Rozdział 35

1.6K 145 76
                                    

Liam

– Synku, poczekaj! – nie zamierzałem ignorować prośby mamy, ale sytuacja mnie do tego zmusiła. Biegłem, ile sił w nogach. – Liam! Wyjaśnij mi, o co tu chodzi!
Byłem już zbyt daleko, by odpowiedzieć Alice, że nie mam, kurna, pojęcia i też chciałbym to wiedzieć. Wpadłem do domu parę sekund po tacie i wujku, zdyszany oparłem dłonie na kolanach.
– Sprawdźmy dół, a później górę – Christian zwrócił się do swojego przyjaciela. Nie widziałem ich, prawdopodobnie byli już w salonie.
– Christian, mam złe przeczucia. – usłyszałem Lewisa.
Ja też miałem złe przeczucia. Cholernie złe. Postanowiłem więc nie czekać na ojca i Neila, podwinąłem rękawy bluzy i pognałem w kierunku schodów, by jak najszybciej dotrzeć na piętro. Jeżeli Olivii naprawdę groziło niebezpieczeństwo, najrozsądniej było się rozdzielić.
W połowie drogi na górę złapała mnie zadyszka. Pewnie normalnie zrobiłbym sobie krótką przerwę, żeby napełnić płuca odpowiednią dawką tlenu, jednak charakterystyczny, męski i dobrze znany mi głos sprawił, że z automatu zapomniałem o problemach z oddychaniem. Moimi żyłami popłynął prąd, uczucie strachu ścisnęło mnie za gardło i wykręciło żołądek.
Odwróciłem twarz w stronę sypialni gościnnej.
– Nie walcz ze mną, Olivio. Masz okazję przekonać się, czy jestem w tym lepszy od Lewisa. – Tadas zarżał tak koszmarnie, że aż mną zatelepało. – Jeżeli będziesz grzeczna, może nawet ci się spodoba.
Ogarnęła mnie panika. Naprędce popatrzyłem na zamknięte drzwi od pokoju, po czym przeniosłem spojrzenie na schody i zacząłem intensywnie rozmyślać nad tym, co powinienem zrobić. Najchętniej pobiegłbym po ojca i wujka, ale w tym czasie Olivii mogłaby stać się krzywda. Narobienie hałasu również nie wchodziło w grę, jeżeli Tadas miał broń, z pewnością by jej użył.
Liam, skup się, kurwa.
Ująłem dolną wargę między zęby i mocno ją przygryzłem. Urodziłem się w Malbacie, nie mogłem pozwolić sobie na lęk, kiedy członek mojej rodziny potrzebował pomocy. Zrobienie pierwszego kroku było najgorsze – słyszałem walenie własnego serca, lecz im bliżej drzwi się znajdowałem, tym mniej strachu czułem. Stopniowo zastępowały go odwaga oraz gniew, a kiedy chwytałem za klamkę, nie bałem się już ani trochę. Byłem wściekły, zdeterminowany i przekonany, że nie cofnę się przed niczym. Wiedziałem, że w razie konieczności po raz pierwszy w życiu kogoś zabiję.
Stanę się mordercą.
Pchnąłem drzwi i wszedłem do środka. Widok Olivii rozerwał mi serce – desperacko próbowała walczyć z o wiele większym od siebie mężczyzną. Nie miała praktycznie żadnych szans, kiedy Tadas agresywnie wsuwał swoją dłoń między jej drżące, złączone uda.
Straciłem panowanie nad sobą, krew we mnie zawrzała. W którym dokładnie momencie zauważyłem leżący na podłodze nóż? Nie mam pojęcia, ale doskonale wiedziałem, co z nim zrobić.
Zabawne, że podczas rozmowy z Alberto i Olgierdem, gdy wspólnie ustalaliśmy, którzy członkowie Malbatu polecą do Ameryki, Tadas stwierdził, iż mógłbym być prawdziwą maszynką do zabijania.
Rozciągnąłem kąciki ust w upiornym uśmiechu na myśl o tym, że ten skurwiel się nie pomylił.


***

Mydło wyślizgnęło mi się z rąk i upadło na kafelki. Zignorowałem to, nie przestałem pocierać o siebie dłoni i nie odwróciłem wzroku od wody wymieszanej z pianą, która z każdą sekundą stawała się coraz bardziej czerwona. Chciałem widzieć, jak szkarłat wiruje w odpływie, w pewnym sensie było to cholernie odprężające.
