brzmieć na przerażoną, by nie niepokoić Lillian, ale głos sam mi się załamywał.
– Spokojnie, pewnie dojechał już do kliniki.
– Myślisz? – wbiłam w Mamuta tak błagalne spojrzenie, że nawet gdyby chciał zaprzeczyć, pewnie nie byłby w stanie. – Jest bezpieczny?
– Jasne. – skinął głową. – Wykonuje jakiś zabieg albo wypełnia papiery i nie ma przy sobie komórki.
Przytuliłam Lilly jeszcze mocniej. Michael musi mieć rację.


***

Myślałam, że balansowałam na granicy stanu przedzawałowego, gdy wszystkie pojazdy zatrzymały się w rzędzie przed bramą, a kilku strażników, każdy z bronią przewieszoną przez ramię, rozpoczęło kontrolowanie tylnych siedzeń, bagażników i podwozi, by nikt niepożądany nie miał prawa wedrzeć się na terytorium Malbatu. Pot ciekł mi wzdłuż kręgosłupa, a serce galopowało w piersi.
Jeżeli naiwnie liczyłam na to, że po powrocie do domu strach nieco zelżeje, byłam w cholernym, kurwa, błędzie. Tak naprawdę piekło miało się dopiero rozpocząć.
Wyskoczyłam z samochodu, kiedy tylko stanęliśmy na podjeździe przed domem Alberto i Tary, złapałam Lillian za rączkę i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku drzwi wejściowych. Parę metrów za nami podążał Mamut.
– Posłuchajcie, w pierwszej kolejności powinniśmy... – usłyszałam, gdy bez zawahania wtargnęłam do środka.
Przez myśl mi nawet nie przeszło, by zapukać. Kompletnie nad sobą nie panowałam.
– Co się dzieje? – wychrypiałam bez przywitania.
Oczy wszystkich zgromadzonych przeskoczyły z Alberto na mnie, sprawiając tym samym, że nogi się pode mną ugięły. Nie z powodu nadmiernej uwagi, a przerażenia, które błyszczało w każdej z rozszerzonych źrenic członków Malbatu. Wyglądali jak trupy z bladozielonymi twarzami i nienaturalnie napiętymi, wręcz sparaliżowanymi przez lęk sylwetkami.
– Olivio, weź Lillian i idźcie do siebie. – rzucił dowódca, mając na myśli willę Neila. – A ty siadaj. – zwrócił się do Mamuta, który dopiero zdążył nas dogonić.
Nawet nie drgnęłam. Musiałby chyba wywlec mnie siłą za włosy, żebym opuściła jego dom, aczkolwiek wtedy i tak wlazłabym oknem.
– Odpowiedz mi, proszę. – zamrugałam, walcząc o zatrzymanie niechcianych, piekących łez bezsilności pod powiekami.
Mężczyzna zwiesił głowę, a następnie lekko nią pokręcił.
– Lepiej będzie, jeżeli pójdziesz do... – Alberto przerwał i zmarszczył brwi, gdy drzwi ponownie się otworzyły.
Tym razem jednak w nadciągających krokach nie było słychać aż takiej desperacji i paniki. Brzmiały na wyluzowane i nieco zbyt powolne jak na panującą w pomieszczeniu atmosferę, więc zaskoczona odwróciłam się przez ramię.
– Dobra, dwa pytania. – parsknął Liam, przechodząc przez długi przedpokój. Na rękach trzymał szczeniaka, który podgryzał mu rękaw bluzy. – Po pierwsze, dlaczego, kiedy ja byłem mały i prosiłem o psa, to wszyscy mieli moją prośbę w dupie, a Lillian od razu go dostała? A po drugie, o co, kurna, chodzi? Siedzę sobie w szkole, a nagle jacyś ludzie wysłani przez wujka przewożą mnie do domu, jak pieprzonego celebrytę.
Nastolatek podszedł bliżej. Dopiero, gdy stanął w progu, omiótł wzrokiem twarze bliskich, efektem czego sam raptownie spoważniał. Odstawił Balto na podłogę i skrzyżował ręce na piersi.
– Co się stało?
– Synu, zabierz stąd Lilly. – zadecydował Christian. – Teraz.
Chłopak posłał ojcu poirytowane spojrzenie.
– Mamy przerąbane, tak? Ktoś chce nas zabić?
– Liam! – Mason poczerwieniał ze złości i wskazał na dziewczynkę otwartą dłonią. Na szczęście Lillian była zbyt zajęta szczeniakiem, by dotarł do niej sens wypowiedzianych przez kuzyna słów. – Tata kazał ci zabrać małą, więc...
– Powinien zostać. – władczy ton Alberto rozbrzmiał w salonie, ściągając na mężczyznę całą naszą uwagę. Nie krzyczał, ba, nawet nie podniósł głosu, a i tak swoją mocą przedarł się przez panujące wokół zamieszanie. Zdecydowanie należał do tej grupy osób, które nawet stojąc w bezruchu emanowały siłą.
– Kochanie, przecież to jeszcze dziecko. – Tara przetarła zaczerwienione oczy rękawem bluzy.
Płakała... Tak samo, jak Nancy i Alice. Astrid z kolei wyglądała, jakby miała ochotę zwymiotować, a Rachel chowała twarz w drżących dłoniach.
– Jeżeli Liam zostaje, to ja też. – odezwałam się, robiąc wszystko, by nie zemdleć ze stresu.
Pierwszy raz, mimo ogromnego przerażenia, byłam gotowa rozpętać prawdziwą wojnę z Alberto.
Starszy mężczyzna przeczesał palcami włosy i wymamrotał coś pod nosem. Prawdopodobnie przekleństwo, bo co innego? Wkurwiałam go, ale nie mogłam tak po prostu odpuścić. Zbyt wiele pytań kłębiło się w mojej głowie, a na domiar złego Neil wciąż do mnie nie oddzwonił. Nie odpisał też na żadnego SMSa.
– Posłuchaj. – szef rozłożył ręce na boki, po czym posłał mi przepraszające spojrzenie. – To naprawdę nie jest...
– Tato, ona powinna wiedzieć.
Dowódca sapnął ciężko i przeniósł wzrok na Alice.
Niesamowite, ile już razy bezinteresownie stanęła za mną murem. Gdyby nie rozrywający moje serce strach, obdarowałabym ją wdzięcznym uśmiechem.
Szef nie przestawał się wahać.
– Alberto, proszę. – uniosłam drżący podbródek. – Pozwól mi... Chcę tylko wiedzieć, czy z Neilem wszystko w porządku.
Mogę się mylić, ale prawdopodobnie to właśnie te słowa sprawiły, że ostatecznie postanowił wpuścić mnie do kręgu wtajemniczonych.
– W porządku, usiądź, Olivio. – zrezygnowany i nieco zmęczony moim skomleniem, machnął ręką na kanapę.
Nim zdążyłam zastanowić się, co zrobić z Lillian, Tara wstała z bujanego fotela i przykleiła sobie na usta sztucznie radosny grymas. Wyglądała nieco karykaturalnie, lecz nie sądziłam, aby Lilly miała to zauważyć.
– Zabiorę malutką do pokoju kinowego. – stwierdziła cicho, ostatni raz osuszając wilgotne policzki materiałem sportowej bluzy. – I tak nie mogę o tym słuchać...
Nieprzyjemnie twarda gula w gardle powiększyła się do tego stopnia, że z trudem nabierałam powietrza. Skoro Tara wolała wyjść niż pozostać na rodzinnej naradzie do końca, musiało być cholernie źle.
Kobieta chwyciła dziewczynkę za rączkę i już po chwili obie opuszały salon. Balto na niezdarnych niedźwiedzich łapach poszedł w ich ślady, po drodze podgryzając wszystko, co rozpraszało jego uwagę.
