Neil
Przyzwyczajenie wzroku do panującej wokół ciemności zajęło mi trochę czasu. Byłem otumaniony, moja głowa niezmiennie pulsowała, a poharatane ciało kurewsko szczypało, przez co nie mogłem się skupić na niczym poza bólem. Nie miałem nawet pojęcia, jak długo leżałem, wodząc wzrokiem po ścianach, nim zauważyłem, że na jednej z nich znajdowało się okno. Pieprzone okno zasłonięte czymś, co nie przepuszczało ani promyka słońca... Tudzież blasku księżyca. Sam diabeł wiedział, czy właśnie trwał dzień, czy może noc. Dezorientacja i bezsilność działały mi na nerwy, a jedyną czynnością, która wyjątkowo mnie nie wkurwiała, było słuchanie dźwięków dobiegających z dworu. Delikatny szum fal traktowałem niczym kojącą, uspokajającą muzykę. Gdziekolwiek się znajdowałem, Olgierd zadbał o to, by odgłosy natury były jedynymi, które mogłyby do mnie dotrzeć.
Spróbowałem ruszyć ręką, jednak wciąż pozostawała mocno przywiązana. Zbyt mocno, bym zdołał ją wyswobodzić. Niedobrze, biorąc pod uwagę fakt, że właśnie nadszedł moment, o którym nikt z reguły nie wspomina w książkach czy filmach o stłamszonych, porwanych ludziach, a mianowicie – zachciało mi się lać. Gdybym tylko był w stanie sięgnąć do rozporka, może dałbym radę przeturlać ciało na jedną stronę i siknąć na podłogę...?
Ktoś wyrwał mnie z przemyśleń, znienacka łapiąc za klamkę. Drzwi wydały z siebie cichy pisk. Momentalnie zapomniałem o pełnym pęcherzu i odruchowo uniosłem głowę, by spojrzeć w kierunku wejścia. Pocięta skóra zaczęła mnie piec jeszcze bardziej, a mięśnie brzucha zadrżały, bo nie miałem siły ich napinać. Dopiero wtedy przypomniałem sobie o tym, że od dawna nie miałem niczego w ustach, nic więc dziwnego, że organizm z każdą godziną tracił swoją moc.
Podłoga zaskrzypiała, gdy ktoś wszedł do środka. Nie minęło więcej niż pięć, góra dziesięć sekund, a tajemniczy przybysz nacisnął włącznik światła przy drzwiach. Zacisnąłem powieki i odwróciłem twarz ku ścianie, by choć na chwilę uciec przed drażniącym oczy blaskiem żółtej żarówki. Zdecydowanie wolałem leżenie w ciemności... I samotności, bo wtedy przynajmniej nikt nie ciął mnie nożem.
– Boże... – usłyszałem głęboki męski głos.
Od razu wiedziałem, do kogo należał, ale mimo to nie przekręciłem głowy, żeby popatrzeć na Olgierda. Trwałem w bezruchu, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Przecież nie przyszedł do mnie bez powodu...
Na samą myśl o tym, co jeszcze mógłby mi zrobić, poczułem zawroty głowy. Mój tors niemalże w całości pokrywała rozmazana, zaschnięta krew, więc ciężko było określić, ile rozcięć tak naprawdę się na nim znajdowało. Przypuszczałem jednak, że całe mnóstwo.
Olgierd ruszył w moją stronę. Słyszałem jego kroki, błoto pod butami mężczyzny wydawało specyficzny dźwięk. Podłoga musiała być nieźle upieprzona.
– Kurwa, kto cię tak urządził? – westchnął, stając przy brzegu łóżka.
Ściągnąłem brwi, kompletnie zaskoczony tym pytaniem, zwłaszcza, że wcale nie brzmiało prześmiewczo. Wręcz przeciwnie – debil na serio zdawał się zastanawiać, kto przeorał mi skórę ostrzem. Miałem ochotę przechylić głowę i spojrzeć mu prosto w oczy. Ciekawe, co bym w nich dostrzegł... Rozbawienie czy szczere zdziwienie?
– Słyszysz mnie? – zagadnął, a następnie położył mi na ramieniu swoją szorstką dłoń. Choć nie chciałem okazywać zdenerwowania, mechanicznie drgnąłem w odpowiedzi na jego dotyk. – Przepraszam. – rzucił, zabierając łapsko. – Kajus i Tadas tu przyszli? To oni ci to zrobili?
Co za pierdolony kutas.
Zacisnąłem zęby, żeby powstrzymać się przed odwróceniem twarzy i napluciem mu prosto w mordę. Gdyby nie wizja gwoździa wbitego w drugie kolano, pewnie bym to zrobił, jednak pulsujący ból zabandażowanej nogi był całkiem dobrym hamulcem, który blokował mnie przed robieniem głupich, nieprzemyślanych rzeczy.
Cisza między nami zaczęła się przeciągać, bo ani mi się śniło zamienić z tym fiutem choćby słowo... Cóż, a przynajmniej tak sądziłem, dopóki nie rzucił:
– Zawołam lekarza. – poinformował spokojnym, wręcz cierpliwym tonem. Najwyraźniej mój protest polegający na milczeniu ani trochę go nie irytował. – Zaraz wracam.
Przekręciłem głowę i zassałem powietrze tak gwałtownie, że aż się zakrztusiłem.
– Nie. – mój zachrypnięty głos zatrzymał Olgierda w miejscu. Zastygł w momencie, w którym już unosił nogę, by ruszyć do drzwi i zerknął na mnie z lekko uniesioną brwią. – Nie idź.
Akurat staruch z wąsem nie był mi potrzebny do szczęścia, bo po tym, jak wsadził mi metalowe narzędzie w ranę, nie darzyłem go zbyt przesadną sympatią. Wiedziałem, że prędzej czy później przyjdzie, aby przemyć nowe rozcięcia, ale zdecydowanie wolałem, żeby było to później.
Mężczyzna zmrużył powieki i ponownie omiótł wzrokiem moje ciało.
– Kajus i Tadas doprowadzili cię do takiego stanu? – zapytał ponownie.
Przewróciłem oczami, a następnie rozciągnąłem wargi w cynicznym uśmiechu.
– Jesteś aż tak gównianym porywaczem, że nie wiesz, kto torturuje twojego więźnia? – parsknąłem bezczelnie. – Żałosne.
– Pytam poważnie. – Olgierd ewidentnie nie podzielał mojego humoru.
Mięśnie twarzy miał niesamowicie spięte, przez co wyglądał cholernie groźnie. Oczywiście nie na tyle, by zrobiło to na mnie wrażenie, ale musiałem przyznać – prezentował się władczo. Nawet gdybym wcześniej nie wiedział, że jest szefem tego całego gangu motocyklowego, teraz wziąłbym to za pewnik. Obrzydliwy, spasiony i nadęty skurwiel.
Zaśmiałem się bez rozbawienia.
– Nasyłasz na mnie jakąś napaloną, popierdoloną zdzirę z nożem, a później pytasz, kto mi to, kurwa, zrobił? Niby nie powinienem być zdziwiony, bo gołym okiem widać, że masz coś z deklem, ale...
– Marcella do ciebie przyszła? – przerwał mi, napinając się jeszcze bardziej.
Obyś się zesrał, gnido, z tego teatralnego przejęcia.
Po co w ogóle udawał, że nie miał o niczym pojęcia?
– Zaskoczony?
– Nie powinna była się tu kręcić. – spojrzał na mnie w dziwny... przepraszający sposób. – Wyjaśnię to i dopilnuję, by taka sytuacja już nigdy nie miała miejsca.
Uchyliłem usta, jednak po chwili je zamknąłem. Zostałem zbity z tropu do tego stopnia, że nie wiedziałem nawet o co zapytać w pierwszej kolejności. Dodatkowo Olgierd nie spuszczał ze mnie wzroku, co ani trochę nie pomagało mi zebrać myśli.
– Mam uwierzyć, że ta zdziczała suka nie przylazła tu na twój rozkaz?
– Nie musisz mi wierzyć, ale to prawda.
Zacisnąłem pięści i parsknąłem sarkastycznie.
– Jasne, kurwa.
– Jak już mówiłem, nie musisz wierzyć w moje słowa. – niedbale wzruszył ramionami. – Z czasem przekonasz się, że wcale nie zależy mi na twojej śmierci.
O, to ciekawe.
Związane ręce doprowadzały mnie już do szału. Gdybym tylko mógł je wyswobodzić, może udałoby mi się udusić tego fałszywego pajaca. Próbował zrobić mi wodę z mózgu i doskonale o tym wiedziałem. Przeżyłem, kurwa, zbyt wiele w życiu, żebym dał się podejść jakiemuś rosyjskiemu gangsterowi z bożej łaski.
– Więc będziesz mnie torturował, dopóki nie poczujesz się lepiej, bo urządziliśmy rzeź na twoich ludziach? – patrzyłem na Olgierda wyzywająco. – Nie lubisz przegrywać, co?
Milczał przez chwilę. Nie wiedziałem, czy myślał nad odpowiedzią, czy może planował moje morderstwo. Oba warianty były wysoce prawdopodobne.
Cierpliwie czekałem aż raczy zabrać głos.
– Chcesz wziąć prysznic? – zapytał po dobrych trzydziestu sekundach.
No akurat tego się nie spodziewałem. Z tym gościem naprawdę było coś, kurwa, nie tak. Gdybym nie miał solidnie unieruchomionych rąk, pomyślałbym, że próbuje uśpić moją czujność, żeby zaatakować mnie z zaskoczenia. Byłem jednak zbyt łatwą ofiarą, aby musiał odstawiać taką szopkę, więc kompletnie nie kumałem, o co mogło mu chodzić. Przecież to przez niego zostałem porwany. Później kazał swoim przydupasom zabawić się w katów, a na końcu przysłał tu psychopatkę z nożem.
– Prysznic?
– Tak. – skinął głową, nie zwracając uwagi na moje zdziwienie. – Powinieneś zmyć tę krew, nim obejrzy cię lekarz. Dostaniesz też nowe ubrania.
Miałem ochotę przetrzeć twarz dłonią. Słowa tego kutasa zaczynały mnie męczyć, rozumiałem coraz mniej. Byłem więźniem, więc dlaczego dostawałem jakąkolwiek pomoc lekarską? A możliwość kąpieli i ciuchy? To wszystko nie miało sensu. Chyba, że...
– Jak długo zamierzasz ciągnąć ten cyrk? – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Czułem, jak krew wrze w moich pulsujących żyłach, a serce łomocze w piersi. – Będziesz mnie skazywał na tortury, a później leczył, tak? Boisz się, że inaczej zdechnę zbyt szybko?
Olgierd podszedł do szpitalnego łóżka i oparł łapy na materacu, tuż obok mojej przywiązanej ręki.
– Tym razem nie zgadłeś, choć w twoich słowach jest ziarno prawdy. – stwierdził z wkurwiającym akcentem, po czym zabrał się za pierwsze więzy. Sprawnie zaczął je luzować. – Wyciągnę z ciebie wszystkie informacje, możesz być tego pewny... – zapowiedział – aczkolwiek nikt już cię nie dotknie. Są inne metody na zachęcenie człowieka do rozmowy. Z kolei, jeśli chodzi o lekarza – zrzucił linę na podłogę, uwalniając moją prawą rękę – potrzebujesz go, więc daj sobie pomóc. – nim rozwiązał drugi nadgarstek, spojrzał mi głęboko w oczy. – Miałeś rację mówiąc, że nie dam ci umrzeć zbyt szybko. Najchętniej w ogóle nie odbierałbym ci życia, ale to zależy już od tego, jak bardzo będziesz uparty. Im szybciej dojdziemy do porozumienia, tym lepiej dla ciebie.
Słuchałem Olgierda ze ściągniętymi brwiami. Zdania, którymi mnie bombardował, brzmiały tak irracjonalnie, że nie miałem pojęcia, czy cała ta konwersacja nie była tylko wybrykiem mojej wyobraźni. Może wcześniej zbyt mocno oberwałem w głowę?
– Czego ty tak naprawdę chcesz? – mruknąłem półszeptem.
Nie zwróciłem nawet uwagi na to, że wszystkie liny opadły na ubłoconą posadzkę. Byłem wolny. To znaczy... tak trochę. Gonitwa myśli rozsadzała mój mózg, ręce, które od wielu godzin były unieruchomione, teraz zaczęły boleśnie mrowić, a brzuch znów przypomniał mi o głodzie silnym skurczem żołądka.
– Dowiesz się w swoim czasie. Najpierw weźmiesz prysznic, później pozwolisz lekarzowi opatrzeć swoje obrażenia, a na końcu spróbujemy porozmawiać. Ocenię, czy jesteś gotowy wysłuchać mojej propozycji.
– Propozycji? – skrzywiłem się. – O czym ty...
– Nie porwałem cię z zemsty.
Z trudem przełknąłem ślinę. Suchość w ustach przyprawiała mnie o mdłości. A może to skutek zdenerwowania? Próbowałem panować nad emocjami, jednak przez osłabienie całego organizmu, marnie mi to szło.
Olgierd uśmiechnął się, widząc moją reakcję. Bacznie obserwował pociętą klatkę piersiową, która unosiła się przy każdym szybkim, niespokojnym wdechu.
– Wymordowaliśmy twoich ludzi. – przypomniałem zjebowi, bo może o tym, kurna, zapomniał.
Przytaknął.
– Owszem, nie spodziewałem się ataku z waszej strony. Jednak twój szef podczas rozmowy już wyjaśnił, że zaszła mała pomyłka.
Mała pomyłka? To chyba lekkie niedomówienie. Wyrżnęliśmy kilkadziesiąt osób w knajpie, do jasnej cholery.
– I co, próbujesz mi wmówić, że ani trochę cię to nie obeszło?
Mężczyzna przejechał kciukiem po dolnej wardze, a następnie przesunął go niżej, aż dotarł do czubka szpiczastej brody.
– Ludzie, których zabiliście... nie byli mi bliscy. – rzucił dyplomatycznie, być może nie chcąc przyznać wprost, że miał w piździe ilość trupów w swoim zatęchłym pubie.
– Przecież to członkowie twojego gangu motocyklowego, czy jak wy się tam określacie.
– Dowodzę wieloma osobami. – odparł bez zająknięcia.
– I we wszystkich masz tak wyjebane?
– Nie. – przechylił na bok głowę. – Tylko w tych bezużytecznych.
Cmoknąłem z irytacją, jednak szybko odchrząknąłem i na powrót skupiłem się na słowach Olgierda. Przyzwyczajony do zasad panujących w Malbacie, przede wszystkim miłości i lojalności, zapomniałem, że nie wszyscy na świecie kierują się takimi wartościami. Nie każdy mógł być przecież tak dobrym dowódcą jak Alberto...
– Ofiary waszego napadu znajdowały się na samym dole naszej piramidy. Jak pewnie już wiesz, ja jestem najwyżej. Pode mną są ludzie, którym ufam, nieco niżej młodzi, ale silni i chętni do pracy mężczyźni, którzy odwalają najcięższą i najbardziej ryzykowną robotę, a na samym dnie – leniwi kombinatorzy, wyrzutki, alkoholicy czy uzależnione od ćpania łamagi.
Niemalże przez cały czas cholernie marzłem, lecz słysząc wypociny wydostające się z ust tego kłamliwego chuja, dosłownie zapłonąłem ze złości.
– Kombinatorzy, alkoholicy? – syknąłem. Spróbowałem podeprzeć ciężar ciała na łokciach, ale nie dałem rady. Uświadomiło mi to tylko, jak bardzo byłem słaby. – Jakoś nie przeszkadzało ci, że te gnidy zajmowały twoją śmierdzącą knajpę.
– Oczywiście, że nie. – uniósł kącik ust. – Sam ofiarowałem im to miejsce. Dzięki temu miałem nad nimi większą kontrolę. Wiedziałem, gdzie są i co robią, a co najważniejsze, byli na każde moje skinienie, kiedy czegoś potrzebowałem. Nigdy nie odmawiali, bo przecież pomieszkiwali na piętrze za moje pieniądze.
Gdybym mógł, chwyciłbym go za gardło. Przysięgam, że zacisnąłbym palce i puścił dopiero, gdy przestałby się ruszać.
– Jakim trzeba być potworem, żeby skazać bezbronne kobiety na takie piekło... – wbiłem w Olgierda wzrok przepełniony pogardą i przepotężną nienawiścią. – Jesteś nic niewartym śmieciem.
Przez moment mężczyzna gapił się na mnie, jakbym zwariował. I to dosłownie. Miałem wrażenie, że zaraz pochyli plecy, przyłoży mi dłoń do czoła i sprawdzi, czy nie mam gorączki.
– O czym ty mówisz? – westchnął, rozkładając ręce na boki.
– Jesteś zajebistym aktorem. Naprawdę, prawie uwierzyłem, że nie wiedziałeś nic o dwóch uwięzionych kobietach. – wyobraziłem sobie, jak siadam na brzegu łóżka, a następnie zrywam się do pionu, żeby zrównać swoją wysokość z wysokością tego kutasa. – Gwałciliście je.
Olgierd otworzył szerzej oczy.
Palant. Wsadziłbym mu kciuki w oczodoły.
– Nie wiem, o czym mówisz. – pokręcił łbem w geście niezrozumienia i nerwowo zamrugał.
Zdziwił się, że odkryliśmy prawdę? Myślał, że nie znajdziemy dwóch porwanych kobiet? A może powód jego zszokowania był zgoła inny?
– Czyżby?
– Posłuchaj, naprawdę nie rozumiem...
– Zamknij już ten zakłamany ryj! – warknąłem tak głośno, że aż rozbolały mnie płuca i krtań. – Ta pierdolnięta laska z nożem też została przez was skrzywdzona, tak?
– Marcella?
Wzniosłem oczy do sufitu i wypuściłem powietrze ze świstem. Kiedy ludzie stali w kolejce po cierpliwość, ja na bank czekałem w innej. Być może ustawiłem się przed stoiskiem z wybujałym ego i sarkastycznym poczuciem humoru.
– Nie wiem, kurwa, jak ma na imię. Zamiast się przedstawić, cięła mi skórę i ocierała się o mojego fiuta przez spodnie, do cholery.
Olgierd poruszył szczęką, wsunął ręce do kieszeni jeansów, a na końcu zwiesił głowę.
– Marcella bywa trudna... – zaczął.
– Trudna?! – moje brwi dosłownie wystrzeliły do góry, a mięśnie napięły się na tyle, na ile pozwolił im wycieńczony organizm. – Jest walnięta i nie wiem, co dokładnie jej zrobiliście, ale...
– Nic. – wtrącił ostro, przerywając moją wypowiedź. – Znaleźliśmy ją parę miesięcy temu. Nie znam jej historii, sama też niewiele o sobie opowiada, ale oczywiście możemy przyjąć, że jej nienawiść do mężczyzn i ogólna niestabilność emocjonalna jest efektem brutalnego gwałtu. Ktoś z pewnością skrzywdził Marcellę, ale nie był to żaden z nas.
Tłumaczenie mężczyzny nie podobało mi się z jednego prostego powodu – skurwysyn wyglądał, jakby mówił prawdę i chociaż robiłem wszystko, by za nic w świecie mu nie wierzyć, podświadomie czułem, że nie kłamie.
– A te dwie młode dziewczyny, które przetrzymywaliście na piętrze?
– Nie mam pojęcia, o jakich kobietach mówisz. – odparł, patrząc mi głęboko w oczy. Mówił powolnym, zrównoważonym tonem, jakby próbował przekonać mnie do swojej wersji. – Rzadko tam bywałem i z reguły nie wchodziłem na górę. – ciągnął. – Jak już wyjaśniałem, ten lokal zajęła najniższa grupa z naszej hierarchii. Gdybym wiedział, że więzili i wykorzystywali w nim jakieś kobiety, nigdy bym na to nie pozwolił.
Sapnąłem cicho. Cała ta dyskusja wyssała ze mnie resztki energii. Czułem się, jakby ktoś przejechał po mnie walcem, a w dodatku nadmiar informacji zmuszał mój mózg do intensywnej pracy, przez co cały łeb irytująco mi pulsował. Olgierd ewidentnie próbował się wybielić, tego byłem pewny. Nie wiedziałem tylko, dlaczego, ale nie miałem już siły nad tym główkować. Zresztą szczerze mówiąc – miałem to w dupie. Ująłem dolną wargę między zęby i pomału – by nie umknęło to uwadze mężczyzny – odwróciłem głowę, tym samym uznając tę rozmowę za zakończoną. Nie było tu nikogo, kto potwierdziłby, że fiut mówił prawdę, a ja nie miałem żadnych dowodów, które mogłyby dowieść, że ściemniał. Dalsza paplanina była więc gówno warta.
Ciszę między nami przerwała mewa. Jej skrzek wdarł się do pomieszczenia przez zasłonięte kotarą okienko.
– Spróbuj wstać. – rzucił nagle, wykonując zachęcający gest ręką. – Zaprowadzę cię do łazienki.
Łypnąłem na Olgierda z dystansem i niechęcią.
– To jakaś podpucha?
– Myślisz, że zależy mi na tym, byś dostał jakiegoś cholernego zakażenia? – wymamrotał niemalże oburzony, jakby to, że nie bardzo mu ufałem, było, kurwa, dziwne. – Wykąpiesz się i wrócisz do łóżka.
Cóż, kłóciłbym się z tym kretynem choćby i dwie godziny, ale wizja skorzystania z prysznica była tak zachęcająca... Woda zmyłaby krew, pot, brud, którym oblepiłem się podczas wypadku samochodowego, a przede wszystkim prześladujący mnie zapach Marcelli. Przez cały czas ją czułem, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jest gdzieś obok. Na samą myśl o tym, jak wilgotniała, kiedy przecinała moje ciało nożem, żółć podchodziła mi do gardła. Była obrzydliwa, a ja... Ja byłem skażony dotykiem jej dłoni i ust.
Zaraz naprawdę zwymiotuję.
– Pomogę ci. – zaproponował Olgierd, zauważywszy, że nawet nie drgnąłem.
– Spierdalaj, dam sobie radę.
Nie było opcji, by frajer, który najpierw skazał mnie na tortury, a teraz bezczelnie zgrywał dobrodusznego pasterza, który chciał zająć się swoją ranną owieczką, w czymkolwiek mi pomagał. Wolałbym doczołgać się pod ten zasrany prysznic niż pozwolić, żeby mnie dotknął.
– Jak wolisz. – odparł beznamiętnie. – Czyste ubrania położę ci na łóżku.
Zacisnąłem zęby i spróbowałem usiąść.
– W dupie mam te twoje ubra... – zaniosłem się niekontrolowanym kaszlem, gdy przez obity kręgosłup przebiegł mi paraliżujący prąd. – Kurwa...
Nie mogłem nabrać powietrza w płuca, a przed oczami pojawiły się mroczki. Skala bólu każdej części ciała była wręcz nie do opisania. Rwały mnie mięśnie, brzuch i klatka piersiowa, plecy, kolano, głowa. Nie miałem siły wydusić z siebie słowa. Opadłem na twardą leżankę, trzęsąc się w konwulsjach.
Jeżeli tak właśnie wygląda śmierć... Zabiję go, pomyślałem, walcząc z nadciągającym mrokiem.
Wrócę na ziemię jako najpotworniejsza zjawa, byle tylko zabić pierdolonego Olgierda. Zniszczył mnie... Akurat teraz, kiedy bardzo nie chciałem umierać.
– Nie... niena... nienawidzę cię. – wydyszałem desperacko. Mrugałem tak szybko, że niewiele byłem w stanie zobaczyć, ale tylko w ten sposób udawało mi się zachować świadomość. – Jeste... jesteś...
– No już, już – upomniał mnie, nim zdążyłem poczęstować go jakąś obelgą. – oszczędzaj siły i spróbuj się uspokoić. Weź głęboko wdech. Słyszysz? Posłuchaj moich rad, bo nie chcę dla ciebie źle.
Powieki zaczęły mi opadać.
– Przyjdzie dzień... że pożałujesz... wszystkiego, co zro... zrobiłeś.
Poczułem coś zimnego na czole. Zimny okład dla skatowanego człowieka? Poważnie? To tak jakby ten dureń chciał gacić pożar lasu wodą z konewki ogrodowej.
– Niedługo zrozumiesz, że jestem twoją jedyną szansą na przeżycie. – odwarknął, wyraźnie zdenerwowany moim beznadziejnym stanem. – Spróbuj otworzyć oczy!
Ogarnął mnie dobrze znany chłód.
– Nie wybaczę ci tego... – chrypiałem, gdy mój głos stawał się coraz cichszy. – Parę miesięcy temu poznałem swoją córkę, skurwysynu... A ty... ty wszystko zniszczyłeś... Właśnie za to tak bardzo cię... nienawidzę. Nie dałeś mi... się nią nacieszyć... Moja rodzina cię zabije... Słyszysz? Bo nikt nie miał prawa odbierać mnie... mojej ma... małej dziewczynce.
Spróbowałem wziąć wdech. Bez szans. Zrezygnowałem z dalszej walki i po prostu przestałem uciekać przed ciemną otchłanią.
– Ile to dziecko ma lat? – usłyszałem w oddali.
Głos Olgierda próbował przebić się przez piski i szumy wypełniające moją głowę.
Chuj. Cię. To. Obchodzi, odpowiedziałem mu w myślach, nim straciłem przytomność.
***
Nie wiem, jak długo spałem. Dzień? Dwa? Może tydzień? Niewiedza i dezorientacja stały się nieodłącznym elementem mojego życia jako więzień Olgierda.
Kiedy otworzyłem oczy, leżałem dokładnie w tym samym miejscu, w którym zemdlałem, ale w zupełnie innej pozycji. Ręce przywiązane miałem nad głową, nie po bokach, jak poprzednim razem. W prawym zgięciu łokcia tkwił wenflon, do którego podłączono rurkę od kroplówki. Cokolwiek mi podawali – działało. Oczywiście wciąż odczuwałem ból, jednak nie obezwładniał już mojego organizmu do tego stopnia, że traciłem zmysły.
Dostałem nowe ciuchy. Ktoś też mnie umył, co uważałem za nieźle pochrzanione. Byłem nieprzytomny, a lekarz lub inny człowiek Olgierda zdjął mi brudne ubrania, opatrzył wszystkie rany i założył nowe białe, szpitalne wdzianko... Trochę krępujące, nie da się ukryć.
Nie czułem też parcia na pęcherz, ale to akurat przyjąłem z ulgą. Mało tego – miałem szczerą nadzieję, że po omdleniu zeszczałem się w spodnie i któryś z jebanych motocyklowych gangsterów musiał mi je przebrać. Gdybym miał pewność, że zadanie doprowadzenia mnie do porządku należało do Kajusa albo Tadasa, byłbym gotowy się nawet zesrać, byle tylko utrudnić tym cwelom życie.
Przejechałem językiem po wewnętrznej części policzka. Ktokolwiek był tu wcześniej – zostawił włączone światło, dzięki czemu mogłem pogapić się trochę na ściany, sufit i brudną podłogę. Ciekawe, na którym piętrze mnie przetrzymywali, jak wyglądał rozkład pomieszczeń całego budynku, ilu ludzi stało na straży za zamkniętymi drzwiami...
Odzyskam siły, uwolnię się i zwieję.
Powtarzałem sobie tę formułkę, by nigdy nie przestać wierzyć we własne postanowienie.
Dam radę. Jestem z Malbatu. Przecież robiłem już gorsze rzeczy w życiu. Rodzina na mnie czeka.
Lillian.
Moja Oli.
Zamknąłem oczy. Delikatny szum fal po raz kolejny pomógł mi zasnąć.
***
– Chcesz się pobawić?
Uniosłem jedną powiekę. W pokoju wciąż było jasno, nikt nie zgasił dyndającej żarówki nad drzwiami. Otumaniony umysł potrzebował kilku sekund, by odnaleźć osobę odpowiedzialną za zadanie pytania, które wyrwało mnie ze snu.
– Co ty tu robisz? – wzdrygnąłem się, dostrzegłszy Marcellę opierającą bark o jedną ze ścian.
Rozpoznałem tę szmatę po głosie, bo przecież wcześniej nie widziałem jej twarzy. O dziwo wcale nie wyglądała na niebezpieczną wariatkę. No, może trochę... Obłęd w oczach zdradzał, że nie miała wobec mnie dobrych intencji.
Odrzuciła długie brązowe włosy na plecy i zrobiła krok w stronę mojego łóżka.
– Stój. – rozkazałem, równocześnie zaciskając pięści.
– Jeżeli do ciebie nie podejdę, nie będziemy mogli się bawić.
Walnięta suka.
– Nie chcę się z tobą bawić, okej? Po prostu stąd wyjdź.
Kobieta zachichotała piskliwie. Brzmiała jak demon z ostrym zapaleniem migdałków.
– Chcesz. – zapewniła mnie z powagą w głosie. – Przecież lubicie się bawić. O to właśnie wam chodzi... Wszyscy jesteście tacy sami.
Słysząc słowa Marcelli, serce zaczęło galopować mi pod żebrami, a pot pokrył czoło i kark.
Pokręciłem głową, naiwnie licząc na to, że odpuści, zostawi mnie w spokoju.
Niestety – obietnice Olgierda były warte tyle, ile on sam. Kłamał, gdy mówił, że Marcella nigdy więcej nie zrobi mi krzywdy. Zrobiła. I każdego kolejnego dnia wracała, żeby zaczynać swoją zabawę od początku.
***
Marcella uśmiechnęła się jadowicie, gdy ślina pociekła jej po brodzie i skapnęła na materac. Nie wypuściła jednak mojego penisa spomiędzy swoich spuchniętych od obciągania warg. Ssała go dalej, nawet mocnej, z większym zaangażowaniem niż chwilę wcześniej. Najwyraźniej zaczął twardnieć. To zawsze ją cieszyło.
Czułem obrzydzenie. Leżałem na plecach, tępo gapiąc się w jeden punkt i czekałem aż będzie po wszystkim. Po dwóch dniach zabaw z Marcellą przestałem już nawet protestować. Szarpanie nadgarstkami nie przynosiło żadnych efektów, moje groźby tylko ją bawiły, a na nic więcej nie mogłem sobie pozwolić.
Nienawidziłem tej psychopatycznej kurwy i nienawidziłem siebie. Nie potrafiłem zapanować nad reakcją organizmu, chociaż za każdym razem, gdy stawał mi kutas, miałem ochotę się zabić.
– Podoba ci się? – zamlaskała.
Nie odpowiedziałem, więc wsunęła członka głęboko do gardła. Wydałem z siebie ciche jęknięcie. Kolejny powód do gardzenia samym sobą. Nie chciałem tego. Naprawdę tego nie chciałem, więc dlaczego mój wzwód z każdą sekundą stawał się coraz twardszy?
Wypuściła erekcję z ust i zaklaskała w dłonie, gotowa, by na mnie usiąść. Zawsze zaczynała od loda.
Przełknąłem słoną ślinę, by nie puścić bełta.
Minął już tydzień. Marcella wycinała mi nożem specjalne kreski na dolnej części brzucha za każdym razem, gdy przychodziła na zabawę. Dzięki temu miałem jakąkolwiek kontrolę nad upływającym czasem.
Tydzień.
Tydzień zamknięcia w pokoju z możliwością wychodzenia do łazienki o określonych porach.
Tydzień znoszenia wizyt Marcelli i ciągłego rozcinania skóry, przez co żadna z dotychczas zadanych ran nie miała szansy się zagoić.
Tydzień głodu. Nie dawali mi nic do jedzenia.
Tydzień. Siedem dni piekła.
Kobieta nadziała się na mojego penisa i wyciągnęła swój nóż. Nie potrafiła dojść bez okaleczenia osoby, którą pieprzyła. Zdążyłem przywyknąć do nacięć, a wręcz czekałem na nie z niecierpliwością, bo zazwyczaj oznaczały koniec zabawy. Najczęściej Marcella wytrzymywała zaledwie parę minut, zlizywała moją krew i wychodziła.
Odchyliła głowę, gdy zaczęła intensywnie szczytować.
– Kocham cię. Jesteś moją ulubioną zabawką. – rozciągnęła brudne od szkarłatu wargi w dzikim uśmiechu, schyliła się i pocałowała mnie w usta, a następnie zeskoczyła z łóżka i poprawiła mi spodnie. – Muszę uciekać. Dziś Olgierd przyjeżdża.
Nie odpowiedziałem. Rzadko rozmawialiśmy. Zazwyczaj czułem się zbyt zniszczony psychicznie, by wykrztusić z siebie choćby słowo.
Nie widziałem Olgierda od czasu omdlenia. Marcella twierdziła, że nie było go na miejscu – tu, gdzie mnie przetrzymywano – ale nie wiedziałem, czy jej wierzyć. Tak naprawdę nie wierzyłem nikomu.
A już na pewno nie sobie.
– Po co? – mruknąłem, nie odwracając wzroku od pustej ściany mojego więzienia. – Po co przyjeżdża?
– Nie wiesz?
Z początku chciałem pokręcić głową, ale ostatecznie postanowiłem się nie ruszać, bo to mogłoby ją sprowokować. A wtedy chciałaby więcej. Więcej zabawy.
Zrezygnowałem z jakiejkolwiek odpowiedzi i cierpliwie czekałem, doskonale wiedząc, że suka nie wytrzyma i wreszcie sama ponownie się odezwie. Była zbyt nadpobudliwa, by móc utrzymać jęzor za zębami przez choćby dziesięć sekund.
Marcella leniwie przesunęła palcem po jednym z rozcięć na moim brzuchu. Zadrżałem z bólu.
– Przyszedł czas na rozmowę, kochanie. – wyszeptała, kierując zakrwawiony kciuk ku rozchylonym ustom. – Gotowy, żeby zobaczyć znajome twarze?
CZYTASZ
MALBAT TOM 5
Mystery / ThrillerBędzie mocno, będzie bardzo krwawo, będzie mrocznie, będzie śmiesznie. Kiedyś wymyślę lepszy opis... Albo i nie :) OSTRZEŻENIE: Opowiadanie zawiera opisy przemocy, brutalnych tortur, przemocy seksualnej, narkotyków, wulgaryzmy.