Liam
– Beznadziejna impreza, naprawdę. Nie musisz żałować, że cię nie było. Ludvig, no wiesz, ten frajer, który chodził z nami na zajęcia z chemii, schlał się do nieprzytomności, a Malin obciągnęła swojemu ex w kiblu. Później jej aktualny chłopak dowiedział się o tym od jej najlepszej przyjaciółki i rozkręcił taką aferę, że...
Westchnąłem o wiele zbyt głośno, niż planowałem. Chociaż nie, prawdę mówiąc, to wcale nie miałem zamiaru wydawać z siebie żadnych dźwięków, a już na pewno nie tak ponurych, wręcz depresyjnych. Nie wiedziałem, skąd wzięło się te smutne sapnięcie.
Will od razu zamilkł, wyraźnie zmieszany, a Math posłał mu ostre spojrzenie. Gdybyśmy rozmawiali na żywo, a nie wirtualnie za pośrednictwem kamerek, pewnie trzepnąłby go w łeb.
Nie chciałem, by przyjaciel czuł się winny tylko dlatego, że na samą myśl o normalnym wyjściu z domu na imprezę z rówieśnikami, zżerała mnie zazdrość. Postanowiłem więc zmienić temat.
– Ustawiliście się z kimś ostatnio?
Math wyszczerzył zęby, z kolei Will pierwsze co zrobił, to rzucił się w kierunku drzwi od swojego pokoju, żeby jak najszybciej je zatrzasnąć. Rozumiałem go. Gdyby Alice i Christian odkryli, że dalej kręcił mnie temat ustawek... Byłoby ze mną źle. Na bank nie potrafiliby zrozumieć tej pasji, uzależnienia od adrenaliny i tego, że po prostu musiałem się bić, a kiedy nie mogłem stawać do walk osobiście, bo tkwiłem pośród murów Malbatu, z ekscytacją śledziłem poczynania kumpli.
Oczywiście nie oznaczało to, że zapomniałem już o gównie, które ściągnąłem na swoją rodzinę. Wydarzenia sprzed kilku miesięcy dalej nie dawały mi spokoju, a wyrzuty sumienia spowodowane zapoczątkowaniem konfliktu z motocyklistami oraz porwaniem Neila, miały mnie już nigdy nie opuścić. Po prostu nieważne, jak chujowo się czułem na myśl o kolejnych ustawkach, i tak nie potrafiłem przestać ich pragnąć. Ciągnęło mnie do nich, lubiłem rozmawiać o bójkach, ilości przeciwników, zdartych kostkach i krwi. Potrzebowałem tych walk, stanowiły część mojej istoty. Były brutalną, beznadziejną cząstką Liama Collinsa.
Will zastukał palcami w klawiaturę. Rozmawiał z nami, a jednocześnie przechodził misję w grze, więc jaskrawe kolory wyświetlające się na ekranie i migoczące mu tuż przed twarzą, odbijały się w jego oczach.
– Tydzień temu Sindre z trzeciej klasy poprosił nas o pomoc w odzyskaniu długu od jakiegoś gościa z drużyny piłkarskiej.
Uniosłem brwi z zaciekawieniem.
– I co?
– Cóż – zarechotał Math. – Skończyło się to dość nieciekawie, bo...
Drzwi od mojego pokoju walnęły głucho o ścianę, kiedy ktoś gwałtownie je otworzył. Momentalnie się spiąłem i w błyskawicznym tempie zamknąłem laptopa, nie dbając o to, by w pierwszej kolejności zakończyć połączenie z chłopakami.
Odwróciłem twarz w kierunku ojca i posłałem mu poirytowane spojrzenie.
– Wiem, że w tej rodzinie nie istnieje coś takiego jak „prywatność", ale podczas wpadania do mojej sypialni powinieneś być nieco bardziej taktowny. Jestem nastolatkiem, więc mógłbym właśnie ćpać, walić konia albo słuchać jakiejś żenującej muzyki.
Christian nie docenił mojego żartu. Podszedł do łóżka, wyciągnął mi laptopa z rąk i odłożył go na komodę stojącą pod ścianą. Dopiero wtedy zauważyłem, że tuż za nim do pokoju wkroczył Alberto.
Dobra, żarty się skończyły, pomyślałem.
– Żarty się skończyły, Liam. – usłyszałem z ust taty.
Bingo.
Zmieniłem pozycję. Usiadłem po turecku, po czym przeczesałem nerwowo włosy przy pomocy drżących palców.
– Okej – przełknąłem ślinę, która ledwo spłynęła moim ściśniętym gardłem. Bałem się, bo obecność Christiana i szefa nie wróżyła niczego dobrego, ale musiałem być ostrożny. Nie mogłem palnąć żadnej głupoty, by naiwnie dać się złapać na czymś, o czym mężczyźni nie mieli pojęcia. – Co się stało? – zapytałem, uznawszy to za najbezpieczniejszą opcję.
Alberto skrzyżował ręce na piersi i stanął pod ścianą, jakby tym subtelnym gestem chciał pokazać mojemu tacie, że oddaje mu pałeczkę, główny głos w sprawie. Nie wiedziałem, czy powinienem się z tego cieszyć, czy wręcz przeciwnie.
– Naprawdę nie wiesz, synu? – głos ojca brzmiał niczym potworna burza gradowa.
Powodów, przez które ojciec mógłby się na mnie wściec, było generalnie mnóstwo, więc powoli skinąłem głową i nieznacznie poruszyłem ramionami, po czym wymamrotałem pod nosem:
– Nie wiem.
Christian zassał powietrze, napinając przy tym wszystkie mięśnie. Chyba moja odpowiedź niespecjalnie go usatysfakcjonowała.
Sekundy milczenia dłużyły mi się w nieskończoność, czułem na sobie palące spojrzenie taty, a sam fakt, że Alberto stał obok i wszystkiemu się przysłuchiwał, doprowadzał mnie do palpitacji serca. Koszulka przylgnęła do mojej wilgotnej skóry na plecach i pod pachami, najchętniej wszedłbym pod lodowaty prysznic. Stres zaczął przejmować nade mną kontrolę, kręciło mi się w głowie, a w ustach miałem potwornie sucho, zupełnie jakbym połknął garść piachu. Chciałem ulżyć sobie w cierpieniu i wreszcie zabrać głos, przerwać tę cholerną ciszę, lecz gdy tylko uchyliłem wargi, Christian odezwał się jako pierwszy.
– Zaatakowałeś Tadasa. – rzucił nagle, kompletnie mnie tym zaskakując. – Próbowałeś go zabić.
Przymknąłem powieki. Zabrakło mi odwagi, by patrzeć ojcu prosto w oczy. Spodziewałem się, że dostanę opierdol za jakieś mniejsze przewinienie, o ile poderżnięcie komuś gardła, można w ogóle określić mianem „przewinienia".
Odchrząknąłem, by oczyścić gardło.
– Wygadała się wam? – bąknąłem.
– Olivia? Nie. – Christian odpowiedział mi tonem pełnym goryczy. Oznaczało to, że ciocia Oli też będzie miała przechlapane. – Tadas zaszczycił nas tą informacją podczas tortur.
Żałowałem, że zabrał mi laptopa, bo nie bardzo wiedziałem, co zrobić z rękoma. Podrapałem się więc po uchu, chociaż wcale mnie nie swędziało.
– No cóż...
– Dziecko, czy ty zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji? – tata podniósł głos, lecz nie na tyle, by mama, o ile w ogóle była w domu, mogła nas usłyszeć. – Próbowałeś. Zabić. Człowieka. – twardo akcentował każde wypowiedziane słowo.
Odpuściłem sobie żałosne ściemnianie. Poruszyłem głową, tym samym przyznając się do zarzutu, a jakby to nie wystarczyło, odparłem bez ogródek:
– Owszem. Próbowałem zabić Tadasa, ponieważ stanąłem w obronie Olivii.
– Liam! Jesteś, kurwa, nastolatkiem! Dzieckiem! – Christian ruszył w moją stronę, był już prawie przy łóżku, gdy Alberto mocno chwycił go za łokieć. Od razu się zatrzymał, po czym spojrzał na dowódcę.
– Daj mu wytłumaczyć. – szef brzmiał na opanowanego. Mówił powoli, wyraźnie i spokojnie, acz na tyle władczo, by Christian nawet nie próbował wchodzić z nim w pyskówki.
Zeskoczyłem z materaca i stanąłem twarzą w twarz z ojcem.
– Nie żałuję.
– Dociera do ciebie, że prawie zostałeś mordercą?!
– Tak.
– Jezu, Liam! – tata wyrzucił ręce w powietrzę. – Skąd w tobie tyle... tyle...
– Tyle czego? – prychnąłem bezczelnie. – Zła? Jestem potworem, bo obroniłem bezbronną kobietę?
– To nie była twoja sprawa, nie powinieneś był mieszać się w coś tak poważnego! Mogłeś wezwać pomoc!
– A wy mogliście lepiej szukać Olivii. – zarżałem bez krztyny rozbawienia. – Słyszysz, jak idiotycznie to brzmi? Zareagowałem, bo ciocia potrzebowała mojej pomocy. I tyle.
– Bagatelizujesz to, że poderżnąłeś człowiekowi gardło!
– Nawet go nie zabiłem.
– Ale myślałeś, że jest inaczej i nie raczyłeś mnie o tym powiadomić, do kurwy nędzy!
– A czym tu się chwalić? Przeżył, więc wy go dobiliście. Ja nie robię problemów z faktu, że pastwiliście się nad tym zjebem przez ostatnie godziny. Dostał to, na co zasłużył.
Christian zgarbił plecy, oparł dłonie na kolanach i głośno westchnął. Ta rozmowa dosłownie wysysała z niego energię, męczył się, a moje słowa sprawiały mu ból. Co jednak miałem zrobić? Ewentualnie mogłem zacząć kłamać, ale czy wtedy byłby szczęśliwszy? Mówiłem prawdę i tylko prawdę – gdybym musiał poderżnąć Tadasowi gardło po raz drugi, bez zawahania chwyciłbym za nóż. Oczywiście nie dla zabawy, nie byłem popierdolonym psychopatą. Byłem członkiem Malbatu i dla rodziny zabiłbym choćby i stu motocyklistów.
– Boję się, Liam. – ojciec powoli uniósł głowę, by móc spojrzeć mi głęboko w oczy. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moich spiętych plecach. – Boję się, co będzie dalej. Na kogo wyrośniesz? Na seryjnego mordercę?
Nie będę ukrywał – zastanowiłem się chwilę nad pytaniem Christiana, jednak dość szybko doszedłem do wniosku, że to gówniane i brudne zajęcie, więc parsknąłem arogancko.
– Przestań.
– Popełniłem za dużo błędów w twoim wychowaniu. To moja wina, że jesteś tak zdemoralizowany.
– Nie jestem zdemoralizowany.
– Potrafiłeś tłuc się z ludźmi do nieprzytomności, wziąłeś udział w cholernej akcji odbicia Neila – tata znów zaczął się denerwować. Choć jeszcze nie krzyczał, widziałem to w jego rozszerzonych źrenicach i sztywnej, niemal zaciśniętej szczęce. – Dostałeś do ręki jebaną broń, później na własne oczy widziałeś, jak zabijamy, a teraz sam prawie się tego dopuściłeś. Jesteś zepsuty, synu! – Wycedził.
Skrzyżowałem ręce na piersi i uśmiechnąłem się drwiąco. Wiedziałem, że rozjuszę tym ojca jeszcze bardziej, ale miałem to gdzieś. Byłem wkurzony. Naskakiwał na mnie, jakby był kimś lepszym.
– Zabawne, że przychodzisz wyrzygiwać mi moje grzechy tuż po rekreacyjnych torturach. – odparłem z aktorską wesołością. – Dobrze się bawiłeś?
Tata zamknął dłonie w pięści i zrobił kolejny krok w kierunku łóżka.
– Christian. – Zareagował ostro Alberto, jednak było już za późno.
– Nie wiem, w którym momencie przestałem dostrzegać to, kim się stajesz – warknął, wbijając we mnie wściekły wzrok.
– A kim się staję?
– Przestępcą.
– Och, doprawdy? – wybuchnąłem śmiechem. – Czyżbym był coraz bardziej podobny do ciebie? Spójrz w lustro i przestań zgrywać strażnika moralności, hipokryto...
Ledwo zdążyłem wypowiedzieć ostatnie słowo, a już leżałem na ziemi. Momentalnie mnie zamroczyło, a ból rozlał się po lewej stronie mojej twarzy. Odruchowo przyłożyłem dłoń do policzka, dyskomfort zyskał na sile, a z oka, które najwyraźniej również ucierpiało, uleciało kilka łez.
– Christian! – Nie byłem w stanie popatrzeć na mężczyzn, ale słyszałem, jak szef wypycha tatę z pokoju.
– Boże, ja... – ojciec brzmiał na przerażonego. W jego głosie dosłyszeć też można było niedowierzanie, zupełnie jakby to nie on przed paroma sekundami przywalił mi pięścią w mordę. – Ja nie... ja nie chciałem. Liam, ja naprawdę...
– Christian, wyjdź i ochłoń.
– Nie chciałem go uderzyć, przysięgam. Puściły mi nerwy!
– Wiem – bezdyskusyjny ton Alberto rozgrzmiał tuż nad moją głową, a chwilę później poczułem, jak obejmuje mnie jego silne ramię. – Porozmawiacie później, teraz idź się przewietrzyć.
– Ale...
– Zostaw nas samych – szef jednym ruchem podciągnął do pionu moje sflaczałe ciało. Miałem wrażenie, że zaraz się przewrócę, więc oparłem dłoń o ścianę. Była przyjemnie zimna, zapragnąłem przycisnąć do niej policzek. – Wróć, jak zaczniesz nad sobą panować.
Tata odpuścił. Niechętnie – sądząc po ślamazarnym tempie, w jakim całkowicie wycofał się z pokoju, a następnie zamknął za sobą drzwi – ale odpuścił.
Oderwałem rękę od ściany i przesunąłem nią po wardze. Nie była rozcięta, za to oko niemiłosiernie mnie piekło.
– Bardzo boli?
Uchyliłem powiekę, która zdążyła już trochę opuchnąć i łypnąłem na dowódcę z lekko uniesioną brwią.
– A jak myślisz?
Alberto uważnie zlustrował każdy fragment mojej twarzy, po czym wzruszył ramionami i rzucił:
– Myślę, że bardzo. Rusz się do kuchni po jakiś lodowy okład, zanim zaczniesz przypominać zgniłą śliwkę.
– I tyle? – pomasowałem gorącą, wrażliwą skórę. – Szczerze mówiąc, myślałem, że trochę się ze mną pocackasz.
Dowódca przechylił głowę na bok. Nawet nie próbował ukrywać, że moje słowa go rozbawiły.
– Uważasz, że twoje zachowanie było w porządku, Liam?
Gdybym nie był kurewsko obolały, wytrzeszczyłbym oczy.
– Że niby to moja wina?!
– Dzieci będące ofiarami przemocy domowej nigdy nie są winne – rzekł poważnym tonem, bym miał pewność, że nie żartuje – ale nie jestem pewny, czy wciąż rozmawiam z dzieckiem. Jeżeli chcesz być traktowany jak dorosły, to się tak zachowuj.
Odwróciłem wzrok od mężczyzny i wbiłem go w podłogę. Poczułem, że policzki zaczynają mnie piec, jednak tym razem nie miało to nic wspólnego z uderzeniem przez tatę.
– Mhm – burknąłem.
– Dobry z ciebie chłopak, ale głupi jak...
– To ojciec zaczął się mnie czepiać.
– I nawet przez chwilę nie chciałeś go sprowokować? – Mądre ślepia Alberto wwiercał się w bok mojej twarzy, sprawiając, że określenie „przejrzeć kogoś na wylot", nabrało nagle cholernie dosłownego znaczenia.
Poruszyłem ramionami w górę i w dół.
– Może trochę chciałem. – przyznałem cicho, jednak po chwili dodałem nieco głośniej: – I co, to go niby usprawiedliwia?
– W żadnym wypadku. Dlatego rozmawiam z tobą, a Christianowi kazałem wyjść. Popełnił ogromny błąd, ale obaj dobrze wiemy, że powodami jego zdenerwowania, były troska i strach.
– Ta, jasne.
– Nie wierzysz? Ludzie robią różne głupie rzeczy, kiedy się boją. Twój tata nigdy nie zrobiłby ci celowo krzywdy.
Pulsowanie oka stawało się coraz bardziej bolesne. Nie miałem jednak czasu jęczeć i stękać z tego powodu, moje myśli wirowały już wokół innego tematu. Nieprzyjemna, gorzka gula utknęła mi w ściśniętym gardle. Nie mogłem jej przełknąć.
– Sądzisz, że ojciec się boi? – zapytałem niemrawo. – Kogo? Mnie? Uważa, że jestem potworem, bo stanąłem w obronie Olivii?
– Christian nie boi się ciebie, tylko o ciebie. To ogromna różnica.
Słowa Alberto nie sprawiły, że mi ulżyło. Wręcz przeciwnie – ból, który wcześniej kumulował się w okolicy uderzonej kości policzkowej, teraz przeszedł na brzuch. Czułem, jak jakieś niewidzialne, lepkie macki oplatają mój żołądek i bezlitośnie wyciskają z niego soki trawienne.
– A jeżeli nie masz racji? – westchnąłem. – Może naprawdę jestem...
– Nie, Liam – przerwał mi, ułożywszy swoją wielką dłoń na moim barku. – Nie jesteś potworem.
– Skąd ta pewność?
Szef zwlekał z odpowiedzią. Nie wiedziałem, z czego to wynikało, dopóki nie odważyłem się rzucić okiem w jego stronę. Dopiero, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, mężczyzna uraczył mnie ciepłym, a równocześnie smutnym uśmiechem.
– Pamiętasz moment, w którym dotarło do ciebie, co zrobiłeś?
Przygryzłem wnętrze policzka. Oczywiście, że doskonale to pamiętałem. Ba, mało tego – coś podpowiadało mi, że już nigdy o tym nie zapomnę. Przed oczami zamigotały mi urywki z łazienki, znów stałem przed lustrem, zmywałem krew z dłoni, szkarłatna woda z pianą wirowały w odpływie.
– Pamiętam.
– I co czujesz? Pogodziłeś się z tym? Jest ci to obojętne?
– Nie – szepnąłem. – Mam wrażenie, że przez cały czas noszę na plecach jakiś ciężar. Niby trochę zelżał, odkąd dowiedziałem się, że Tadas przeżył, ale... wciąż go dźwigam. Nie mogę pozbyć się tego cholerstwa.
Z niemałym zaskoczeniem odkryłem, że wyrzucenie z siebie bolesnej prawdy, okazało się dobrym pomysłem. Skurcz, który atakował mój żołądek, minął, a i gardło nieco się rozluźniło.
– Doskonale cię rozumiem. – Alberto sapnął głęboko, po czym poklepał mnie po ramieniu. – To właśnie ten ciężar, zwany również poczuciem winy, jest dowodem na twoje człowieczeństwo. Już teraz wiesz, skąd mam pewność, że nie jesteś potworem?
Uniosłem kąciki ust w słabym uśmiechu.
– Tak... – odpowiedziałem, a przez twarz szefa przemknął cień zadowolenia. To właśnie wtedy zdecydowałem się zapytać z nadzieją w głosie: – A kiedy to minie?
Odpowiedź nadeszła niemalże od razu. Problem pojawił się dopiero, gdy uświadomiłem sobie, że chyba jednak nie chciałem jej usłyszeć. Słowa Alberto były silniejsze niż uderzenie taty.
– Nigdy, Liam.
***
Gdy schodziliśmy ze schodów, obróciłem się przez ramię w kierunku dowódcy i kontynuowałem rozmowę, którą zaczęliśmy jeszcze w moim pokoju.
– Nikt nie przychodzi do mamy, więc jej grób wygląda koszmarnie.
– Domyślam się, że był to dla ciebie przykry widok – rzekł Alberto swoim słynnym, opanowanym tonem. – I wiem, do czego zmierzasz.
Ściągnąłem brwi, nie zważając na ból oka i podrażnionej skóry wokół niego.
– Tak?
– Oczywiście. Będziesz próbował przekonać mnie do przeniesienia grobu Ashley tu, do Norwegii.
Uśmiechnąłem się, zeskoczywszy z ostatniego stopnia. Właśnie za to tak bardzo uwielbiałem Alberto – jego mądrość była bezgraniczna, podobnie zresztą jak miłość i troska, którymi darzył wszystkich członków naszej rodziny.
– Wyrazisz na to zgodę?
– Cóż – mężczyzna podrapał swoją brodę, przesuwając palce po siwym zaroście – nie śmiałbym się nie zgodzić...
– Naprawdę?!
– Ale... – zignorował mój sekundowy wybuch radości i ciągnął dalej: – Chciałbym, byś to ty podjął ostateczną decyzję.
Serce w piersi zabiło mi tak mocne, że byłem pewny, iż Alberto również słyszał jego dudnienie. Cholerny organ prawie pokruszył otaczające go żebra.
– Podjąłem już decyzję. – palnąłem dumnie. Chciałem, by mama była blisko mnie. Blisko Malbatu.
Szef zaśmiał się cicho, czym odrobinę mnie zdezorientował.
– Na razie, drogi Liamie, możesz decydować między tym, co jest bardziej ekscytujące: granie w gry komputerowe czy oglądanie filmów. Masz też prawo do wyboru płatków śniadaniowych oraz tego, na co przeznaczysz swoje kieszonkowe, o ile nie będą to narkotyki, alkohol, broń palna lub prostytutki.
– Alberto!
– Mówię poważnie. Jesteś zbyt młody, by płacić za seks.
Przystanąłem w miejscu i skrzyżowałem ręce na piersi. Dowódca również się zatrzymał, a jego rozbawione spojrzenie przemknęło po mojej naburmuszonej buzi, finalnie zatrzymując się na oczach. Właściwie to jednym oku, bo drugie – opuchnięcie i zaczerwienione – pozostawało przymknięte.
– Przecież powiedziałeś, że chciałbyś, abym to ja podjął decyzję. – fuknąłem.
Szef skinął głową.
– Mówiłem prawdę. Podejmiesz decyzję, kiedy będziesz na to gotowy.
– Jestem gotowy!
– Twoja upartość oraz urocza, młodzieńcza ekscytacja temu zaprzeczają – Alberto ponownie parsknął śmiechem. Fakt, że wcale się ze mną nie droczył i nie próbował zrobić mi na złość, a mówił całkiem na serio, tylko mnie dobił. – Twoje ruchy są nieprzemyślane, kierujesz się emocjami.
Miał rację. To też mnie, kurwa, dobiło.
– Ja po prostu...
– Zastanawiałeś się, co będzie, jeżeli podbijemy rynek w Stanach? Jaką masz pewność, że dalej będziemy mieszkać w Bodø? Przetransportowanie zwłok to bardzo skomplikowany proces, tu nie ma miejsca na brawurowe decyzje.
Opuściłem głowę. Moje plany i marzenia zderzyły się z rzeczywistością i nawet nie mogłem mieć o to pretensji. Mimo wszystko uczucie nieznośnego rozczarowania zakłuło mnie w środek serca.
– Więc kiedy... – zacząłem głosem, który nie brzmiał już tak pewnie, jak jeszcze parę sekund temu. – Kiedy będę mógł podjąć decyzję?
Szef wyprostował plecy, efektem czego jego umięśniona klatka piersiowa wysunęła się do przodu. Szybko stwierdziłem, że jeżeli nie oberwę kulki, nikt nie skatuje mnie na śmierć i nie dostanę raka płuc od szlugów, które zacząłem popalać zdecydowanie zbyt wcześnie, niżby wypadało, to na starość chciałbym wyglądać właśnie tak. Dziadzio Alberto, jak zwykła go nazywać mała Lillian, trzymał formę.
– Został ci niecały rok do osiemnastki – podjął po krótkiej pauzie. – Za te kilka miesięcy znów poruszymy temat grobu Ashley, a ja zaakceptuję twoją decyzję, jakakolwiek by nie była. Umowa stoi?
Nie miałem wyboru, musiałem się zgodzić. W zasadzie, jakby nie patrzeć, plan Alberto był bardzo logiczny, świadomie dawał mi czas do namysłu. Nie mogłem go zmarnować.
– Stoi. – uścisnąłem dłoń wuja. – Mam nadzieję, że za rok będę bardziej ogarnięty. W sensie... – odchrząknąłem, szukając odpowiednich słów. – Obym potrafił lepiej oceniać sytuacje i nauczył się panować nad emocjami.
Alberto wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– No, oby. Od przyszłego roku czeka cię więcej pracy. Ale najpierw poprawisz oceny z historii.
Rój motyli zatrzepotał skrzydłami wewnątrz mojego brzucha i wcale nie chodziło tu o wzmiankę o lekcji historii. Choć cycki nowej nauczycielki wciąż były niesamowicie kuszące, zamiast o nich rozmyślać, uczepiłem się innego fragmentu wypowiedzi mężczyzny.
– Więcej pracy? – powtórzyłem wesoło.
– Idź po lód, Liam.
– Planujesz dać mi jakąś konkretną rolę w Malbacie?
– Zawołam Christiana. Powinniście się pogodzić.
– Dostanę własną broń?
– Gdzie trzymacie mrożonki? Przyłóż coś do tego oka, bo wyglądasz, jak zbity pies.
– Sądzisz, że nadawałbym się na szefa?
Alberto parsknął głośno i pokręcił głową z rozbawieniem, lecz nie powiedział „nie"... A to wystarczyło, bym z łatwością wyobraził sobie, jak mówi „tak".
***
Oparłem plecy o lodówkę, z której chwilę wcześniej wyciągnąłem opakowanie sera. Przyłożyłem zimny plastik do policzka i głośno westchnąłem. Uczucie ulgi było nie do opisania.
– Chcesz porozmawiać z tatą?
– Jeszcze nie.
Alberto postanowił nie naciskać, a ja uznałem, że to miłe z jego strony.
– Jakie masz plany na jutro? – zagadnąłem, by zmienić temat na taki, który nie byłby związany z moją poszkodowaną facjatą.
– Nic szczególnego. Najpierw wykończę zgraję motocyklistów, a później zabiorę się za rozplątywanie lampek świątecznych.
– Uroczo – zarechotałem. – Mogę ci pomóc?
– Rozplątywać lampki? Jasne.
Przewróciłem oczami. Zabolało jak jasna cholera, więc zapamiętałem, żeby więcej tak nie robić.
– Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło.
– Ano, wiem.
– Więc?
– Więc odpowiedź brzmi nie. – Szef uniósł palec wskazujący i zapewne już miał zamiar nim pogrozić, kiedy drzwi wejściowe nagle się otworzyły, a następnie hałaśliwie trzasnęły.
Popatrzyliśmy po sobie ze zdziwieniem.
– To ja! – po kilku sekundach ciszy dotarł do nas melodyjny głos Tary.
Ucieszyłem się, lubiłem odwiedziny babci. Alberto chyba też się ucieszył, ale jego radość trwała o wiele krócej, bowiem już po chwili Tara wparowała do kuchni z ogromnym kartonem, który trzymała oburącz, a w dodatku co jakiś czas podpierała go kolanem od spodu. Musiał być strasznie ciężki.
– Co to? – jęknął szef zbolałym tonem.
– Sztuczny renifer. Chciałam postawić go przed domem, ale zabrakło mi baterii, więc przyszłam tutaj. Alice na pewno jakieś ma.
Brwi Alberto wystrzeliły do góry.
– Przecież wczoraj dałem ci trzy opakowania.
Tym razem to babcia zrobiła zaskoczoną minę. Oboje wyglądali przezabawnie.
– Owszem, ale zużyłam te baterie na inne ozdoby. Ruchomy Mikołaj, gromada elfów, sanie z prezentami...
– Co? – stęknięcie mężczyzny ledwo dało się usłyszeć, Tara skutecznie zagłuszyła je dalszym wymienianiem:
– Domek Śnieżynki, śpiewające dziadki do orzechów, dwadzieścia cztery figurki aniołków, jeżdżąca kolejka i... Liam! Matko Boska! Co ci się stało?!
Właśnie wtedy dotarło do mnie, jak bezmyślne było odsunięcie opakowania sera od twarzy. Choć z drugiej strony, trzymanie nabiału przy policzku chyba też nie zaliczało się do najbardziej normalnych zachowań.
Uchyliłem usta i przestąpiłem z nogi na nogę, nie przygotowałem sobie żadnej awaryjnej, w miarę sensownej odpowiedzi i momentalnie tego pożałowałem. Na pomoc Alberto nie miałem co liczyć, jego odwaga przy Tarze Morgan praktycznie nie istniała, zawsze wyparowywała w magiczny, niemożliwy do wytłumaczenia sposób.
Przygryzłem dolną wargę, zastanawiając się, jakiej wymówki powinienem użyć, aż nagle, zupełnie niespodziewanie, doznałem pieprzonego olśnienia.
Geniusz. Geniusz zła.
Stwierdziwszy, że z ojcem zdążę się jeszcze pogodzić, bo w końcu nadchodziły Święta, toteż czas pojednania, czy coś w ten deseń, a tak fantastyczna okazja do bestialskiej zemsty może się nigdy więcej nie powtórzyć, niewinnie wzruszyłem ramionami i wymamrotałem:
– To nic takiego. Tata mnie uderzył, ale już prawie nie boli.
Alberto, ewidentnie załamany, przyłożył sobie dłoń do skroni.
– Słucham? – W oczach babci zamajaczyła furia.
Nie sądziłem, że naprawdę chciała, bym powiedział to jeszcze raz, więc jedynie skinąłem głową. Tyle wystarczyło, Tara wpadła w tak dziki szał, że aż zacząłem się zastanawiać, czy zabranie babuni na jakąś ustawkę z chłopakami, nie byłoby czasem dobrym pomysłem.
– Jest w domu? – Warknęła.
Z trudem opanowałem śmiech.
– Wyszedł.
Nie wypowiadając ani słowa więcej, Tara otworzyła karton, który przez chwilą postawiła na kuchennym blacie i wyciągnęła z niego ogromną, metalową... nogę. To znaczy racicę. Racicę sztucznego renifera na baterie.
O rany, kocham cię, babciu.
– Co zamierzasz z tym zro... – zacząłem, lecz nim zdołałem dokończyć pytanie, Tara już wychodziła z domu.
Głośne rąbnięcie drzwi oznaczało, że ponownie zostaliśmy sami. Nie mogłem się powstrzymać i łypnąłem na Alberto, triumfalnie zadzierając brodę. Kąciki ust mężczyzny zadrżały.
– Wiesz, że to było cholernie dziecinne? – starał się udawać poważnego, ale marnie mu to szło.
– A moim zdaniem obrałem bardzo dobrą strategię.
– Nasyłanie Tary na Christiana to cios poniżej pasa.
– Zemsta jest słodka, a tata jakoś przeżyje atak gniewu babci.
Mężczyzna podrapał się po czole, po czym rzucił krótkie:
– Wątpię.
– Myślisz, że babcia zrobi mu krzywdę?
– Oczywiście. Innej opcji nie biorę pod uwagę.
Zrobiło mi się głupio. Mogłem okazać trochę litości i wynająć grupę napakowanych, bezwzględnych kiboli, a nie skazywać tatę na spotkanie ze wściekłą Tarą Morgan. Przesadziłem, właściwie wydałem wyrok na własnego ojca.
– Kurde... więc co teraz zrobimy? – zapytałem, szczerze zaniepokojony.
Alberto pochylił się nad blatem i zajrzał do środka kartonu.
– Nic. Renifer na trzech nogach to jeszcze nie koniec świata.
CZYTASZ
MALBAT TOM 5
Mystery / ThrillerBędzie mocno, będzie bardzo krwawo, będzie mrocznie, będzie śmiesznie. Kiedyś wymyślę lepszy opis... Albo i nie :) OSTRZEŻENIE: Opowiadanie zawiera opisy przemocy, brutalnych tortur, przemocy seksualnej, narkotyków, wulgaryzmy.