– Więc...? – mruknął Liam, gdy salon wypełniła gęsta, przytłaczająca cisza. Była wręcz namacalna, przez co miałam wrażenie, że zapycha moje drogi oddechowe. W rzeczywistości jednak był to efekt silnego stresu. – Co się stało?
Alberto przesunął język po dolnych zębach. Czas oczekiwania na odpowiedź doprowadzał nas do szaleństwa, ale nie odważyliśmy się poganiać mężczyzny, który ewidentnie walczył z własnymi emocjami. Zaciskał wargi i nerwowo chodził po dywanie. Może rozmyślał nad tym, jak dużo powinien powiedzieć, a może szukał sposobu, by przekazać nam tę informację w miarę łagodny sposób? Mniejsza o to. Wreszcie pogodził się z faktem, że nieważne, jak bardzo będzie próbował, i tak nie uchroni nas przed szokiem.
– Neil został porwany.
Trzy słowa. Trzy słowa, które wbiły nas w podłogę. Prawie dosłownie, bo gdyby nie stojący obok mnie szesnastolatek, upadłabym na ziemię.
Nancy znów załkała, a Christian zerwał się z kanapy, dołączając do przywódcy w bezcelowym marszu po salonie. Plecy miał wyprostowane, a pięści mocno zaciśnięte.
– Jak to „porwali"? – chłopak znów zabrał głos, udowadniając tym samym, że był silniejszy ode mnie.
Ja nie mogłam się odezwać. Nie mogłam też stać, więc żałośnie wisiałam na ramieniu młodego Collinsa. Zdrętwiałam wskutek niedowierzania i maltretującej moje wnętrzności histerii, która tylko czekała, by wypłynąć na powierzchnię, przemknąć przez struny głosowe, a na końcu zawirować wokół nas w postaci szaleńczego szlochu.
– Kiedy? Kto? Jezu, jakim cudem? – dopytywał zatrwożony.
Tym razem Alberto nie zwlekał z udzieleniem wszystkich informacji.
– Dziś, w drodze do kliniki. – wyjaśnił. – Olgierd i jego ludzie zepchnęli go z drogi, dachował...
– Olgierd?!
Słysząc wrzask Liama, krew zadudniła mi w uszach, a żołądek wypełnił się kamieniami.
Gdzie jesteś, Neil?! Gdzie jesteś?!
Poczułam słony posmak w ustach. Strach wymieszany z żółcią tworzył niebezpieczną kombinację.
– Tak. – potwierdził szef. – Rozmawiał z nami przez telefon. Poznaliśmy go po akcencie.
– Mści się za strzelaninę?
– Najprawdopodobniej. – Alberto zwiesił głowę i przetarł spocone czoło wierzchem dłoni. – Popełniłem błąd, za który Neil będzie musiał odpowiedzieć.
Liam zamrugał, kompletnie zdezorientowany.
– Jaki błąd?
– Gang motocyklowy nie miał nic wspólnego z napaścią pod kliniką.
Rozpadałam się na kawałeczki. Jeden po drugim. Słyszałam pisk w uszach, przez który od czasu do czasu dochodziły dźwięki łamanego serca. Pękałam niczym tafla kruchego lodu na zamarzniętym jeziorze, centymetr po centymetrze.
– Jezu... – wykrztusiłam słabo. – Ale jak to możliwe?
Skoro Olgierd nie był zamieszany w próbę zamordowania Liama, to kto? Ilu wrogów tak naprawdę miał słynny Malbat? Strach o Neila zacisnął szpony na mojej czaszce, doprowadzając mnie do tak niespodziewanego bólu głowy, że aż się zakołysałam.
– Olivio, to, co teraz powiem, może być dla ciebie szokujące. – wyznał Alberto, zupełnie jakby wszystko, czego dowiedzieliśmy się przed paroma sekundami, wcale takie, kurwa, nie było. – Twój były partner, Filip...
– Zabiję go. – warknął Mason, wchodząc mężczyźnie w słowo. Siedział rozłożony na kanapie, a nogi drżały mu tak bardzo, że kolana uderzały o siedzące po bokach Nancy i Rachel. – Zajebię bez żadnych skrupułów.
Czułam, jak oczy same mi się rozszerzają.
– Co Filip ma z tym wszystkim wspólnego? – mój głos przypominał słaby pisk zdychającej w męczarniach myszki.
Wstrząsnął mną odruch wymiotny, ale nastolatek nie zluzował uścisku. Wciąż przyciskał mnie do swojego boku. Gdyby nie on, już dawno leżałabym na podłodze.
– Odnalazł syna pierwszej ofiary Neila i zdradził mu, gdzie się ukrywamy. To właśnie ten człowiek otworzył ogień, ale nie celował w Liama. Chciał zastrzelić Lillian.
Wewnętrzny ból zaczął pokrywać moją klatkę piersiową, a płuca wypełniła jakaś żrąca substancja. Wypalała dziury, przez które uciekał mi tlen. Wszystko wokół przypominało niewyraźny, mglisty obraz, zupełnie jakby ktoś wylał szaroburą wodę na płótno.
– To... To niemożliwe. – pokręciłam głową, uaktywniając bezwarunkowy mechanizm obronny.
Moje emocje oscylowały między wpadnięciem w panikę, a wybuchem niekontrolowanego płaczu, który swoją intensywnością doprowadziłby mnie pewnie do omdlenia. Wyłabym tak długo, dopóki nie postradałabym zmysłów.
To nie może być prawda. Filip by tego nie zrobił.
Gdzie jest mój Neil?
– Kurwa. – wyszeptał Liam, sztywniejąc niczym śmiertelnie przerażona rzeźba. Czułam jego twardniejące mięśnie i przyspieszający z sekundy na sekundę oddech. – Co teraz będzie? Skoro ludzie Olgierda zostali zamordowani bez powodu... Ja pierdolę... – dukał.
Przyjął do wiadomości to, co ja desperacko odpychałam od momentu, w którym dowiedzieliśmy się o porwaniu Lewisa. Mój umysł nie mógł poradzić sobie z myślą, że mężczyźnie groziło śmiertelne niebezpieczeństwo.
Alberto oparł dłoń o ścianę. Stres wyraźnie go wykańczał, a pot ciekł strumieniami po plecach, sprawiając, że jego koszulka była niemalże cała mokra. Przylegała do jego szerokich barków i lędźwi.
– Christian i Mason niedługo ruszą do Szwecji. – wyjaśnił zgorzkniale. – Przechwycą Filipa, gdy tylko pojawi się w domu i przywiozą go tutaj, żebyśmy wyciągnęli z niego wszystkie informacje na temat Elvisa Moore. Przez cały ten czas będziemy negocjować z Olgierdem cenę za Neila.
Cenę za Neila.
Nie wytrzymałam. Z oczu trysnęła mi fontanna łez rozpaczy, a mój gwałtowny płacz zagłuszył nawet ten należący do Nancy i Alice. Spróbowałam stłumić bolesne okrzyki dłonią, ale ześlizgiwała się z mokrej, opuchniętej twarzy. Wydzielina z nosa oraz rozchylonych ust wypływała mi przez palce.
Cena... Ile warte było życie Neila? Tysiące, miliony koron? A może euro?
Samo myślenie o tym chorym, przestępczym świecie sprawiało, że miałam ochotę zwymiotować. Nieprzyzwyczajona do brutalnych gier bez zasad i koszmarów polegających na mrożących krew w żyłach działaniach – takich jak usiłowanie zabójstwa dziecka, wymordowanie kilkudziesięciu członków gangu motocyklowego czy porwanie człowieka – traciłam kontakt z rzeczywistością. Pochłaniała mnie czarna, mroczna dziura.
Wzdrygnęłam się, kiedy silne męskie dłonie – tym razem nienależące do Liama – niespodziewanie zamknęły moje rozdygotane ciało w uścisku. Minęło parę sekund, nim w pocieszycielu rozpoznałam Christiana.
– Będzie dobrze... – obiecywał, przesuwając dłoń po moich drżących plecach. – Odzyskamy go.
Uniosłam załzawione oczy, czując jak słone krople skapują mi z rzęs na policzki.
– Zdążycie uratować Neila, zanim zrobią mu krzywdę? – głośno pociągnęłam nosem. – Christian, proszę, powiedz, że tak.
Mężczyzna przymknął powieki, a jego jabłko Adama poruszyło się, gdy przełknął ślinę. Nie chciał odpowiedzieć... A może nie mógł, bo wiedział, że to co powie, najzwyczajniej w świecie mnie zniszczy.
Spanikowana przeniosłam wzrok na Alberto.
– Ile chcą? – zapytałam wprost, ledwo rozpoznając własny zachrypnięty i ociekający złymi przeczuciami głos.
Szef podszedł bliżej, a następnie położył mi rękę na ramieniu. W tym z pozoru niewinnym geście było coś potwornego, bowiem wiązało się z wyrazami głębokiego współczucia.
– Nie podali konkretnej kwoty.
– Więc dlaczego jakiejś nie zaproponujecie? – zmarszczyłam czoło i zacisnęłam palce u stóp. – Jakiejkolwiek, byle tylko zwrócili Neilowi wolność...
– Olivio, to nie takie proste.
– Przecież macie pieniądze, do chuja! Co jest z wami nie tak?!
Alberto nie odwrócił ode mnie wzroku. Nie skomentował też mojego wybuchu, wykazując się wyrozumiałością i niesamowitym wsparciem. Był niczym cierpliwy ojciec, który, choć sam ledwo stał na nogach, nie pozwolił upaść nikomu ze swoich bliskich.
– Tu nie chodzi o okup, dziecko. – westchnął ciężko, gdy jakimś cudem udało mi się trochę uspokoić. – Mamy wystarczające środki, by wykupić Neila, ale Olgierd nie chce pieniędzy.
Poruszałam ustami, jednak przez dłuższą chwilę mojej krtani nie opuścił żaden, nawet najcichszy dźwięk. Byłam skołowana do granic możliwości. Nie chcieli forsy? Czy nie po to właśnie porywa się człowieka? Noż kurwa mać, na filmach wszystko wygląda inaczej, zdecydowanie prościej. Mój zagmatwany umysł stęknął, gdy po raz kolejny kazałam mu się wysilić. Niestety bezskutecznie – i tak nie wpadłam na nic sensownego.
– Więc czego chce? – wyszeptałam, jakbym podświadomie przeczuwała, że wyjaśnienia Alberto, którymi już zaraz miał mnie uraczyć, nieodwracalnie rozszarpią mi serce i duszę.
Wzięłam ostatni płytki wdech jako stara Olivia Holm... A gdy tylko mężczyzna przemówił, narodziłam się na nowo. Nie wiedziałam tylko, kim był potwór, który od dziś zamieszkał pod moją skórą.
Czy to naprawdę ja?
– Olgierd chce zemsty. – słowa dowódcy Malbatu przedarły się przez otaczającą mnie bańkę niewiedzy, a ostrze brutalnej prawdy przecięło moje myśli. – Prawdopodobnie podda Neila torturom.
Ostatnie zdanie wykręciło mi żołądek, przez co nie byłam w stanie dłużej hamować torsji. Zgięłam się wpół i wyplułam piekącą żółć na dywan. Nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Nic dziwnego – kto przejmowałby się jebanymi rzygami, gdy dokładnie w tej chwili Lewis mógł przechodzić przez prawdziwy horror.
Alice wstała z kanapy i podeszła do mnie, wyciągając ramiona. Nie protestowałam, kiedy przyciągnęła do siebie moje sparaliżowane ciało.
– Torturom? – wyjąkałam. – Mamy dwudziesty pierwszy wiek, do cholery...
– Wiem, że ciężko ci zrozumieć tę trudną sytuację. – Alberto powrócił do dreptania po salonie. Zwinnie ominął małą kałużę wymiocin i zaczął przechadzać się wzdłuż krawędzi dywanu. – Właśnie dlatego nie chciałem cię w to mieszać, Olivio.
Zignorowałam te nic nieznaczące wyznanie. Było, kurwa, za późno. Na własne życzenie zostałam wciągnięta w krwawą walkę o życie Neila i nie zamierzałam tego żałować. Ani teraz, ani później.
– Czy to już pewne? – popatrzyłam na szefa znad spiętego ramienia Alice.
– Jeżeli Olgierd spełnia swoje groźby, tak.
– I co? – moje plecy wygięły się w lekki łuk, gdy szarpnął mną zdumiewająco silny dreszcz. – Nic nie możemy zrobić?
Alberto stanął przy oknie, a następnie oparł wilgotne czoło o zimną szybę. Łeb musiał mu cholernie pulsować, bo żyły na skroniach były doskonale widoczne.
– Telefon Neila został zniszczony, więc jedyna szansa na namierzenie miejsca, w którym go przetrzymują, nadejdzie, gdy Olgierd sam do nas zadzwoni.
Serce zaczęło wystukiwać niespokojny rytm, jakby za wszelką cenę chciało dorównać wszystkim rozszalałym emocjom, nieustannie krążącym w moim krwioobiegu.
– A zadzwoni? – zerknęłam na mężczyznę z wahaniem. – Niby dlaczego miałby to zrobić?
Kilka sekund milczenia wystarczyło, bym sama domyśliła się odpowiedzi.
Jezu...
Znów zemdliło mnie z nerwów. Tym razem jednak przełknęłam kwaśną ślinę i zacisnęłam pięści, by chociaż w ten sposób powstrzymać narastającą falę paniki.
Wdech i wydech. Wdech. Wydech. Wdech.
– Nie chcę, żebyś była obecna przy rozmowie z Olgierdem. – rzucił Alberto, pojąwszy, że nie musi silić się na tłumaczenia. – Oglądanie tego okrucieństwa zagwarantuje ci kolejną traumę, dziecko, a ja sobie tego, kurwa, nie daruję. Popełniłem błąd, ale zrobię wszystko, by uchronić przed cierpieniem Lillian. Proszę, bądź dla niej silna, Olivio.
Zacisnęłam powieki i skinęłam głową. Mimo starań powstrzymania płaczu, kilka łez spłynęło mi po policzkach. Nie miałam zamiaru się nad sobą użalać, ale rozdzierający strach sam przejmował kontrolę nad moim ciałem. Reagowałam w całkowicie naturalny sposób, równocześnie błagając w duchu, by choć część bólu, który być może odczuwał teraz Neil, po prostu przeszedł na mnie. Byłam gotowa go przyjąć, jeżeli dzięki temu poczułby odrobinę ulgi.
– Zrobię co w mojej mocy, żeby nasz stres nie odbił się na Lilly. – obiecałam, przecierając twarz dłońmi.
Bądź dla niej silna, Olivio.
Alberto uniósł kąciki ust w smutnym uśmiechu. Wyglądał, jakby cały jego świat runął, a odbudowywanie go pochłaniało całą energię, którą jeszcze posiadał. Od rana, kiedy nieświadomi czyhającego na Neila niebezpieczeństwa, wyjechaliśmy z domu, postarzał się o co najmniej dziesięć lat. Pogłębione zmarszczki zdradzały, jak bardzo był przemęczony i załamany, lecz jedna charakterystyczna rzecz pozostawała bez zmian – błysk w oku. Błysk, będący naszą ostatnią nadzieją. Wiedziałam, że jeżeli zgaśnie, Malbat również przestanie istnieć.
– Musisz trochę odpocząć. – stwierdził nagle Christian, bacznie mi się przyglądając.
Przez całe zamieszanie zapomniałam o jego istnieniu. Cóż, tak naprawdę przez ostanie parę minut nie widziałam nikogo poza Alberto, co tylko potwierdziło, że mój mózg ledwo dawał już sobie radę. Nadmiar tragicznych informacji ewidentnie go pokonał.
– Chodź, odprowadzę cię. – Alice splotła swoje palce z moimi, a następnie delikatnie pociągnęła mnie w kierunku drzwi. Jej ciepły, kobiecy dotyk zadziałał na moją wrażliwą skórę niczym najdroższy, regenerujący balsam. – Cała się trzęsiesz. Chcesz tabletkę na uspokojenie?
– Nie, dziękuję. – odmówiłam, choć powinnam zeżreć całą paczkę pigułek od Benjamina. Może wtedy dałabym organizmowi namiastkę wytchnienia. – Chcę zachować stuprocentową trzeźwość umysłu. – wyznałam cicho.
Alice spojrzała mi prosto w zaszklone oczy. Na jej pobladłą ze zdenerwowania twarz wkradły się troska i litość. Z jednej strony ich nie potrzebowałam, a z drugiej – przyjęłam je z godnością.
– Tak bardzo cię rozumiem. – szept kobiety w moim odczuciu był głośniejszy niż niejeden krzyk. – Wiem, jak to jest, kiedy ktoś krzywdzi mężczyznę, którego kochasz...
Nie zareagowałam na ostatnie wypowiedziane przez Alice słowo. Nie był to czas ani miejsce na analizowanie tego, co czułam do Neila, więc po prostu spuściłam wzrok i wbiłam go w podłogę.
Ktoś krzywdzi mężczyznę...
... Którego kochasz...
Krzywdzi.
Moje życie sprzed porwania Lewisa, zaczęło przelatywać mi między palcami. Nie widziałam żadnej drogi ucieczki, bo ta po prostu nie istniała.
Druzgoczący fakt, że Lilly grozi niebezpieczeństwo, a ja nie jestem w stanie realnie jej obronić, z każdą sekundą mnie dobijał. To samo tyczyło się Neila, który właśnie przechodził przez piekło. W jaki sposób miałam mu pomóc, skoro sama nie potrafiłam przetrwać w tym świecie?
Wypuściłam powietrze przez nos. Miałam szczerą nadzieję, że pomoże mi to w zapanowaniu nad cisnącymi się do oczu łzami. Chociaż w sumie, czy był sens je powstrzymywać? Wypłakałam ich już tyle... Parę kolejnych kropli nie zrobiłoby różnicy.
Bądź dla niej silna, Olivio.
Dla niej... I dla niego.
Co Neil chciałby, żebym zrobiła? Czy wierzyłby we mnie i trzymał kciuki za to, bym poznała i zaakceptowała swoją nową wersję? Liczyłby na moją nadzwyczajną siłę? Czekałby aż wykażę się wolą walki?
Nie. Oczywiście, że nie.
Kazałby mi schować głowę w piasek. Sam wziąłby na swoje barki wszystkie problemy, uznając, że jestem zbyt delikatna, aby do czegokolwiek się przydać. Nie pozwoliłby na to, bym ryzykowała.
Ale przecież...ja nigdy nie słuchałam Neila Lewisa.
– Czy mogłabym ci jakoś pomóc? – zagadnęła Alice, kiedy cisza pomiędzy nami zaczęła się przeciągać.
Odpowiedź nadeszła szybciej, niżbym tego chciała. Może gdybym miała nad nią jakąkolwiek kontrolę, nie pozwoliłabym, by opuściła moje usta, jednak potwór, który dziś tak niespodziewanie się we mnie zrodził, sam wypchnął słowa przez zaciśnięte gardło.
– Tak, Alice. – przygryzłam opuszkę kciuka, by ukryć drżenie warg. – Pokaż mi jak używać broni. – poprosiłam, obserwując rozszerzające się źrenice kobiety. Jej niebieskie oczy już po chwili przypominały dwa czarne talerze satelitarne, ale mimo to, postanowiłam dokończyć: – Skoro Filip okazał się być złem wcielonym... Nic nie stoi na przeszkodzie, bym ja była jeszcze gorsza, prawda? – lodowate wibracje niespokojnej energii przemknęły w dół mojego kręgosłupa. – Wytłumacz, jak strzelać i naucz wszystkiego, co sprawi, że będę jedną z was.


***

Lalka Rose.
Tak, pieprzona lalka jest wszystkiemu winna. To właśnie ona zmusiła mnie do wieczornej wizyty u Alberto i Tary. Szmaciana, wypchana watą dziwka. Nigdy jej tego nie wybaczę.
Lillian zostawiła ukochaną zabawkę w sali kinowej dziadków. Nie było opcji, by zmrużyła bez niej oko, więc ubrałam puchowe kapcie, zarzuciłam na siebie szlafrok, a następnie przemknęłam przez podwórko, mijając po drodze trzech ochroniarzy. Mieli patrolować teren dwadzieścia cztery godziny na dobę, toteż ani trochę nie zdziwił mnie ich widok. Wręcz przeciwnie – obecność tych ludzi sprawiała, że chociaż na zewnątrz mogłam poczuć się odrobinę pewniej. Willa Neila bez Neila była przedziwnym miejscem. Trochę jak pusta, pozbawiona życia skorupa.
W salonie głowy Malbatu wciąż paliło się światło. Nacisnęłam klamkę i – tak samo jak parę godzin wcześniej – po prostu weszłam do środka.
Popełniłam ogromny błąd. Błąd, który bezlitośnie odcisnął piętno na mojej psychice, trwale ją naznaczając.
Właściwie powinnam była się wycofać w momencie, w którym dotarł do mnie dźwięk ciężkich, męskich, lecz przede wszystkim nerwowo stawianych kroków. Nie minęło pięć sekund, a usłyszałam wrzask Christiana. Następnie Masona... Na końcu Alberto, choć ten ostatni wcale nie krzyczał. Spanikowany rzucał niebotycznie wielkimi kwotami, próbując przekupić bezwzględnych ludzi po drugiej stronie ekranu. Proponował im wszystko, co miał. Łącznie z własnym życiem, jednak najwyraźniej nie było ono warte tyle, ile cierpienie Neila.
Zastygłam w prawie całkowitym bezruchu. Stałam na drżących nogach między przedpokojem, a wejściem do salonu. Widziałam plecy chłopaków oraz Astrid z mnóstwem profesjonalnego sprzętu. Krew szumiała mi w uszach, napięcie kumulowało się w barkach, dosłownie wgniatając mnie w podłogę, a szalejące tętno napędzało podstępną spiralę grozy. Przestałam oddychać.
Nie patrz na ekran. Nie rób sobie tego.
Posłuchałam wewnętrznego głosu. Jednak co z tego...
Byłam pewna, że przez dramatyczne zamroczenie i nadludzki stan lękowy, nie dotrze do mnie żaden odgłos.
Oh, jak bardzo się, kurwa, pomyliłam.
Nic nie było w stanie zagłuszyć dźwięku, który zaatakował moje bębenki, równocześnie wbijając mi nóż w serce.
W serce, brzuch, gardło...
Krwawiłam żalem, okazując choć taką solidarność katowanemu mężczyźnie. Różnica między naszym bólem polegała jednak na tym, że jego krew była prawdziwa. Nie widziałam go, ale przepełnione niewyobrażalną agonią jęki mówiły więcej niż potrafiłam znieść.

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz