Rozdział 11

1.6K 149 55
                                    

Christian 

– Dupa, kupa, siusiak, dupa, kupa.
Odwróciłem wzrok do siatki z zakupami i z uniesionymi brwiami spojrzałem na Lillian.
Dziewczynka stała na kanapie, rączki krzyżowała na piersi, a podbródek zadzierała tak wysoko, że przez chwilę miałem wrażenie, iż zaraz zakręci jej się w głowie i spadnie na podłogę.
Nie wiedziałem, czy powinienem zareagować. Sfrustrowana Lilly nie po raz pierwszy robiła wszystko, by zwrócić na siebie uwagę dorosłych. Gryzły mnie cholerne wyrzuty sumienia, ale sytuacja z zaginięciem Neila wysysała z członków naszej rodziny całą energię, tym samym uniemożliwiając nam poświęcanie malutkiej tyle czasu, ile byśmy chcieli.
Olivia wyglądała jak cień. Mało jadła, bardzo schudła, na jej twarzy malowało się potworne zmęczenie. Robiłem co mogłem, by być przy niej i Lillian, starałem się zastąpić przyjaciela w czynnościach, które wymagały męskiej ręki, ale sam coraz gorzej znosiłem nieopuszczający nas od trzech tygodni stres.
Na samą myśl o dzisiejszej rozmowie z Olgierdem, żołądek wiązał mi się na ciasny, niesamowicie bolesny supeł. Minęło dwadzieścia jeden dni... Wolałem nawet sobie nie wyobrażać, przez jakie piekło przechodził Neil.
– Pchełko, chcesz mi pomóc w rozpakowaniu zakupów? – zapytałem, kiwnąwszy głową na torby.
– Nie. – odburknęła.
Mimo tonu sugerującego, że ta młoda dama miała ochotę zaciukać mnie różowymi nożyczkami do plasteliny, uśmiechnąłem się łagodnie.
– Więc może weźmiemy Balto na plażę?
– Y-y. – pokręciła głową i zeskoczyła z kanapy. – Balto już był na spacerze. Teraz śpi.
Zerknąłem na zwinięte w kulkę szczenię.
– To co chciałabyś porobić? – podrapałem się po czole.
– Nie wiem. Życie stawia przede mną wybory, na które nie jestem gotowa. Każe mi podejmować decyzje, chociaż ciężar odpowiedzialności mnie przerasta...
– Znów oglądałaś telenowelę z babcią?
– Owszem – w głosie dziewczynki pobrzmiewała duma.
– Porozmawiam o tym z Tarą. Nie powinnaś karmić swojego dziecięcego umysłu takim gów... Takimi treściami. – odchrząknąłem.
– Pożegnanie z młodością jest niczym przerwanie niewidzialnej wstęgi. Nie wiemy, w którym momencie następuje, ale wraz z nim pojawia się dojrzałość i...
– Masz niespełna sześć lat, dziecko.
Lillian zmarszczyła brwi i oparła ściśnięte piąstki na biodrach, wyraźnie niezadowolona z faktu, że śmiałem jej przerwać.
– Jak to jest, że kiedy muszę posprzątać pokój, to jestem dużą dziewczynką, ale jeżeli chodzi o oglądanie seriali z babcią, to mam do-pie-ro pięć lat? – słowo „dopiero" podkreśliła w taki sposób, że aż parsknąłem śmiechem.
Mały, blondwłosy Neil w uroczej sukience. Nie mogłem oderwać wzroku od błękitnych oczu Lilly, choć patrzyły na mnie z irytacją.
– Niesprawiedliwe, wiem. – mrugnąłem do dziewczynki, a następnie pokazałem jej język, na co delikatnie się uśmiechnęła. Nie dość, że buntowniczy charakterek odziedziczyła po tacie, to jeszcze w ukrywaniu rozbawienia była równie kiepska, co on. – Jak wiele rzeczy. – dodałem.
– Racja, wujku. – westchnęła ciężko, robiąc minę skwaszonej seniorki. Tak, zdecydowanie zbyt dużo czasu spędzała z Tarą. – Niesprawiedliwe jest na przykład to, że nie mogę porozmawiać z tatusiem. Dlaczego on do mnie nie dzwoni?
Mina momentalnie mi zrzedła. Poczułem się, jakby ktoś potraktował mój żołądek silnym kopniakiem, a na końcu jeszcze zgniótł go w niewidzialnej, żelaznej dłoni, wyciskając wszystkie soki.
Lillian splotła przed sobą ręce i lekko przechyliła głowę na bok. Czekała na odpowiedź, której nie byłem w stanie z siebie wykrztusić. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach, kiedy ze zniecierpliwieniem przestąpiła z nogi na nogę, udało mi się oprzytomnieć na tyle, by rzucić lekko drżącym głosem:
– Tata jest bardzo zajęty, kochanie. Nie ma czasu na używanie telefonu.
– Kłamiesz.
Zamrugałem, niesamowicie zaskoczony tym bezpośrednim – i jak najbardziej trafnym – oskarżeniem.
– Lilly...
– Tata nigdy nie powiedziałby, że nie ma czasu ze mną porozmawiać – przyłożyła dłoń do piersi. – Jestem jego księżniczką.
Przełknąłem ślinę, czując, jak ledwo przepływa przez zaciśnięte do granic możliwości gardło.
– Oczywiście, że jesteś jego księżniczką – przyznałem szybko. – I kocha cię nad życie.
Dziewczynka zamyśliła się przez chwilę, prawdopodobnie analizując wypowiedziane przeze mnie zdania. Miałem szczerą nadzieję, że mimo swojej spostrzegawczości, nie zauważy jak nierówno oddycham i nerwowo stukam palcami w kuchenny blat.
– Ale jak się kogoś kocha, to nie można uciec tak bez pożegnania, prawda?
– Lillian, tata wcale nie uciekł. On po prostu...
– Zniknął – wyszeptała. Jej głosik dosłownie przebił mi się przez skórę na piersi i złamał serce. Dziewczynka brzmiała na naprawdę przerażoną, jakby nagle, zupełnie niespodziewanie, coś do niej dotarło. – Mama też zniknęła, kiedy poszła do nieba – mówiła coraz ciszej. – Wujku, czy mój tatuś nie żyje? Powiedziałbyś mi, gdyby umarł, prawda?
Przejechałem otwartą dłonią po twarzy. Starałem się jakoś trzymać, żeby Lillian nie dostrzegła mojego strachu, ale wewnątrz cały drżałem. Nigdy bym nie przypuszczał, iż rozmowa z małą dziewczynką przysporzy mi tyle trudności, bo nie wpadłbym na to, że Lilly zacznie brać pod uwagę tak tragiczną ewentualność jak śmierć Neila...
– Pchełko, twój tatuś żyje – dopiero po dłuższej pauzie zdecydowałem się odpowiedzieć. Musiałem mieć pewność, że zabrzmię wiarygodnie i malutka nie wykryje niepewności w moim głosie.
Oddałbym wszystkie kosztowności, byle tylko wypowiedziane przeze mnie słowa okazały się być prawdą. Lillian nie mogła stracić ojca. A ja nie mogłem stracić brata.
– Więc kiedy wróci?
– Nie wiem. Mam nadzieję, że dziś wreszcie zadzwoni – rozciągnąłem wargi w sztucznym uśmiechu. – Powiem mu, jak bardzo za nim tęsknisz i zapytam, kiedy ma zamiar wrócić.
Dziewczynka ułożyła usta w podkówkę.
– Dlaczego nie mogę sama o to zapytać?
Pomocy...
Podrapałem się po szyi, a gdy podejrzliwe spojrzenie małej nie przestawało wypalać mi dziury w głowie, odwróciłem twarz w stronę wciąż nierozpakowanych toreb z zakupami i rozpocząłem powolne segregowanie produktów.
Jajka do lodówki.
– Cóż, no... To trochę skomplikowane.
Chrupki do szafki.
– Dlaczego, wujku?
Lody do zamrażalnika.
– Tatuś po prostu... Ten, tego... No...
Nim zdążyłem wymamrotać z siebie resztę zdania i doszczętnie skompromitować się przed przewyższającą mnie intelektualnie pięciolatką, Balto uniósł swój biały łepek. Nie minęło więcej niż dwie sekundy, a wyskoczył z legowiska i pognał w kierunku drzwi wejściowych, radośnie popiskując.
Kimkolwiek był gość, który przekroczył próg willi Neila, uratował mi dupę.
– To my! – zawołał Benny, gdy wraz z Michaelem pojawili się w zasięgu naszego wzroku.
– Dzięki Bogu. – sapnąłem słabo, patrząc na przyjaciół przez ramię. – Napijecie się czegoś?
– Właściwie, to przyszliśmy do księżniczki Lillian. – Mamut zgiął się wpół. Próbował zrobić uprzejmy ukłon, ale coś jebnęło mu w krzyżu. Głośno stęknął i gwałtownie wyprostował plecy. – Czy wasza wysokość uraczy nas filiżanką herbatki?
Lilly rozbłysły oczy. Chwyciła brzegi swojej różowej sukienki, skrzyżowała nogi, a na końcu dygnęła z gracją.
– Będę zaszczycona.
– Świetnie. – Benjamin wyciągnął do dziewczynki dłoń, którą ta od razu chwyciła, lecz nim we trójkę ruszyli na górę, odchrząknął znacząco – Christian – zerknął na mnie przelotnie – dziś ważne zebranie.
Skinąłem głową. Doskonale wiedziałem, że chodziło mu o rozmowę z Olgierdem. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że minęło już tyle czasu, a każda myśl o trzech tygodniach znęcania się nad Neilem, wywoływała dreszcze na moich wiecznie spiętych plecach. Okropieństwo.
– Mhm. – odpowiedziałem niewyraźnie, by ciekawska Lillian nie podłapała tematu.
– Możesz spokojnie wrócić do siebie, a my zajmiemy się małą. Olivia i Nancy są właśnie u Alice, na pewno będą dziś potrzebować dużo wsparcia.
Posłałem Benny'emu uśmiech pełen smutku i wdzięczności.
– Świetnie, w takim razie życzę wam udanego przyjęcia. – puściłem oko do dziewczynki. – Postaraj się tylko nie zamęczyć wujków, dobrze?
Lillian jedną dłoń przycisnęła do piersi, drugą ułożyła na czole. Udawanie omdlenia pełnego klasy i elegancji, wychodziło jej coraz lepiej.
– Jakże mogłabym zamęczyć swoich gości? – westchnęła zbolałym głosikiem.
– Trochę cię już znam, pchełko.
– Och, wujku... Ja codziennie odkrywam nową siebie. Każdego dnia zanurzam się w oceanie życia, by odnaleźć skarby ukryte w głębi własnej duszy.
Benjamin uchylił usta, lecz wyglądał na całkowicie niezdolnego do skomentowania wypowiedzi Lilly, a Michael uniósł wysoko brwi.
– Tara Morgan? – zgadł za pierwszym razem.
– Ta...

***

Wszedłem do domu, w progu mijając się z Liamem. W ręce trzymał butelkę z napojem izotonicznym, a przez ramię przerzucił sobie ręcznik.
– Nie powinieneś być teraz na lekcjach online? – popatrzyłem na syna ze zdziwieniem.
Widziałem, jak zacisnął wolną dłoń w pięść i nerwowo poruszył szczęką.
– Chciałem zrobić godzinną przerwę na trening. – wyznał cicho.
Doceniłem jego szczerość, bo byłem święcie przekonany, że zacznie rżnąć głupa. Miałem już nawet przygotowaną ripostę na ewentualne kłamstwo chłopaka, a tu proszę – całkiem miłe zaskoczenie.
– Nie możesz opuszczać zajęć kosztem siłowni, dziecko.
– Wiem. – przeczesał włosy palcami i westchnął ponuro. – Ale dziś naprawdę nie mogę się skupić. Jak myślisz, o której zadzwoni Olgierd?
– Posłuchaj mnie, Liam. – zrobiłem krok w stronę syna, a następnie położyłem mu rękę na barku. – Rozumiem, że jesteś przerażony porwaniem Neila tak samo, jak my wszyscy, ale...
– Minęły równo trzy tygodnie. – przerwał mi, gdy po chwili nasze spojrzenia się skrzyżowały. Ból, jaki dostrzegłem w oczach nastolatka, był nie do opisania, z kolei fakt, że nie mogłem nic zrobić, a stres coraz brutalniej rozszarpywał i zżerał całą moją rodzinę, doprowadzał mnie do szewskiej pasji. – Myślisz, że bardzo cierpi?
– Nie wiem, dziecko. Naprawdę nie mam, kurna, zielonego pojęcia.
– Mam nadzieję, że nie.
– Ja również... To ciężki czas dla Malbatu.
– Z mamą jest dziś źle, prawda?
Ściągnąłem brwi i popatrzyłem na chłopaka pytająco, czując jak obolały żołądek napełnia mi się kamieniami. Dosłownie w przeciągu dwóch sekund poczułem mdłości.
– Nie wiem, rano byłem w sklepie, później zmieniłem Olivię i chwilę siedziałem z Lillian...
Liam pokiwał głową ze szczerym smutkiem wymalowanym na twarzy.
– Lepiej do niej zajrzyj – kiwnął brodą w kierunku przestronnego holu, a konkretnie szklanych schodów prowadzących na piętro.
Podziękowałem synowi, odwróciłem się na pięcie i dosłownie wbiegłem na górę, przeskakując po dwa stopnie. Postanowiłem nawet odpuścić Liamowi i tym razem dałem mu ciche przyzwolenie na godzinne wagary. Ani trochę mu się nie dziwiłem – sam nie byłbym w stanie skupić uwagi na nauce, kiedy Olgierd mógł zadzwonić do nas w każdej chwili. Popieprzona sytuacja, żaden szesnastolatek nie powinien w ogóle uczestniczyć w takim syfie.
Zacząłem poszukiwania żony. Po kolei otwierałem każde pomieszczenie i dość szybko zacząłem kląć pod nosem, wkurwiając się na niepotrzebną ilość pokoi i zbyt dużą powierzchnię domu. Wreszcie dotarłem do miejsca, od którego w zasadzie powinienem był zacząć. Biblioteka, ukryta za pięknymi, rzeźbionymi, wykonanymi na specjalne życzenie Alice drzwiami, znajdowała się na samym końcu korytarza. Pchnąłem ciężkie wrota i wszedłem do środka, gdzie niemalże od razu uderzył we mnie zapach papieru, drewna i waniliowych świeczek. Bujane fotele stojące w centralnej części biblioteki były puste, podobnie zresztą jak ogromna kanapa w kształcie litery „U". Zdziwiłem się, bo byłem pewny, że to właśnie na niej odnajdę Alice. Uwielbiała leżeć pod kocem i czytać książki przy kubku gorącej herbaty.
Minąłem rząd białych, wysokich regałów, później kolejny i jeszcze jeden, aż wreszcie dotarłem do wyjścia na taras. Mieliśmy stąd przepiękny widok na fiord.
Alice siedziała na pufie z zestawu mebli ogrodowych. Zakładała nogę na nogę, a między drżącymi palcami trzymała żarzącego się papierosa. Patrzyła w dał, kompletnie nieświadoma tego, że ją obserwowałem. Serce zakłuło mnie z żalu. Sprawiała wrażenie pogrążonej w paskudnie przytłaczających myślach, twarz miała zmęczoną i spiętą, a włosy związane w niechlujny kok. Wpadła w pułapkę, szpony własnego lęku mocno ją trzymały.
– Skarbie? – szepnąłem, by jej nie przestraszyć. – Wszystko w porządku? Dlaczego siedzisz tutaj sama?
Wypuściła dym spomiędzy lekko rozchylonych warg. Dopiero kiedy szara chmura rozpłynęła się w powietrzu, odwróciła twarz w moją stronę.
– Nie siedzę sama. Olivia i Nancy zeszły na chwilę do kuchni, ale zaraz tu wrócą.
– Dokończ fajkę i wejdź do środka, przeziębisz się.
Nie odpowiedziała. Wbijała tępy wzrok w ciemną, wzburzoną wodę, jakby zapomniała, że lato dobiegło już końca. Temperatura na północy o tej porze roku nie rozpieszczała, a zima nadciągała wielkimi krokami. Nie zdziwiłbym się, gdyby za parę dni spadł śnieg.
– Ile szlugów już wypaliłaś? – westchnąłem.
Alice zerknęła na końcówkę papierosa, którego wciąż uparcie trzymała.
– Paczkę. – odpowiedziała beznamiętnie, wzruszywszy ramionami.
Podszedłem do żony i złapałem kartonowe opakowanie leżące tuż przed nią na małym stoliku kawowym. Nie kłamała – naprawdę było puste. Alice nie paliła nałogowo, rzadko sięgała po fajki, więc tym bardziej przeraziło mnie jej beznadziejne samopoczucie.
Wyciągnąłem kobiecie peta z ręki, zaciągnąłem się dwa razy – nie żebym był uzależniony, po prostu nie chciałem, by się zmarnował – i zgasiłem go o balustradę.
Alice pociągnęła nosem i objęła się ramionami. Chyba dopiero teraz, gdy wreszcie wyrwałem ją z nikotynowego transu, poczuła chłód.
– Chodź, skarbie. – chwyciłem kobietę za zimną dłoń.
Nie protestowała. Splotła palce z moimi i razem weszliśmy do domu. Zamknąłem przeszklone drzwi, a następnie sięgnąłem po telefon, by przy pomocy aplikacji podkręcić ogrzewanie w bibliotece. Kiedy skończyłem, uniosłem wzrok znad ekranu. Namierzenie Alice zajęło mi kilka sekund, leżała na kanapie, twarz chowała w przewieszonym przez oparcie kocu, a nogi podkurczyła i przycisnęła do klatki piersiowej. Powiedziałbym, że wyglądała jak kłębek nerwów lub kupka nieszczęścia, jednak byłoby to cholernie wielkie niedopowiedzenie. Moja żona dosłownie nikła w oczach. Wraz z porwaniem Neila, straciła kawałek siebie i nikt nie był w stanie wypełnić tej pustki.
Szybkim krokiem zbliżyłem się do Alice. Ukucnąłem przed kanapą, zacząłem gładzić jej miękkie, blond włosy, które wypadły z upięcia na czubku głowy.
– Jest mi wstyd, Christian. – wymamrotała. Koc trochę tłumił zachrypnięty głos, ale i tak rozumiałem każde przepełnione bólem słowo.
Przeniosłem dłoń na plecy żony. Przez chwilę leżała w całkowitym bezruchu, później zaczęła drżeć. Płakała, a ja nie mogłem jej pomóc.
– Dlaczego? – zapytałem z troską.
– Neil przechodzi właśnie przez prawdziwy koszmar, nie wiemy nawet, co mu robią... – załkała – Zawsze jest taki silny, dzielny... A ja? Ja ledwo się trzymam. Świadomość, że mój przyjaciel cierpi mnie wykańcza. Nie poznaję samej siebie.
Przymknąłem powieki i zwiesiłem głowę. Rozumiałem Alice aż za dobrze. Od trzech tygodni wyrzuty sumienia praktycznie mnie nie opuszczały – obwiniałem się o to, że w ogóle doszło do tego jebanego porwania, bo może gdybym pojechał do kliniki razem z Neilem, nie wpadłby w łapy Olgierda. Obwiniałem się o to, że nie byłem w stanie odnaleźć przyjaciela. Obwiniałem się o to, że nie potrafiłem zachować zimnej krwi. Nie mogłem jednak przyznać tego na głos. Musiałem zrobić wszystko, by moja rodzina nie zadręczała się w tak okropny sposób, jak właśnie robiła to Alice.
– Kochanie, nie możesz myśleć o tym w ten sposób. – odezwałem się po kilku sekundach pauzy.
Nie wiedziałem, komu tak naprawdę dawałem czas... Alice, czy sobie.
– Gdybym to ja została uprowadzona, Neil wziąłby się w garść, nie użalałby się i zrobiłby wszystko, żeby mnie odszukać.
Rozciągnąłem usta w delikatnym uśmiechu.
– Jesteś pewna? – przechyliłem na bok głowę.
Nie widziałem twarzy kobiety, więc sięgnąłem do brzegu koca i lekko go pociągnąłem. Materiał opadł na kanapę, a Alice przetarła zaczerwienione, lekko opuchnięte oczy wierzchem dłoni.
– Tak, na sto procent. Neil przecież właśnie taki jest. – po policzku spłynęła jej kolejna łza.
– Wydaje mi się, że jesteś w błędzie. – zachichotałem cicho, choć nie czułem nawet najmniejszego rozbawienia. – Neil tęskniłby za tobą tak samo mocno, jak ty tęsknisz za nim. Pewnie najpierw dostałby szału, rozwalił pięścią ścianę... lub kilka ścian...
Alice również zaczęła się śmiać i choć dźwięki, które wydawała wciąż ociekały rozpaczą, przyjemnie było usłyszeć, że odrobinę się rozluźniła. Nawet taka mała zmiana szalenie mnie cieszyła.
– Jestem przekonany, że przepłakałby za tobą każdą noc, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. Bo to właśnie jest przyjaźń, Alice. Jesteśmy szczęśliwi, kiedy nasi bliscy są szczęśliwi. Cierpimy, kiedy oni cierpią. – pochyliłem się nad kobietą, by scałować łzę, która naznaczyła jej skórę wilgotnym śladem. – A przede wszystkim nie tracimy wiary. – dodałem. – Jesteśmy z przyjaciółmi, nawet jeżeli nie możemy być obok nich fizycznie. Nie zostawiamy ukochanych osób w potrzebie, walczymy do końca.
Alice wytarła nos rękawem.
– Wierzę, że go znajdziemy. – wyznała półszeptem, tym samym wciskając wszystkie wyrzuty sumienia do wielkiego, plastikowego wora. – Uratujemy Neila. Wróci do domu. – dokończyła, a ów wyimaginowany wór wyrzuciła do równie nieistniejącego jeziora.
Odetchnąłem głęboko. Przyjemnie było oglądać, jak Alice uwalnia swój umysł.
– Oczywiście, że tak. – potwierdziłem i o dziwo wierzyłem we własne słowa, co ostatnio wcale nie zdarzało się często.
Koniec z udawaniem.
– Dziękuję, Christian. – kobieta złapała mnie za kark i przyciągnęła do siebie. – Tyle już lat razem, a ja z każdym dniem kocham cię coraz mocniej.
Uśmiechnąłem się, zbliżając wargi do ust Alice.
– Niewiarygodne, że byłaś policjantką. – zażartowałem.
– Niewiarygodne, że nie udało mi się wsadzić was wszystkich za kraty. – odgryzła się. – Trochę, kurde, szkoda, może dostałabym premię?

***

– Więc musisz sprawdzać każdy plik? – zapytałem, zerkając na ekran laptopa ponad ramieniem Olivii.
– Tak. Astrid sama nie dałaby sobie rady, to setki nagranych miejsc. – odpowiedziała, klikając w pierwsze okienko. – Ludzie wynajęci przez Alberto jeżdżą wzdłuż całego wybrzeża i sterują dronami. My przeglądamy każdy film i próbujemy doszukać się czegoś, co mogłoby pomóc w odnalezieniu Neila. Prawdopodobieństwo, że kamera dronu uchwyci Olgierda, który akurat wychodzi z kryjówki jest małe, ale nie zerowe. – Olivia wyprostowała plecy i rozpoczęła oglądanie krótkiego urywku nagranego z lotu ptaka.
Ja pierdolę. Nie chciałem demotywować przyjaciółki, więc postanowiłem się nie odzywać, ale moja mina i tak zdradzała więcej niż słowa.
– Wiem, to brzmi dość gównianie, ale...
– Przejrzenie tych wszystkich miejsc zajmie tygodnie. – przerwałem kobiecie. – Naprawdę jest aż tyle opuszczonych budynków, w których ewentualnie mogliby przetrzymywać Neila?
Oli podrapała się po zmarszczonym nosie.
– Alberto kazał nam sprawdzić każdy dom położony blisko wody.
– Słucham? – wytrzeszczyłem oczy, krztusząc się powietrzem. – Żartujesz sobie?
– Chciałabym.
Alice, Nancy, Rachel i Tara stanęły tuż za mną, zapewne zaalarmowane moim lekko podniesionym głosem. Zakląłem, oparłem dłonie na blacie i syknąłem gniewnie:
– Dlaczego?
– Bo nie mamy pewności, że Neil jest przetrzymywany w jakiejś starej, opuszczonej chałupie. Mogą go więzić nawet w piwnicy zwykłego domu. – odpowiedziała Olivia, wracając do pracy.
Odsunąłem się, żeby już jej nie przeszkadzać.
Cholera... No szef miał rację. Musiałem to przyznać sam przed sobą, choć dosłownie trafiał mnie szlag. Nawet jeżeli drony będą latać nad okolicami Bodø na okrągło, dzień i noc, bez przerwy, ile zajmie nam namierzenie Olgierda? Czy w ogóle uda nam się zauważyć go na nagraniu? Neil potrzebował ratunku teraz, nie za miesiąc czy dwa. Już czternaście dni temu, gdy widzieliśmy go po raz ostatni, wyglądał strasznie...
– Ile osób nad tym pracuje? – zapytała Nancy.
Obróciłem twarz w stronę kobiety. Jej niebieskie oczy błyszczały od łez, a broda niebezpiecznie drżała. Cierpienia, jakie odczuwała z powodu porwania starszego brata, nie sposób opisać słowami.
Olivia uniosła dłoń, zaczynając wyliczanie na palcach.
– Ja, Astrid, Mason, a także Alberto i mnóstwo wynajętych przez niego ludzi. Są naprawdę zaangażowani w poszukiwania.
– W porządku – przełknąłem ślinę, by ton mojego głosu nie zdradził ogarniających mnie wątpliwości. – Może coś z tego wyjdzie.
– Nie wiem. – Oli wzruszyła ramionami. – Jeżeli nie ten sposób, to inny. Nie poddam się, będę szukać Neila aż do skutku. – dodała, jak gdyby nigdy nic.
Uniosłem brew, słysząc tę śmiałą deklarację. Kobieta nie brzmiała już jak przerażona, piszcząca myszka. Nie... Była zawzięta i gotowa na ryzyko. Niby twarz Olivii niewiele zdradzała, raczej przypominała sztywną maskę, a w jej spojrzeniu dominowała pustka, jednak uznałem to za coś całkowicie normalnego. Każdy z członków naszej rodziny przechodził ten trudny czas po swojemu.
– Prześlij mi kilka plików. – poprosiła Alice, ponownie zasiadając na kanapie. – Pomogę ci chociaż w ten sposób.
Podchwyciliśmy ten pomysł i już po chwili wszyscy wtykaliśmy nosy w ekrany telefonów, iPadów i laptopów. Nawet Tara postanowiła do nas dołączyć, choć z technologią miała tyle wspólnego, co z trzymaniem długiego jęzora za zębami. Czyli, kurna, nie za dużo.
Po trzech godzinach oczy niemiłosiernie nas piekły, jednak zrezygnowaliśmy z pomysłu zrobienia sobie przerwy. Liczyła się każda sekunda i nieważne, jak bardzo pulsowały nam przegrzane głowy – Neil z pewnością przechodził gorsze katusze. Naszym zasranym rodzinnym obowiązkiem było szukanie go do upadłego.
– Które z was sprawdzało okolice Vestre Løding i Oddan? – Olivia uniosła głowę, zerkając po kolei na każde z nas. – Muszę to zapisać, żeby filmy się nie pomieszały.
Mama Alice uniosła rękę.
– Ja.
– Ty cokolwiek widzisz bez okularów?
– Oczywiście – prychnęła. – Dzięki za troskę, Christian.
– To nie troska.
– No pewnie, że nie. – posłała mi zirytowane spojrzenie, po czym zadarła podbródek i ostentacyjnie poprawiła blond kudły na głowie. – Czysta złośliwość. Nic nowego.
– Mamo... – westchnęła Alice.
– To nie moja wina, że wybrałaś sobie na męża takiego buraka.
– Buraka? – ściągnąłem brwi.
– Błagam, przestańcie...
– Twoja matka wyzwała mnie od warzywa, kurwa.
– Jakiś ty wrażliwy. – zarechotała Tara.
– W tej chwili się uspokójcie. – rzuciła Alice, ewidentnie tracąc cierpliwość. – Ile wy macie lat, do cholery?
Uśmiechnąłem się arogancko.
– No właśnie, Taro? Ile masz lat?
– Dupek. – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Ja jestem młoda duchem, za to ty wiecznie jęczysz i zachowujesz się, jakbyś od lat cierpiał na wyjątkowo paskudne hemoroidy.
– Nie mam hemoroidów. – wywróciłem oczami.
– Życzę ci, żebyś miał.
– Mamo!
– No co? Przecież nic takiego nie powiedzia...
Naszą wyjątkowo bystrą wymianę zdań przerwał gwałtowny dźwięk szurającego po podłodze krzesła. Wzdrygnąłem się na ten nieprzyjemny hałas i na powrót skupiłem uwagę na przeglądaniu nagrania. Myślałem, że wkurwiliśmy Olivię do tego stopnia, że postanowiła wstać, zabrać swój sprzęt i znaleźć sobie nowe stanowisko do pracy, gdzieś z dala ode mnie i Tary, jednak ona nie ruszyła się z miejsca. Stała z szeroko otwartymi oczami, nie odrywając spojrzenia od ekranu laptopa.
– Co jest? – jako pierwsza odezwała się Rachel.
Brzmiała na naprawdę zaniepokojoną. Nic dziwnego – sam czułem, jak żołądek kurczy się w moim brzuchu niczym balon, z którego powoli ulatuje powietrze.
Olivia zaczęła ruszać ustami, jednak spomiędzy nich nie wypływały żadne słowa. Dopiero wtedy zrozumiałem, że sytuacja była kurewsko poważna. Zamarłem. Cokolwiek kobieta zobaczyła na nagraniu, musiało ją to cholernie zszokować.
Gdy po policzku Oli spłynęła duża łza, a jej dłonie zaczęły niekontrolowanie drżeć, podniosłem dupę z fotela. Nie zdążyłem jednak do niej podejść – nim ruszyłem stopą, by zrobić krok, odwróciła się i uciekła. Wybiegła z biblioteki tak szybko, że nie byłem w stanie dogonić jej nawet wzrokiem. Wpadła na ciężkie, drewniane drzwi, pchnęła ja i zniknęła w korytarzu.
Popatrzyliśmy po sobie. Nancy, Rachel i Tara wyglądały na kompletnie zdezorientowane, Alice również, ale ona – w przeciwieństwie do reszty – znalazła w sobie odwagę, by chwycić komputer Olivii. Uniosła laptopa do twarzy i zmrużyła powieki, by z bliska dostrzec powód roztrzęsienia naszej przyjaciółki.
Podszedłem do żony. Nieświadomy tego, co zaraz zobaczymy na nagraniu, chciałem być blisko niej. Położyłem dłoń na ramieniu Alice, a gdy uznała, że jesteśmy gotowi, cofnęła film o kilkadziesiąt sekund. Dron leciał nad lasem, wokół nie było praktycznie niczego oprócz drzew, wody i skał. Żadnych zabudowań. Serce załomotało mi w piersi. To nie było bicie, to było napierdalanie o żebra. Poczułem suchość w ustach i kropelkę potu, która spłynęła mi wzdłuż kręgosłupa, nieprzyjemnie łaskocząc skórę.
– Myślisz o tym samym co ja? – wyszeptała Alice, a następnie, nie czekając na moją odpowiedź, zalała się łzami.
Płakała głośno, nie hamując swoich emocji. Dosłownie wyła, bo wiedziała już, co wywołało w Olivii tak niespodziewaną reakcję. Dron wciąż sunął nad gęstymi drzewami. Wstrzymywałem powietrze w płucach, zupełnie jakby mój oddech miał sprowadzić na nas nieszczęście. Dopiero gdy latający sprzęt dotarł na skraj lasu, a naszym oczom ukazała się spora posiadłość, zacząłem kasłać. Kasłać i dusić się tak przepotężną radością, że aż mnie zamroczyło. Nie potrafiłem ustać na nogach, prawie zemdlałem z wrażenia.
Alice odstawiła laptopa na stół i rzuciła się pędem do drzwi. Nie musiałem pytać, by wiedzieć, że ruszyła tam, gdzie przed chwilą pobiegła Olivia – do Alberto.
Rachel, Tara i Nancy zerwały się na równe nogi. A ja po prostu stałem, niezdolny, by wydusić z siebie choćby słowo. Czułem, jak łzy napływają mi do oczu. Przełknąłem ślinę, gapiąc się na ogromny budynek pod lasem oraz długi podjazd, na którym stało kilkanaście motocykli i samochód.
Pierdolona Toyota Land Cruiser. Niebieska.


***

Spocone dłonie ześlizgiwały mi się z kierownicy, gdy z całej siły zaciskałem na niej palce. Czułem adrenalinę szalejącą w krwioobiegu, bas z głośników dudnił w moich uszach, serce galopowało pod skórą. Obróciłem głowę w prawo. Od razu dostrzegłem kierowcę auta sunącego pasem obok. Mason również na mnie patrzył. Uśmiechnęliśmy się do siebie, zapewne myśląc o tym samym: Jedziemy po ciebie, Neil.
Strzałka drżała na prędkościomierzu, cudownie było nie zwracać uwagi na konsekwencje szybkiej jazdy. Na tym etapie rozemocjonowania mieliśmy już wszystko w dupie, nie istniała taka moc, która mogłaby nas zatrzymać, a jeżeli ktokolwiek próbowałby stanąć nam na drodze, bez zawahania pociągnąłbym za spust.
Alberto jechał pierwszy, nadając tempo pozostałym. Mknął przez środek ekspresówki ­i to dosłownie, bo pasy były tylko dwa, a on zapierdalał pomiędzy obydwoma z zawrotną prędkością. Tuż za nim znajdowaliśmy się ja i Alice oraz Mason i Nancy, tworząc z układu naszych trzech aut wzór strzały. Spojrzałem w lusterko wsteczne, a kąciki moich ust momentalnie powędrowały ku górze. Rachel, Astrid i Olivia trzymały się tuż za nami, Michael i Benny za samochodem Masona, a pozostałe czarne, błyszczące pojazdy, które wyglądały, jakby zostały stworzone właśnie do takich akcji, pędziły równiutko w dwóch rzędach za Malbatem. Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać i ilu ludzi Olgierda zastaniemy na miejscu, więc wzięliśmy ze sobą niemałą obstawę – prawdziwą uzbrojoną armię. Był to oczywiście pomysł Alberto, bo gdyby przebieg całej misji uwolnienia Neila zależał ode mnie, pojechałbym na nią sam. Zachowywałem się jak w transie, postradałem zmysły, miałem wrażenie, że gdy tylko dotrzemy na miejsce i wysiądę z fury, rozpocznę bezlitosną strzelaninę. Wymorduję co do jednego motocyklowego śmiecia, będę brodził w ich krwi, napawając się widokiem martwych ciał. Uprowadzenie człowieka, którego traktowałem jak brata, zamieniło mnie w prawdziwego potwora.
Mój telefon zawibrował. Nie odwracając wzroku od jezdni, ściszyłem radio i sięgnąłem po iPhone'a. Odebrałem połączenie, a następnie włączyłem tryb głośnomówiący. Nie chciałem trzymać komórki w dłoni... Mógłbym przecież dostać mandat.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
– Tak?
– Za dziesięć minut będziemy na miejscu. – poinformował nas Alberto.
Nie widziałem go, ale po głosie poznałem, że był cholernie skupiony i spięty. Ani trochę mu się nie dziwiłem – oprócz ogromnego podekscytowania, na bank odczuwał też strach i to horrendalnych rozmiarów. Bądź co bądź, odpowiadał za naszą rodzinę i wiedział, że dziś nie ma miejsca na głupie błędy. Każda wpadka Malbatu mogła kosztować życie Neila. Spodziewałem się, że ciężar odpowiedzialności dosłownie przygniatał naszego szefa i naprawdę szczerze bym mu współczuł, gdyby nie nakręcała mnie zabójcza ilość epinefryny.
– Przyjąłem. – odparłem krótko.
– Pamiętajcie, że to spontaniczna akcja, podczas której może się wydarzyć wszystko...
– Wiemy – tym razem głos zabrała Alice. Nie brzmiała na przerażoną, wręcz przeciwnie. Wreszcie działo się to, na co tak długo czekała. Z żądzą mordu w oczach było jej do twarzy, i to bardzo. – Damy sobie radę, tato.
Tato...
Lubiłem, kiedy zwracała się do szefuncia w ten sposób. Nic nie działało na głowę Alberto bardziej odprężająco niż słodkie „tato" lub „dziadku". Jeżeli Alice celowo użyła tego pierwszego określenia, by trochę go rozluźnić, chyba jej plan odniósł sukces, bo mężczyzna odchrząknął i dodał zdecydowanie spokojniejszym tonem:
– Oczywiście, że tak. Nie wątpię w dzisiejszy sukces Malbatu, po prostu proszę was o ostrożność.
– Jasna sprawa. – rzuciłem lekko.
Tak niewiele dzieliło nas od Neila, zaledwie parę kilometrów. Nogi zaczęły mi drżeć, a czoło zrosił pot.
– Jeżeli narobimy hałasu, a wszyscy wiemy, że narobimy, na miejsce mogą zlecieć się świadkowie. – Alberto znów powiedział to, o czym wspominał już jakieś milion razy przed wyjazdem z Bodø. – Jedno głupie nagranie wrzucone przez jakiegoś idiotę do internetu, a będziemy mieć przejebane.
Skinąłem głową. Dowódca miał rację, a ja nie zamierzałem spędzić reszty życia za kratami przez jakiegoś przypadkowego, ciekawskiego grzybiarza.
– Wiemy. Właśnie dlatego zrobimy wszystko, żeby nikt nas nie zobaczył. – obiecałem.
– Oby, Christian.
Pogadaliśmy jeszcze przez dwie minuty, później Alberto zakończył połączenie. Zjechaliśmy z drogi ekspresowej i nim zdążyłem powiedzieć „raz, dwa, trzy, dziś, Olgierdzie, zginiesz ty", znaleźliśmy się na kompletnym odludziu. O ile nasze fury ustawione w równej formacji przypominającej strzałę wyglądały zajebiście, niczym rodem wyciągnięte z filmu akcji, tak teraz, gdy poruszały się jedno za drugim, mogły budzić jedynie niepokój, wręcz strach. Kawalkada czarnych samochodów zwiastujących śmierć... Uśmiech cisnął mi się na usta.
Piaszczysta, polna droga doprowadziła nas do celu. Wyłączyłem silnik, ale nie wysiadłem z pojazdu. Czekałem na znak od Alberto. Sygnał, który rozpęta piekło.
Spojrzałem na budynek znajdujący się kilkanaście metrów przed nami. Był spory i stary, aczkolwiek nie opuszczony, jak na początku podejrzewaliśmy. Zastanawiałem się, które z wielu okien należało do pomieszczenia, w którym przetrzymywali Neila.
– Spójrz. – Alice kiwnęła brodą na szeroki, drewniany i lekko zaniedbany taras, tym samym wyrywając mnie z przemyśleń.
Powiodłem wzrokiem we wskazane miejsce. Jakiś facecik, blady jak ściana, stał prawie że na baczność i gapił się na naszą watahę wygłodniałych wilków. Chyba zesrał się z niedowierzania i przerażenia. Wyglądał, jakby próbował policzyć wszystkie auta, które właśnie parkowały pod kryjówką pieprzonego Olgierda, ale był zbyt zdenerwowany, by dobić do choćby dziesięciu. Dopiero po dłuższej chwili, gdy Alberto powoli otworzył swoje drzwi, a około pięćdziesiąt zamaskowanych, uzbrojonych po zęby postaci poszło w jego ślady i zaczęło wypełzać z samochodów, motocyklowy kutas czmychnął do środka budynku.
Co za piękny widok. Miałem nadzieję, że pobiegł prosto do swojego szefa, by poinformować go, że Malbat przyjechał po swoją zgubę.
Wyciągnąłem rękę w kierunku żony. Od razu ujęła moją dłoń i delikatnie ją ścisnęła.
– Gotowa? – upewniłem się, choć sądząc po minie Alice, było to pytanie czysto retoryczne.
Nasunęła na twarz czarną kominiarkę.
– Gotowa.
– W takim razie powodzenia, pani Collins. – mrugnąłem zaczepnie do kobiety. – Kto jako pierwszy znajdzie Neila, wygrywa – zażartowałem.
Alice odpowiedziała mi głośnym chichotem.
Humor nam dopisywał... I to bardzo.
Po prostu wtedy nie wiedzieliśmy jeszcze, jaki widok zastaniemy po przekroczeniu progu pokoju na piętrze. Gdybym zdawał sobie sprawę z tego, że nasz przyjaciel właśnie umierał, żaden, nawet najmniejszy uśmiech nie wdarłby się na moje usta.

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz