Rozdział 10

1.6K 154 72
                                    

Neil

Przejechałem paznokciami po ścianie. Gdyby nie czarne krwiaki pod niektórymi z nich, zapomniałbym, że jeszcze kilkanaście dni temu Tadas i Kajus wsadzali mi pod płytki jakieś ostre narzędzia. Nie wracałem pamięcią do tamtego dnia. Teraz liczył się tylko głód.
Wsunąłem palce do ust, a następnie ponowiłem cały proces. Odkąd przenieśli mnie do nowego pokoju i przestali przywiązywać mi ręce, zacząłem zdrapywać tynk ze ścian. Robiłem wszystko, by choć w minimalny sposób złagodzić przeraźliwy ból brzucha.
Dwa tygodnie. Właśnie minęły równo dwa tygodnie, odkąd nie miałem w ustach żadnego jedzenia. Czułem, jak tracę siły. Jak ulatuje ze mnie życie. Coraz częściej ogarniała mnie dezorientacja, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, gdzie jestem i dlaczego tak strasznie marznę. Przez większość czasu leżałem pod kocem, próbując nie zwariować od nasilających się z każdym dniem halucynacji.
Ktoś wsadził klucz do zamka, a następnie powoli go przekręcił i otworzył drzwi. Nie uniosłem głowy, żeby spojrzeć na przybysza. Wiedziałem, że to Olgierd. Przecież obiecywał, że przyjdzie. Cóż, spóźnił się dwa dni, ale co to za różnica... Dla niego żadna.
A ja niedługo i tak będę już martwy.
– Cześć, Neil. – usłyszałem, gdy tylko przekroczył próg. – Miałem parę rzeczy do załatwienia, wybacz mi tę obsuwę.
– Spierdalaj.
– Ciebie również miło widzieć. – odparł, kompletnie niezrażony moim fantastycznym humorem.
Przymknąłem powieki i raz jeszcze oblizałem palce, mając nadzieję, że poczuję specyficzny posmak tynku gipsowego. Na próżno.
Wiedziałem, że Olgierd mi się przyglądał, ale postanowiłem nie zwracać na niego uwagi.
– Jak samopoczucie? – zagadnął po chwili, zapewne zorientowawszy się, że nie mam zamiaru przerwać ciszy jako pierwszy.
– Świetnie.
– Nie jadłeś od dwóch tygodni.
Otworzyłem oczy i przyłożyłem rękę do piersi.
– Nie jadłem? – wyszeptałem melodramatycznie, zużywając na ten teatrzyk zdecydowanie więcej energii niżbym chciał. – Coś podobnego. No nie do wiary...
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Pierwszy raz, odkąd mnie porwali, nie miałem siły nawet fantazjować o tym, jak odbieram temu kretynowi życie. Po prostu zaakceptowałem fakt, że jest skończonym skurwysynem.
– Ciekawe jak to jest umierać w takich męczarniach... – dumał na głos, ewidentnie się ze mną drocząc. – Nigdy nie doświadczyłem prawdziwego głodu.
Omiotłem Olgierda wzrokiem od stóp do głów, po czym wbiłem spojrzenie w jego odstający i schowany pod napiętym materiałem koszulki brzuch.
– Ta, jestem skłonny w to uwierzyć.
Jeżeli zaraz umrę, to przynajmniej do końca pozostanę wrednym fiutem, stwierdziłem w duchu. Napełniło mnie to pewnego rodzaju zadowoleniem.
Olgierd parsknął śmiechem. Nie wiem, dlaczego. Przecież nie żartowałem.
– Może przejdziemy do konkretów? – zaproponował, nagle poważniejąc. – Przedstawię ci moją propozycję, a ty...
– Odmawiam.
– Odmawiasz czego?
Wzruszyłem ramionami.
– Wszystkiego oprócz żarcia. – mruknąłem.
Mój rozmówca skrzyżował ręce na piersi i wszedł w głąb pokoju. Nie spieszył się, emanował spokojem i przez cały czas miał mnie na oku.
– Dostaniesz jedzenie, Lewis, ale nie za darmo. Wiesz o tym, prawda?
– Wiem. – skinąłem głową. – Rzucisz mi kawałek starej, odgryzionej frytki, jeżeli przystanę na twój idiotyczny pomysł.
– Więc jak?
– Srak. Wybrałeś złą osobę do porwania. Mogłeś postawić na mojego przyjaciela, on poszedłby z tobą na każdy układ po czterdziestu minutach postu. – warknąłem sarkastycznie w odpowiedzi. – Daj mi już spokój i spieprzaj.
Olgierd podszedł do drewnianego krzesła, by przysunąć je do łóżka, na którym leżałem. Chyba dotarło do niego, że ta rozmowa może trochę potrwać, bo mimo cholernego głodu, nie miałem zamiaru grać z nim do jednej bramki. Ciekawe, czego się, dureń, spodziewał? Myślał, że tak po prostu zawrzemy sojusz? Po moim trupie.
Czyli już niedługo, jakby nie patrzeć.
– Opowiedz mi trochę o Malbacie. – poprosił łagodnie, zasiadając na krześle.
Popatrzyłem na mężczyznę z aktorskim znudzeniem.
– Wiesz już całkiem sporo.
– Tak, na przykład to, że od wielu lat siedzicie w więzieniu. – uśmiechnął się pobłażliwie. – Znalazłem nawet film z waszego aresztowania. Spektakularna akcja szwedzkiej policji...
– No, kundle mają talent, nie da się ukryć.
– Imponujące.
– Ja również podziwiam ich pracę. – prychnąłem, na co Olgierd pokręcił głową ze szczerym rozbawieniem.
– Mówię o was. – wyjaśnił. – Wasza grupa nie liczy wielu członków, a jesteście...
– Zajebiści? Fakt. Stawiamy na jakość, nie ilość.
Mężczyzna wydał z siebie ciche mruknięcie, które zinterpretowałem jako „ciekawe, ciekawe. Powiedz mi więcej". Był wyraźnie zainteresowany i najprawdopodobniej myślał, że straciłem już czujność i dam się pociągnąć za język. Dureń.
– Ile miałeś lat, kiedy dołączyłeś do tej organizacji? – dociekał, obrysowując kciukiem kształt swojej dolnej wargi.
– Dwa lata. – odpowiedziałem poważnym tonem. – Rodzice zapisali mnie do mafijnego przedszkola. Zamiast mleka w proszku podawali nam czystą kokainę.
Odpowiedział mi nieco zniecierpliwionym westchnięciem.
– Jesteś młody i głupi. – rzucił po kilkunastosekundowej pauzie, uroczo określając moją osobę.
– Dziękuję, ale swoje lata już mam.
– Wiesz, dlaczego zapytałem o to, kiedy wstąpiłeś na drogę przestępczą, Neil? – zmrużył powieki, nie przestając mi się przyglądać.
– Nie, ale gówno mnie to obchodzi.
Olgierd zgarbił plecy i oparł łokcie na kolanach. Nie odpuszczał. Kutas był uparty... Tak samo jak ja.
– Powód tego jest bardzo prosty, chętnie ci go wyjaśnię. – zniżył głos do tajemniczego półszeptu, na co jedynie uśmiechnąłem się drwiąco. Kąciki ust opadły mi jednak równie szybko, jak szybko je uniosłem, gdy mężczyzna kontynuował: – Byłeś wtedy w wieku zbliżonym do tego chłopaka z ustawki, któremu złamaliśmy rękę, prawda? Ile on ma lat? Siedemnaście?
Szesnaście, pomyślałem z przerażeniem. Serce podeszło mi do gardła, kiedy wspomniał o Liamie, a mięśnie momentalnie się spięły.
– W przeciwieństwie do niego byłem pełnoletni. – wycedziłem z irytacją. – Sam o sobie decydowałem.
– Pełnoletni, zdrowy, w sile wieku, hm?
Czułem się coraz bardziej zdezorientowany. Nie wiedziałem, czy był to efekt zmęczenia i pogarszającego się samopoczucia, czy może Olgierd pieprzył naprawdę niezrozumiałe głupoty.
– O co ci chodzi? – sapnąłem z frustracją.
– Wciąż nie rozumiesz? Sukces waszej grupy od zawsze tkwił w doborze członków. Odpowiednich ludzi, w odpowiednim czasie. Głodni wrażeń, waleczni, zdeterminowani. Wszyscy byliście bardzo młodzi, kiedy Malbat zaczął istnieć, czyż nie?
Zamyśliłem się przez chwilę. Hammer zgarnął mnie i Nancy z ulicy, gdy mieliśmy zaledwie osiemnaście i dwadzieścia dwa lata. Było to tak dawno temu, że ledwo odnalazłem w mózgu właściwą szufladę ze wspomnieniami, lecz gdy wreszcie udało mi się ją otworzyć, załapałem, dlaczego Olgierdowi tak bardzo zależało na Liamie. Zacisnąłem pięści i zęby. Ten fiut miał rację – Hammer wiedział, kogo przygarniał pod swoje skrzydła, przemyślał wszystko. Byliśmy młodsi od niego, młodsi od Mary i Alberto, młodsi od większości ludzi z Black Souls. Buzowała w nas adrenalina, chęć czerpania z życia garściami... Właśnie takich podwładnych pragnął Olgierd.
I takim chłopakiem jest teraz Liam.
– Jaka szkoda, że za cel ustanowiłeś sobie akurat tego nastolatka, którego nigdy nie dostaniesz. – cmoknąłem z wyolbrzymionym smutkiem. – Poszukaj sobie innego młodego gnojka.
Olgierd obnażył zęby w uśmiechu. O dziwo nie wyglądał złośliwie czy przerażająco, a dość... normalnie. Trochę jakby na luzie gadał ze swoim dobrym znajomym.
– Widziałem tego chłopaka w akcji. – przyznał, mając na myśli czas ustawki. – W pojedynkę powalił dorosłych facetów.
Nasz Liam? Niemożliwe, westchnąłem posępnie, choć doskonale wiedziałem, że Olgierd mówił prawdę. Wolałem się jednak oszukiwać i udawać, że nasz mały szczyl wciąż był tylko bezbronnym, wesołym dzieciakiem. Być może trochę przerośniętym i umięśnionym, ale dzieciakiem. Szesnastoletnim, beztroskim synkiem Alice i Christiana, któremu trzeba pomagać w matmie.
– Cóż, to bez znaczenia. – zacząłem, gdy ponownie skupiłem uwagę na rozmówcy – Musisz wiedzieć, że dzieci Malbatu są jak dzikie zwierzęta, którym grozi wyginięcie. – zmieniłem pozycję na łóżku, co swoją drogą przyszło mi z ogromnym trudem, a następnie sprecyzowałem: – Są pod ochroną.
– To zrozumiałe. – Olgierd uniósł dłonie w poddańczym geście. – Nigdy nie zrobiłbym żadnemu małolatowi krzywdy.
Prychnąłem pod nosem, nie kryjąc oburzenia tym bezsensownym komentarzem. Pierdolony kłamca.
– Złamaliście mu rękę. – wytknąłem tej grubej, motocyklowej gnidzie.
– To nie była krzywda, tylko... – podrapał się po zmarszczonym czole. – Lekcja.
– Czyżby?
– Oczywiście, Lewis. Nie chciałem i nie chcę dla niego źle. Dla ciebie zresztą też nie.
Przymknąłem powieki, wzdychając tak głośno, że aż zakręciło mi się w głowie. Straciłem przy tym mnóstwo energii, ale było warto – musiałem pokazać Olgierdowi, jak bardzo miałem go w dupie.
Skąd w ogóle brał pomysły na te ckliwe wyznania?
„Nie chciałem dla niego źle"? Poważnie, kurwa? Liam miał roztrzaskane kości, operowali mu łokieć.
„Dla ciebie zresztą też nie"? To jakieś żarty, czy jak? Kutas mnie przetrzymuje i głodzi.
Szybko doszedłem do wniosku, że Olgierd albo był cholernie bezczelny albo ostro stuknięty. Innych opcji nie widziałem.
– Rozumiem, że teraz ciężko ci w to uwierzyć, ale tak właśnie jest. – rzucił nagle, znów uważnie mnie lustrując. Chyba widział moją średnio zadowoloną minę. – Kiedyś to zrozumiesz.
– Kiedyś? – burknąłem.
– Przyjdzie czas, a dokonamy razem rzeczy niemożliwych.
Klatka piersiowa zaczęła mi drżeć, a cichy chichot wypełnił całe wnętrze. Najchętniej zaniósłbym się aroganckim śmiechem, ale wtedy prawdopodobnie zacząłbym się krztusić, w najgorszym wypadku może padłbym z niedotlenienia. Nie mogłem pozwolić sobie na taką kompromitację, więc ograniczyłem się do bardziej subtelnych dźwięków rozbawienia.
– My? – uniosłem brwi.
– Tak, my, chłopcze. – Olgierd wyprostował plecy. Nie spodobał mi się ton, którym postanowił się do mnie zwrócić. Było w nim coś, co sugerowało, że jest zajebiście pewny swoich słów. – Moja grupa i Malbat.
Spoważniałem, przełykając ślinę przez ściśnięte gardło.
– A niby dlaczego mielibyśmy z wami współpracować?
Czułem, jak krew szumi mi w uszach, a żyłami przepływa prąd. Temat Stanów – ukochanego domu, zawsze wywoływał we mnie silne, niekontrolowane emocje. Zresztą nie tylko we mnie, na Boga. Wystarczyło puścić „Sweet Home Alabama", a Christian od razu dostawał dupościsku. Z Masonem, Alice, Nancy i Rachel nie było zresztą lepiej. Nawet Liam pamiętał, jak cudownie żyliśmy, nim wszystko trafił szlag.
Mężczyzna rozciągnął wargi w delikatnym uśmiechu. Wiedział, o czym myślałem. Widziałem to w jego błyszczących zadowoleniem oczach.
Skurwysyn.
– Bo to ogromna szansa dla nas wszystkich, Neil. – odpowiedział. – Możemy doprowadzić do wielkiego przełomu, łącząc siły będziemy w stanie zawładnąć rynkiem narkotykowym w Ameryce.
Oddychał ciężko, a czoło błyszczało mu od potu. Gołym okiem widać było, że jest szalenie podekscytowany samą rozmową, choć przecież nie omówiliśmy żadnych konkretów. Ot, zwyczajna gadka o niezobowiązującym biznesiku. Nic wielkiego.
Niemalże parsknąłem śmiechem na własne ironiczne myśli. Dobrze, że nawet w stanie silnego, głodowego otępienia nie opuszczał mnie humor.
– Wiesz co? – posłałem Olgierdowi spojrzenie pełne litości. – Escobar słyszy twoje pierdolenie i się w grobie przewraca.
Ściągnął brwi i przejechał językiem po górnych zębach. Bezapelacyjnie naszedł moment, w którym stracił cierpliwość.
– Widzę, Lewis, że nie jesteś jeszcze gotowy na poważną rozmowę. – syknął zatrważającym głosem, wywołując na moim ciele gęsią skórkę. – Ale gwarantuję ci, że niebawem się to zmieni.
Groźba rzucona przez tego dupka tylko spotęgowała ostry, nieopuszczający mnie ból brzucha. Zadrżałem, poprawiwszy się na łóżku.
– Do zobaczenia wkrótce. – rzucił z jadowitym uśmiechem.
Wytrzeszczyłem oczy, otworzyłem przesuszone usta i wydałem z siebie żenujące, przepełnione strachem jęknięcie. Tylko brak siły powstrzymał mnie przed osunięciem się na kolana i błaganiem tego bezlitosnego potwora o to, żeby przed zniknięciem na kolejne dni, dał mi cokolwiek do jedzenia.
– Nie, proszę... – pokręciłem głową, kiedy wstał z krzesła, otrzepał materiał spodni i ruszył do wyjścia. – Dłużej już nie wytrzymam.
Olgierd zerknął na mnie przez ramię. Na jego twarzy malowało się szczere zadowolenie ze stanu, do którego mnie doprowadził. Jeszcze nigdy nie byłem tak zdesperowany.
– Myślisz, że możesz ze mną pogrywać, Neil... – westchnął, niczym ojciec znudzony wybrykami swojego nastoletniego bachora. – Ale zapamiętaj sobie, że ja zawsze dopinam swego. – mrugnął do mnie, po czym otworzył drzwi. – Przyznaję, złamanie cię zajmie mi więcej czasu, niż zakładałem, lecz nie oznacza to, że odpuszczę. Wręcz przeciwnie, Lewis. Będę bardzo cierpliwy... bo mam dużo czasu.
Wyszedł, jednak nie pozostawił po sobie całkowitej pustki. Jego słowa zostały w pokoju i boleśnie wżynały się w mój przeciążony mózg, doprowadzając mnie tym do szaleństwa. Traciłem zmysły. Traciłem siebie.
Mam dużo czasu... Mam dużo czasu...

MALBAT TOM 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz