Christian
Skrzyżowałem ręce na piersi i pokręciłem głową z dezaprobatą.
- Neil powinien był o tym pomyśleć - mruknąłem, szczerze niezadowolony z tego, co widziałem. Zdążyłem się już przyzwyczaić do tego gościa, a on tak po prostu nas opuścił. - Nie zdjął mu butów.
Benjamin przetarł kredowobladą twarz.
- Obrzydliwy widok. - skomentował, czym nieco rozbawił mnie i Masona.
- Daj spokój - Gruby poklepał doktorka po ramieniu. - Już niejednokrotnie miałeś do czynienia z trupami.
- Tak, ale nie takimi, którzy przed śmiercią żarli tylko surowe mięso - Benny przełknął ślinę i wykrzywił usta w grymasie zwiastującym nadciągającego bełta.
Parsknąłem śmiechem, a następnie leniwym krokiem ruszyłem w stronę wyjścia z piwnicy. Benjamin wystrzelił jak kamień z procy, dzięki czemu szybko mnie wyprzedził, a po chwili zniknął mi z oczu. Słyszałem tylko, jak będąc na schodach zaniósł się głośnym kaszlem. Chyba smród zmarłego Kajusa i resztek gnijącego mięska, którego nie zdążył dojeść, podrażnił trochę jego wrażliwy nosek.
- Chodźmy - zwróciłem się do Masona. - Musimy powiedzieć Neilowi, że zwierzątko mu zdechło.
Gruby zarechotał diabolicznie. Najwyraźniej jemu humor też dopisywał.
Nim doszliśmy do drzwi, ostatni raz obróciłem się przez ramię.
Motocyklista o dziwacznej zielonkawej barwie wisiał na własnym sznurowadle. Oczy miał szeroko otwarte, mordę pokrytą wybroczynami, policzki zapadnięte, a z ust kapało mu coś, czego nie potrafiłem zidentyfikować, być może była to krew wymieszana ze spienioną śliną.
Podobał mi się ten widok, a świadomość, że debil nie wytrzymał i wolał jebnąć samobója niż po raz kolejny wykonywać komendy Neila i w nagrodę zeżreć kawał świeżego mięcha, była cholernie satysfakcjonująca.
Kilka minut później weszliśmy do domu Lewisa. Nawet Benny, który zdążył już odzyskać kolory na twarzy, postanowił nam towarzyszyć.
Właśnie kończyliśmy zrzucać z siebie ośnieżone buty i zimowe, puchowe kurtki, gdy dotarł do nas uroczy, dziecięcy głosik... No dobra, nie był uroczy, ale dziecięcy - jak najbardziej. Lillian darła się na całe gardło i nie brzmiała na przesadnie zadowoloną. Powiedziałbym wręcz, że była wściekła.
- Lillian, chodź tu - stęknął Neil, gdy lekkim krokiem weszliśmy do salonu.
- Nie! Nie chcę się ubierać! Chcę lepić bałwana w piżamie!
Minęło parę sekund nim udało mi się zlokalizować dziewczynkę, która postanowiła wleźć pod stół.
Na widok mojego zirytowanego przyjaciela i małej, upartej pchełki, aż parsknąłem śmiechem. Lillian zazwyczaj była grzeczna i rzadko pokazywała różki, ale kiedy już to robiła, zachowywała się jak na córkę Neila przystało, czyli skandalicznie jak jasna cholera.
- Gdzie Olivia? - spytałem, rozglądając się wokół. Salon przypominał pole bitwy, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło.
Neil dopiero wtedy zauważył, że staliśmy parę metrów od niego. Zamrugał ze zdziwieniem i nieco się wzdrygnął.
- Czyżby twój instynkt gangstera został uśpiony? - Mason wyszczerzył się złośliwie.
- Daj spokój - machnął na nas ręką. - Ledwo żyję. A Olivia wyszła z Balto. - wyjaśniał Lewis podczas zbierania z podłogi porozrzucanych części garderoby Lilly. - Też chciałem na chwilę wyjść, ale nie mam z kim zostawić małej.
Spojrzałem w kierunku stołu, po czym ukucnąłem, by złapać kontakt wzrokowy z pchełką. Od razu obdarzyła mnie swoim słodkim uśmiechem.
- Przecież my możemy z nią zostać - powiedziałem z całkowitym przekonaniem. Już setki razy opiekowaliśmy się Lillian. - Ubierzemy ją i weźmiemy na podwórko. Chcesz ulepić kolejnego bałwana, mała pchło?
Dziewczynka energicznie pokiwała głową.
- Chcę ulepić bałwana w piżamie!
Neil westchnął z rezygnacją, po czym mruknął:
- Sam widzisz, Lilly dziś nie współpracuje.
- Niedaleko pada jabłko od jabłoni - Mason łypnął na blondyna z rozbawieniem. - Daj spokój, myślisz, że nie poradzimy sobie z sześciolatką? Możesz spokojnie nam ją zostawić i iść załatwiać swoje sprawy.
Lewis zamyślił się przez chwilę. Popatrzył na nas, a następnie na córkę, bajzel panujący w salonie i śnieg za oknem, a po chwili znów na nas, jednak tym razem z jeszcze większym powątpieniem.
- Jesteście pewni? - spytał, marszcząc brwi. - Lillian potrafi być naprawdę... charakternym dzieckiem.
Niewiarygodne, że mówił nam to sam Neil. Z jego ust takie słowa brzmiały wyjątkowo zabawnie, ale nie chciałem go dodatkowo gnębić. Biedaczek wyglądał na zmęczonego, więc jedynie poklepałem go po łopatkach.
- Sądzę, że sobie poradzimy - mrugnąłem do Lilly, na co ta schowała twarz w obu rączkach i zachichotała. - Jeżeli będziemy potrzebowali twojego wsparcia, to zadzwonimy.
Usłyszałem, jak Lewis wypuszcza powietrze ze świstem. Chyba mu ulżyło.
- Wielkie dzięki. Postaram się wrócić za jakieś czterdzieści minut.
- Spoko - ruszyliśmy w kierunku korytarza, by odprowadzić Neila do przedpokoju. Lillian wciąż siedziała pod stołem, więc uznaliśmy, że pozostanie w tym miejscu aż do naszego powrotu. - A dokąd się wybierasz?
Neil zaczął ubierać buty.
- Chcę pogadać z Theodorem, zanim odjedzie. Chyba powinien być jeszcze u Alberto i...
- Tak, jest - oczy Benny'ego zaświeciły się w niepokojący sposób. Nie spodobała mi się jego reakcja, bo wiedziałem, że ten charakterystyczny błysk jeszcze niedawno przeznaczony był dla innego mężczyzny. - Jeśli chcesz, to mogę iść z tobą.
Zarzuciłem łapę na chude ramiona doktorka.
- Myślę, że Neil dojdzie do Theodora o własnych siłach.
Benjamin wykrzywił usta. Nie byłem pewien, czy przyjaciela zabolały moje słowa, czy może bark, który mocno ścisnąłem palcami, by Benny nie miał żadnych wątpliwości, że nigdzie go nie puszczę.
- Tak właściwie to po co idziesz do lekarza? - odezwał się Mason.
- W sumie to nie wiem - Neil chwycił za klamkę i już miał wyjść z domu, gdy jego wzrok spoczął na bransoletce, która zdobiła jego nadgarstek. Wpatrywał się w paciorki przez kilka sekund, a następnie cofnął się po kurtkę. - Chyba poproszę go, żeby przepisał mi jakieś... witaminy.
Moje brwi i kąciki ust lekko się uniosły.
- Witaminy? - powtórzyłem.
- Ta, postanowiłem, że trochę o siebie zadbam - kontynuował Neil, wyciągnąwszy z górnej szuflady szalik i rękawiczki. - No wiecie, nowy rok, nowy ja... czy coś tam.
Uznałem to za świetny pomysł, więc pokazałem przyjacielowi uniesiony kciuk. Prawdę mówiąc, wszyscy powinniśmy zmienić trochę nawyki. Mniej alkoholu, więcej świeżo wyciskanych soków. Mniej fajek i jointów, więcej ruchu. Mniej narażania życia, więcej czytania książek, medytacji albo gry w golfa. Generalnie każde hobby byłoby bezpieczniejsze od biegania z bronią, mordowania i torturowania ludzi.
A, właśnie...
- Kajus nie żyje - oznajmiłem znienacka.
Neil skończył właśnie zapinać kurtkę pod samą brodę, uchylił usta i wyglądał na naprawdę rozczarowanego.
- Jak to? Przecież o niego dbałem.
Benjamin prychnął z odrazą.
- Doprawdy?
- No, często go karmiłem.
- Surowym mięsem, do cholery! - doktorek założył ręce na piersi. - Obrzydlistwo. Nie dziwię się, że ten człowiek popełnił samobójstwo, też wolałbym umrzeć, niż być twoim zwierzątkiem.
- A było nam razem tak dobrze - Lewis uśmiechnął się demonicznie. - Zaczął podawać łapę i szczekać na komendę.
- Jesteś sadystą.
Lepszego komplementu blondyn nie mógł sobie wymarzyć. Potarł o siebie odziane w rękawiczki dłonie, po czym zarechotał złośliwie.
- Skoro Kajus nie żyje, muszę też dobić Siergieja. - napomknął lekkim tonem.
Otworzyłem szeroko oczy i popatrzyłem na Masona i Benjamina. Miałem wrażenie, że byli równie zdziwieni, co ja, a może nawet bardziej.
- Jak to? - podjął Gruby, wyraźnie ogłupiały. - To on wciąż żyje?
- No pewnie. A niby skąd miałbym świeże, ludzkie mięso?
Zrobiło mi się niedobrze.
- Ludzkie? - stęknął Benjamin. - Myślałem, że przez cały ten czas kupowałeś mięso w markecie.
Neil wzruszył ramionami.
- Jestem oszczędny, więc wycinałem je z Siergieja.
Ja pierdolę.
- Wiesz co - doktorek przyłożył sobie rękę do ust, jakby miał zaraz puścić tego pawia, którego udało mu się zatrzymać w żołądku, gdy kwadrans wcześniej uciekał z piwnicy. - Ty idź już do tego Theodora. Przy okazji poproś go o skierowanie do psychiatry, bo ewidentnie potrzebujesz leczenia.
W odpowiedzi mężczyzna pokazał Benny'emu środkowy palec.
Przedpokój wypełniło mroźne powietrze, gdy Neil otworzył drzwi. Zima rozszalała się na całego, podwórko pokrywała gruba warstwa śniegu, a po obydwu stronach drogi widniały ogromne zaspy.
Lewis schylił się, podniósł z ziemi piłę i siekierę, których niedawno używał do wycięcia choinki, otworzył kluczykiem swoje auto, po czym wrzucił sprzęt do bagażnika.
- Łap - rzucił mi kluczyki, a ja złapałem je oburącz. - Później wprowadzę auto do garażu. Wolałem schować wszystkie ostre przedmioty, skoro macie zamiar bawić się tutaj z Lillian.
- Dobry pomysł - zaśmiałem się, jednak szybko dotarło do mnie, że to wcale nie był żart.
Cholera, Lillian.
Odwróciłem się na pięcie i pognałem do salonu.
***
Opieka nad małym człowiekiem potrafi naprawdę wiele nauczyć. Pierwszą lekcję otrzymałem już po przekroczeniu progu salonu. Musiałem zapamiętać, że jeżeli następnym razem spuszczę dziecko z oka, to na bank nie znajdę go w tym samym miejscu, gdzie było przed paroma minutami.
- Lillian? Gdzie jesteś? - zapytałem, rozglądając się po pomieszczeniu.
Mason i Benny szybko mnie nadgonili.
- Cholera, Neil wyszedł trzydzieści sekund temu, a my już zgubiliśmy jego dziecko? - Gruby oparł dłonie na biodrach. - Dobra, może poszukajmy jej w...
Nim zdążył dokończyć, coś żółtego przeleciało mu nad głową i wylądowało prosto na mojej twarzy. Syknąłem, kiedy plastikowa, piszcząca zabawka Balto uderzyła mnie w środek czoła.
- Auć! Je...
Jebana gumowa kaczka, pomyślałem.
- Je... Jejku - dokończyłem, gdy w rogu pokoju rozległ się chichot Lilly. - Ale nas wystraszyłaś, pchełko. - Dodałem, rozmasowując sobie obolałe miejsce tuż nad brwiami.
Dziewczynka przemierzyła salon w podskokach i opadła na kanapę.
- Chcę iść na plażę. - oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu, efektem czego cała nasza trójka stanęła niemalże na baczność, jakby zwracał się do nas sam król Norwegii, a nie rozpieszczona kilkulatka.
Odchrząknąłem i uniosłem palec wskazujący, by wyglądać nieco groźniej.
- Pójdziemy na plażę, jeżeli się ubierzesz.
- Nie!
Słodki Jezu, co za jazgot.
Ultradźwięk wydany przez zezłoszczoną Lillian podrażnił moje bębenki w uszach. Dostałem też gęsiej skórki i aż mnie skręciło, tak nieprzyjemny był to pisk.
- Więc niby jak chcesz ulepić bałwana? - spróbowałem podejść do tematu na spokojnie, bez nerwów.
- Sam jesteś bałwan. - odpowiedziała.
Okej, więc bez nerwów się nie obędzie.
Zmarszczyłem brwi.
- Słucham?
- No co? - Lilly poruszyła ramionami i posłała mi psotny uśmiech. - Babcia Tara tak na ciebie mówi, kiedy nie ma cię obok.
- Babcia Tara to cudowna kobieta z fantastycznym poczuciem humoru - wycedziłem przez zaciśnięte zęby. - Taka teściowa to skarb...
Mason i Benny parsknęli za moimi plecami. Nie miałem pojęcia, co ich tak rozbawiło.
- Dobra, Lillian - doktorek zdjął okulary i przetarł je materiałem swetra. - Musisz się ubrać.
- Nie.
- Ależ tak.
- Otóż nie. - Pchełka zadarła podbródek. - Tatuś mówi, że nic nie muszę, ewentualnie mogę.
Twój tatuś to debil.
Jakimś cudem udało mi się nie wypowiedzieć tego na głos.
- Posłuchaj, skarbie - Mason uklęknął przy kanapie, a ja zacząłem się zastanawiać, kto go podniesie, bo nie liczyłem na to, że sam da radę wstać. - Jeżeli nie ubierzesz czegoś cieplejszego, po prostu zostaniesz w domu. Nie wyjdziesz na śnieg w piżamie.
- Wyjdę. Tata mówi, że w życiu mogę robić co tylko zechcę i cały świat należy do mnie.
- Ja pierdo...
- Mason - warknąłem w samą porę. Gdy miałem już pewność, że Gruby zamknął gębę na kłódkę, wziąłem głęboki, oczyszczający wdech. Nie poddam się, to tylko mała dziewczynka. - Lillian, nie wyjdziesz z domu w tych ubraniach.
- Oczywiście, że wyjdę, bo tata mówi...
- Nie interesuje mnie, co mówi twój tata. Teraz jesteś pod naszą opieką.
Lilly wyprostowała plecy, by być bliżej mnie i zmrużyła powieki.
Ja zgarbiłem plecy, by być bliżej Lillian i zrobiłem podobną minę.
Rozpoczęliśmy bitwę na spojrzenia. Starałem się nie mrugnąć, chociaż nie wiem, kurwa, co to miało na celu. Gapiliśmy się na siebie wyzywająco. Musiałem to wygrać.
- Chcę ulepić bałwana w piżamie. - burknęła pchełka.
- Nie.
Kąciki ust dziewczynki zadrżały.
- A niby kto mi zabroni? - rzuciła kpiąco.
Moje ciśnienie oscylowało między „spokojnie, Christian, to tylko dziecko", a „zaraz dostanę jakiegoś wylewu".
Przyłożyłem palec wskazujący do swojej klatki piersiowej i - choć w środku cały wrzałem - odparłem spokojnym tonem:
- Ja, Lillian. Ja ci zabronię.
Błękitne oczy dziewczynki stawały się coraz większe. To musiał być dla niej prawdziwy szok, brałem pod uwagę, że zaraz zemdleje wskutek tej przemocy psychicznej, którą jej serwowaliśmy, ale o dziwo trzymała się całkiem dzielnie.
Wreszcie, po kilkunastu sekundach niepokojącej i wykręcającej mój żołądek ciszy, Lilly uniosła rączki w poddańczym geście.
- Niech będzie - skapitulowała, przewracając oczami. - Przebiorę się, ale musicie mi pomóc.
Odetchnąłem z ulgą. Dzięki Bogu panienka Lewis postanowiła odpuścić, bo nie wiem, jak spojrzałbym w lustro po przegranej z sześciolatką.
- Nie ma sprawy. - zapewnił Mason. - W czym mamy ci pomóc?
- W ubieraniu rajstopek.
Jasna cholera.
Przetarłem twarz dłonią i mimowolnie wydałem z siebie ciche jęknięcie. Coś tak czułem, że nowy rok będzie pełen wyzwań, ale nie spodziewałem się, że aż tak ciężkich.
- Dobrze - zmusiłem się do krzywego uśmiechu. - Damy radę.
Gruby chyba nie do końca wierzył w moje słowa, bo łypnął na mnie z powątpieniem.
- Ubierałeś kiedyś rajstopy? - szepnął.
- Nie...
- Ja ubierałem.
Równocześnie popatrzyliśmy na Benny'ego. Ja ze zmieszaniem, Mason ze zdziwieniem, a malutka Lillian z szaleńczym rozbawieniem.
- Komu? - spytałam, chociaż sam nie wiedziałem, czy chcę znać odpowiedź.
- Sobie. Rajstopy to takie kalesony, tyle że z zakrytymi stopami.
- Aha...
- Nie nosicie kalesonów?
- Nie - pokręciłem głową.
- Nosiłbym, ale nie mają rozmiaru XL.
Zarechotałem Masonowi prosto w twarz.
- XL?
- No dobra, XXL - mruknął oschle.
- Taki rozmiar miałeś chyba w podstawówce.
- Dobra! - wyrzucił łapy w powietrze. - XXXXL. Zadowolony, kurwa?
Benny pacnął Grubego w potylicę.
- Nie przeklinaj przy Lilly!
- Właśnie - poparłem doktorka i wycelowałem palcem w pustą kanapę. - Nie przeklinaj przy... No ja pierdolę, gdzie ona jest?
Mason zerwał się na równe nogi w imponująco szybkim tempie. W życiu bym go o to nie podejrzewał, najwyraźniej adrenalina zrobiła swoje.
Kątem oka dostrzegłem kręcone blond włosy, które chwilę później zniknęły za regałem z książkami. Podbiegłem do biblioteczki, ale Lilly już tam nie było. Zdezorientowany obróciłem twarz w kierunku sypialni gościnnej, gdzie mignęła mi jej kolorowa piżamka, jednak i tym razem nie zdążyłem złapać dziewczynki. Rozpłynęła się w powietrzu i zmaterializowała obok stołu po upływie zaledwie trzech sekund.
Dostałem zadyszki.
Benny puścił się w pogoń za Lillian, a ta zaczęła głośno rechotać. Cóż, dobrze, że chociaż ona bawiła się przednio.
Ominęła doktorka, okrążyła kanapę i znów zniknęła nam z zasięgu wzroku.
- Nie do wiary - Benjamin oparł dłonie na drżących kolanach. - Myślałem, że moja kondycja jest całkiem niezła...
Zacisnąłem wargi w wąską kreskę, po czym znów ruszyłem za Lilly. Dorwałem ją dopiero po piętnastu minutach, kiedy mała opadła nieco z sił, a cały salon przypominał jeszcze większe pobojowisko niż gdy do niego weszliśmy.
Nagle pojąłem, dlaczego Neil był tak zmęczony.
Wziąłem Lillian na ręce i oboje padliśmy na sofę, dysząc przy tym jak zziajane psy.
- Koniec zabawy w berka - wykrztusiłem z trudem. - Dawaj te rajstopy, dziecko. Chciałbym już wyjść na dwór, żeby się przewietrzyć.
Pchełka najwyraźniej również tego chciała, bo bez protestu zsunęła się z moich kolan i przyniosła mi tę część garderoby, która budziła we mnie największą grozę.
Chwyciłem różowe rajstopy i zacząłem obracać je na różne strony.
- Jak to się ubiera? - chyba przekręciłem ubranko do góry nogami. - Tak?
- Srak - fuknął Benny, wyrwawszy mi rajstopy z rąk. - Daj mi to. Trzeba je założyć w ten sposób - instruował tonem znawcy, a my słuchaliśmy w skupieniu. Nie mieliśmy wyboru, w tym temacie musieliśmy mu zaufać.
Lillian zdjęła spodnie od piżamy, sama założyła majtki i usiadła na skraju kanapy, gotowa na rajstopową misję. Problem polegał jednak na tym, że ani jej się śniło, by z nami współpracować. Machała nogami i kopała powietrze, kiedy Benjamin próbował zbliżyć materiał do jej stóp.
- Daj mi to - prychnąłem wreszcie z irytacją. Myślałem, że sam szybciej załatwię sprawę, ale kiedy zgarbiłem plecy, żeby przechwycić rajstopy od doktorka, zderzyłem się z wielkim łbem Masona.
Obaj zatoczyliśmy się do tyłu. Skroń zaczęła mi pulsować i już wtedy wiedziałem, że nabiłem sobie kurewskiego guza.
- Możesz trochę uważać, durniu? - zawarczał Gruby.
Lilly wybuchła śmiechem.
- Durniu! - krzyknęła wesoło, naśladując męski głos swojego niespecjalnie inteligentnego wujka.
Zgromiłem Masona wzrokiem.
- Widzisz, co narobiłeś? Teraz będzie to powtarzać!
- Nie będzie.
- Durniu! Durniu! - Lillian ewidentnie robiła nam na złość, a my ewidentnie nie potrafiliśmy sobie z tym poradzić.
Fantastycznie. Trzech durni kontra mała, niewinna dziewczynka.
Kiedy lewa stópka Lilly wreszcie znalazła się w miejscu, w którym chyba powinna była się znaleźć, bo Benjamin nic na to nie powiedział, tylko zaczął naciągać rajstopy coraz wyżej, poczułem się odrobinkę lepiej.
Namiastka ulgi wystarczyła, bym nabrał sił do dalszej walki i pomógł przyjacielowi z drugą stopą.
Nie wiedziałem, kto, do jasnej cholery, wymyślił tak niepraktyczne gówno jak rajstopy, ale miałem ochotę go ukrzyżować. Materiał był ciasny, zsuwał się przy każdym ruchu Lillian, która nie okazywała nam żadnej litości i nieustannie wierzgała nogami, a w dodatku niesamowicie się plątał.
Gdy skończyliśmy, moja cała koszulka była przemoczona od potu. Dawno nic mnie tak nie wykończyło.
- No, to teraz tylko spodnie, golf i kombinezon - stwierdził Benny, przetarłszy wilgotne czoło rękawem. - Najgorsze już za nami.
Lilly pokręciła głową na boki.
- Nie.
Oddech uwiązł mi w gardle, a żyłami popłynął prąd.
- Co „nie"? - spytałem, siląc się na spokój.
- Nie ubiorę spodni, golfu i kombinezonu, bo już nie chcę wyjść na dwór.
Przymknąłem powieki.
Pamiętaj o relaksacyjnym odliczaniu, Christian. Jeden, dwa, trzy...
Dalsze ubieranie Lillian zajęło nam kolejne kilkanaście minut, podczas których Benny prawie wypluł płuca, Mason prawie się posrał, a ja prawie zacząłem wyć z bezsilności. Najgorsze w tym wszystkim było to, że sam skazałem nas na te tortury.
Gdybym wiedział, że śniegowce tak ciężko się zakłada na nóżki odziane w rajstopy i grube, wełniane skarpety, a w dodatku trzeba pamiętać, że lewy but idzie na lewą stopę, a prawy na prawą, bo dziecko nie zwraca na to uwagi, to nigdy nie podjąłbym się tego zadania.
Zakląłem w myślach, gdy przyciąłem sobie palec zamkiem błyskawicznym, Benjamin poślizgnął się na rękawiczce i wpadł na Grubego, który właśnie zajęty był walką z szalikiem - próbował zawiązać go w taki sposób, żeby Lilly nie odleciała w efekcie niedotlenienia.
Zaschło mi w ustach, czułem zawroty głowy spowodowane wycieńczeniem organizmu. Błagałem w duchu, by nasze katusze dobiegły końca.
- Jeszcze tylko czapka - wysapał doktorek, po czym powoli uniósł czapeczkę z uroczym pomponem i zbliżył się do dziewczynki.
Obserwowałem go z wypiekami na policzkach. Nawet nie drgnąłem, żeby nie rozproszyć przyjaciela, był lekarzem, więc podejrzewałem, że da radę wykonać tak precyzyjny zabieg.
Kropla potu spłynęła mi wzdłuż kręgosłupa.
To musi się udać.
- Zrób to, Benny - wyszeptałem.
Benjamin wyraźnie zaciskał szczęki, dłonie nieco mu drżały, kiedy rozciągał materiał czapki i nakierowywał go na główkę pchełki.
- Jeszcze trochę... - dopingował cicho Mason. Widziałem, jak z przerażeniem wymalowanym na spoconej twarzy, śledził każdy ruch doktorka. - Już zaraz...
Pompon spoczął na głowie. Lillian nie zrobiła awantury. Udało się.
- Jezu - wydukałem z niedowierzaniem. - Udało się.
- Udało się! - zawołał Gruby.
- Tak! - Benny wsunął ręce we własne włosy i mocno pociągnął za krótkie kosmyki, jakby chciał je wyrwać. - Udało się! Zrobiliśmy to!
Rzuciliśmy się sobie w ramiona. Żałowałem, że nie miałem telefonu w kieszeni, bo był to idealny moment na puszczenie piosenki We Are The Champions. Wyobrażałem sobie, jak przedpokój zmienia się w arenę, na nasze umęczone ciała opada złote konfetti, nieistniejący tłum wiwatuje, wykrzykuje nasze imiona, odbieramy długo wyczekiwaną nagrodę i...
I właśnie wtedy się obudziłem, bo moją piękną wizję zakłócił zniecierpliwiony, dziecięcy głosik.
- Wujku - Lillian pociągnęła mnie za nogawkę spodni.
Zerknąłem w dół, by nawiązać z Lilly kontakt wzrokowy.
- Tak?
- Rozbierzcie mnie, muszę kupkę.
***
Alice postawiła na stoliku trzy kawy oraz talerz wypełniony słodkimi przekąskami, po czym spojrzała na nas z rozbawieniem.
- Jesteście aż tak zmęczeni? - zapytała, niezaprzeczalnie ledwo hamując wybuch śmiechu.
Uchyliłem drugą powiekę, bo dotychczas miałem siłę na patrzenie tylko jednym okiem.
- Zmęczeni? Nie jesteśmy zmęczeni, tylko skonani - jęknąłem, kiwnąwszy brodą na leżących tuż obok chłopaków. - Benny śpi jak kamień, a Mason nie ma siły wstać, żeby sięgnąć po ciasteczko.
Alice nie wytrzymała, roześmiała się melodyjnie.
- To faktycznie świadczy o skrajnym wyczerpaniu - przyznała mi rację, choć nie miałem pewności, czy mówiła to na poważnie.
A powinna! Przecież nie żartowałem!
Przycisnąłem policzek do poduszki i zamknąłem oczy. Nie byłem w stanie dłużej walczyć ze znużeniem.
- Obudzę was na obiad - moja kochana, troskliwa żona pogładziła mnie po głowie. Niemalże rozpłynąłem się pod wpływem jej czułego dotyku. - Kocham cię, Christian. Będziesz cudownym tatą.
Rozciągnąłem kąciki ust w leniwym uśmiechu. Słowa kobiety były niczym balsam na moją duszę, potrzebowałem usłyszeć właśnie coś takiego, a Alice zdawała się dobrze o tym wiedzieć.
- Posiedzisz przy mnie chwilę? - złapałem żonę za rękę i przyciągnąłem ją do kanapy.
- A co, boisz się, że nawiedzą cię jakieś koszmary?
Alice powiedziała to żartobliwym tonem, ale ja wcale nie podzielałem jej wesołości. Wręcz przeciwnie - pokiwałem twierdząco głową i odparłem z całkowitą powagą:
- Tak...
Nie dodałem, że obawiałem się, że przyśnią mi się rajstopy, kombinezon narciarski, czapka z cholernym pomponem i dwa ciasne buciki.
Lewy na lewą nogę, prawy na prawą..., powtarzałem w myślach, nim zasnąłem twardym, głębokim snem.
Być może coś mi się śniło, ale byłem zbyt nieprzytomny, by pamiętać o tym chwilę po przebudzeniu. Ledwo otworzyłem zaspane powieki. Prawdę mówiąc, gdyby nie głos Neila, pewnie nawet nie próbowałbym ich uchylać.
Podparłem się na łokciach i zamrugałem, żeby wyostrzyć obraz.
- Neil? - wychrypiałem, kiedy odnalazłem wzrokiem swojego przyjaciela.
Stał z rękoma założonymi na piersi i uśmiechał się szeroko.
- Zmęczeni? - zagadnął niby od niechcenia, ale ja wiedziałem, jak wielki miał ubaw.
- Nie no, coś ty - wymamrotałem pod nosem.
Neil skwitował moje kłamstwo krótkim parsknięciem, po czym rzucił z zadowoleniem:
- Słuchaj, jest sprawa...
- Nie - palnąłem pospiesznie - nie mogę zająć się Lillian. Może jutro będę miał więcej czasu, ale dziś... dziś mam... lekcję pianina.
- Pianina, tak? - Lewis próbował zamaskować uśmiech dłonią. - Nie wiedziałem, że grasz na pianinie.
- Jeszcze nie gram, ale chcę się nauczyć.
- Mhm, rozumiem - rozbawiony ton blondyna działał mi na nerwy. - Niestety twoje pianino będzie musiało poczekać, panie Beethoven. Budź chłopaków.
Niespiesznie przeniosłem wzrok na Masona i Benjamina. Spali jak zabici, aż żal było zrywać ich z kanapy.
Westchnąłem i przeciągnąłem się, by dać ulgę umęczonym mięśniom.
- Dlaczego?
Oczy Neila lekko pociemniały, jego źrenice zawsze robiły się większe, kiedy - tak jak wygłodniały rekin - wyczuwał krew swoich ofiar.
- Alberto zwołał naradę, Astrid namierzyła Moore. Pozbądźmy się tego skurwysyna.
Sekunda wystarczyła, by kamyczek został kopnięty, a lawina tragicznych zdarzeń uruchomiona.

CZYTASZ
MALBAT TOM 5
Mystery / ThrillerBędzie mocno, będzie bardzo krwawo, będzie mrocznie, będzie śmiesznie. Kiedyś wymyślę lepszy opis... Albo i nie :) OSTRZEŻENIE: Opowiadanie zawiera opisy przemocy, brutalnych tortur, przemocy seksualnej, narkotyków, wulgaryzmy.