Dopiero, gdy woda spłynęła i zabrała ze sobą dowody tego, czego się dopuściłem, uniosłem głowę i spojrzałem w wiszące na ścianie lustro.
Wyglądałem dziwnie, inaczej niż jeszcze kilkanaście minut temu, choć nie mogłem jednoznacznie określić, co w moim wyglądzie uległo zmianie. Oczy miałem lekko zmrużone, a twarz bladą, jakby to moją krwią została ubrudzona kamienna umywalka.
Sięgnąłem po ręcznik, by osuszyć wilgotne dłonie i wyprostowałem plecy. Dalsze tarcie i mydlenie skóry nie miało sensu – nie potrafiłem zmyć ciężaru, który się mnie uczepił.
Właśnie wtedy zrozumiałem, dlaczego w odbiciu nie widziałem dawnego Liama. Po prostu zacząłem przypominać kogoś, kto poświęcił własną duszę, by stanąć w obronie bliskiej osoby. Byłem nową wersją siebie.

***

W salonie babci Tary i Alberto panowała tak gówniana atmosfera, że postanowiłem w ogóle się nie odzywać. Gdybym niechcący rozjuszył ojca albo szefa, na pewno kazaliby mi wyjść i dostałbym zakaz uczestniczenia w spotkaniu z Olgierdem. Nie mogłem do tego dopuścić, zależało mi na tym, by być na bieżąco ze sprawami Malbatu.
Nasz dowódca chodził nerwowo w tę i z powrotem po całym pomieszczeniu, Neil stał pod ścianą i bez przerwy obejmował Olivię, zupełnie jakby bał się, że ktoś znów spróbuje zrobić jej krzywdę, a tata siedział przy stole z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Musiał być kurewsko zestresowany, bo lewa noga energicznie mu podskakiwała.
– Gdzie jest Mason? – wujek Neil jako pierwszy zabrał głos, tym samym przerywając posępną ciszę, która z każdą minutą stawała się coraz trudniejsza do wytrzymania.
Alberto przystanął i zerknął na blondyna.
– Zaraz przyjdzie.
– A dlaczego jeszcze go nie ma?
– Nie wiem – szef wzruszył ramionami. – Najwyraźniej trochę się spóźni.
– Aha – nieufny ton Neila sprawił, że mimowolnie sam zacząłem rozmyślać nad tym, dlaczego wujek Mason nie przyszedł na umówione spotkanie. Coś nieprzyjemnie ciężkiego osiadło mi na żołądku.
Nagły dźwięk naciskanej klamki i krótki okrzyk „to ja", rozbrzmiały w przedpokoju. Najwyraźniej Olgierd bardzo szybko podłapał panujące w naszej rodzinie zasady i zrezygnował z pukania do drzwi. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie wkurwił mnie tym śmiałym zachowaniem. Za kogo on się miał? Czyżby zapomniał, iż wciąż był tu tylko gościem? No chyba że podczas naszej nieobecności coś się zmieniło, a Alberto zapomniał nam o tym powiedzieć...
Przygryzłem wnętrze policzka, wypiąłem pierś i wbiłem wzrok w wejście do salonu niemalże w tej samej chwili, w której pojawił się w nim Olgierd. Na mój widok rozszerzył oczy i zdębiał.
– Wróciliście? – zapytał, szczerze zszokowany. Łypnął na Christiana i Neila, a na końcu zawiesił spojrzenie na Alberto. – Dlaczego nic nie mówiłeś? I gdzie są moi ludzie?
Szef Malbatu rozłożył ramiona na boki.
– Nie miałem pojęcia, że pobyt w Alabamie został skrócony. Kajus zaparkował samochód w moim podziemnym parkingu, zaraz wszyscy powinni tu przyjść.
Olgierd pokiwał głową.
– Z czego wynika wasz niespodziewany powrót?
Zrozumiawszy, że mężczyzna swoje pytanie kieruje do naszej trójki, poczułem silny przypływ gorąca.
Z jakiegoś powodu Alberto kłamał, było to jasne jak dwa plus dwa. Problem polegał jednak na tym, że ani ja, ani tata czy wujek Neil, nie posiadaliśmy scenariusza wymyślonego przez dowódcę, przez co granie w jego przedstawieniu było szalenie ryzykowne.
Christian odchrząknął i podrapał się po brodzie.
– Cóż, sprawa wygląda tak, że... – zaczął niepewnie, lecz nim zdążył cokolwiek dodać, Lewis wyszedł przed szereg i prychnął:
– Sprawa wygląda tak, że twój pierdolony podwładny próbował zgwałcić moją kobietę.
Olgierd ściągnął brwi.
– Tadas?
– Nie, kurwa, Sylvester Stallone. – Neil popatrzył na szefa motocyklistów z pogardą. – Oczywiście, że Tadas!
– Masz na to jakieś dowody?
Nie zdziwiłbym się, gdyby te słowa padły z ust odrażającego Olgierda, pewnie uznałbym nawet, że to normalne, iż broni członka swojego gangu... Ale to nie Olgierd się odezwał.
Wytrzeszczyłem oczy i wbiłem w Alberto wzrok pełen niedowierzania.
– Słucham? – Wykrztusił Christian, powoli wstając od stołu.
– Pytam, czy Neil ma jakieś dowody. Próba gwałtu to bardzo mocne oskarżenie, więc może zanim rzucimy się sobie do gardeł, poczekamy na Tadasa? Uważam, że powinien być przy tej rozmowie.
Kompletnie zgłupiałem, ojciec chyba też, bo zrobił taką minę, jakby właśnie dowiedział się, że mama jest w ciąży z sześcioraczkami. Wykrzywił twarz w grymasie niezrozumienia i ponownie usiadł na krześle, po czym burknął niewyraźne:
– Jak sobie życzysz.
Neil mocniej przycisnął Olivię do swojego boku, ale więcej się nie odezwał. Pozwolił, by Alberto przejął pałeczkę.
– Powiedzcie, proszę, skąd wasza nagła decyzja o powrocie?
Zacząłem bawić się palcami i wyjaśniłem:
– Po rozmowie z Jokerem stwierdziliśmy, że im szybciej wrócimy do Norwegii, tym szybciej ustalimy konkretny plan działania.
– A nie mogliście nas uprzedzić?
Przejechałem językiem po podniebieniu.
– Sorki, tak jakoś wyszło – odpowiedziałem dowódcy Malbatu, który rżnął głupa jak zawodowy aktor. Chciałem móc zerknąć do wnętrza jego głowy i zrozumieć, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodziło. – Byliśmy zabiegani i nie pomyśleliśmy, by do was zadzwonić. Ale to chyba żaden problem, nie? W końcu przywozimy dobre informacje.
Ulga, która w mig wymalowała się na twarzy Alberto uświadomiła mi, że poprowadziłem rozmowę w dobrym kierunku. Kamień spadł mi z serca, a płuca przestały być boleśnie ściśnięte.
Przynajmniej na chwilę, bo gra toczyła się dalej.
– Dobre informacje? – Olgierd momentalnie podchwycił temat.
– Mhm. Joker załatwił listę, o którą prosiliśmy. No wiesz, tę rozpiskę konkurencyjnych mafii...
– No, no – poganiał mnie. Pulchne policzki mężczyzny stały się czerwone, a oczy błyszczące z ekscytacji. – I co?
– Nie mamy żadnych poważnych rywali – oznajmił tata, stukając palcami o szklany blat. Łypał to na Olgierda, to na Alberto, ewidentnie czekając na reakcję obydwu dowódców. Nic dziwnego, nie wiedział przecież, czego może się po nich spodziewać. – Przynajmniej w okolicach, które nas interesują. Black Souls już nie istnieje, pozostałe organizacje przestępcze to jakieś małe, niegroźne grupki handlarzy.
Szef motocyklistów rozdziawił usta. Kropelka śliny zawisła na jego górnej wardze, ale najwyraźniej był zbyt otumaniony, by spróbować ją zlizać lub wytrzeć rękawem koszuli. Ocknął się dopiero po kilku sekundach i od razu obrócił twarz w stronę swojego przyjaciela.
Alberto wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
– Udało się – nasz dowódca rozpostarł ramiona, a gdy Olgierd zrobił to samo, rzucili się na siebie, niczym przeszczęśliwi kibice po udanym meczu.
Zaczęli skakać, wrzeszczeć i wiwatować. Nie mogłem zdzierżyć tego widoku – Alberto obejmujący człowieka, który w moich oczach był zwykłym potworem... Mimo wszystko nie dałem po sobie poznać, że coś było nie tak i powstrzymałem się przed palnięciem jakiegoś uszczypliwego komentarza. Po prostu wbiłem wzrok w podłogę, by nie musieć patrzeć na spoconą, wesołą gębę Olgierda.
– Mamy co świętować! – Szef Malbatu poklepał motocyklistę po plecach.
Olgierd od razu ruszył w kierunku barku. Kutas naprawdę czuł się jak u siebie w domu, nie krępowało go sięgnięcie po karafkę i dwie szklanki, co tylko dodatkowo podniosło mi ciśnienie. Żyłem w Malbacie od urodzenia, a nigdy nie panoszyłem się tak po willi Alberto. Przez myśl by mi nawet nie przeszło, żeby ruszać rzeczy dowódcy bez pytania.
– Wznieśmy toast – zaproponował Olgierd, rozlewając whisky do szklanek.
– Mam lepszy pomysł – Alberto chwycił wypełnione alkoholem naczynie i pociągnął spory łyk. – Zorganizujmy ogromne przyjęcie. – Dodał, rozpromieniony.
Nie no, tego już za wiele.
– Przyjęcie? – Burknąłem. – Jakie przyjęcie?
Nasz szef położył Olgierdowi dłoń na ramieniu.
– Przyjęcie, które raz na zawsze zakopie topór wojenny, a nasze rodziny staną się jednością. Proponuję wam dożywotni sojusz, Olgierdzie. Nie chcę, by Malbat współpracował z twoimi ludźmi... Chcę, byście stali się pełnoprawnymi członkami Malbatu. Razem będziemy niezwyciężeni, bo nikt nie pokona tak mocnej grupy.
Zamrugałem z niedowierzaniem. Nie byłem w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, dosłownie odjęło mi mowę. Czułem się, jakbym brał udział w jakimś dennym show z ukrytą kamerą i tylko przeraźliwy ból brzucha przypominał mi o tym, że wszystko, co przed chwilą usłyszałem, nie było programem rozrywkowym do wkręcania ludzi, a Alberto wcale nie żartował.
Neil i Olivia popatrzyli na Christiana z przerażeniem, ojciec pokręcił głową w geście bezradności.
– Dziękuję, Alberto – Olgierd wyglądał na naprawdę przejętego i rozemocjonowanego – byłbym głupcem, gdybym odrzucił twoją propozycję. Dołączenie do Malbatu to dla nas ogromny zaszczyt.
Zrobiło mi się niedobrze, zapragnąłem cofnąć się w czasie i nigdy nie wziąć udziału w ustawce, podczas której spotkałem Olgierda. Dotarło do mnie, że byłem pieprzoną kostką domina, popełniłem błąd, przewróciłem się i pchnąłem kolejne elementy, finalnie doprowadzając nas do katastrofy i połączenia sił z motocyklistami. Nie mogłem darować sobie, że zapoczątkowałem cały ten syf.
– Ściągnij tu wszystkich swoich ludzi – Alberto odstawił szklankę, a następnie zastanowił się przez chwilę. – Przyjęcie odbędzie się za dwa dni. W południe. Obecność obowiązkowa.
Dwa dni... Zostały nam dwa dni dawnego życia. Wiedziałem, że za czterdzieści osiem godzin rozpęta się piekło, a nasza rodzina przestanie istnieć. Malbat nie będzie już Malbatem, będzie mafią dowodzoną przez dwóch szefów. Gang Olgierda miał dużą przewagę liczebną, logiczne było więc to, że porozstawiają nas po kątach.
O ile w ogóle dadzą nam żyć.
Olgierd wyciągnął telefon, opróżnił całą szklaneczkę i wytarł lepkie wargi dwoma palcami. Następnie wystukał jakąś wiadomość, po czym zarechotał na całe gardło.
– Załatwione – zakaszlał, czerwieniejąc na twarzy jeszcze bardziej. Skurwysyn już wcześniej musiał mieć problemy z alkoholem, bo bez zbędnych ceregieli nalał sobie kolejną porcję whisky. – Pojutrze o tej porze będziemy najsilniejszą szajką przestępców w całej Skandynawii.
Alberto sięgnął po swoją szklankę i lekko ją uniósł. Przez cały czas nie zwracał na nas najmniejszej uwagi – nie widział cierpienia wymalowanego na twarzy Olivii, ignorował nienawistne spojrzenia Christiana i Neila.
Podjęliśmy się ryzykownej misji, polecieliśmy do Montgomery, a kiedy zrobiliśmy zwiad terenu i dostarczyliśmy dowódcom cenne informacje, czyli to, na czym od początku im zależało, nagle przestaliśmy być potrzebni. Brutalna prawda okazała się kurewsko bolesna, nie mogłem uwierzyć, że Alberto potraktował nas w ten sposób.
Był naszym dziadkiem, ojcem, głową Malbatu... a Malbat znaczy rodzina.
– Napijmy się, przyjacielu.
Olgierda nie trzeba było namawiać dwa razy. Przystawił naczynie do ust i wyżłopał całą zawartość, wydając przy tym mnóstwo dziwacznych i obrzydliwych odgłosów. Trochę charczał, trochę się krztusił, niekiedy brzmiał, jakby coś go podduszało, ale nie wyglądał na przejętego swoim stanem. Wręcz przeciwnie, szczerzył się jak skończony dureń, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia – był uzależniony od alkoholu.
Mężczyzna przyłożył zaciśniętą dłoń do ust i zakaszlał. Pot ciekł mu po skroni, a klatka piersiowa coraz mocniej napierała na guziki od koszuli.
– Nasze zdrowie.
– Nasze zdrowie. – powtórzył spokojnie Alberto, po czym rozciągnął wargi w leniwym uśmiechu. – Niewiarygodne, że przejęcie rynku narkotykowego okazało się tak dziecinne proste.
– No – Olgierd parsknął rubasznie i odchrząknął, jakby coś lepkiego zalegało mu w gardle. – Żadnej konkurencji.
– Wiesz, co to oznacza?
Dowódca motocyklistów po raz kolejny napełnił swoją szklaneczkę. Karafka była już prawie pusta.
– Wiem – odparł pewnie, pociągnąwszy łyk trunku. – Wygraliśmy, rozkręcimy ogromny biznes i zbijemy fortunę.
Alberto przechylił głowę na bok.
– Nie do końca, Olgierdzie.
Słysząc lodowaty, lekko zachrypnięty głos szefa Malbatu, aż skuliłem się w sobie. Z narastającym napięciem przeskakiwałem wzrokiem z jednego mężczyzny na drugiego, w mojej głowie panował istny bajzel. Wkurwiało mnie, że z każdą sekundą rozumiałem coraz mniej.
Olgierd przetarł wilgotną twarz rękawem i spojrzał na Alberto z ukosa.
– Co masz na myśli?
– Już spieszę z wyjaśnieniem, przyjacielu – nasz szef zrobił krok w kierunku swojego rozmówcy. – Brak konkurencji oznacza, że... Malbat dłużej was nie potrzebuje.
Szklanka motocyklisty upadła na podłogę, bursztynowy płyn zachlapał dywan, a odłamki szkła rozsypały się po salonie.
Olgierd przycisnął otwartą dłoń do piersi.
– O czym ty... – jego oddech stał się ciężki i przerywany.
– Nie przemęczaj się. Zostały ci ostatnie godziny życia, wykorzystaj je mądrze.
– Ty skur... – mężczyzna nie dokończył, zgiął się wpół, a następnie wydał z siebie przeciągłe jęknięcie pełne agonii.
Kąciki ust Alberto zadrżały.
– Powiedziałem „mądrze".
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Ojciec chyba również, bo podniósł tyłek z krzesła, oparł dłonie na blacie i z szeroko otwartymi ustami obserwował rozgrywający się przed nami spektakl.
Oczywiście nie mniej zdziwieni byli Olivia i Neil. Kobieta – po raz pierwszy, odkąd weszliśmy do tego salonu – odsunęła się od Lewisa. Stała wyprostowana, z dumnie uniesionym podbródkiem, a po jej policzkach spływały łzy. Tym razem jednak miałem pewność, że nie były oznaką przerażenia czy żalu, a symbolem zwycięstwa.
Olgierd zaczął się trząść i z trudem odchylił głowę. Jego skórę pokrywały sinofioletowe wybroczyny, białka stały się przekrwione, a koszula mokra od potu.
– Jakim... cudem? – zacharczał, nim z ust trysnęła mu żółta piana. – Przecież ty...
– Przecież ty też piłeś whisky – dokończyłem za konającego faceta. Nie żebym chciał ułatwiać mu robotę, po prostu byłem cholernie ciekawy odpowiedzi. Dawno nie widziałem równie spektakularnej akcji, serce obijało mi się o żebra. – Polewaliście sobie z tej samej butelki...
Olgierd zakaszlał i opluł się krwią, co Alberto skwitował głośnym, demonicznym śmiechem.
Stałem jak wryty, w myślach przewijały mi się obrazy sprzed kilku dni, próbowałem odszukać moment, w którym nasz dowódca zaczął wprowadzać w życie swój bezlitosny, tajny plan, ale nie mogłem przypomnieć sobie żadnych szczegółów. Wszystko wydawało mi się zbyt nieprawdopodobne, by mogło być prawdziwe.
Byłem tak oszołomiony, że nie zauważyłem, kiedy do salonu wkroczyła...
– Tara? – Christian uniósł dłonie, demonstrując swoją dezorientację. – O co tu chodzi, do kurwy nędzy? Wiedziałaś o tym?
Babcia uśmiechnęła się słodko i cmoknęła Alberto w policzek.
– Nie tylko wiedziała o pomyśle regularnego podtruwania Olgierda – dowódca zerknął z obrzydzeniem na mężczyznę, który właśnie dławił się swoimi wymiocinami – ale również wymyśliła wszystko od a do z.
– O ja pierdolę – Neil brzmiał, jak czterolatek, który znalazł wymarzony prezent pod choinką. – Żartujesz?
Alberto pokręcił głową.
– Sam nie wpadłbym na to, żeby dodawać do alkoholu insektycydy fosforanoorganiczne.
– Co? – zapytaliśmy chórem.
– Środki owadobójcze zawierające chloropiryfos – zachichotała babcia.
Olgierda zaatakowały silne skurcze, drgawki i duszności, efektem czego poczułem przyjemne łaskotanie w brzuchu.
– Czekaj, czekaj – tata wybałuszył oczy, po czym wycelował palcem w konającego motocyklistę – chcecie mi powiedzieć, że kiedy Tara podsuwała mu zatrute żarcie i całą uwagę skupiała na sobie, to...
– To ja polewałem nam śmierciodajną whisky, zgadza się.
Cały salon zawirował, miałem wrażenie, że ktoś wsadził mnie na jakąś pochrzanioną karuzelę, z której nie mogłem, a równocześnie nie miałem zamiaru wysiąść.
– Więc dlatego nie chciałeś się z nami podzielić procentami – Neil wciąż wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć z wrażenia. – Dobrze wiedzieć, że nie jesteś skąpym dziadem, tylko próbowałeś dbać o nasze zdrowie... Cholera, ale cały czas nie kumam, jakim cudem nie wyglądasz, jak on – wujek szturchnął Olgierda czubkiem buta. – Przecież też piłeś tę whisky, sam widziałem.
Alberto posłał naszej oniemiałej czwórce uśmiech pełen zadowolenia i podwinął rękaw bluzy. Nim zdążyliśmy zapytać, co tak właściwie robi, naszym oczom ukazały się różnokolorowe siniaki, jedne brązowe, inne wpadające w zieleń lub granat.
– To ślady po wkłuciach – stwierdziłem, bo akurat tym razem nie musiałem pytać.
– Dokładnie. – Dowódca opuścił rękaw i objął swoją kobietę w talii. – Wiedzieliście, że małe dawki atropiny działają jak odtrutka? Ja też nie wiedziałem, Tara mi powiedziała.
Ojciec przyłożył sobie dłoń do skroni.
– Atropi... co? – jęknął, gdy babcia uraczyła go triumfalnym uśmiechem.
– Atropina, skarbeńku – zagruchała z odrobiną uroczej złośliwości w głosie. – Jest dostępna na receptę i występuje w różnych formach, ale roztwór do wstrzykiwania jest najskuteczniejszy w działaniu. Jak zresztą widać...
Równocześnie spojrzeliśmy na Olgierda. Słuchanie o fenomenalnej akcji babci i Alberto pochłonęło nas tak bardzo, że przez chwilę zapomnieliśmy o skręcającym się z bólu mężczyźnie. A szkoda, bo widok był przedni.
– Od początku planowaliście go zabić? – Olivia, która dotychczas milczała, wreszcie odważyła się coś powiedzieć.
– Tak. Ten człowiek napadł na Liama i torturował Neila. – dowódca zrobił minę, jakby miał ochotę splunąć, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie, że stoi we własnym salonie. – A ja nigdy nie zapominam. Słyszałeś? – zgarbił plecy, pochylając się nad Olgierdem, po czym powtórzył złowrogim tonem: – Nigdy.
Poczułem ciepło na policzkach. Jeszcze przed chwilą myślałem, że Alberto zdradził naszą rodzinę, wystawił nas, a on poświęcił swoje zdrowie oraz mnóstwo energii, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – sprawił, że wylecieliśmy do Ameryki i odpłacił się Olgierdowi w szalenie brutalny sposób. Szefa gangu motocyklowego czekała długa, męczeńska śmierć. Zatruty organizm próbował walczyć, tym samym przysparzając ofierze jeszcze więcej cierpienia. Cóż, utrata przytomności lub natychmiastowy zgon byłyby dla niego wybawieniem.
– Myślałem, że odwróciłeś się od Malbatu – szepnąłem, nie będąc w stanie ukryć zawstydzenia. – Przepraszam.
Alberto popatrzył na mnie ze smutkiem i łagodnym uśmiechem.
– Dziecko, nie przepraszaj. Miałeś prawo czuć strach i gniew.
– Ja również przepraszam – tata odchrząknął cicho.
W tej samej chwili Neil podrapał się po zmarszczonym czole.
– Też przepraszam. – rzucił, a następnie uniósł dwa palce i zbliżył je do siebie, pozostawiając między nimi zaledwie kilka milimetrów odstępu. – Tak troszeczkę, dosłownie odrobinkę... miałem ochotę cię zabić.
Dowódca parsknął śmiechem.
– Wiem, zauważyłem.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego o niczym nam nie powiedziałeś? – westchnął tata.
– Sprawa była niesamowicie delikatna, Christian. Malbat został rozdzielony, a ja przez krótki czas waszej nieobecności co najmniej dziesięć razy myślałem, że padnę na pierdolony zawał. Gdyby cokolwiek poszło nie tak, gdyby Olgierd podsłuchał choćby urywek rozmowy, która sugerowałaby, że mamy w planie posłać go do piachu...
– Zabiliby was. – dokończyłem.
Alberto założył ręce na piersi, po czym sprecyzował:
– Nas tutaj, a was w Alabamie. Potrzebowaliśmy motocyklistów do misji w Stanach, ale przez cały czas cholernie martwiłem się o to, czy wszystko pójdzie dobrze. Ściągnięcie waszej szóstki do domu było dla mnie priorytetem.
– Kurwa – Christian schował twarz w dłoniach – to dlatego nie powiedziałeś nikomu o naszym powrocie. Nie chciałeś, żeby Olgierd przez przypadek się o tym dowiedział.
Szef potwierdził słowa mojego ojca delikatnym skinięciem głowy.
– Bałem się o naszą rodzinę, powoli traciłem panowanie nad nerwami. Po waszym wylocie zacząłem mieć jebane wątpliwości czy rozdzielenie Malbatu na pewno było dobrą decyzją... Starałem się ze wszystkich sił, by nikt nie ucierpiał – Alberto przeniósł spojrzenie na Olivię i głośno westchnął. Był naprawdę przygnębiony, zupełnie jakby obwiniał się o to, co spotkało ciocię. – Wybacz, Oli. Robiłem co mogłem, lecz nie uchroniłem cię przed Tadasem. Miałem ochotę rozszarpać go na strzępy już po tym, jak wyszedłem na fajkę i zauważyłem, że zagradza ci drogę do domu, ale musiałem być ostrożny. Olgierd miał przewagę, jeden fałszywy ruch z naszej strony, a skończylibyśmy parę metrów pod ziemią. – wyciągnął rękę do kobiety, a ta momentalnie ją ujęła. – Tak bardzo cię przepraszam.
Olivia przykryła usta wolną dłonią. Znów wstrząsnął nią szloch.
– Myślałam, że specjalnie oddałeś mnie temu potworowi...
– Jezu, dziecko – szef pocałował Oli w czubek głowy. Brzmiał na zatroskanego, przez co i ja poczułem lekkie ukłucie w okolicach serca. – Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego.
– Tadas powiedział, że otworzyłeś mu drzwi i... – zrobiła krótką pauzę. – Nie, nie Tadas. To ja powiedziałam to jako pierwsza... On tylko potwierdził moje słowa. – ciocia rozpłakała się jeszcze bardziej. – Boże, jestem skończoną kretynką. Jak mogłam oskarżyć cię o narażenie mojego życia?
Alberto położył Olivii ręce na drżących z rozemocjonowania barkach.
– Cichutko, już dobrze. – wyszeptał uspokajająco. – To moja wina, mogłem rozegrać to inaczej, ale strach o Malbat całkowicie zżerał mnie od środka, powoli dostawałem paranoi, wydawało mi się, że ktoś podsłuchuje nasze rozmowy, a w dodatku cała współpraca z Olgierdem opierała się na improwizacji, której, kurwa, nienawidzę.
Zrobiło mi się cholernie głupio. Wcześniej nie myślałem o tym, ile nerwów kosztowało Alberto to całe zamieszanie. A przecież robił to dla nas – pragnął, żebyśmy to my przejęli rynek narkotykowy w Stanach. Oddał całego siebie za nasz sukces.
Właśnie wtedy dotarło do mnie, że chciałbym być właśnie takim dowódcą.
– Wiesz, Olivio, że w pewnym momencie próbowałem powiedzieć ci o wcześniejszym powrocie Neila? – zapytał szef, nie spuszczając wzroku z kobiety. – Widziałem, jak bardzo za nim tęskniłaś więc uznałem, że to może cię nieco uspokoić.
Oli otarła policzki wierzchem dłoni i głośno pociągnęła nosem.
– Naprawdę?
– Tak, niestety właśnie wtedy wyszłaś na zewnątrz, a ja nie mogłem pozwolić sobie na krzyczenie o tej sprawie poza murami mojej willi, więc starałem się dać ci jakąś podpowiedź...
– Cholera – Olivia syknęła, tupnąwszy nogą, co z mojej perspektywy wyglądało dość zabawnie. – Faktycznie, powiedziałeś mi, że Neil jest nieosiągalny. Rany, dlaczego nie wpadłam na to, że chodzi o lot samolotem? – bez uprzedzenia wpadła w ramiona Alberto i mocno go przytuliła. Hamulce puściły, bariera strachu i nieufności runęła. Znów byliśmy w domu. – A rano, kiedy stałeś na podjeździe Alice i Christiana...
– Pilnowałem, by nie stała ci się krzywda. – mężczyzna pogładził Oli po plecach. – Niestety z marnym skutkiem, bo nie wiedziałem, że Tadas jakimś cudem zdołał wejść do środka. Tak bardzo mi przykro, słoneczko, ale równocześnie jestem z ciebie bardzo dumny. Obroniłaś się, poderżnęłaś temu skurwysynowi gardło.
– Tak właściwie, to...
– Tak właściwie, to najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło – wtrąciłem naprędce, robiąc krok w stronę Olivii, szefa i Tary. – Co z motocyklistami, którzy byli z nami w Alabamie? – zapytałem, by zmienić temat.
– Ochrona zgarnęła ich jeszcze zanim Olgierd zdążył tu dotrzeć. Są w piwnicy.
Neil i Christian popatrzyli po sobie, po czym wybuchli śmiechem. Nie był to rechot spowodowany silny rozbawieniem, a ulgą. Rżeli, dopóki nie zabrakło im tchu.
– To najbardziej popierdolona akcja w historii Malbatu – skomentował tata, na powrót przenosząc spojrzenie na umierającego motocyklistę.
Olgierd zmieniał się z każdą minutą, raz był bardziej purpurowy, innym razem bardziej blady lub fioletowy. Z nosa i uszu wypływała mu krew, spomiędzy rozchylonych warg toczyła się piana wymieszana z wymiocinami, a oprócz tego wstrząsały nim niekontrolowane dreszcze. Trucizna niszczyła go od środka, wyobrażałem sobie, jak stopniowo atakuje jego organy.
Lewis stanął nad ofiarą i uśmiechnął się cynicznie.
– To zdecydowanie mój ulubiony moment współpracy z gangiem motocyklowym.
– Mój również – Alberto podszedł do Neila, po czym zarzucił mu rękę na szyję, spojrzał Olgierdowi prosto w oczy i wyrecytował zatrważającym tonem: – Przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej. Członków rodziny stawiaj ponad wszystko, a głupców, którzy odważą się ich skrzywdzić... bezwzględnie eliminuj.
Olgierd znów zakrztusił się własnymi rzygami, czerwone białka prawie wypłynęły mu z czaszki, tak mocno charczał. Obserwowanie, jak desperacko walczy o każdy oddech sprawiało mi niesamowitą przyjemność.
– Alberto? – Olivia, której palce splotły się z palcami Neila, zerknęła na przywódcę z zainteresowaniem. – Jest jeszcze jedna rzecz, której chyba nie rozumiem.
Mężczyzna posłał jej uśmiech pełen ciepła.
– Zamieniam się w słuch. – odparł cierpliwie, jak na starego, dobrego Alberto przystało.
– Dlaczego kazałeś Olgierdowi ściągnąć tutaj wszystkich ludzi?
Usłyszawszy pytanie kobiety, przez chwilę sam zacząłem się nad tym zastanawiać, jednak ostatecznie dość szybko odgadłem powód decyzji naszego szefa, co swoją drogą świadczyło o tym, że naprawdę byłem ostro walnięty i zdemoralizowany.
– Poleje się krew, prawda? – uniosłem kąciki ust, zerkając na dowódcę z podziwem, wręcz zachwytem.
Alberto wypiął pierś i po raz ostatni popatrzył na duszącego się Olgierda.
– Tak. Upuścimy mnóstwo brudnej, haniebnej krwi.

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz